Jakub Wawrzyniak zakończył karierę po cichu, bez postów na Facebooku, benefisów, oficjalnego odwieszenia butów na kołek. Dlaczego? Czy zostanie przy piłce? Czym zajmuje się biznesowo? Dlaczego Sławek Peszko to wymarły gatunek piłkarza? Jak odbierać telefony od kolegów, którzy chcą wykładać Lewemu kafelki? Czy piłkarze zadają za dużo pytań? Jak zaakceptować dziwne zasady Nawałki? Dlaczego Smuda nazwał go drewniakiem? Jak funkcjonować bez mediów społecznościowych?
Jakub Wawrzyniak w pierwszym wywiadzie po zakończeniu kariery. Zapraszamy.
***
Czemu tak po cichu?
A czemu miałoby być głośno?
Nie miałem żadnej wewnętrznej potrzeby, by poinformować świat o tym, że Jakub Wawrzyniak zakończył karierę piłkarską. Decyzja tak naprawdę zapadła dwa-trzy dni po ostatnim meczu GKS-u Katowice. 18 maja, spadek z pierwszej ligi, bramka w doliczonym czasie gry strzelona przez bramkarza. Zabrała mi wszelkie chęci do grania w piłkę. Pierwsze dwa-trzy dni były dla mnie naprawdę ciężkie. Okoliczności, poczucie, że zawiedliśmy klub, kibiców. Dostałem takiego dziwnego… nie chcę powiedzieć obrzydzenia do piłki. Po prostu się wypaliłem. Nie chciałem trenować, nie chciałem grać. Uznałem, że nie ma sensu tego ciągnąć. Pojawiały się zapytania, ale dziękowałem za propozycje. Nie chciałem oszukiwać ludzi na kontrakty. Bałem się tylko momentu, gdy zacznie się Ekstraklasa. Co się ze mną wydarzy, jak chłopaki zaczną grać na poważnie? I gdy zaczęli grać na poważnie, podchodziłem do tego totalnie bez emocji. To było tylko potwierdzenie, że była to dobra decyzja.
Karierę klubową zakończyłeś w sposób… mało ekskluzywny.
Z przytupem.
Rozmawiałem z piłkarzami, którzy skończyli grać i mówili: stary, graj dopóki możesz, dopóki ci to sprawia radość. Reprezentanci, którzy trochę pograli podkreślali z kolei, że nie można schodzić zbyt nisko i grać w trzeciej lidze. Rok temu wydawało mi się, że przedłużę kontrakt z Lechią Gdańsk. Wszystko na to wskazywało. Nawet sam trener Stokowiec zainicjował rozmowę, w której powiedział, że chciałby, bym przedłużył kontrakt o rok. Wydawało mi się to naturalne.
Nie przedłużyłem i w pewnym sensie wydawało mi się to logiczne. Zawsze trzeba się postawić po drugiej stronie. Numerem jeden miał być Filip Mladenović, zresztą trener Stokowiec mówił otwarcie, że moja rola w drużynie się zmieni. Był młody Adam Chrzanowski, na marginesie nie wiem, co on robi w Gdańsku, bo jest młodym chłopakiem, musi grać. Był wracający Mateusz Lewandowski, którego nie chciało KTS Weszło! Ostro gracie czasem, ale OK, teraz jesteście też dla mnie, bo jestem już tylko kibicem (śmiech). Po co im w tej całej układance Wawrzyniak, który ma 35 lat? Te argumenty były dla mnie logiczne.
Po tej całej sytuacji nie byłem jednak gotowy kończyć grać w piłkę. Nie czułem tego. Codziennie biegałem w parku obok. Wracając patrzyłem w telefon, czy coś się dzieje. 49 meczów w reprezentacji, trochę w lidze pograł, myślałem, że oferty przyjdą ot tak. Może nie z klubów z czołówki, ale Ekstraklasa? Spokojnie. Rzeczywistość była taka a nie inna. Dostałem propozycję z Katowic i wychodząc na trening czułem się ekstra: w końcu, jestem, żyję. Poziom niżej, ale bardzo cieszyłem się, że mogę grać.
