Napakowana jest dziś treścią sportowa prasa. Sporo rozmów – z Janem Urbanem, z Martinem Sevelą, z Aleksandarem Rogiciem, do tego sylwetki – Karola Fili, Dante Stipicy, Damiana Węglarza, Jakuba Kamińskiego. Garść informacji ze zjazdu PZPN i kulisy politycznych spotkań. Ponadto w “Wyborczej” bardzo dobry tekst o separatyzmie z piłką w tle, a w “Sporcie” informacja o tym, że Arkadiusz Piech być może znajdzie zatrudnienie w Odrze Opole.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Na dzień dobry “PS” sprawdza co tam u Jana Urbana. Trochę wątków pod Legia-Lech, trochę o fachu trenera. A pan Janek na bezrobociu już od półtora roku.
Ciągnie pana na ławkę?
Czasami tak, bo trochę czasu od zwolnienia ze Śląska Wrocław (luty 2018 roku – przyp. red.) upłynęło. Ale wielkiego ciśnienia nie mam, zdarza mi się odłożyć telefon, nie spoglądam co kilka minut, czy czasem ktoś nie dzwonił. Wiadomo, co teraz dzieje się na rynku. W modzie są młodzi trenerzy z Polski, ewentualnie zagraniczni. Konkurencja jest ogromna.
Pan, rocznik 1962, podlega pod obie te kategorie. Trenerskiego fachu nauczył się w Hiszpanii.
Tak, jasne. W naszej lidze z mojego pokolenia trzyma się jeszcze tylko Waldek Fornalik w Piaście Gliwice. Dziś inne opcje są modne. I choć nie wykluczam powrotu, to byłem zniesmaczony zwolnieniami bez większych podstaw i powodów, pod wpływem emocji.
Na własnej skórze odczuł pan brak szacunku do trenera?
Tak to u nas wygląda, niestety. Średnia czasu pracy w lidze nie jest liczona w latach, a w miesiącach. Ale zostawmy temat.
Na zjeździe PZPN-u dostosowano przepisy do tego, by w przyszłości móc powiększyć ligę do 18 zespołów. Ale też w powietrzu unosił się zapach przyszłorocznych wyborów.
W zjazdowej sali, a jeszcze bardziej w kuluarach było wyczuwalne lekkie przedwyborcze napięcie, a raczej przedkampanijne, bo przecież nikt poważny głośno nie zapowiedział startu. Nikogo na następcę nie namaścił też Boniek i na dobrą sprawę nie wiadomo, czy zamierza to robić. Nic dziwnego, że głównie takie sprawy zajmują rozplotkowanych działaczy. Boniek przez te wszystkie lata nauczył się poskramiać opozycję, choć bywały czasy, że musiał toczyć ostre i spektakularne boje – na przykład z małopolskim baronem Ryszardem Niemcem, a potem z szefem rady nadzorczej Ekstraklasy Maciejem Wandzlem. Teraz pierwszy od dawna jest lojalnym członkiem jego zarządu, a drugiego w strukturach polskiej piłki nie ma. I jeden, i drugi przypadek to efekt usilnych zabiegów Bońka. Na ubiegłorocznym zjeździe w zasadzie już nikt mu nie podskoczył, jeśli zdarzały się jakieś głosy pod prąd, to delikatne, trochę na zasadzie, że zatroskana władza chętnie wysłucha krytyki „dołów” i na pewno coś poradzi.
No i “Ligowy Weekend”. Na początek – zapowiedź meczu Legii z Lechem. “PS” wymienia bolączki Legii – absencje, kiepskie punktowanie, nieskuteczność… A kwituje to wszystko hasłem, że “nie ma lepszej okazji na przełamanie niż mecz z Lechem”.
