Jedni powiedzą, że to najgorzej poprowadzona kariera ostatnich lat. Drudzy, że z życiowych szans trzeba korzystać, nawet jeśli obarczone są one dużym ryzykiem. Jarosław Jach zaryzykował. Czy się opłaciło? Fakty mówią, że niekoniecznie. Tylko jeden epizod w kadrze meczowej przez pół roku w Crystal Palace. Wypożyczenie do Rizesporu, które zakończyło się zesłaniem do Klubu Kokosa. Puentą przenosiny do Sheriffa Tyraspol, w którym trójkę wsadziła mu ekipa Giorgi Gabedawy. Pojechał tam by grać w europejskich pucharach, lecz po pierwszym meczu eliminacyjnym został odstawiony.
Mogło potoczyć się to znacznie lepiej. Jakie pozytywy można wyciągnąć po 1,5-letniej tułaczce? Czy Jach ma jeszcze czego szukać w Crystal? Dlaczego czasem lepiej postawić na swoim? Jak ważną cechą jest cierpliwość? Czy w momencie wyjazdu mógł zakładać, że poradzi sobie w Premier League? Dlaczego w Tyraspolu stoją czołgi i czemu w Rizesporze zabito na boisku barana? Zapraszamy na wywiad z Jarosławem Jachem, bohaterem jednej z bardziej intrygujących karier ostatnich lat.
***
Czujesz się przegrany?
Na pewno ktoś będzie mówił, że wracam przegrany. Cóż, nie każdy pojedzie zagranicę i zrobi wielką karierę. Po części wracam przegrany, ale nie w stu procentach. Wracam z wyrobioną marką, potwierdzam to w pierwszych meczach i dalej mam szansę, by wyjechać ponownie. Końca świata nie ma. Swoje pięć minut jeszcze będę miał. Być może kariera zagraniczna jeszcze się ułoży.
Cieszę się, że moje umiejętności piłkarskie są po tych 1,5 roku na wyższym poziomie. W Lubinie nie czułem się pewniakiem do grania, kimś, kto daje drużynie coś ekstra. W Rakowie czuję, że daję dużo, mam zaufanie trenera i kolegów, jestem ważną postacią w szatni. To buduje zawodnika, pozwala na trochę więcej luzu i pokazanie większych umiejętności. Jestem przekonany, że dobre chwile przede mną.
Nie czujesz, że wyróżniałeś się w Ekstraklasie?
Nie. Myślę, że nikt nie miał takich odczuć. Nigdy nie znalazłem się w plebiscytach typu obrońca sezonu czy rundy. Grałem regularnie, wiek i lewa noga robiły swoje. Lubin postrzegał mnie nie jako wielkie wzmocnienie składu, a opcję do wytransferowania. Widzieli we mnie bardziej pieniądze niż umiejętności, takie miałem poczucie. Cieszę się, że w Rakowie jest zupełnie inaczej. Patrzy się na mnie jak na zawodnika, który wchodzi i daje poziom.
Doprecyzujmy – czułeś w Zagłębiu, że byłeś gorszy niż koledzy i grasz głównie dlatego, że możesz przynieść do klubu pieniądze?
Nie czułem się gorszy, natomiast jeśli zagrałby za mnie inny zawodnik, poziom byłby pewnie zbliżony.
Na jakiej podstawie sądziłeś więc, że się przebijesz w Premier League, skoro nie wyróżniałeś się nawet w Zagłębiu Lubin?