Czasem zadają mi pytanie: po co ci to było?
No więc po co ci to było?
Czasem musisz w życiu dostać mocno po ryju, by sobie uświadomić, że nie ma dla ciebie miejsca. Chyba tak musiało być.
Żal mi, że tak się zakończyło, ale co, ile można cierpieć? Mam kontakt z chłopakami, dobrze sobie radzą, życzę im sobie szybkiego powrotu do pierwszej ligi i niech przełamią klątwę GKS-u.
Po zakończeniu kariery człowiek nagle zaczyna robić te wszystkie rzeczy, które chciał zrobić grając w piłkę, ale nie mógł? Czuje się jak młody chłopak, który właśnie skończył szkołę i może robić, co chce?
Nie do końca tak jest. Zawsze myślałem, że jak skończę grać, to pojadę sobie w góry na tydzień czasu. I jeszcze w te góry nie dotarłem. Muszę zabrać plecak i pojechać w Bieszczady.
Było trochę problemu, co ze sobą zrobić. Wstawałem rano, żona pracuje, siedzę cały dzień z dziećmi… Moment kryzysowy przyszedł w lipcu. Dużym plusem tego wszystkiego jest to, że sporo czasu spędzam z dziećmi. Jestem obok, uczestniczę w ich rozwoju, mogę syna zawieźć na trening, odebrać. Takie małe rzeczy, których grając w piłkę często nie robiłem. Nie muszę ścigać się z czasem. Jadąc na Mazury mogę wziąć łódkę i robić to, o czym zawsze marzyłem grając w piłkę: nic. Nie ścigać się, że dobra, mam 1,5 dnia, trzeba to zobaczyć, tu się spotkać, tam popłynąć, to zrobić. Nie, po prostu mam bardzo dużo czasu.
Ale tak generalnie nic specjalnego się nie dzieje.
Wymyślasz dla siebie nową rolę w piłce? Czy nic na siłę i ograniczysz się do biznesów?
Założyłem, że daję sobie rok na określenie, w którym kierunku iść. Wielu mówi: skończyłeś grać w piłkę, będziesz trenerem, działaczem, menedżerem, dyrektorem sportowym. To są rzeczy, o których my, piłkarze, grając w piłkę nie mamy zielonego pojęcia. Podstawowa różnica jest taka, że grając w piłkę wszyscy dookoła pracują na ciebie. Potem jesteś po drugiej stronie i to ty musisz pracować dla chłopaków, aby mieli świetne warunki, a zarazem dużo od nich wymagać. Dlatego daję sobie do maja czas na określenie tego, czy chcę iść w kierunku piłki.
Rozpocząłem kurs trenerski. Świadomie zacząłem od najniższego szczebla. Koledzy dziwią się: a dlaczego zacząłeś od UEFA C, skoro możesz zrobić od razu B+A? Widzę w tym duży sens, chociażby dlatego, że uczę się, jak ważną rolą mają trenerzy najmłodszych roczników. Absolutnie nie byłem tego świadomy, jak ci chłopcy funkcjonują w młodym wieku. Gdybym zachowywał się względem nich jak dotychczas, nie wiedzieliby, co do nich mówię.
Zobaczymy, czy się zakocham w piłce od tej drugiej strony tak samo. Bez tego nie ma sensu tego ruszać. Jak do wszystkiego, trzeba mieć dużo pasji. Ty też musisz kochać dziennikarstwo, jeśli wstałeś o czwartej rano, żeby tu przyjechać. W każdej dziedzinie to szalenie istotne, by odnosić sukcesy. Spokojnie, daję sobie czas.
Jak wygląda dzisiaj twoja działalność biznesowa?
Cztery lata temu dostałem propozycję, aby zagłębić się w temat budowy parku handlowego, bo jest bardzo duża stopa zwrotu. Warunek takiej inwestycji jest jeden – w bezpośrednim sąsiedztwie musi być dyskont spożywczy, który nakręca ludzi. Najlepiej, jakby to był Lidl lub Biedronka. Doklejasz się do niego z parkiem handlowym i otwierasz lokale. Zauważ, przy dyskontach często są drogerie, apteki, punkty bukmacherskie. Jedziesz na zakupy i przy okazji kupisz chemię, lekarstwa, załatwisz sprawę w banku, oddasz rzeczy do prania, a w międzyczasie partner umyje samochód na myjni samoobsługowej. Biznes jest zabezpieczony umowami długoterminowymi, kontrahenci są poważnymi firmami, przez pięć lat nie mogą wyjść. I jest to biznes dochodowy.
