Reklama

Na Anglię byłem gotowy piłkarsko i mentalnie, fizycznie była przepaść

redakcja

Autor:redakcja

20 września 2019, 08:43 • 13 min czytania 0 komentarzy

Spowiedź Jarosława Jacha, mistrzowskie ambicje Cracovii, rozmowy z Ivanem Runje i Mirosławem Smyłą, sylwetka Vukana Savicevicia, Hiszpanie chętni na GKS Tychy. Sporo się dzieje w piątkowej prasie. 

Na Anglię byłem gotowy piłkarsko i mentalnie, fizycznie była przepaść

PRZEGLĄD SPORTOWY

Cracovia jest wiceliderem, a słowacki obrońca Michal Siplak przed meczem z Legią deklaruje: – Mam nadzieję, że sezon zakończymy pozycję wyżej.

– Pod względem piłkarskim to było moje najgorsze lato, ale mam nadzieję, że teraz wszystko już za mną – mówi Słowak, który w poniedziałek przeciwko Piastowi (2:0) zagrał po raz pierwszy po urazie i od razu wypracował bramkę. W ofensywie ma zresztą nadzwyczaj dobre statystyki, bo w feralnym starciu z Rakowem przed kontuzją też zdążył uzyskać asystę. – Tym razem miałem być nastawiony przede wszystkim na defensywę, bo po tak długiej przerwie nie chciałem się za często zapędzać do przodu. Dużo jednak zmieniła czerwona kartka dla rywali – tłumaczy.

23-latek należy do tych zawodników Cracovii, którzy najmocniej wierzyli w potencjał zespołu nawet w najgorszych fazach. Jesienią zeszłego roku, po fatalnym starcie Pasów, wciąż podkreślał, że drużynę stać na walkę o czołowe miejsca. Wyszło na jego, bo Pasy awansowały do pucharów, a teraz są wiceliderem. – To dopiero pierwszy etap. Mam nadzieję, że na końcu będziemy jeszcze o jedną pozycję wyżej i zdobędziemy mistrzostwo. Od początku mieliśmy świadomość, na co nas stać. Widzieliśmy to na treningach, ale brakowało nam szczęścia. Jesteśmy razem już dwa lata. Znamy się bardzo dobrze na boisku i poza nim. Dobrą pracę wykonuje też trener Probierz, który wie, co robi i widać to po wynikach. Coraz lepiej wszystko u nas funkcjonuje – podkreśla. Dlatego do rywalizacji z Legią krakowianie przystępują bez żadnego strachu. – Mamy psychologiczny atut, że w tym roku wygraliśmy z nią i to na jej stadionie (2:0 w lutym w 22. kolejce, w kwietniu w 31. serii Pasy przegrały w Warszawie 0:1 – przyp. red.). Dlatego wiemy, że nie możemy się bać. Jeśli tylko zagramy tak, jak potrafi my, jesteśmy w stanie znów zwyciężyć – dodaje.

Reklama

ps1

Ivan Runje chce zostawić swój ślad w klubie z Białegostoku. Zaczyna drugą setkę występów w Jagiellonii.

PIOTR WOŁOSIK: Brakuje panu trochę Arvydasa Novikovasa?

IVAN RUNJE: Mamy kontakt, choć kiedyś był niemal codzienny. Za daleko nie wyjechał, ale wciąż uważam, że warto było go zatrzymać, bo to bardzo dobry piłkarz. Byliśmy niedawno na Legii. Mieliśmy dwa dni wolnego. Pojechałem do Warszawy z Guilherme i naszym bramkarzem Krševanem Santinim. Ja i Gui wybraliśmy się na mecz Legia – Raków. Obejrzeliśmy go wspólnie z Arą. Krševan mecz sobie odpuścił. Z rodziną zwiedzał Warszawę. To był fajny wyjazd.

No przecież spotkała się „grupa bankietowa”! Denerwuje to pana, gdy mówiło się tak o trójce jagiellończyków – Runje, Guilherme, Novikovas?

Dziś? A skąd. Kilka miesięcy temu za daleko to poszło, chodzi mi o obrażanie nas. Chłopcy z nieoficjalnej strony Jagiellonii to nakręcili. To rak naszego klubu. Większość wymyślonych problemów bierze się od nich. Mija mój czwarty rok w Jadze i nigdy nie miałem kłopotu z kibicami. Bawiliśmy się w mieście i wszystko było w porządku. Lubię wyjść z kolegami i jest to moja sprawa. Nikomu krzywdy nie robimy. Jagiellonia od dawna gra na dobrym poziomie, wciąż jesteśmy w czołówce. W czym kłopot? Czy któryś z nas o piątej nad ranem leżał pijany na podłodze? Nie. Bawimy się jak ludzie, nie przekraczając granic przyzwoitości. Nie zasłużyliśmy na takie traktowanie. Obok zdjęć, na których jesteśmy z Guim i Arwim, celowo wstawiam hasztag „grupa bankietowa”. Jeśli ktoś ma z tym kłopot, nic na to nie poradzę.

