Reklama

Bez wyjazdowego zwycięstwa od stycznia. Tottenham się sypie?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

05 października 2019, 16:34 • 5 min czytania 0 komentarzy

Wszystkie kary idą na Tottenham. Była ligowa porażka u siebie z nędznym Newcastle, była kompromitacja w Pucharze Ligi i odpadnięcie z czwartoligowym Colchester, było srogie manto spuszczone przez Bayern w Lidze Mistrzów, a wcześniej jeszcze remis z Olympiakosem Pireus. Teraz dochodzi jeszcze do tej listy katastrofalnych wpadek porażka z Brightonem, okraszona na dodatek makabrycznie wyglądającą kontuzją Hugo Llorisa. Choć przedsezonowe wzmocnienia Spurs wyglądały całkiem obiecująco, drużyna Mauricio Pochettino sypie się w oczach. Trzeba chyba sobie zadać przy okazji pytanie, czy kryzys formy to wyłącznie kwestia obecnego sezonu, a może niepokojące sygnały ekipa z Tottenham Hotspur Stadium wysyła już od dawna, lecz były one tuszowane kapitalną przygodą w Champions League?

Bez wyjazdowego zwycięstwa od stycznia. Tottenham się sypie?

Oczywiście jest to pytanie retoryczne. Wystarczy rzucić okiem na wyniki londyńczyków w 2019 roku. Jeżeli są na sali jacyś sympatycy Spurs, niech prędko zażyją leki nasercowe i mocno złapią się fotela. „Koguty” w bieżącym roku – licząc tylko Premier League – przegrały już jedenaście spotkań ligowych. Zremisowały cztery z nich, wygrały też jedenaście. To nie jest bilans godny topowego klubu, lecz najzwyklejszego, ligowego średniaka. Na trzy punkty w meczu wyjazdowym Tottenham czeka od 20 stycznia, gdy udało się pokonać Fulham. Zespół, którego w bieżącym sezonie już nie ma w angielskiej ekstraklasie. Z ostatnich trzydziestu punktów, jakie były do wyjścia na wyjazdach, Spurs zgarnęli dwa.

Czas naprawdę głośno uderzyć na alarm.

Przedstawianie Tottenhamu jako „finalisty Ligi Mistrzów” – choć zgodne z faktami – straszliwie zakłamuje rzeczywistość. Oczywiście trudno powiedzieć, by Spurs dostali się do finału Champions League przez przypadek. Droga do decydującego starcia jest zbyt skomplikowana i usłana zbyt wieloma cierniami, by przebrnąć ją bazując wyłącznie na dzikim farcie. Niemniej – podopieczni Pochettino w wielu momentach mieli jednak więcej szczęścia niż rozumu. Nawet ich wyście z grupy do samego końca wisiało pod znakiem zapytania. Potem był szalony dwumecz z Manchesterem City no i rzecz jasna niesamowity comeback w rewanżowym starciu z Ajaksem. Gdzie na przestrzeni dwumeczu londyńczycy byli piłkarsko lepsi, prawda, ale awans do finału wywalczyli naprawdę rzutem na taśmę.

W tej chwili Spurs są na szóstej pozycji w Premier League. Dziesięć punktów straty do liderującego Liverpoolu, który rozegrał o jeden mecz mniej. Podobnie zresztą jak cała reszta towarzystwa. Niby nie ma jeszcze powodów do skrajnej paniki – do ligowego TOP4 łapie się wciąż wszak będący w przeciętnej formie Arsenal, blisko jest West Ham, Chelsea, Bournemouth czy Crystal Palace. Tottenham wciąż trzyma się na dobrej pozycji w peletonie, ponieważ stawka w lidze jest wyrównana jak rzadko. Jednak problemem „Kogutów” są nie tylko wyniki – również styl.