Przy Łazienkowskiej uznano, że wyrównany, choć mimo wszystko przegrany dwumecz ze Szkotami, to początek nowego porządku i odbudowy Legii, której celem jest odzyskanie mistrzostwa oraz Pucharu Polski. Pozycja trenera Aleksandara Vukovicia była niezagrożona, choć poprzednicy, którzy żegnali się z pucharami latem – Jacek Magiera w 2017 roku i Dean Klafurić w 2018 – tracili posadę. Problemy miały zniknąć, ale minął miesiąc i to, co wydawało się podłogą, powoli zaczyna wyglądać jak sufi t. Od połowy września Legia wyeliminowała w PP Puszczę Niepołomice (15. zespół I ligi), a w ekstraklasie wygrała jeden z pięciu meczów, strzeliła trzy gole, straciła sześć i osunęła się w tabeli na 9. pozycję. Tylko dzięki słabości innych przewaga lidera nie urosła drastycznie – wynosi cztery punkty – ale droga na szczyt jest wyboista.
Krótka sylwetka Jakuba Kamińskiego, 17-latka zaliczającego właśnie odważne wejście do Ekstraklasy w barwach Lecha.
Przyjemne wiadomości dotyczące kolejnych kroków na szczeblach kariery już wcześniej docierały do niego w dość nieoczekiwanych momentach. Do rozgrywek ekstraklasy został zgłoszony po kilku treningach z pierwszym zespołem już w grudniu ubiegłego roku. Miał wtedy 16 lat, a jego umiejętności i postępy czynione w drużynie juniorów docenił ówczesny trener Adam Nawałka. O zgłoszeniu do ligi Kamiński dowiedział się… siedząc w pociągu. – Jechałem akurat z Wronek na trening do Poznania. Zadzwonił kolega i zapytał, dlaczego wybrałem sobie numer 38 na koszulce, a ja zupełnie nie wiedziałem, o co mu chodzi. Myślałem, że robi sobie ze mnie jaja. Uwierzyłem dopiero po zajrzeniu na stronę internetową klubu, gdzie była podana taka informacja – śmieje się nastolatek.
Zbrojenie się w młodych – Lech robi to pełną parą, Legia dopiero chce gonić. Kilka ciekawych wątków we wprowadzaniu młodzieży w obu klubach – np. ten o skautingu młodzieżowym.
Klub wyraźnie stawia na piłkarzy urodzonych w Wielkopolsce i na Ziemi Lubuskiej, zwłaszcza oczywiście na poznaniaków. W tym mieście na świat przyszli Gumny, Tomczyk, Marchwiński, ale też inni młodzi gracze, którzy wystąpili w tym sezonie – Tymoteusz Klupś, Mateusz Skrzypczak i Filip Szymczak, Moder także wychowywał się w Poznaniu (do Lecha trafi ł z Warty), a Jóźwiak i Puchacz pochodzą z województwa lubuskiego. Zawodnicy od dziecka są emocjonalnie związani z Kolejorzem. Jedyny młodzieżowiec przybyły z bardziej odległej części kraju to pochodzący ze Śląska Jakub Kamiński, bo klub stara się rozszerzyć skalę poszukiwań talentów. – Pracuje dla nas sześciu skautów głównych, ale w cały proces skautingowy zaangażowanych jest jeszcze kilkanaście innych osób – informuje Gałuszka. Co dziwne, Legia utajnia takie dane. A skauting ma kluczowe znaczenie, bo żaden z legijnych młodzieżowców nie urodził się z Warszawie ani w jej bliskiej okolicy. Karbownik, Praszelik i Rosołek pochodzą z Mazowsza, tylko Majecki urodził się dalej od stolicy – w Starachowicach.
Karol Fila był skazany na to, by uprawiać sport. Sportowcami byli – jego ojciec, jego brat i… dziewięciu wujków. Sympatyczna historia o graczu Lechii.