Reklama

Średnio przyjemnie zaczęła się rozmowa, a właściwie powinienem rozpocząć ją od gratulacji. Przeciwko Legii zagrał pan po raz setny w barwach Jagiellonii.

Ależ to szybko minęło! Przychodząc do Jagi, nie zastanawiałem się, jak długi czas w niej spędzę. A tu taki jubileusz. Dla mnie tym bardziej to wartościowe, bo w ciągu czterech lat klub odniósł w lidze największe sukcesy. Dwa srebrne i brązowy medal. Mam nadzieję na kolejnych sto meczów w Jadze.

ps2

Adama Buksę coraz lepiej znają rywale i kibice. Ci pierwsi go podwajają w obronie. Drudzy pukają w szybę auta.

43 występy, 18 goli, 7 asyst – oto bilans Buksy w granatowo-bordowych barwach. Średnio w co drugim spotkaniu ma bezpośredni udział przy bramce zdobytej przez Pogoń. Wiedzą o tym kibice, czemu wyraz zdarza im się dawać na ulicach Szczecina. Najbardziej śmiały fan zapukał w szybę służbowej toyoty piłkarza z numerem 18 na drzwiach, by pogratulować skuteczności, kiedy ten czekał na zmianę sygnalizacji świetlnej. Ale wiedzą też o tym przeciwnicy. Buksa: – Któryś raz z rzędu jestem podwajany. Stoperzy dokładnie mnie pilnują, nie dają choćby pół metra wolnej przestrzeni. To też nowe doświadczenie, nie miałem takiego problemu, nie obawiano się mnie wcześniej.

Bo wcześniej tak naprawdę żaden trener nie zaufał 23-latkowi w takim stopniu jak Runjaic. Próbował Jerzy Brzęczek w Lechii, ale uraz stawu skokowego atakującego pokrzyżował te plany. Niemiec postawił na wychowanka Bronowianki, nie zrażał się lekkimi kłopotami zdrowotnymi, które wyeliminowały zawodnika z kilku spotkań.

ps3

Rozmowa z nowym trenerem Korony, Mirosławem Smyłą.

Ma pan jakiś magiczny sposób na wyciągnięcie zespołu z kryzysu? W Wigrach dokonał pan w poprzednim sezonie niemożliwego i utrzymał skazywaną przez wszystkich na spadek drużynę.

Piłkarze też już chyba nie wierzyli. Na pierwszym treningu zobaczyłem 20 zawodników, którzy nie potrafili wymienić między sobą trzech dokładnych podań. Nie mogłem w to uwierzyć. No bo jak to, w pierwszej lidze nikt nie umie kopnąć prosto piłki?

Później się okazało, że potrafią.

Tak, później tak. Ale nie było łatwo. Przecież przegraliśmy 0:5 z GKS Tychy, potem ŁKS strzelił nam gola w doliczonym czasie na 1:1. To nie pomagało. W pewnym momencie zwątpiłem…

Ale podobno nie dał pan tego po sobie poznać.

Starałem się. Przed meczem z Rakowem w ostatniej kolejce musiałem zresztą za to przeprosić chłopaków.

Za co?

Że zwątpiłem. Uwierzyłem w to, że oni myślami są już poza klubem. Poza Suwałkami. Że już im się nie chce i odpuszczają. Wygraliśmy w przedostatniej kolejce z Puszczą 2:1 i wtedy zobaczyłem, jak bardzo się myliłem. Przed ostatnim spotkaniem w trakcie odprawy powiedziałem chłopakom dwie rzeczy: najpierw przeprosiłem, a później dodałem, że po tym meczu będą innymi ludźmi.

ps4

Minęły dwa lata, odkąd Waldemar Fornalik został trenerem Piasta Gliwice.

Były selekcjoner kadry narodowej podpisał dwuletni kontrakt 19 września 2017 roku, zastępując Dariusza Wdowczyka. – To ma być długofalowa współpraca – przyznał na pierwszej konferencji prasowej. – Latem parę razy wydawało się, że podpiszę umowę z innymi klubami, dwa, może trzy razy już miałem długopis w ręce, ale to jednak nie nastąpiło – dodał, a był wtedy kuszony między innymi przez Śląsk Wrocław. 