Patrzmy na drugą stronę medalu – jak jesteś takim zawodnikiem jak ja i dostajesz taką ofertę, masz w głowie przeczucie, że ponownie taka okazja może się nie przytrafić. Miałem przekonanie, że w Anglii podniosę swoje umiejętności. Najlepsza liga na świecie, najlepsi zawodnicy na świecie. Jak trenujesz z lepszymi, powoli dobijasz do ich poziomu. Taki był cel. Oczywiście liczyłem się z tym, że od początku nie będę grał, natomiast chciałem tam być i stopniowo podnosić umiejętności, walczyć o swoje. Tak samo jak było w Lubinie – najpierw byłem w rezerwach, później zagrałem parę meczów w pierwszej lidze, parę w Ekstraklasie, aż przyszła regularna gra. Wszystko działo się stopniowo. Miałem nadzieję, że podobnie będzie w Anglii. Że w pierwszym sezonie zagram może jeden mecz, w drugim może więcej, a na końcu będę grał regularnie. Tak sobie to wyobrażałem.
Jedyny mecz, na który pojechałeś na ławkę, to ten z… Manchesterem United, którego jesteś kibicem od dziecka. Złożyło się idealnie.
Pojechałem na wiele meczów, bo zazwyczaj jechaliśmy w dwudziestu, ta dwójka siadała na trybunach. Zwiedziłem wiele stadionów. Oficjalnie na ławce byłem z Manchesterem United. Świetny mecz do oglądania – prowadziliśmy 2:0, a przegraliśmy 2:3. Coś pięknego. Przechodząc tunelem do ławki rezerwowych przechodziłem obok Alexisa Sancheza, Romelu Lukaku i tak dalej. Zobaczyć ich na żywo, przybić piątkę z Mourinho… Świetna rzecz. Coś, co zapadnie mi w pamięć do końca życia.
W którym momencie poczułeś, że w Crystal ciężko ci będzie czegokolwiek szukać?
Gdy szedłem do Mołdawii. Pierwsze wypożyczenie absolutnie rozumiałem – była duża rywalizacja na pozycji stopera, trener Hodgson nie zmieniał zbyt często składu, a liga turecka jest niezła, jedna z topowych w Europie. Klub może mniej znany, ale wszystko się zgadzało, była dobra baza, grali w najwyższej lidze, w kadrze byli zawodnicy na wysokim poziomie, klub uchodził za stabilny, więc… czemu nie? Wydawało mi się, że to dobra opcja.
Biorę na siebie to, że zawaliłem sprawę. Skonfliktowałem się z trenerem i mnie przekreślił. Nie miałem szans na grę nie na podstawie mojej gry, a zachowania.
Co mu nagadałeś?
Problemy zaczęły się od momentu, gdy trener nie wystawił mnie w dwóch meczach z rzędu. Wchodziłem często z ławki, bo tak się akurat składało, że stoperzy łapali kontuzje w dziwnych okolicznościach. Były to poprawne występy. Później zagrałem od początku. Dobry mecz, ale zrobiłem karnego. Do dziś wydaje mi się, że ponownie zachowałbym się tak samo. Wybijałem piłkę spod linii, gość wstawił mi nogę, wybił piłkę na piątkę, a ja kopnąłem go w piętę. Dziwny karny. Od tamtego momentu trener wyrzucił mnie ze składu, czego ja totalnie nie zrozumiałem. Wszystko w tym meczu mi zagrało, tylko ten rzut karny. Zaczęła się frustracja, nie przebierałem w słowach. Od tego momentu grałem tylko w Pucharze Turcji, w którym dobrze wyglądałem, ale to w ogóle nie miało znaczenia. Gdy pod koniec rundy jechaliśmy na wyjazd, trener mówił:
– Jak chcesz to jedź do Polski i wróć za pięć dni.
No to jechałem. Na obóz przygotowawczy też nie pojechałem. Było wiadomo, że odchodzę z klubu.
W styczniu trafiłeś do Klubu Kokosa.
Przez 28 dni trenowałem indywidualnie po dwa razy dziennie z Armandem Traore, który miał jakieś swoje problemy. Rano bieganie i treningi, na których trener mówił “róbcie co chcecie”. Mieliśmy po prostu się zmęczyć, on nie ingerował. Armand grał w wielu dobrych klubach, byliśmy świadomymi zawodnikami, staraliśmy się coś wdrażać, jakieś gry z piłką, ale byliśmy tylko we dwójkę, więc cudów nie wymyśliliśmy. Po południu mieliśmy drugi trening na siłowni. Zasady podobne, robiliśmy to, co sami wymyśliliśmy. Dzień w dzień to samo, bez żadnego wolnego. Wyczekiwanie na transfer.
