Małżonka Artura Sobiecha, Bogna, która gra w piłkę ręczną, zawsze pozostawała w cieniu swojego partnera i dostosowywała swoje wybory pod jego karierę. Gdy napastnik Lechii przechodził do SV Darmstadt, musiała odejść z klubu i planowała… zakończyć karierę. Dziś reprezentuje barwy Borussii Dortmund i reprezentacji Polski. I to tylko ze względu na nią, Artur Sobiech był gotów przyjąć propozycję KFC Uerdingen z trzeciej ligi niemieckiej.
Jak wyglądały szczegóły tej oferty i dlaczego nie wypaliło? Jak wygląda związek na odległość pary sportowców? Czy w meczu z Broendby lechistom ugięły się nogi? O co walczyłaby Lechia w 2. Bundeslidze? Czy z poprzedniego roku zakończonego bilansem dziesięciu bramek można być zadowolonym? Zapraszamy na rozmowę z Arturem Sobiechem.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
***
Masz jakiś element życia, który ucierpiał przez piłkę?
Ciężko powiedzieć. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Jestem w reżimie treningowym od kilkunastu lat, zawsze wszystko jest podporządkowane pod trening i mecz. To już w zasadzie moje życie. Czego mi brakuje? Dopiero po karierze, przygodzie z piłką, będzie można odpocząć i spontanicznie zorganizować sobie wyjazd. Jeśli nam czegoś brakuje, to właśnie spontanicznego odpoczynku, wyjazdu gdzieś bez wielkiego planowania.
Byłem przekonany, że powiesz o życiu na odległość z małżonką Bogną.
To też, choć wcześniej przez dziewięć lat nie było takiego problemu. Pierwszy raz się tak zdarzyło, że musimy pogodzić moje granie i jej. Gdy pojawiła się propozycja przeniesienia się do KFC Uerdingen w trzeciej lidze niemieckiej, tylko z tego względu, ze względu na Bognę, chciałem z niej skorzystać. Ale jestem dziś w Lechii i skupiam się w stu procentach na grze tutaj. W każdym klubie cechowało mnie to, że daję z siebie wszystko.
O co się rozbiło?
Mój menedżer otrzymał propozycję indywidualnego kontraktu. Trzecioligowcowi trudno było jednak zapłacić za mnie sumę odstępnego.
Czyli dostałeś ofertę, ale musiałbyś sam rozwiązać kontrakt.
Zgadza się.
Próbowałeś?
Rozmawialiśmy na ten temat w klubie, ale nie było na to szans. Zostałem w Gdańsku i też jest bardzo dobrze: świetnie się tu mieszka, ostatni sezon był w naszym wykonaniu udany. Gdańsk jest świetnie połączony z Dortmundem – lot to godzina dwadzieścia – więc zawsze można do siebie lecieć.
Liczyłeś, ile wydaliście przez ostatni rok na linie lotnicze?
Sporo! Jeszcze wcześniej Bogna grała obok Frankfurtu, więc lataliśmy Lufthansą, co było zdecydowanie droższe. Do Dortmundu swoje połączenie ma Wizzair, więc w tym roku wydamy na loty mniej.
Jak wygląda taki wasz tygodniowy tryb?
Bogna ma teraz okres przygotowawczy, w tamtym tygodniu przyleciała do mnie w niedzielę, a w poniedziałek już musiała lecieć, bo czekał na nią trening. Spotkamy się znów w niedzielę, po meczu w Gliwicach mamy wolne, więc ja wybiorę się do niej. Ten jeden dzień w tygodniu zawsze się znajdzie, czy u niej, czy u mnie. W wyjątkowych sytuacjach widzimy się co dwa tygodnie. Dajemy radę, nie ma tragedii, choć Bogna ostatnio już się śmiała, że tylko czeka jak osiądziemy gdzieś na dłużej i nie będzie trzeba tyle latać. Akurat w sporcie jest tak, że non stop czekają na ciebie jakieś podróże. Już do tego przywykliśmy.