Wujek maratończyk Ojciec i brat to niejedyne osoby z bliskiej rodziny Karola, mające w przeszłości związek ze sportem. Pan Janusz, który jako piłkarz występował na piątym szczeblu rozgrywek, ma aż dziewięciu braci i każdy z nich w młodości uprawiał jakąś dyscyplinę. – Pływanie, kolarstwo, piłka ręczna. Jeden z braci na studiach był nawet mistrzem Polski w szczypiorniaka – wylicza ojciec Karola. Szczególnym wzorcem jest wujek Antoni, który od lat biega maratony. Zaliczył ich już sto kilkadziesiąt, a w tym roku w Warszawie, w wieku prawie 70 lat, dystans 42,195 km przebiegł w czasie poniżej czterech godzin, co dla wielu młodszych amatorów wcale nie jest takie proste. – Wujek Antoni pokazuje nam, że ograniczenia są tylko w naszych głowach – komentuje starszy brat. – A panu czego zabrakło, żeby dojść do tego poziomu, co Karol? – pytamy Piotra. – Chłodnej głowy. Pojawiło się wiele pokus, którym nie potrafiłem się oprzeć i zboczyłem z prawidłowej drogi. Gdy dziś się nad tym zastanawiam, pojawia się myśl, że trochę szkoda, bo mogliśmy z Karolem pewnego dnia zagrać w jednym meczu ekstraklasy w barwach Lechii – odpowiada.
Jedna z ciekawszych rozmów w dzisiejszej prasie – Kuba Radomski zrobił wywiad z Aleksandarem Rogiciem, nowym trenerem Arki. Sporo o jego filozofii, ale i m.in. o współpracy z Radomirem Anticiem.
W Estonii pracował pan jako pierwszy trener, ale wcześniej był przez lata asystentem uznanych szkoleniowców. Który z nich miał na pana największy wpływ?
Radomir Antić, zdecydowanie. To w Serbii wielkie nazwisko. Ten człowiek, jako jedyny w historii, prowadził Barcelonę, Real Madryt i Atletico, czyli trzy największe hiszpańskie kluby. Niech pan sobie wyobrazi, pod jaką presją musiał pracować przez lata. Antić mieszka w Madrycie, ale wiedziałem, że latem odwiedza pewne miejsce w serbskich górach. Byłem młodym, ambitnym szkoleniowcem. W 23. roku życia, jednocześnie studiując na uniwersytecie w Belgradzie, zacząłem pracę trenerską w akademii Radu Belgrad, jednej z najlepszych w Serbii. Pracowałem z dziećmi i nagrywałem każdy trening, pisałem tysiące notatek w laptopie. Chciałem się rozwijać i zapragnąłem poznać Anticia. Pojechałem w góry, udało mi się go spotkać. Pytałem, co myśli o mojej pracy, jakie dałby mi rady, pokazałem mu wszystko, co mam w komputerze. Nasza rozmowa nieoczekiwanie trwała wiele godzin. Prawie cały dzień. Dwa miesiące później Antić został selekcjonerem reprezentacji Serbii. Zadzwonił do mnie i powiedział, że chce, bym został jego asystentem. Otrzymałem propozycję zrobienia wielkiego kroku naprzód. Pracowałem z Anticiem w reprezentacji i później w dwóch chińskich klubach. Znamy się 11 lat i do dziś rozmawiamy ze sobą co kilka dni. Nauczył mnie niemal wszystkiego.
Białystok dał Damianowi Węglarzowi pracę i rodzinę. Do Jagiellonii chciał trafić tak bardzo, że zrzekł się zaległej kasy od Zawiszy.
Kiedy wychodzi na mecz, na murawę zawsze stawia jako pierwszą prawą stopę. Później schyla się, dotyka trawy i robi znak krzyża. Na końcu całuje rzepy na rękawicach – ma na nich wypisane imiona: Magda i Kacper. Jego dwa największe szczęścia. Z Magdą poznali się w Białymstoku w lutym 2017 roku, wtedy Węglarz napisał do niej na Instagramie. Odpisała i tak się zaczęło. Dziesięć miesięcy później byli już zaręczeni, rok temu urodził im się syn. – Dlatego niezależnie od tego, jak potoczy się moja kariera, Białystok zawsze będę wspominał wyjątkowo – opowiada 23-latek. Miastu z Podlasia Węglarz zawdzięcza jeszcze jedno – grę w ekstraklasie. Na nią musiał jednak cierpliwie poczekać. Zawodnikiem Jagi został latem 2016 roku. Jego ukochany Zawisza nie otrzymał licencji na grę w I lidze, chociaż jeszcze sezon wcześniej celem był powrót do ekstraklasy. Trzeba było szukać gry gdzie indziej. Po Węglarza zgłosiła się Jagiellonia i bramkarz był tak zdeterminowany, by przenieść się na Podlasie, że zrzekł się wszystkich pieniędzy, jakie był mu winny klub z Bydgoszczy.