Z perspektywy czasu lepiej trzymać język za zębami.
No na pewno. Szczególnie w kraju, w którym nie do końca dogadujesz się z trenerem, bo nie rozmawia po angielsku. Ciężko cokolwiek odkręcać, tłumaczyć się.
To po jakiemu mu nawrzucałeś?
Trener rozumiał podstawowe zwroty. Albo rozmawiałeś przez tłumacza, albo przez kolegów.
Dla ciebie to upokorzenie – w rok od dużego transferu do Premier League do tyrania w beniaminku ligi tureckiej.
Pamiętajmy, że to mocna liga, nawet rezerwowi byli na wysokim poziomie. Dziś jeden ze stoperów gra regularnie w Viktorii Pilzno, jest kapitanem, ostatnio strzelił bramkę z Anglią (Jakub Brabec – red.). Nie było tak, że przegrywałem rywalizację z amatorami, choć oczekiwałem na pewno więcej. Koniec końców żałuję, że nie postawiłem na swoim i nie zostałem w Anglii. Zbyt łatwo dałem namówić się na wypożyczenie. Mógł mi dać do myślenia mój przykład w Lubinie, gdzie bardzo długo czekałem na debiut, grę, to trwało latami. Gdy przyszedłem, szybko odpadliśmy z Pucharu Anglii, więc możliwości gry były okrojone. Może w następnym sezonie zadebiutowałbym w pucharze, wypadł dobrze i moje notowania poszłyby w górę? Mógłbym się piąć szczebel po szczeblu. Szybko opuściłem Londyn i nie dostałem szansy zawalczenia o skład w dłuższym wymiarze czasowym.
Daje do myślenia, że Crystal nie wypożyczyło cię do Championship czy League One, jak to mają w zwyczaju angielskie kluby budujące zawodnika, a od razu do Turcji.
Teraz to Trabzonsporu został też wypożyczony inny zawodnik z Crystal Palace, Alexander Sörloth, do tego samego klubu trafił zresztą Daniel Sturridge. Nie wiem, czy wypożyczanie do niższych lig angielskich jest aż tak popularne, kluby wypożyczają też w inne miejsca. Osobiście chciałem iść najbardziej na drugi poziom w Anglii, mówiłem, że trzeci też byłby OK. Klub uważał, że Turcja będzie najbardziej optymalna. Mówili, że to mocna liga, w której powinienem sobie dobrze poradzić, dobrze monitorowana przez topowe kluby w Europie.
Patryk Tuszyński opowiadał, że jak drużynie nie szło, wołano szamana i składano ofiarę zabijając barana. Przeżyłeś w Rizesporze podobne zwyczaje?
Szamana nie doświadczyłem, ale zabijanie barana – tak. Odbywało się ono w jakieś święto religijne. Zabijano go na boisku. Muzułmanie brali krew z tego barana na palec i przykładali sobie do czoła. Doświadczyłem tego z daleka, stałem w odległości 40-50 metrów i widziałem to tylko mniej więcej. Dziwne zjawisko. Nie jestem zwolennikiem czegoś takiego, było dziwnie, niekomfortowo.
Co później stało się z baranem?
Zabrali go, wywieźli i pewnie spożyli. W całym mieście był taki obrzęd.
Co w waszej szatni robił Erdogan?
Pochodzi z Rize, więc przyjeżdża czasami na mecze. Przyszedł do szatni przed pierwszym spotkaniem, życzył powodzenia. Mówił, że mamy pełne wsparcie i zawsze będzie nam kibicował. Sympatyczne spotkanie. Oczywiście jak się później dowiedziałem, to dość kontrowersyjna osoba. Choć nie ingerując w sprawy polityczne, to bardzo normalny facet.