Gdy zaczynałem ten temat, mieliśmy podpisaną tylko jedną umowę. Skończyło się tak, że mieliśmy za mały park, by wynająć lokale wszystkim chętnym. Oczywiście, na taki park potrzeba zdecydowanie więcej pieniędzy niż na kupno mieszkania, ale daje ci to stabilność. Wchodzisz w udziały i jedyne, co cię interesuje, to odebranie telefonu od zarządcy nieruchomości, byś wystawił fakturę w terminie 14 dni. Dla wielu piłkarzy jedyną znaną formą inwestycji jest kupno mieszkań. Sam je wynajmowałem. Wszyscy mówią, że to jest fajne, bo zakładają wynajem przez pełne 12 miesięcy, na kilka lat. A wiemy, że tak nie jest. Ktoś się spóźnia, ktoś się rozmyśli, ktoś stracił pracę, wynajmujący nie dbają jak o swoje. Trzeba jechać, załatwiać. To przepychanki, które absorbują. W tym przypadku tego problemu nie ma.
Jak się nauczyłeś tego biznesu? Zakładam, że nie miałeś wcześniej wielkiej wiedzy o finansach, a wokół piłkarzy kręci się sporo “rekinów biznesu”.
Często po prostu to czujesz, albo nie. Mam wspólnika, który od początku pilnuje biznesu w 80%. Jeżeli kupujesz mieszkanie od dewelopera, w całym modelu biznesowym jesteś ostatnią osobą, która zarabia. Ktoś sprzedał działkę – musi zarobić. Ktoś to zaprojektował – musi zarobić. Ktoś postawił budynek – musi zarobić. Ktoś, kto tobie sprzedał mieszkanie – musi zarobić. Ty jesteś ostatnią osobą, która ewentualnie na tym zarabia.
W przypadku parku handlowego, musisz kupić działkę. Pozostałe rzeczy budowaliśmy sami metodą gospodarczą. Zorganizowaliśmy mini-przetarg i wybraliśmy ekipy, które nam to stawiały. Oczywiście one też zarabiają, to normalna rzecz, twój koszt, ale my zrobiliśmy to na naszych zasadach. Tu zaoszczędziłeś na budowie, tu zarabiasz na najmie. W przypadku mieszkań jesteś ostatnią osobą w piramidzie.
Może to próżne, ale to fajne gdy sobie myślisz, że masz udziały w parku handlowym. Dobrze brzmi.
Twoja historia piłkarska pomaga w biznesie czy przeszkadza? Z jednej strony, oczywiście niesłusznie, ciągnie się za tobą stereotyp piłkarza, który ma dużo kasy i podejmuje niekoniecznie przemyślane wybory finansowe. Z drugiej – podczas spotkań biznesowych od razu przełamujesz barierę, jesteś Wawrzyniakiem z reprezentacji, z którym można pogadać o piłce i sympatycznie spędzić czas.
Piłkarze grający na poziomie Ekstraklasy mają dużo kasy… To ciekawa teoria.
Patrząc na klubowe parkingi, źle nie jest.
Mam swoje zasady – nigdy nie rozmawiam o partnerkach piłkarzy i nigdy nie zaglądam nikomu w portfel. I nie chciałbym w tej kwestii za dużo mówić. Tak naprawdę w swoim gronie nigdy się nie rozmawia, kto co ma, kto inwestuje. Im wyższy poziom i większe pieniądze, tym bardziej jesteś w tych kwestiach dyskretny. Kulturą jest to, by o nich nie rozmawiać. Powiem ogólnie. Dziś już się nie kupuje samochodów. Jeśli zobaczysz, że ktoś podjeżdża nowym Mercedesem za 400 tysięcy, powiesz: wow. Ale jak się zastanowisz, że gość zarabia 70 tysięcy i wydaje na ten samochód 3 tysiące plus VAT w formie leasingu i wrzuca to sobie w koszta, bo ma działalność, pomyślisz sobie: no faktycznie, gość dobrze myśli, zarabia duże pieniądze i jeździ sobie fajnym autem nie odczuwając tego. Można na to spojrzeć też tak. Kwestia punktu widzenia.