Dante Stipica błyszczy w Ekstraklasie, na początku sezonu uratował Pogoni kilka naprawdę ważnych punktów, a przed wyjazdem do Polski musiał… zawiesić studia prawnicze.
Co można robić w trakcie urlopu dziekańskiego? Na przykład być liderem ekstraklasy. Stipica jest na trzecim roku studiów prawniczych, zawieszonych po wyjeździe bramkarza z ojczyzny. – Plus mam do zaliczenia jeszcze jeden przedmiot z drugiego roku. Po zakończeniu kariery doprowadzę to do końca. Wtedy będzie czas na naukę. Póki można było, łączyłem edukację z graniem – wyjaśnia. Był pilnym uczniem, chodził do szkoły językowej, średnia jego ocen oscylowała wokół 5. Inspirację stanowiła dla niego siostra. Ivona wyjechała ze Splitu do Zagrzebia, by zostać lekarzem. – Kilka miesięcy temu zrobiła specjalizację – mówi Dante. Bramkarzowi pilność w nauce przydaje się w Szczecinie, znajomość angielskiego ułatwia poruszanie się po coraz bardziej międzynarodowej szatni Pogoni. A gdyby chciał pogadać w ojczystym języku, ma pod ręką Zvonimira Kožulja.
Piotr Obidziński, prezes Wisły, porusza kilka istotnych wątków na temat klubu. Zwłaszcza tych pozasportowych – o finansach, relacjach z miastem, budżecie na transfery.
O relacjach z miastem: – Sytuacja z miastem jest trudna. Cały czas liczymy na porozumienie. Wachlarz naszych pomysłów jest szeroki. Wysłaliśmy pismo w sprawie zakupu band ledowych i bardzo podobne pismo w sprawie kołowrotków i sprawdzarek na stadionie. Ledy pozwoliłyby nam zejść z długów i dałyby nam oszczędności, a kołowrotki pozwoliłyby na większą sprzedaż, bo można by było z telefonów komórkowych sczytywać bilety. W odpowiedzi słyszymy, że nie jest to uwzględnione w budżecie, więc nie można przeprowadzić takich inwestycji. Powoływanie się przez miasto w relacjach z nami na zasady finansów publicznych jest o tyle trudne do zaakceptowania dla rozsądnie myślącego człowieka, że w praktyce pieniądze dla miasta, które miały zostać przelane z Ekstraklasy, w styczniu 2019 roku przepadłyby po upadku klubu. My te pieniądze dla Krakowa odzyskaliśmy, chcemy je oddać, tyle że w dłuższym czasie, a samorząd zabierze nam je już teraz.
“SPORT”
Stały punkt programu, czyli przedligowa rozmówka z byłym piłkarzem. Tym razem z Czesławem Boguszewiczem, zatem głównie o Derbach Trójmiasta.
Kto wygra derby Trójmiasta?
– To pytanie za 1000 punktów. Ja oczywiście kibicuję Arce, ale wiadomo, że derbach może się wydarzyć wszystko. Zapowiada się jednak fajne widowisko. Liczę, że będzie komplet na trybunach i kulturalny doping. Opłaca się przyjść na takie spotkanie, bo emocji w bezpośrednich pojedynkach między tymi zespołami nigdy nie brakowało.
Po ostatniej porażce gdynian w Płocku pracę stracił Jacek Zieliński. Słusznie się z nim pożegnano?