Wywalczyłeś w końcu z Rizesporem trzy pensje zaległości, o które walczyłeś?
Wszystko się przedłużało, ale udało się. Na sam koniec podaliśmy sobie ręce.
Dlatego tak długo zeszło zanim rozwiązałeś kontrakt?
Między innymi tak. Gdy wysłaliśmy papiery do federacji tureckiej i FIFA, momentalnie wszystko udało się rozwiązać i to, co było mi należne, zostało uregulowane.
Plus taki, że masz pieniądze, które ci się należały, ale minus taki, że już nie miałeś czasu na szukanie poważnego klubu.
Zostało nam niewiele okienka, to na pewno wszystko zaburzyło. Były wcześniej inne opcje, ale nie mogliśmy pozwolić na to, by zrezygnować z połowy wynagrodzenia, które mi się należało w Turcji.
Czy paradoksalnie nie straciłeś na tym więcej niż trzy pensje? Została ci Mołdawia, a przez Mołdawię twoja wartość znacznie spadła.
Być może. Z samej pensji indywidualnej też bardzo dużo zszedłem. Zależało mi na tym, by grać regularnie i powoli się odbudowywać. Jak wyszło – na pewno nie tak, jak myślałem. Średni ruch, ale pewne czynniki wpłynęły na to, że nie dało się tego zrobić inaczej. Zamykam ten rozdział, mam swoje cele w Polsce.
Po co w ogóle poszedłeś do ligi mołdawskiej?
Zamysł był taki, że idę tam, by grać w europejskich pucharach. Od tego też był uzależniony mój kontrakt.
Był on tak skonstruowany, że w przypadku awansu zostajesz na dłużej, po odpadnięciu umowa się kończy.
Tak. Pucharów nie było, koniec końców można powiedzieć, że był to stracony czas. Może nie do końca, bo grałem regularnie, byłem w rytmie meczowym. Samych umiejętności piłkarskich na pewno tam nie podniosłem.
Co powiedzieli w Crystal, gdy pojawiła się opcja Sheriffa?
Zadzwonił do mnie dyrektor i wręcz naciskał na ten transfer. Że powinienem tam iść i udowodnić, że nie przyszedłem do Crystal tylko po to, by zarabiać pieniądze, ale chcę grać. W tym momencie nie miałem nic innego i musiałem iść tam pokazać, że chcę grać dla Palace, zrobić dobrą robotę.
Mówiło się wtedy też w mediach o zainteresowaniu Lecha.
Wydaje mi się, że były to tylko plotki. Żadnego telefonu od osoby z klubu nie miałem.
Oglądałeś przed przyjazdem do Tyraspolu kanał Bez Planu?
Oglądałem filmy o Tyraspolu, możliwe, że to było to.
Nie przeraziły cię?
Troszeczkę tak. Żyjąc tam mogę powiedzieć, że są naciągane. Wyciągnął te najbardziej przerażające rzeczy, same ekstremalne sytuacje, a nie było takich codziennych. W rzeczywistości nie jest aż tak źle. Życie jest tam bardzo normalne. Jedyna różnica jest taka, że to nie Unia Europejska, więc wjazd i wyjazd są bardzo skomplikowane. Cała reszta jest normalna, jak w małym polskim mieście.
Jak odbywały się wyjazdy na mecze? Nawet jadąc na terytorium Mołdawii trzeba pokazywać paszporty.
Widząc autokar Sheriffa nie sprawdzano paszportów, choć każdy z nas je zabierał, bo mówili nam, że czasem na granicy zdarzy się niemiły pan, który musi wszystko dokładnie sprawdzić. Jak jechało się samemu – a dodatkowo miałem samochód na polskich blachach – było bardzo dużo papierologii. Droga na lotnisko mogła trwać 40 minut, a mogła 1,5 godziny.