Reklama

Screenshot_2019-10-05 Premier League Table, Form Guide Season Archives

W dzisiejszym starciu z Brighton podopieczni Pochettino byli gorsi od swoich rywali pod każdym względem. Zostali po prostu zdeklasowani. Wszystko zaczęło się od błędu Hugo Llorisa już w trzeciej minucie meczu, który – łapiąc jednocześnie feralną kontuzję – wypluł przed siebie banalny do schwytania centrostrzał, wystawiając rywalowi futbolówkę do pustaka. Neal Maupay skorzystał z prezentu i po trzech minutach było 1:0 dla Brighton. Można zatem usprawiedliwiać Tottenham, że mecz zaczął się kompletnie nie po ich myśli, ale to chyba byłoby zbyt proste. Tak doświadczona i mocna personalnie ekipie powinna spokojnie opanować sytuację i uratować wynik. Grali przecież Kane, Eriksen, Son, Ndombele czy Lamela, na boisku po przerwie poprawił się Lucas Moura. Cała ta zgraja klasowych zawodników wykreowała sobie może ze cztery przyzwoite okazje do zdobycia gola.

A gospodarze? Cisnęli. Mieli przewagę, przede wszystkim w drugiej linii, gdzie królował wszędobylski Aaron Mooy. I spuentowali ją golami. 19-letni Aaron Connolly, który zadebiutował w tym spotkaniu jako zawodnik wyjściowej jedenastki Brighton, wpakował dublet do bramki strzeżonej przez Paulo Gazzanigę. Rezerwowy golkiper był w tym wszystkim najmniej winny – to obrońcy, na czele z duetem Vertonghen – Alderweireld – popełniali skandaliczne błędy w ustawieniu.

– Spełniły się moje marzenia – mówił po mecz Connolly. – Od dziecka oglądam Premier League. Ten mecz był jak sen.

EGHlGE_XYAAG2rY

Dla Brighton to było pierwsze zwycięstwo nad Tottenhamem od 36 lat. Drugie ligowe trzy punkty w tym sezonie. Dla Spurs jest to pierwsza seria od pierdyliarda lat, gdy w dwóch meczach z rzędu tracą aż dziesięć goli. Jak to w ogóle brzmi, dziesięć goli w dwóch meczach? Takie rekordy to może śrubować Watford, gdy gra dwa mecze z rzędu przeciwko podrażnionemu Manchesterowi City. A nie Tottenham. Ambicją tego klubu są przecież trofea, których tak dotkliwie brakuje w dorobku Mauricio Pochettino.

Reklama

– Hugo jest w szpitalu – mówił sam Argentyńczyk po meczu, pytany o to, jak poważne jest złamanie ręki u Llorisa. – Nie mamy dobrych wiadomości. Jego uraz miał wielki wpływ emocjonalny na drużynę, tym bardziej, że jednocześnie straciliśmy i jego, i gola. Próbowaliśmy szukać rozwiązań, różnych sposobów gry, ale to było niemożliwe. Jesteśmy w bardzo trudnym momencie, musimy się trzymać razem. Przepraszam kibiców. Nie jest łatwo – po przeszło pięciu latach mojej przygody z klubem wpadliśmy w pierwszy poważny kryzys. To nowe. Mam nadzieję, że cała presja spadnie na mnie, nie na zawodników. Musimy docenić zagrożenie płynące z tej sytuacji, ale kiepskie czasy potrafią też wzmacniać.

Potrafią – o ile uda się je przetrwać.

W tej chwili brytyjskie media trąbią już na cały regulator o tym, że posada szkoleniowca Tottenhamu, który drużynę prowadzi od maja 2014 roku, zawisła na cieniutkim włosku. Jeżeli doliczyć do tego kolejne pogłoski o konfliktach wewnątrz drużyny, o niezadowoleniu zawodników z poszczególnych decyzji trenera i jego kontrowersyjnych metod, o transferowych zachciankach niektórych gwiazd… Cóż, być może w północnym Londynie szykuje się lada dzień poważne trzęsienie ziemi. Jego skutki mogą być zresztą odczuwalne daleko, daleko poza stolicą Anglii. Kto wie, czy nie zachyboce się przy okazji stołek trenerski na Old Trafford, albo i nawet na Estadio Santiago Bernabeu.

BRIGHTON 3:0 TOTTENHAM (N. Maupay 3′ A. Connolly 32′ 65′)

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...