Postrzeganie ludzi nie zawsze jest takie, czujesz, że ciągnie się za tobą w biznesie jakiś stereotyp?
Dla mnie to nie jest stereotyp. Rzecz absolutnie normalna. Ktoś może powiedzieć: o czym ty gadasz? Jak zarabiasz trochę więcej pieniędzy, to albo budujesz sobie dom, albo jeździsz dobrym samochodem. Z tego mamy przyjemności. Mężczyzna jest tak skonstruowany. W przypadku piłkarzy te przyjemności są próżne. No jak, samochód sobie kupił? Powinien zainwestować!
Spotykam się z osobami, które doskonale obracają się w świecie biznesu, ich firmy są dochodowe, większość moich znajomych obecnie nie jest związanych z piłką. Zdarzało mi się, że usłyszałem od nich: łamiesz stereotyp piłkarza. Ale generalnie każdy z piłkarzy ma tego świadomość, że jest pewna opinia społeczeństwa na nasz temat. Ale zapewniam cię, że zdecydowanej większości jest to obojętne. Z drugiej strony – ostatnio słyszałem, że tylko jeden procent piłkarzy grających w piłkę jest w stanie tego żyć, licząc cały zawód, od B-klasy do Ekstraklasy. No to, cholera, ci co grają na poziomie Ekstraklasy, to są ludzie sukcesu! Możesz zagrać słabszy mecz, ale żeby się tu znaleźć, musiałeś pokonać naście tysięcy osób. To ty jesteś kozakiem. I nie możesz sobie pozwolić, by po słabszym meczu mieć spuszczoną głowę.
Co do rozmów biznesowych, mam taką przypadłość, że ciężko mi zaproponować komuś: daj pieniądze, zrobimy coś fajnego. W pewnym sensie prosisz o gotówkę, nawet jeśli finalnie druga osoba byłaby z tego zadowolona. Ludzi, którzy mają plan na biznes, przerabiałem wielu. W całym biznesie potrzebne były tylko moje pieniądze. Zastanawiam się, czy zachęcić teraz chłopaków, z którymi grałem w piłkę, do tej formy inwestycji. Sam to robię i jestem zadowolony.
Z jaką najbardziej absurdalną propozycją inwestycyjną się spotkałeś?
Zadzwonił do mnie kiedyś znajomy, z którym wychowywałem się na podwórku 25 lat temu.
– Siema, siema, pamiętasz mnie? – przedstawił się.
– No pamiętam, co u ciebie?
– A, wiesz, ja się teraz wykończeniówką zajmuję i przeczytałem, że Lewandowski buduje hotel w Kołobrzegu. Podrzucisz mi do niego numer? Mógłbym porobić trochę u niego.
Gość po dwudziestu latach zadzwonił do mnie po numer do Lewego, bo chce wykończyć pokoje w jego hotelu. Nie bardzo wiedziałem, jak mam mu odpowiedzieć. Jak delikatnie ująć, że o czym ty do mnie, człowieku, mówisz?
(przejeżdża Sławek Peszko)
Takich piłkarzy już za chwilę nie będzie. Świetny charakter. Top.
Kontrowersyjna, ale ciekawa teoria.
W Lechu Poznań, grał na 100%. Po Kolonii poszedł do Lechii, grał na 100%. Pojechał do klubu, któremu powinien – jak to w Polsce lubimy mówić – dużo zawdzięczać i prawie się pozabijał ze wszystkimi na boisku. Bo on gra dla Lechii, serce oddaje dla Lechii. Poszedł do Wisły Kraków – robił to samo, kibice skandowali jego nazwisko. Wszędzie skandują. Bo to gość, który w każdym klubie bez względu na to jakie ma umiejętności – nie mówię, że ma złe, jeden na jeden gra świetnie – daje sto procent. Z kontraktu piłkarza z klubem tak wynika: oddajesz mi całego siebie, zabierasz rodzinę, gramy dla tego klubu. Jak coś ma na języku, to powie. Może tacy piłkarze jeszcze są, ale ja ich już nie widzę.