W samym mieście czuć ducha komunizmu, socjalistycznej Rosji?
Tak, jest bardzo dużo śladów. Na granicach stoją czołgi.
Atrapy?
Nie, normalne czołgi, które byłyby gotowe do działania. Na granicy są też mundurowi z bronią palną. W samym mieście stoi jeden czołg-atrapa, jest wiele tablic pamiątkowych, pomnik Lenina.
Jak wyglądało największe kartoflisko, na którym przyszło ci grać?
Boisko Sfintulu Gheorghe. Obok była sztuczna płyta, która nie nadawała się już do niczego. Płaty były nałożone nierówno, jak puścisz piłkę po ziemi, to co trzy metry skoczy. W tle był cmentarz. Dookoła boiska była A-klasowa barierka i za nią proste ławeczki, takie jak stoją w parkach. Dodatkowej atmosfery dodała fatalna pogoda, deszczowo, zimno. Czułem się jak podczas gry w Pogoni Pieszyce, gdy jechało się w sobotę o 10 rano grać na jakiejś wiosce. Jeżeli nie graliśmy u siebie, było ciężko. Boiska zazwyczaj były w słabym stanie. Oczywiście nikt nie podlewał wody, bo po co? To na ich niekorzyść, piłka nie chodziła. Jak udało się strzelić jedną bramkę, to już było nieźle.
Jakim cudem mogliście przegrać w eliminacjach do Ligi Europy 0:3 z drużyną, w której grał Giorgi Gabedawa, zbyt słaby na Zagłębie Sosnowiec?
Nie wiem do dzisiaj, jak mogło się to stać. Słabo zaczęliśmy mecz, słabo skończyliśmy… Ja to tłumaczę tak, że nasze mecze ligowe nie miały żadnej presji. Nasi środkowi pomocnicy schodzili do mnie na pół metra, brali piłkę, dryblowali, podawali, robili co chcieli. Gdy zaczął się mecz o stawkę i drużyna wyszła wyżej, nagle się pochowali za plecami. Przyjechał pierwszy poważny zespół, przyszły jak na Mołdawię tłumy i zgłupieliśmy, przestraszyliśmy się. Przegrywaliśmy pojedynki, byliśmy za daleko, nie kleiło się totalnie nic. Jedyne akcje kreowaliśmy po jakimś indywidualnym rajdzie albo głupim błędzie przeciwnika. Nie udźwignęliśmy tych zawodów.
Dla ciebie to porażka totalna – przyszedłeś do Mołdawii tylko po to, by grać w pucharach, a koniec końców po pierwszym pucharowym meczu zostałeś odstawiony do szafy.
Trener upatrzył mnie jako jednego z kozłów ofiarnych. Patrząc uczciwie, każdego mogło to spotkać. Wszyscy zagraliśmy na jednakowym, słabym poziomie. I tak miałem szczęście, bo jednego zawodnika, który miał kontrakt taki jak ja, przesunięto od razu do rezerw. Strasznie nerwowe ruchy. Potem było mi ciężko, bo na wyjeździe w 15 minut wpakowaliśmy trzy bramki. Nie udało się tego dowieźć, ale drużyna jako całość zagrała dobrze. Później wchodziłem tylko na końcówki na pozycje ofensywne.
Ofensywne?
Tak, wchodziłem na skrzydło, na pozycję numer dziesięć. Nieźle podawałem na treningach i trener to widział. Szukał mi miejsca na siłę. Nie będzie przecież zmieniał dobrze grającego stopera w 80. minucie. Wiedział, że wybronię więcej niż normalny skrzydłowy i z piłką czuję się dobrze, robiłem nawet dużo wiatru. Tak naprawdę niewiele te końcówki zmieniały. W ligowych meczach zbyt dużo do roboty nie było. Byłem w rytmie meczowym i tyle, więcej pozytywów nie ma.
Załapałeś się na premie w siatkach?