Skomunikowanie z Niemcami było dla ciebie kluczowe przy wyborze klubu? To dlatego wybrałeś Lechię, a nie Jagiellonię?
Czytałem ostatnio, że Cabrera też nie przeszedł do Białegostoku ze względu na brak lotniska. Nie wiem, ile w tym prawdy. Natomiast miałem propozycję z Jagiellonii rok temu i brałem ją pod uwagę, ale nie ma się co oszukiwać – gdy chciałbyś lecieć do Niemiec, musiałbyś poświęcić jeszcze trzy godziny na dojazd do Warszawy, trzy na powrót. Podróż się znacząco wydłuża. Tu jest lotnisko, Gdańsk jest świetnie skomunikowany, można bezpośrednio dolecieć do wielu miejsc w Niemczech.
Borussia Dortmund, wielka marka, brzmi jak awans sportowy, a przecież gdy przechodziłeś do Darmstadt, Bogna chciała kończyć swoją karierę.
Sekcja piłki ręcznej i piłkarska Borussia to ten sam klub. Wiadomo, zainteresowanie nie jest na takim poziomie, natomiast chcą teraz zbudować coś ciekawego. Ściągnęły kilka zawodniczek z reprezentacji Holandii, Polski, Niemiec, mają nowego trenera. Chcą być w górnej części tabeli i zbudować ciekawy projekt. Organizacyjnie może nie jest aż tak jak w Bundeslidze mężczyzn, pamiętam z Hannoveru 96, że zajmowali się absolutnie wszystkim. Natomiast organizacyjnie to bardzo dobry poziom, nie brakuje niczego.
Dobrze o tobie świadczy, że byłbyś w stanie schować ego do kieszeni i dostosować swój wybór pod małżonkę.
Nie miałbym z tym problemu. Ona całe życie podporządkowywała się pod moje kluby, poświęcała się, więc mógłbym wykonać krok w drugą stronę i się poświęcić. Tym bardziej, że nie mam już dwudziestu lat, w przyszłym roku stuknie mi trzydziestka. Z przygody z piłką jestem spełniony. Świetna sprawa, że choć nie jesteśmy w najmłodszym wieku, chciał ją klub o tak uznanej marce. Miała moje pełne poparcie, grzechem byłoby nie skorzystać.
Co myślisz o obiegowej opinii kibica z Gdańska, że Lechia ma wszystko poza napastnikiem?
Zawsze do tego podchodziłem spokojnie. Każdy wyraża swoją opinię i ma do tego prawo. Całe życie trzeba coś udowadniać. Jest takie powiedzenie: jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. To dobrze oddaje piłkę. Jak popatrzymy z perspektywy poprzedniego sezonu, jak sumiennie i rzetelnie pracujesz, życie to odda. Nam jako zespołowi oddało, ale również mi indywidualnie. Wiadomo, że bramki w finale i półfinale miały dla każdego kibica i dla nas jako zawodników ogromne znaczenie, dały upragniony Puchar Polski, na który w Gdańsku czekano tak długo.
Oczekiwania były trochę takie, że skoro przychodzisz z Niemiec, powinieneś zakończyć sezon z kilkoma workami bramek.
Jeżeli popatrzymy na piłkę szerzej, na Zachodzie rozliczano mnie z innych elementów gry. Zawsze bramek może być więcej, wiadomo, ale nigdy nie byłem supersnajperem, nie strzelałem po 15-20 bramek co sezon. Dziesięć w Ruchu Chorzów, dziewięć w Polonii, siedem w Hannoverze. To nie są liczby, które ma supersnajper. Oczekiwania? Były na pewno spore. Łatwiej się strzela bramki, gdy gra się w mega ofensywnym zespole. A my jeśli wygrywaliśmy, były to zwycięstwa raczej 1:0 niż 4:0. Cechowała nas bardzo mocna defensywa, która zaczynała się z przodu. Miałem zadanie utrzymywać się przy piłce, dać czas podejść zespołowi, bo gdy gramy w niskim pressingu potrzebujemy czasu, by wyjść do przodu.