Przy Okrzei miał się szybko odbudować po nieudanych miesiącach w Ruchu Chorzów, gdzie odszedł tuż przed rundą finałową, bo nie potrafił porozumieć się z prezesem Januszem Patermanem. Szef klubu już wcześniej szykował na jego miejsce Krzysztofa Warzychę. W Gliwicach Fornalik zaczął pracować w innych realiach, gdzie wypłaty są na czas i nikt z piłkarzy nie grozi strajkiem, ale pierwszy sezon był dla niego bardzo trudny. Piast męczył się w lidze, tracił punkty, na dodatek szalikowcy zachowywali się jak piąta kolumna. W derbach z Górnikiem Zabrze wbiegli na murawę. – To był debilizm, idiotyzm, bo prowadzimy, gra się układała i wiedząc, że walczymy o utrzymanie, banda idiotów robi coś takiego, to jest niezrozumiałe! – ocenił wtedy ostro Fornalik, którego bardzo trudno wyprowadzić z równowagi.

Czarnogórski pomocnik Wisły Kraków, Vukan Savicević sprawia wrażenie cichego, ale potrafi eksplodować.

Piłkarze z Bałkanów zwykle kojarzą się z wybuchowym charakterem, ale też ogromną wolą walki. Często w szatni pełnią rolę liderów, napędzając kolegów z drużyny do jeszcze większego wysiłku. Na pierwszy rzut oka Vukan Savićević z Wisły Kraków nie pasuje do tej charakterystyki. Czarnogórzec robi wrażenie miłego, cichego, drobnego chłopaka, którego interesuje tylko gra w piłkę, a nie żadna boiskowa walka wręcz. To tylko pozory. Emocje buzują w nim bardzo często. Swoje boiskowe uczucia 25-letni piłkarz rozpoznaje często podczas oglądania meczów… tenisowych.

– Podziwiam Novaka Djokovicia. To nie tylko jeden z najlepszych sportowców, ale też kultowa postać na Bałkanach. Mój bohater. Lubię patrzeć, jak jest wściekły w trakcie meczów. Chce wtedy pokazać przede wszystkim sobie, że może przetrwać i odwrócić złą kartę. Też mam podobne momenty na boisku. W Wiśle nie było ich wiele, ale w Slovanie Bratysława i Crvenej Zvezdzie Belgrad się zdarzały, choć raczej na treningach niż w trakcie meczów. Myślę, że trener Maciej Stolarczyk wiedziałby jednak, co mam na myśli. Staram się kontrolować emocje, bo jestem już trochę starszy. Na pewno nie jestem tak wybuchowy, jak Nikola Mijailović, który jednak poza boiskiem jest supergościem – mówi. Krnąbrny Serb, były gracz Białej Gwiazdy, doradzał Savićeviciowi przy transferze do Wisły, a potem ich kontakt się nie urwał. – Kiedy potrzebuję coś załatwić w Krakowie, czasem do niego dzwonię. Zawsze pomaga – podkreśla pomocnik.

ps5

Jarosław Jach przekonuje, że wrócił do Polski jako lepszy piłkarz.

Czuł pan na treningach, że odstaje od reszty?

Piłkarsko na pewno nie, ale pod względem fizycznym była przepaść. Miałem jeden z najlepszych wyników testów wydolnościowych, ale siłowo to był inny świat.

Skąd bierze się aż taka przepaść?

Nie mam pojęcia, jak trenują młodzi zawodnicy w Anglii, ale kiedy graliśmy z nimi podczas MME, to było widać, że nie mamy szans. Biegali dwa razy szybciej, byli zdecydowanie silniejsi, tym nas zabili. 

Wracam do pytania: z czego to wynika?

Treningi piłkarskie nie różnią się aż tak bardzo, by potem była taka przepaść podczas meczu. Wydaje mi się, że różnica bierze się stąd, że w Premier League każdy piłkarz ćwiczy również indywidualnie, ma trenera personalnego. Widziałem, jakie zdjęcia z przedsezonowej pracy z nimi wrzucają na Instagram, robiło to duże wrażenie. Ja wykonałem to, co widniało na rozpisce z klubu, oni o wiele, wiele więcej. Muszę przyznać, że gdy zobaczyłem, jak ciężko pracują piłkarze Rakowa, też byłem pod wrażeniem. Od zderzenia z Anglią pracuję nad przygotowaniem fizycznym mocno i systematycznie. Przed wyjazdem też ćwiczyłem indywidualnie, ale nie tak konkretnie, kolejni trenerzy mnie wyhamowywali. Powtarzali: „nie rób tego za dużo, bo stracisz świeżość”. W Anglii pracowaliśmy na zdecydowanie większym zmęczeniu, dzięki czemu teraz mogę wyjść na trening zmęczony i ćwiczyć na wysokim poziomie. Trzeba to robić z głową, by na mecz organizm był dobrze przygotowany, od połowy tygodnia odpuszczam mocniejsze ćwiczenia indywidualne.