Dzisiejsi piłkarze są grzeczni, ułożeni, stronią od kontrowersji. Uważasz, że to źle?
Tacy są. Po prostu. Ani to dobrze, ani źle. Coraz mniej jest liderów, to wynika z charakteru. Jak trener zapyta Sławka, co myśli o jakiejś sprawie, to powie, co myśli, a nie to, co trener chciałby usłyszeć. Tacy zawodnicy to gatunek wymarły.
W czym na przestrzeni lat najbardziej zmienili się piłkarze?
Dziś nie spędzają ze sobą tyle czasu, co kiedyś. O atmosferę dba się na Instagramie i Twitterze. Wszyscy mówią, że piłkarze są bardziej świadomi. Ta świadomość polega na tym, że dbają o regenerację i przygotowanie do treningu. Ale czy są bardziej świadomi w sytuacjach, gdy im nie idzie? Myślę, że nie. Jest troszkę inaczej. Potrzeba do tego mentalnego treningu, psychologa. Takie są czasy. Inne, nie mówię, czy lepsze, gorsze. Dlatego dziś wybór kapitana to wyzwanie.
W Lechu opaskę musi nosić obcokrajowiec, który dopiero co dołączył do klubu.
Wszyscy zajmują się czubkiem swojego nosa, swoim rozwojem, a nie dbaniem o całą otoczkę. Z drugiej strony, takie są moje spostrzeżenia, dzisiaj jak ktoś nie zagra w pierwszym składzie, od razu to akceptuje. Nie pokazuje swojego niezadowolenia. To pewnie łatwiejsza sytuacja dla trenerów, ale kiedyś było inaczej.
Z drugiej strony nie odnosisz takiego wrażenia, że trenerzy często próbują się zakumplować się z piłkarzami, by nie podpaść?
Zawsze myślałem, że w relacjach piłkarz-trener, zawodnik musi się przy danym szkoleniowcu bardzo dobrze czuć, a zarazem się go troszkę bać. Trzymanie na dystans. Bycie trenerem jest szalenie istotne w kontekście psychologicznym. Jednego musisz przytulić, żeby się dobrze czuł, a drugiego jechać, żeby dobrze grał. Jeden musi być wyważony, spokojny, a drugi wiecznie wkurzony, żeby to dobrze funkcjonowało. Połączenie tego wszystkiego jest wymagające. I szalenie istotne.
Często grając w piłkę słyszałem w szatni: “a po co to? A co dzisiaj będzie? A ile to będzie trwało? A może to byśmy zrobili?”. To jest złe. Nie chcę uderzać w środowisko piłkarskie, ale czasami my, piłkarze, zdawaliśmy zbyt dużo pytań. Mówię też o sobie. W pracy nie ma życia, życie jest po pracy. Czy będziesz miał robić 100 metrów na gaz, czy 200, masz to zrobić na gaz nie zadając pytań. To rzeczy warte zmiany. Ja tak to postrzegam, może ktoś mnie storpeduje mówiąc, że wcale tak nie było.
Czasami przy zmianie trenera rozmawiało się z piłkarzami.
– Słyszałem, że ten jest super trenerem, ale ciężkim do życia człowiekiem.
Co to w ogóle znaczy?
– Ty, stary, z iloma trenerami masz kontakt do dziś? – odpowiedziałem kiedyś.
– Wyślemy sobie SMS na święta i to wszystko.
– No to po co ci to, jakim on jest człowiekiem?
Jakbyś miał trenera, który jest największym chamem i będzie cię wyzywał, a będziesz przy nim zdobywał trofea i co miesiąc wystawiał fakturkę za zwycięstwa, to chciałbyś mieć takiego trenera?
Chciałbym.