– Był to zbyt nerwowy ruch działaczy, bo trener Zieliński to bardzo dobry szkoleniowiec, a w tym, że jest jak jest, nie ma żadnej jego winy. Wiadomo jednak jaka jest sytuacja – w kadrze jest 25 zawodników, a trener jeden. Łatwiej więc w tym układzie zwolnić szkoleniowca niż piłkarzy… Żałuję, że trenera Zielińskiego już nie ma, a czy była to właściwa decyzja, to już pokaże czas.
Mistrz Polski jedzie do Krakowa na mecz z Wisłą. A gliwiczanom gra się tam po prostu fatalnie – na dziesięć wyjazdów wygrali przy Reymonta tylko raz.
Jak odległy był to czas niech świadczą personalia. W Wiśle po boisku biegali m.in. Kamil Kosowski, Arkadiusz Głowacki, a w bramce stał Sergei Pareiko. Piast? Za defensywę odpowiadała para stoperów Adrian Klepczyński-Jan Polak, w ataku byli Tomasz Doczekal i Ruben Jurado, a rezerwowym Marcin Robak. Piastem dowodził wtedy Marcin Brosz. Co prawda najpierw Tomasz Podgórski nie wykorzystał rzutu karnego, ale w drugiej połowie losy meczu odwrócili Damian Zbozień i Rudolf Urban. Dla Wisły była to pierwsza porażka na wiosnę i druga z ówczesnym beniaminkiem. – Myślę, że wszyscy – i mam na myśli zarówno zawodników, jak i 600-osobową grupę kibiców z Gliwic – w trudnych momentach byliśmy razem, nie zwątpiliśmy i dlatego wywozimy bezcenne punkty – mówił po spotkaniu Marcin Brosz. Co ciekawe, dziś Piast będzie mógł liczyć na podobnie liczną grupę kibiców.
Zapowiedź sobotniego hitu przy Łazienkowskiej – wszystko w tonie “Legia musi, Lech może”.
W poprzednich dwóch starciach tych zespołów – oba były rozgrywane w Poznaniu – zwyciężał Lech. Patrząc po aktualnej tabeli, to również poznaniacy mogą mieć lepsze humory, ponieważ zajmują 5. lokatę, podczas gdy Legia tak naprawdę jest już w… grupie spadkowej. Obie ekipy dzieli jednak tylko punkt, ponieważ czołówka tabeli jest niezwykle spłaszczona i sytuacja może zmieniać się tam jak w kalejdoskopie właściwie co weekend. Większa presja ciążyć będzie na warszawiakach. Nie dość, że grają u siebie, są niżej w tabeli, to ich gra wciąż jeszcze nie przekonuje kibiców. W dodatku Lech jest w fazie przebudowy i choć w klubie chciano by grać o najwyższe cele, wszyscy są świadomi, że w tym sezonie może jeszcze się to nie udać. Nic dziwnego, że trener Dariusz Żuraw był uśmiechnięty na przedmeczowej konferencji prasowej. On zbytnio nie ma się czym martwić, tym bardziej że „Kolejorz” może cieszyć się zdrowiem, podczas gdy Legia ma naprawdę spore problemy kadrowe.
Rzut oka na bogatą historię starć ŁKS-u z Górnikiem Zabrze. M.in o narodzinach legendy o “rycerzach wiosny”.
Łódź czuje więc pociąg do Zabrza, a nie ulega wątpliwości, że mecze ŁKS-u z Górnikiem to ligowe klasyki z prawdziwego zdarzenia, począwszy od legendarnego zwłaszcza dla łodzian meczu z 1957 roku, wygranego przez ŁKS 5:1. To po tym spotkaniu narodziła się legenda łódzkich „Rycerzy wiosny”. Specjalne pociągi na mecze z Górnikiem też już były. Jeden zajechał aż do Chorzowa, bo w finale ligi w 1958 roku ŁKS grał z Górnikiem na Stadionie Śląskim, świętując później – po remisie 0:0 – mistrzowski tytuł. Ja też jechałem tym pociągiem z tatą, a dziś chętnie bym poznał kogoś z kibiców Górnika, co byli wówczas na tym meczu i oglądali, jak Górnik walczy z ŁKS-em o tytuł dla… bytomskiej Polonii, bo taka była stawka tego spotkania.