Powiedział pan: od zderzenia z Anglią. Tak pan to czuje?

Tak to widzę, przede wszystkim pod względem fizycznym. Byłem gotowy na wyjazd piłkarsko i mentalnie, ale okazało się, że fizycznie absolutnie nie. Wątpię, by odłożenie decyzji o transferze o pół roku cokolwiek by zmieniło. Nawet powołanie na mundial nie przygotowałoby mnie do tego. Anglia to po prostu inna półka siłowa. Żebym to zrozumiał, musiałem się przekonać osobiście. Od wyjazdu z Polski do powrotu różni mnie siedem kilogramów masy mięśniowek. Nie widać tego po mojej sylwetce, ale różnica jest w sile.

ps6

SPORT

Bartosz Bosacki jeszcze nie skreśla Lecha Poznań.

Na początku sezonu wszyscy chwalili Lecha, jednak z czasem jego forma szła w dół, tak samo jak miejsce w tabeli. Czy ten zjazd oraz fakt, że zespół ociera się o dolną ósemkę, jest dla pana zaskoczeniem?

– Na pewno tak, ale trudno mi to w jakikolwiek sposób oceniać. Nie jestem blisko drużyny i nie wiem, jaka jest tego dokładna przyczyna. Trochę niepokojące jest, że to kolejny sezon zaczynający się w podobny sposób. Wcześniej znakomicie rozpoczął także Ivan Djurdjević, najlepiej od wielu lat, a potem pojawiły się kłopoty. Mam nadzieję, że te obecne są tylko problemami przejściowymi i Lech wróci do dobrej gry, bo uważam, że ten zespół na to stać. Trzeba pamiętać o tym, że w drużynie było wiele zmian. Trener Dariusz Żuraw w poprzednim sezonie przez chwilę pracował z zespołem, ale wtedy była to kontynuacja pracy Adama Nawałki. Teraz to już jego projekt i on musi to wszystko od początku do końca poukładać. W tej grze widać pomysł, który na początku przynosił efekty, ale teraz tych efektów w postaci punktów nie ma. Nie można jednak stawiać samych minusów, ponieważ w zespole widać przebłyski tego, co trener Żuraw próbuje wpoić piłkarzom, czyli grę od tyłu i rozgrywanie piłki od obrońców – choć czasem to się źle kończy. Generalnie jednak pomysł jest, lecz należy go dopracować. Ja natomiast pierwszych ocen podjąłbym się na koniec roku, a takiej pełnej oceny miejsca Lecha i potencjału, który posiada, dokonałbym po zakończeniu sezonu. Trzeba też pamiętać, że nowym chłopakom należy dać czas, bo też nie zawsze jest tak, że gdy ktoś przychodzi od razu jest wyróżniającym się zawodnikiem. Nie każdy piłkarz „odpala” od samego początku, więc oni muszą się w ten zespół wkomponować.

sport1

Jest chętny na kupno GKS-u Tychy.

Klub nie zdradza, czy potencjalny inwestor zgłosił się z rynku krajowego, czy zagranicznego. Z naszych informacji wynika, że może chodzić o kapitał hiszpański. Miesiąc temu efektownie wygrany (5:1) mecz z Chrobrym Głogów z trybun tyskiego stadionu obejrzał Moises Israel Garzon, prezydent CD Numancia, a więc klubu z zaplecza LaLiga. Numancia zmieniła właściciela niemal dokładnie rok temu. We wrześniu 2018 jej większościowym akcjonariuszem został Football Newco 18 SL. To podmiot założony w kwietniu 2018, z siedzibą w Madrycie. Jako rodzaj jego działalności podaje się usługi finansowe. Football Newco 18 SL należy w 50 procentach właśnie do Garzona, który zawitał do Tychów. Dziennik „As” przedstawiał go jako eksperta z dziedziny marketingu sportowego, współpracującego m.in. z Hiszpańskim Komitetem Olimpijskim. Drugim udziałowcem Football Newco 18 SL jest Francisco Velazquez. Pisano o nim jako o prezesie międzynarodowej firmy inwestycyjnej Axon Partners Group. „As” podawał, że zakup Numancii negocjowany był przez 9 miesięcy. Poprzedni sezon drużyna zakończyła nieco nad strefą spadkową LaLiga 2 (17. pozycja na 22 zespoły). Obecnie – po sześciu kolejkach – zajmuje 9. miejsce.

sport2

Na wojennym froncie we wrześniu 1939 roku zginęła spora grupa ligowych piłkarzy. Jednym z nich był skrzydłowy WKS-u 1. Pułku Piechoty Legionów Wilno, Stanisław Gozdecki.