I każdy piłkarz też. Więc się nie zajmujmy tym, czy on jest fajnym człowiekiem. Prawdopodobnie kiedyś się rozejdziecie. Albo ty pójdziesz do lepszego klubu, albo gorszego, albo on. Drogi zawsze się rozejdą. Więc wyciśnijcie z tego układu maksa. W tym jest zawodowstwo.
Przypomniałem sobie, jak po powrocie z Aten pracowałem z psychologiem. Mówiłem mu, co moim zdaniem powinno być w klubie, co nie funkcjonuje.
Sprowadził mnie na ziemię: – Stary, ty jesteś tylko pracownikiem. Może dla prezesa jesteś tak samo ważny, jak pani, która przychodzi po tobie sprzątać. Ty musisz to szanować i wyciągaj maksa dla siebie.
W pewnym sensie tak jest. Jesteśmy tylko pracownikami klubu. Higuain robi króla strzelców dla Juventusu, klub zaplanował, że ściągnie Ronaldo i sorry, nie ma dla ciebie miejsca, musisz odejść. Zapłacili Napoli 80 baniek euro, a teraz podajemy łapę, wyjazd, następny. My często mamy poczucie: ile ja zrobiłem dla tego klubu?! Jak oni mnie potraktowali?!
Nie ma sentymentów. Staszek Czerczesow przyszedł na trening Amkaru i powiedział:
– Spasiba, wsio, daswidania!
Zabrał sztab i następnego dnia był już Dynamie Moskwa na treningu. Ktoś go zatrzymywał? Ktoś przekonywał, że dziękujemy trenerze, tyle dla pana zrobiliśmy przez tyle lat, proszę to przemyśleć? Nie ma czegoś takiego. Następny w kolejce.
Jak się ma do rzeczywistości utarte powiedzenie, że trener stracił szatnię? Funkcjonuje coś takiego?
Myślę, że to bardziej określenia dziennikarzy. Jak słyszę o konflikcie drużyny z trenerem, to nóż sam wychodzi z kieszeni. Nawet jak mnie trener czasem pocisnął, to w słusznej sprawie. Nigdy nie miałem konfliktu z trenerami. Wyssane z palca rzeczy. Może to wynika z moich spostrzeżeń, że to ja miałem się podobać trenerowi, a nie odwrotnie.
Dziwne są dla mnie też wypowiedzi prezesów po dwóch-trzech przegranych meczach, że trener ma stuprocentowe poparcie. Czemu to służy? Trener będzie miał poparcie do momentu, aż uznamy, że jest nam potrzebny. Jak będziemy wygrywać, też będzie miał poparcie tylko do momentu, aż nadal będzie potrzebny. To takie gadanie. Dziennikarze, podejrzewam, też się już z takich oświadczeń śmieją, bo oznaczają one, że zaraz coś się będzie szykowało. Nie widzę sensu mówienia o tym. Podpisujesz kontrakt – trenerze, pracujemy. Kiedyś się rozstaniemy, fajnie byłoby, gdyby później pracował pan w lepszym klubie. Brutalne, ale prawdziwe.
Jakie zdanie ma szatnia o trenerze, który wierzy na przykład, że autokar nie może cofać i woli nadrobić kilkadziesiąt kilometrów, byle tylko nie cofnąć? Albo gdy, miałeś taką historię, włożyłeś białą koszulkę pod bluzę i usłyszałeś, że musisz iść się przebrać, bo można chodzić tylko w czerwonych koszulkach? Jak piłkarz reaguje na takie dziwactwa?
Jeśli zapytasz mnie prywatnie, co o tym sądzę – nie widzę w tym sensu. Ale trener jest moim szefem i po prostu mam iść zmienić tę koszulkę, zajmuję się nią chwilę i już dalej o tym nie myślę. To jest zawodowstwo. Później mogę iść siedzieć przy śniadaniu z ośmioma kumplami i zastanawiać się: ty, po co to, w jakim celu? Mogę rozmyślać godzinami, dwie noce nie prześpię, a i tak tego nie zrozumiem. Skoro gość tak chce, trzeba tak zrobić i tyle.