Kolejny tekst o zjeździe PZPN – trochę liczb, trochę kulisów, trochę też o tym, jakie poprawki przegłosowano na spotkaniu.
Jednym z głównym punktów zjazdu były sprawy związane z budżetem. Chodziło m.in. o uchwalenie sprawozdania finansowego za 2018 rok i wybór niezależnej firmy audytorskiej w celu zbadania sprawozdania finansowego za 2019. Dobrze to ilustrują zamieszczone obok liczby. Znaczącą część przychodów stanowiła sprzedaż praw sponsorskich, marketingowych, reklamowych i telewizyjnych, które wyniosły w 2018 roku 109,6 mln, co oznacza wzrost o 27 mln w porównaniu z 2017. Zmalały natomiast wpływy ze sprzedaży biletów – 42,7 mln, o 10 mln mniej niż w 2017 roku. Jak wytłumaczono, powodem było mniej meczów rozgrywanych na PGE Narodowym w Warszawie (tylko jeden, a np. spotkania Ligi Narodów odbyły się w Chorzowie). Koszty działalności sędziów i obsługi systemu VAR wyniosły 18,7 mln zł.
Arkadiusz Piech trenuje z Odrą Opole, a I-ligowiec wolałby zaproponować mu niezłe premie do podniesienia z boiska zamiast wysokiej “gołej” pensji.
– Od dobrych kilku tygodni rozmawialiśmy z przedstawicielami zawodnika – mówi Karol Wójcik, prezes Odry. – Mamy problem ze zdobywaniem bramek, a kandydatura Piecha wydała nam się ciekawa. Póki co dyskutujemy o współpracy, nic nie jest jeszcze klepnięte, w przyszłym tygodniu ten temat się wyjaśni. Nie oznacza to oczywiście, że zawodnik jest u nas na testach. To chyba byłoby zbyt duże słowo w przypadku kogoś mającego tak duży dorobek w ekstraklasie i kogo zna w Polsce chyba każdy interesujący się piłką. Sprawdzamy go pod kątem fizycznym. Przez kilka miesięcy nie grał w oficjalnych rozgrywkach. Zobaczymy, czy jest gotowy do gry już teraz, czy trochę to potrwa, zanim osiągnie odpowiednią dyspozycję.
Smutne wiadomości z Hiszpanii. Zmarł Angel Perez Garcia, były trener Piasta. Chorował na nowotwór.
Na Górny Śląsk trafił dzięki Andrzejowi Janeczce, prezesowi Stowarzyszenia Polaków w Madrycie „Nasz Dom”. W 2014 roku zastąpił Marcina Brosza. Przed Piastem trenował m.in. na Malediwach, co powszechnie wzbudziło śmiech i falę komentarzy. Jako piłkarz grał jednak w latach 1979-82 w Realu Madryt u boku takich piłkarzy, jak Vicente del Bosque czy Jose Antonio Camacho, zdobywając mistrzostwo i Puchar Króla. Po zakończeniu kariery występował w zespole tzw. weteranów Realu, szkoląc m.in. w Ameryce Południowej. W Gliwicach wydźwignął zespół z kryzysu. Jego pozytywne nastawienie i otwartość na piłkarzy sprawiły, że zespół niespodziewanie był w stanie ogrywać mocniejsze drużyny i osiągać słynne „resultados historicos”. Wygrał pierwszy raz z Legią, pierwszy raz w Zabrzu z Górnikiem, czy po horrorze z Lechem. To właśnie po golu na 3:2 z poznaniakami Angel przebiegł pół boiska by rzucić się w ramiona Tomaszowi Podgórskiemu.