W dniu 20 września 1939 roku sytuacja II Rzeczpospolitej była tragiczna. Niemcy byli już pod Warszawą, a trzy dni wcześniej Polskę najechała sowiecka horda, łamiąc traktat o nieagresji. Wiele mówi się o zbrodniach Niemców, tymczasem oprawcy radzieccy nie byli lepsi. Wprawdzie Naczelny Wódz, marszałek Edward Rydz-Śmigły, wydał ogólną dyrektywę, która mówiła, żeby z wkraczającą na nasze Kresy Armią Czerwoną nie walczyć, to jednak w praktyce różnie to wyglądało. „Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii” – pisał w rozkazie Rydz-Śmigły. Jak wyglądały takie „pertraktacje” i „rozmowy” pokazał przykład Lwowa. Wojskowa załoga poddała miasto Sowietom. Mimo zagwarantowania oficerom Wojska Polskiego wolności i nietykalności, wielu z nich zostało zatrzymanych, a kilka miesięcy później już nie żyło, ginąc od strzału w potylicę.

Inaczej sytuacja wyglądała w Grodnie. W 20-leciu międzywojennym był tam jeden z najsilniejszych garnizonów Wojska Polskiego. Życiowe drogi zawiodły tam też Stanisława Gozdeckiego. Urodzony w Krakowie Gozdecki został zawodowym wojskowym i przeniósł się na Kresy, do Wilna. Grał nieźle w piłkę. Na początku lat 20. został zawodnikiem miejscowego Sokoła, żeby w latach 1924-28 reprezentować solidny zespół z Wilna. Wojskowa drużyna w 1926 roku uczestniczyła w finałowej rozgrywce o mistrzostwo Polski. Było to ledwie rok przed powstaniem ligi. Gozdecki w barwach WKS-u wystąpił w decydujących spotkaniach. Zagrał w dwóch meczach w grupie północnej przeciwko późniejszemu wicemistrzowi kraju, Polonii Warszawa, oraz TKS Toruń. W tym pierwszym zespole jedną z gwiazd był Michał Hamburger, niedoszły reprezentant Polski, który zginął w 1943 roku po postrzale przez niemieckiego żołnierza.

sport3

SUPER EXPRESS

Legia Warszawa od pewnego czasu mocno stawia na szkolenie i są już pierwsze efekty. W klubie jest kilka „perełek”, z których najpierw dużą pociechę powinien mieć pierwszy zespół, a potem, niewykluczone, mocne zagraniczne kluby. „Super Express” przedstawia cztery największe skarby klubu z Łazienkowskiej.

Radosław Cielemęcki (16 l.). „SE” radzi zapamiętać to nazwisko. To piłkarz, który jest już w notesach skautów wielu europejskich klubów. Z naszych ustaleń wynika, że od dłuższego czasu jego postępy monitoruje Manchester City i niewykluczone, że w którymś momencie Anglicy złożą Legii ofertę nie do odrzucenia. Cielemęcki grał wcześniej na pozycji numer 8, ale niedawno pojawił się pomysł, aby jego szybkość wykorzystywać również na skrzydle. Etatowy reprezentant juniorskich reprezentacji Polski.

se1

GAZETA WYBORCZA

Co może dać Legii Paweł Wszołek?

– Myślę, że to ruch korzystny dla obu stron. Wszołek trafia do klubu prowadzonego na europejskim poziomie, gdzie jest presja wyniku, tłumy kibiców i najmocniejsza w Polsce kadra. Czyli to, co piłkarzowi potrzeba, by się rozwijać. Legia zyskuje skrzydłowego, który teoretycznie swoich rywali do miejsca w składzie powinien nakryć czapką – komentuje były reprezentant Polski i piłkarski ekspert Kamil Kosowski. Ale dodaje, że powrót Wszołka do ekstraklasy zostanie zweryfikowany na boisku.

gw1

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...