Kiedyś być może też będę trenerem i będę robił coś, o czym piłkarze powiedzą “stuknięty, co on wymyśla”. Powiem im: “też może kiedyś będziecie trenerami, ale teraz jesteście piłkarzami i jeśli to zaakceptujecie, każdy z was wygra”.
No dobra, powiedziałeś jak powinno być, a jak jest naprawdę?
Mówimy oczywiście o trenerze Nawałce. Nigdy na reprezentacji nie czułem, że jest wprowadzana dyscyplina, która nam przeszkadza. Odczuć to mogli trenerzy asystenci, którzy pod koniec zgrupowania zasypiali na stojąco już o 10 rano (śmiech). Może w pracy klubowej trenera, w Górniku czy gdzieś, można wykopać więcej historii. Ale jak patrzymy na Górnika za trenera Nawałki, wszyscy powinni być zadowoleni. W piłce jest prosta zasada – piłkarz ma robić nie to, co chciałby, a to, co mu potrzebne. W tej sytuacji było potrzebne robić to, co chce trener.
Jaki autorytet w reprezentacji ma trener, z którego śmieje się cały kraj, naturszczyk, któremu – delikatnie ujmując – daleko to technokraty z laptopem? Jak mu zaufać? Mam na myśli oczywiście Smudę.
Jednego coś śmieszy, u drugiego wzbudza zainteresowanie i podziw. Kwestia tego, jak pojmujemy taką osobę. Żebyśmy też nie poszli w drugą stronę, że jak piłkarz będzie robił wszystko to, co trener chce, to będzie sukces. Nie jest też tak. Jest jedna szalenie istotna rzecz – piłkarzowi nigdy nie zabierzesz boiska. To, co tam zrobi, jest jego. I trener może wprowadzać różne dziwne rzeczy. Może ci powiedzieć, że w momencie dośrodkowania masz zamykać stronę, a ty będziesz stał na 16 metrze i załadujesz bramkę, to nikt ci nic nie powie, bo dobrze robisz, czujesz grę. Na boisku możesz zaprzeczać każdej decyzji trenera.
Jak mu zaufać? No ale co z nim jest nie tak?
Sam się śmiejesz.
Robił show na konferencjach, miał swoje opowieści, ale generalnie nikt mu się nigdy nie przeciwstawił. A jeśli ktoś za dużo powiedział, był kasowany. Bezkompromisowe podejście. Różne są modele prowadzenia drużyny. Są też tacy, którzy nigdy nie krzykną. Jeden w tygodniu jest spokojny, a przychodzi mecz to wariuje, drugi w tygodniu wariuje, a na meczu oaza spokoju.
Doceniony przez Smudę zostałeś w specyficzny sposób.
Byliśmy w Korei na meczu sparingowym. Rano odprawa, zjawiłem się chwilę wcześniej.
– Można?
– Siadaj!
Zawodnicy zaczęli się schodzić, asystenci już przygotowani, trener Smuda czekając na rozpoczęcie krąży przede mną.
– Wiesz, muszę ci coś powiedzieć.
– Słucham, trenerze.
– Jak odchodziłeś do Panathinaikosu, zawsze się zastanawiałem, jak taki drewniak może iść do takiego klubu.
Wybuchnąłem śmiechem.
Jak tu urwiemy, słowa Smudy mogą wydać się dziwne. Później dokończył wypowiedź:
– Ale im częściej cię powołuje, tym bardziej zmieniam zdanie na twój temat.
I już nie brzmią one tak głupkowato. Jakoś miałem zawsze dystans do siebie i skoro jedziesz na reprezentację, gość cię powołuje, oznacza to, że jesteś wartościowym piłkarzem. Oczywiście później były mistrzostwa Europy, na których nie grałem, ale nie będę za dużo mówił, bo po turnieju nie poszedłem do selekcjonera i nie pytałem, dlaczego było jak było, więc to oznacza, że zaakceptowałem decyzję. Jakbym miał jakieś zastrzeżenia, powinienem najpierw powiedzieć to w oczy, a nie tu, opowiadając w wywiadzie po latach. To chyba też klasa.