Wojtek Kowalczyk powiedział ostatnio, że gdy masz taką kapelę jak Lechia, z takimi skrzydłami, napastnik nie ma prawa nie być królem strzelców. Zgadzasz się?
Kowal sam był napastnikiem, wiedział jak strzelać bramki. Tak chcemy grać, boki mają dogrywać piłki do napastnika. Napastnik zawsze chce strzelać jak najwięcej, a jak się ułoży – zobaczymy. Żadnych deklaracji nie składam, za stary jestem już na deklaracje, nie powiem czy strzelę dziesięć czy piętnaście. Oby wpadało jak najwięcej w każdym kolejnym spotkaniu.
Lubisz oglądać mecze Lechii? Podczas analiz porywają cię?
Wiem, do czego zmierzasz, dla kibiców nie były to spektakularne mecze. Ale miały swój cel i były one efektywne. Dawały często trzy punkty. Staramy się zrobić krok naprzód, chcemy więcej kreować, bardziej utrzymywać się przy piłce. Mamy do tego zawodników, choć nie jest to łatwe, bo, uważam, żaden polski zespół nie czuje się dobrze w prowadzeniu gry. Łatwiej rozbić niż zbudować, kluby nastawiają się na kontry.
Uważasz, że to zabija naszą piłkę? Jak młody ma się uczyć, jeśli chodzi tu tylko o wybicie na aut i stały fragment?
Nie, nie zabija. To też po prostu jakiś pomysł na grę. I jeśli przynosi daną korzyść, wygrane w wielu spotkaniach, nie doszukiwałbym się w tym czegoś negatywnego.
Sam jesteś zadowolony z tego roku? Tak wyobrażałeś sobie swój powrót?
Uważam, że to był udany sezon. Zdobyliśmy z Lechią trzy medale, dwa złote, jeden brązowy. W lidze mogliśmy jeszcze docisnąć w końcówce, ale jak popatrzymy na chłodno – to bardzo udany, długo wyczekiwany sezon.
Co cię zaskoczyło po powrocie? Opuszczałeś ligę jeszcze w przaśnych czasach, wróciłeś, gdy już stało się profesjonalnie.
Zgadza się. Przede wszystkim jest większa świadomość młodych piłkarzy. Dążą do jakiegoś celu, chcą wyjechać do lepszej, zachodniej ligi. Mają wszystko podporządkowane pod trening, dietę. Detale zbierają się w całość. Wyjeżdżałem osiem lat temu, od tego czasu zdecydowanie na plus zmieniła się infrastruktura, stadiony są nowoczesne, spokojnie możemy porównywać się z Bundesligą. Po powrocie zauważyłem też, że dużą uwagę przykuwa się do fizyki i motoryczności, przebiegniętych kilometrów.
Trenerzy zwracają taką uwagę? Czy kibicie?
Generalnie, wszyscy, takie mam wrażenie. W telewizji, wśród kibiców, mediów. Większość trenerów także przykuwa do tego dużą uwagę.
To dobrze czy źle?
Dobrze, mamy wszystko czarno na białym, kto ile przebiegł.
Ty zawsze uchodziłeś za harującego napastnika.
W tym względzie myślę się nic nie zmieniło. Jak się gra na jednego napastnika, taka jego rola. W dzisiejszym futbolu nie ma już przestojów, bieganie wskoczyło na wyższy poziom niż kiedyś. Gdy popatrzymy na wideo sprzed 20 lat, gra była jeszcze wolniejsza. Teraz biega się więcej.
O co Lechia biłaby się w 2. Bundeslidze?
O środek tabeli.