“SUPER EXPRESS”
Rozmówka z Martinem Sevelą, trenerem Zagłębia Lubin. Tak krótka, że zanim się rozkręciła, to już był koniec.
Co zadecydowało o podjęciu przez pana pracy w Lubinie?
Martin Sevela: –Miałem propozycje z Czech i Bułgarii, ale dyrektor Zagłębia Michał Żewłakow był najszybszy. Rozmawialiśmy o klubie i akademii, pokazał mi boiska, bazę treningową w Lubinie. Byłem nastawiony na wyjazd ze Słowacji, gdzie w ostatnich pięciu latach zdobyłem trzy razy mistrzostwo i puchar kraju. Potrzebowałem nowego wyzwania.
– Filip Starzyński powiedział, że pana dewizą jest gra ofensywna i z sercem. Może pan nieco rozszerzyć wątek swojej trenerskiej filozofii?
– Piłkarze mają grać z sercem, pokazywać charakter i mieć mentalność zwycięzców. Moją filozofią jest piłka ofensywna, strzelanie bramek, czyli to, co podoba się kibicom na całym świecie. Mecz ze Śląskiem, który zremisowaliśmy 4:4, pokazał, jak duży mamy potencjał w ofensywie, ale defensywa jest równie ważna.
Krótkie charakterystyki czterech młodzieżowców Lecha – Marchwińskiego, Kamińskiego, Modera i Szymczaka. Znów – pewnie dało się zrobić to ciekawiej, ale ograniczona liczba znaków zabiła potencjał tego tekstu.
Największą perłą jest ofensywny pomocnik Filip Marchwiński (17 l.). Zachwyty nad jego talentem nie są przesadzone. W ubiegłym sezonie zadebiutował w ekstraklasie meczem z Zagłębiem Sosnowiec (grudzień 2018 r.) i od razu strzelił gola. Miał wtedy 16 lat i 343 dni – został najmłodszym strzelcem w dziejach poznańskiej drużyny. Poprzednie rozgrywki zakończył z dorobkiem 11 występów i dwóch bramek. W rundzie finałowej przesądził o wygranej z Legią na Bułgarskiej. W obecnej edycji trafił w meczu z Wisłą Kraków. Reprezentant Polski juniorów U-19.
“GAZETA WYBORCZA”
Dobry tekst o tym, dlaczego to El Clasico będzie wyjątkowe – o ile w ogóle zostanie rozegrane. Czyli Barcelona kontra Real z podtekstem politycznym.
Protestami kieruje Tsunami Democratic, ruch, który tuż po ogłoszeniu wyroków wezwał Katalończyków do zablokowania lotniska El Prat w Barcelonie. Doszło do ostrych starć z policją. Piłkarz Barcelony Ivan Rakitić w drodze z lotniska porzucił swój samochód i wrócił do domu na piechotę. Chorwacki pomocnik wracał z meczów reprezentacji w eliminacjach Euro 2020. Hiszpański MSW i policja badają kto stoi za Tsunami Democratic zwołujących Katalończyków do akcji protestacyjnych przez internet. Tuż po wyroku Sądu Najwyższego FC Barcelona – jej motto brzmi jak wiadomo „Més que un club” czyli „Więcej niż klub” – wydała ofi cjalny komunikat. Napisano w nim „Rozwiązanie konfl iktu w Katalonii musi się odbyć za pomocą dialogu, dlatego Klub prosi wszystkich polityków odpowiedzialnych za tę sprawę o negocjacje, które doprowadzą do zwolnienia z więzienia skazanych liderów katalońskich”. Protestowali obecni i byli gracze klubu: Gerard Pique, Sergi Roberto, Xavi Hernandez i Pep Guardiola. Xavi, mistrz świata i Europy z reprezentacją Hiszpanii nazwał wyrok Sądu Najwyższego „wstydem”. Jeszcze dalej poszedł trener Manchesteru City. Nagrał wideo pod egidą Tsunami Democtatic, w którym nawoływał międzynarodową społeczność do obrony praw człowieka, jego zdaniem łamanych w Hiszpanii.