Trener Smuda zawsze mówił, że robi na nosa. Jeśli chodzi o żywotność na boisku, jego drużyny dobrze wyglądały. Stanisław Czerczesow też nigdy nie uznawał GPS-ów, a to trener, u którego się najlepiej czułem fizycznie. Najważniejsze są umiejętności, nie zapominajmy, bo jak drużyna słabo gra, to wszyscy mówimy, że jest nieprzygotowana fizycznie. To już mnie irytuje – sprowadzamy wszystko do liczby przebiegniętych kilometrów. O, ta drużyna jest wybiegana. O, ta widocznie źle przepracowała okres przygotowawczy. Teraz te dane są ogólnodostępne i każdy kibic może sobie zobaczyć: dobrze grał, dużo kilometrów przebiegł, stara się dla drużyny, ale profesjonalista.
Generalnie jest to jakąś tam wykładnia, ale jeśli chodzi o liczbę przebiegniętych kilometrów, ostatnio w meczu Ligi Mistrzów obie drużyny miały po 104 kilometry. Do najlepszych brakuje nam pod tym względem minimum. A często nie brakuje. Jesteśmy na tym samym poziomie, co topowe ligi.
Mamy natomiast bardzo dużo do poprawy, jeśli chodzi o nasze zachowania z piłką.
U nas ciągle się mówi: nowoczesny futbol, ofensywnie grający. Wszyscy mówią o profesjonalizmie. A czym jest profesjonalizm? To, że będę jadł pięć zdrowych posiłków i nie pił alkoholu? To tylko część profesjonalizmu. Profesjonalizm to także to, że gość przychodzi do klubu chory i zasuwa jak robot przez cały trening. W opinii ludzi profesjonalista to tylko człowiek, który idzie spać o 22 i dobrze się odżywia.
Jak w dzisiejszej szatni piłkarskiej uchowałeś się jako człowiek, który kompletnie nie funkcjonuje w social media?
Standardowa rozmowa z szatni:
– Ty, widziałeś?
– Nie, nie widziałem, pokaż.
No i oglądam. Ale czy to są ważne rzeczy?
Dla mnie nie. Mam Facebooka, a nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tam aktywny. Instagrama i Twittera nie mam. Nie wiem, niepotrzebne mi to. Może jestem jaskiniowcem, ale podejrzewam, że to bardzo absorbujące i zabiera dużo czasu. Wy, dziennikarze, musicie to mieć. Kibice też, by być na bieżąco z piłką, transferami, aferami, zdjęciami jak piłkarze spędzają czas wolny. Ale piłkarzowi po co to? Żeby wiedzieć, gdzie mój kolega spędza czas? Żeby wiedzieć, co dziennikarz o nim napisał?
To nie są rzeczy dla mnie.
Twój syn gra lewą nogą?
Prawą.
Więc nie załapie się na, nie chcę umniejszać, deficytową pozycję lewego obrońcy.
Antoś ma dziewięć lat, jest na początkowym etapie. Trening strasznie go cieszy i to mi się podoba. Jest mocno zaangażowany, a wiemy doskonale, że przed nim długa droga. Początkowo był moment, gdy nosił na sobie ciężar nazwiska. Przychodząc na trening budził ciekawość: “o, Wawrzyniak to twój tata?”. Przestał chodzić na treningi, nie miałem z tym żadnego problemu. Ma robić to, co jemu sprawia radość, a nie mi. Teraz trenuje w Gedanii Gdańsk i jest mocno zaangażowany, żyje tym.
To nie umniejszanie, będąc lewonożnym obrońcą masz zdecydowanie mniej piłkarzy do pokonania. Nie mam z tym problemu. Zastanawiano się w Polsce, że skoro ten Wawrzyniak jest ciągle powoływany, coś musi być nie tak. A ja myślałem tylko: ekstra, znowu jestem najlepszy w tym gronie, najlepszy w kraju na tej pozycji. Jestem kozakiem. Bardzo mi zresztą miło, że odezwał się do mnie Janusz Basałaj proponując, bym na wiosnę przy okazji meczu towarzyskiego odebrał podziękowania za grę w reprezentacji.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. Newspix.pl / 400mm.pl / FotoPyK