A spadkowicz z Ekstraklasy utrzymałby się w trzeciej lidze niemieckiej?
Choć było blisko, akurat nie grałem w tej lidze. Gra w niej wielu naprawdę markowych zespołów, które niedawno były w Bundeslidze, jak Kaiserslautern. TSV Monachium czy Eintracht Brunszwik. Kevin Grosskreutz wspominał, że to bardzo ciężka, wyrównana liga. Spójrzmy nawet na zespół Uerdingen – mają wielu świetnych zawodników, a są de facto punkt nad strefą spadkową.
Irytuje cię, że jesteś rozliczany głównie przez pryzmat bramek?
Nie. Każdy ma prawo do swojej oceny. Tak było, jest i będzie.
A jednak w Niemczech też nie strzelałeś zbyt wiele, a cieszyłeś się w Hannoverze znacznie innym statusem.
Różnica w podejściu kibiców jest spora. W Hannoverze miałem świetny okres, najlepszy czas klubu, mój indywidualnie też. Dwa razy graliśmy w Lidze Europy, co nigdy wcześniej w historii klubu nie miało miejsca i nigdy już się nie powtórzyło. Zostałem zapamiętamy bardzo pozytywnie i zawsze o Hannoverze będę się wypowiadał z ogromnym szacunkiem. A kibice? Mogę ci pokazać wideo, jakie urządzali mi podziękowanie. Docenili mnie, bo jak spadaliśmy do drugiej ligi zadeklarowałem, że zostanę i pomogę w powrocie. Były możliwości odejścia, zwłaszcza że w ostatnich sześciu kolejkach zdobyłem pięć bramek. Padła deklaracja, słowa dotrzymałem. Kibice tego nie zapomnieli.
Na zachodzie zawód piłkarza jest o wiele bardziej szanowany. Frekwencja na stadionach Bundesligi jest nieporównywalnie większa i dopiero jak ktoś wyjedzie, zdaje sobie sprawę, jak wygląda różnica w podejściu kibica do piłkarza. Piłkarz to jest ktoś. Ci co grali zapewne to potwierdzą. Jest ogromne zainteresowanie futbolem, szczególnie w niemieckiej piłce. Do dziś dostaję na Instagramie wiadomości od kibiców Hannoveru, którzy piszą, że chętnie zobaczyliby mnie jeszcze raz w ich zespole. Gdy zdobyłem w finale Pucharu Polski bramkę w 90+6, kibice Hannoveru od razu to podłapali (przypomnijmy, Hannoveru 96 – przyp. red.).
W Niemczech nie ma z kolei takiej atmosfery szatni, jak u nas. Brakowało ci tego przez lata?
Zgadza się, w Lechii panuje świetna atmosfera. Na zachodzie każdy raczej traktuje piłkę jak pracę. Zdarzały się też wspólne wyjścia, ale nie były one tak częste jak w polskiej szatni. To zdecydowany plus grania tutaj, choć zdaję sobie sprawę, że Lechia ma akurat wielu Polaków, w innych klubach dominują zagraniczni piłkarze.
W Cracovii pewnie byś nie miał z kim wyjść.
Na przykład. Nie wiem, jak to wygląda w innych zespołach, natomiast u nas panuje świetna atmosfera. Wydaje mi się, że wszystko buduje wynik.
Jak wyglądają te wyjścia?
Często, kilka razy w tygodniu, wychodzimy na wspólny obiad, kawę, kolację, do kina. Jest tego zdecydowanie więcej niż w zagranicznej szatni.
Najlepszym dowodem jest to, że po Broendby, gdy dostaliście trochę wolnego, kilku chłopaków poleciało wspólnie do Barcelony.
To też pokazuje, jak dobra, zgrana to paczka. Też bym tam poleciał, ale wiadomo, mam żonę, więc poleciałem do Dortmundu.
