Jeszcze kilka takich występów Milanu i nie trzeba będzie dłużej debatować nad tematem ewentualnego wyburzenia San Siro. Ten legendarny obiekt prawdopodobnie lada dzień zapadnie się pod ziemię ze wstydu. To co wyprawiają w ostatnich miesiącach Rossoneri naprawdę woła o pomstę do nieba. Dzisiaj udało im się wygrać 1:0 ze SPAL, ale to tylko świadczy o wątpliwej klasie rywala, ponieważ mediolańska drużyna niezmiennie pracuje na miano najnudniej grającego zespołu w całej Drodze Mlecznej.
To czwarte zwycięstwo Milanu w tym sezonie. Ani razu nie udało się jeszcze Rossonerim zwyciężyć bardziej okazale niż jedną bramką, ale już sam fakt, że podopieczni Stefano Piolego zgarnęli dzisiaj trzy punkty jest dość bulwersujący.
Ich gra przyprawiała o ból głowy. Jedynego gola w dzisiejszym spotkaniu zdobył wpuszczony na boisko w drugiej połowie Suso, pokonując bramkarza rywali uderzeniem bezpośrednio z rzutu wolnego. Zachowanie Etrita Berishy przy tym uderzeniu było zresztą dość zastanawiające. Cholera wie, być może 30-letni golkiper wychowywał się oglądając w telewizji popisy Milanu z Szewczenką, Gattuso, Rui Costą czy Maldinim i dlatego – kierowany litością i sentymentem – nie podjął interwencji przy strzale Hiszpana, ograniczając się jedynie do zrobienia dziwacznego naskoku. Uderzenie było bardzo dobre, być może nawet niemożliwe do odbicia, ale i tak wydaje się, że bramkarz powinien był bardziej się sprężyć. Zwłaszcza taki bramkarz jak Berisha, który nie tak dawno temu doprowadzał samego Cristiano Ronaldo do furii swoimi kapitalnymi interwencjami.
Nie ma oczywiście przypadku w tym, że gospodarze jedyną bramkę w dzisiejszym spotkaniu ustrzelili po stałym fragmencie gry. Jeżeli chodzi o atak pozycyjny… No, ten element na ten moment w zespole Milanu nie istnieje. Nie ma wypracowanych żadnych automatyzmów, rażący jest brak kreatywności, piłkarze niekiedy bardziej sobie przy rozegraniu piłki przeszkadzają niż się wzajemnie napędzają. Tacy goście jak Frenk Kessie, Samu Castillejo czy Hakan Calhanoglu właściwie nie podejmowali dzisiaj na boisku dobrych decyzji. Straty, brak precyzji, spowalnianie akcji. Tragedia.
To wszystko jednak nie oznacza, że Milan dzisiaj wygrał niezasłużenie. Ekipa SPAL zaprezentowała się jeszcze gorzej. Jakkolwiek spojrzeć, gospodarze parę sytuacji sobie jednak wykreowali. Tu piłka trafiła w poprzeczkę, tam fatalną stratę pod własną bramką zanotował Thiago Cionek, innym razem w ostatniej chwili zepsuty został bardzo groźny kontratak w przewadze liczebnej czy też sytuacja sam na sam z bramkarzem.
SPAL też coś tam sobie dziś wykreowało, w pewnych fragmentach meczu prezentowało znacznie wyższą kulturę gry – co nie jest wielkim wyzwaniem, kiedy rywalizuje się z Milanem – lecz generalnie było bardzo marne.
Jak spisali się Polacy? Krzysztof Piątek wrócił do wyjściowej jedenastki Rossonerich i wydaje się, że szansy od Stefano Piolego nie zmarnował. Jasne, gola nie zdobył, ale to nie był też ten Piątek, któremu zdarzało się przechodzić kompletnie obok meczu, który praktycznie nie notował kontaktów z piłką. Dzisiaj Polak był aktywny, nękał obrońców rywala jak mógł, szukał sobie miejsce na boisku. Zagrał summa summarum przeciętnie, nie ma się czym podniecać, ale byli od niego na boisku znacznie gorsi zawodnicy. Z kolei Arkadiusz Reca, który chyba już na stałe przebił się do podstawowego składu SPAL, nie miał wielkiego pola do popisu, bo spadło na niego sporo obowiązków w defensywie. Kilka razy nieźle się urwał na skrzydle, demonstrując fajną technikę panowania nad piłką, ale znacznie gorzej było u niego z dośrodkowaniami. Poniżej pewnego poziomu nie zszedł, ale również nie zachwycił.
Naprawdę źle się oglądało to spotkanie. Wyjątkowo ciężkostrawny mecz. Dziś chyba nawet na meczach Korony Kielce człowiek się tak nie wymęczy, jak obserwując wszechogarniającą nieudolność Milanu. Uratowanego golem Suso, który został do klubu ściągnięty jeszcze w 2015 roku. Trudno o trafniejsze podsumowanie ostatnich okienek transferowych w wykonaniu Rossonerich. Gwizdy na San Siro naprawdę nie mogą dziwić.
MILAN 1:0 SPAL (Suso 63′)
fot. NewsPix.pl