Premie były tylko po meczach pucharowych. Po ligowych nie, bo ta liga jest zbyt słaba, by po lidze dawać premie. Zdarzyło się dwa czy trzy razy, że dostaliśmy pieniądze w autokarze do ręki. Premie na poziomie pierwszej ligi polskiej. Nawet za Puchar Mołdawii nic nie było. Bardziej obowiązek niż zaszczyt.
Ktokolwiek cię tam obserwował?
Tak, jestem w stałym kontakcie z Crystal Palace. Dostaję po każdym meczu wideo do przeanalizowania z opisem, co było źle, co było dobrze. Jestem więc monitorowany. Tak samo było też w Turcji i jest teraz w Polsce.
Co powiedzieli na przykład po meczu z Pogonią?
Że było dobrze w defensywie, ale nerwowo w rozegraniu. Nie było to nic odkrywczego. Dostałem parę wycinków, na których przeanalizowali, dlaczego zachowywałem się tak nerwowo z piłką, od czego to się wzięło, jak postąpić następnym razem. Wszystko sprowadzało się do tego, że zazwyczaj miałem zły pierwszy kontakt. Albo się zamykałem, albo piłka odskakiwała. Była prośba o koncentrację na najprostszych rzeczach, bo mieli wrażenie, że byłem tak rozluźniony, że ją traciłem.
Jedna osoba za to odpowiada?
Tak, Mark Bright, znana postać w Palace, w przeszłości strzelił parę fajnych bramek. On odpowiada za zawodników wypożyczonych.
Raków ma możliwość, by cię wykupić?
Tak, ma. To będzie w ich kwestii, czy będą chcieli mnie zostawić.
Na ile cię wyceniono?
Tego nie będę już zdradzał, nie wiem czy mogę. Proszę się kierować do zarządu klubu!
W wywiadzie Izy Koprowiak mówiłeś, że bardzo stresował cię powrót do Ekstraklasy. Co miałeś w głowie decydując się na Raków? Aż tak przejmowałeś się odbiorem ludzi?
To była trudna decyzja. Wiesz jak to jest, gdy wracasz do Polski po średnio udanym pobycie zagranicą. Jesteś narażony na wszelkiego rodzaju krytykę. Tym bardziej, że przychodziłem do beniaminka, klubu, który jest wielką niewiadomą, bo gra nieźle, a nie punktuje, nie ma stadionu, nie jest to ligowa czołówka.
Za dużych wyborów nie miałem. Była końcówka okna transferowego, pozostawały dwie opcje: powrót do Palace albo granie tutaj regularnie przez rok. Obawy były duże. Liga mołdawska mnie nie weryfikowała. To nie liga, w której możesz myśleć na zasadzie: gram dobrze, więc wszędzie sobie poradzę. Czułem się mocnym, lepszym zawodnikiem niż przed wyjazdem, ale trzeba było to potwierdzić na boisku. Początek wypadł dość nieźle i obawy były niesłuszne, niepotrzebne. Nie były one związane z odbiorem ludzi, bardziej z pokazaniem samemu sobie. Byłem przekonany, że jestem gotowy by wjechać do Ekstraklasy i być pewniakiem do grania, ale trzeba było to jeszcze udowodnić. Jestem bardzo zadowolony z pobytu tutaj, dobrze wybrałem.
Zdziwiłeś się, że nie budziłeś zainteresowania większych polskich klubów?
Było mało czasu, kadry były już w większości pozamykane, więc nie było to takie proste. Kilka mocniejszych klubów wystartowało nieźle, więc nie szukało wzmocnień. Aczkolwiek nie mam pewności, że gdyby był początek okienka transferowego, byłoby zainteresowanie. Kluby niekoniecznie muszą uważać za wielkie wzmocnienie zawodnika, który ostatnie pół roku spędza w słabej lidze.
Porównując samą organizację w Crystal i Rakowie, zachowując wszelkie proporcje, mamy się czego wstydzić?