Z czego wynika fakt, że w meczu z Broendby wyglądaliście bardzo dobrze, a w lidze idzie wam całkiem średnio? Zbyt bardzo spięliście się na te dwa mecze, a potem zeszło ciśnienie?
Nie, nie uważam tak. Po pierwszym meczu z Broendby cały skład został wymieniony w meczu z Wisłą u siebie. A potem z Płocku odnieśliśmy zwycięstwo, gdzie nie gra się łatwo. Z Broendby rozegraliśmy świetny mecz u siebie i powinniśmy go zamknąć. Strzelając trzy czy cztery bramki, a mieliśmy sporo okazji, wywieźlibyśmy korzystny wynik. Nawet 2:1, które dało nam dogrywkę, dawałoby nam wtedy awans. Mecze w Lidze Europy – tak też było też z Hannoverem – są zdecydowanie cięższe, gdy grasz na wyjeździe. Atut własnego boiska gra w tych rozgrywkach dużo większą rolę.
Z czego to wynika? Kibice tak się spinają?
Tak, dokładnie. Podobnie było w Gdańsku – świetna atmosfera, kibice nas nieśli. I zagraliśmy dobry mecz.
W Danii ugięły się nogi?
Nogi się nigdy nie uginają, przynajmniej mi. Kibice ich też ponieśli, zagrali zupełnie inaczej niż grając w Gdańsku. Wyszli wyżej i od początku stwarzali zagrożenie pod naszą bramką.
Jaki masz plan na twoje najbliższe lata? Chcesz budować w Polsce swoją pozycję? Próbujesz jeszcze odejść za granicę?
Jak to się mówi, diabeł zawsze zżera plany. Uważam, że w piłce nie powinno planować się długofalowo, bo z dnia na dzień może się wiele zmienić. Jakaś, odpukać, kontuzja, coś innego, plany się zmieniają. Mam tutaj ważny kontrakt jeszcze dwa lata, dobrze czuję się w Gdańsku i wypełnię ten kontrakt. Zawsze coś się może przydarzyć, tego nie przewidzisz, ale na dzień dzisiejszy zostaję w Gdańsku. Co życie przyniesie – nie wiem. Bardzo długofalowo pod względem piłkarskim, nie prywatnym, nie patrzę.
Przejechałeś się kiedyś na tym? Snułeś plany i przyszło rozczarowanie?
W Hannoverze dobrze się czułem i chciałem tam długo zostać. Spędziłem tam sześć lat, a czasami piłkarz co rok musi się przeprowadzać. Przeniosłem się tylko do Darmstadt i teraz do Gdańska. Patrząc na ostatnie dziesięć lat, klubów nie było dużo.
Dość stabilnie.
Zgadza się.
Gdy za rok skończysz trzydziestkę i popatrzysz w lustro uznasz, że wykorzystałeś potencjał, dobrze się potoczyło?
Dobrze się to potoczyło, choć z rytmu wybiło mnie sporo kontuzji. Gdy jest dobrze, zaraz może być gorzej. Gdy strzelałem bramki seryjnie i dobrze się czułem, zdarzał się uraz, który wybijał mnie mnie na krótszy czy dłuższy okres.
Nawet w poprzedniej kolejce tak było.
Trzy mecze z rzędu z golem i uraz. Klasyka. Na szczęście to nic poważnego. To tylko taki minus, ale z przygody z piłką jestem generalnie zadowolony.
Nawet, jeśli grałeś w Bundeslidze, a dziś w najlepszym piłkarsko wieku jesteś w Ekstraklasie?
Nie przeszło mi to przez myśl. Po prostu, jestem w Gdańsku, za nami udany sezon, trzeba patrzeć w przyszłość, żeby to powtórzyć. Wiadomo, że wymagania kibiców i mediów wzrosły. Dziś patrzy się na Lechię już przez inny pryzmat. Żadnej decyzji nie żałuję i jak za kilka lat stanę za lustrem, powiem sobie, że wycisnąłem maksa.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK / 400mm.pl