Myślę, że absolutnie nie. Wszystko stoi na wysokim poziomie. Raków Częstochowa to według mnie stara książka ze zniszczoną okładką, ale treść jest fantastyczna. Budynek klubowy jest słaby, nie ma stadionu, mecze są w Bełchatowie, nie ma na nich zbyt wielu kibiców. Sama organizacja, to jakie są dostępne sprzęty, jacy są fachowcy, jakie standardy pod względem siłowni, regeneracji, jakości fizjoterapeutów czy samych trenerów – to naprawdę polski top i absolutnie nie ma się czego wstydzić. Cały obraz zaburza tylko pierwsze wrażenie. Ktoś z zewnątrz może powiedzieć, że to nie funkcjonuje dobrze. Jak ktoś jest w klubie dłużej, wie, że wszystko jest na solidnym poziomie.
Jakie wyznaczyłeś sobie cele na sezon?
Główny cel to regularna gra na wysokim poziomie. Cichym celem jest to, by Raków grał w górnej ósemce, nic nie jest jeszcze stracone. Fajnie byłoby zagrać pod większą presją o większe cele. Powrót do reprezentacji, który musi być poparty grą ligową, choć to bardziej dodatek, a nie pierwszorzędny cel.
Co sobie pomyślałeś, gdy trener Nawałka, który nigdy nie mówił personalnie o piłkarzach, nagle powiedział o tobie wprost, że swoją decyzją zamknąłeś sobie drogę do reprezentacji?
Miałem tego świadomość, bo byłem przed transferem w stałym kontakcie z trenerem. Jasno mi przekazał, że jeśli decyduję się na takich ruch, zamykam sobie drogę do mistrzostw świata. Wielu ludzi uważa, że popełniłem błąd. To była moja decyzja, w pełni świadoma. Takiej szansy jak od Crystal bym już mógł nigdy nie dostać. Z drugiej strony wcale nie miałem pewności, że na te mistrzostwa pojadę. Nie byłem pewniakiem. Przekalkulowałem wszystko.
Wierzysz jeszcze, że wrócisz do Crystal Palace?
Jestem oczywiście w kontakcie, niedawno mój agent był na spotkaniu z władzami Crystal Palace. Są zadowoleni z początku w Rakowie. Na dzień dzisiejszy sprawa wygląda tak, że jeśli podtrzymam ten poziom, będę miał szansę zaprezentować się na okresie przygotowawczym do następnego sezonu.
Nie zrazi ich cała twoja historia? Odstawienie w Rizesporze, Mołdawia, beniaminek Ekstraklasy? Nie za słabo toczą się te losy jak na Premier League?
Na pewno to rzutuje na moją ocenę. Dla nich najważniejsza będzie bieżąca dyspozycja. Jeżeli takie słowa padają w tym momencie, dlaczego mam w nie nie wierzyć, skoro regularnie mnie monitorują i znają moją sytuację? Wierzę w to.
Dobrze poprowadziłeś swoją karierę?
Jestem zadowolony. Nie patrzę w przeszłość. Oczywiście, pewnie były momenty, gdy mogłem wybrać lepiej. To są ciężkie wybory i nie możesz ich cofnąć. Musisz podejmować je tu i teraz. Jeśli nie zdecydujesz się na jakiś klub, za chwilę go nie masz. Potem możesz żałować. Ciężkie są wybory piłkarskie, zwłaszcza gdy nie jesteś na topie, pole manewru jest zdecydowanie mniejsze. Decyzje mogą być kontrowersyjne i trudne dla samego zawodnika. Idziesz, a sam nie jesteś przekonany, ufasz ludziom, opiniom. Dlatego nie patrzę w tył i nie zastanawiam się, co byłoby gdyby, tylko biorę to na swoje barki. Wszystko co nie wyszło, było moją decyzją. Nie agenta, nie klubu. Miałem los w swoich rękach. Jeśli ktoś schrzanił, to ja. Ale mam jeszcze czas, by to naprawić.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK