Reklama

Żegnaj, Europo

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

29 sierpnia 2019, 23:31 • 5 min czytania 0 komentarzy

Na początku był chaos. Niestety – nie jest to wstęp do rozważań na temat mitologii greckiej, tylko do relacji ze starcia Rangersów z Legią Warszawa. Konkretniej – chodzi o postawę wicemistrzów Polski, którzy na Ibrox Stadium od pierwszych minut spotkania mieli kłopoty, żeby sklecić choć jeden składny, pozycyjny atak. Szkoci długo nie korzystali z tego, że obrońcy z Warszawy z uporem maniaka oddają im piłkę kompletnie za darmo. Odrzucali kolejne prezenty w postaci banalnych strat w środkowej strefie. Ignorowali gesty dobrej woli, takie jak bezładne wybicia futbolówki na przeciwną połowę. Aż w końcu Alfredo Morelos w swojej pięknej, kolumbijskiej mowie powiedział: “Basta. Tak bardzo chcecie w cymbał? No to macie”.

Żegnaj, Europo

I tym ponurym akcentem napastnik z Glasgow zakończył marzenia Legii Warszawa – a przy okazji wszystkich kibiców polskiego futbolu – o europejskich pucharach na jesieni. To by było na tyle. Budowany latami współczynnik “wojskowych” został w znacznej części roztrwoniony. Jakkolwiek by to zabrzmiało po dwumeczu z takim rywalem – łatwiej już raczej nie będzie.

Po spotkaniu w Warszawie można było powiedzieć na temat Legii trochę dobrego. Co w ostatnich miesiącach zdarzało się rzadko. Wydawało się wtedy, że przyjezdni ze Szkocji byli… jak najbardziej do opędzlowania. Przy odrobinie ryzyka, przy szczypcie polotu w ofensywie, przy odpowiednim skomponowaniu linii ataku Legia naprawdę mogła do rewanżu przystępować z jakąś zaliczką. Ale bezbramkowy remis również można było potraktować jako solidny wynik, osiągnięty przecież z faworyzowanym rywalem. Wystarczyło zdobyć jednego gola w Glasgow i podopieczni Stevena Gerrarda mieliby poważne kłopoty. Nie brzmi to przecież jak misja z gatunku tych niemożliwych, którym sprostać może wyłącznie Tom Cruise. Obrona Szkotów jest najwyżej przyzwoita. Na pewno do dziabnięcia.

Sęk w tym, że legioniści przez pełne 180 minut dwumeczu mieli w głowie wyłącznie to, żeby samemu bramki nie stracić. Przy Łazienkowskiej nie było tego widać, ponieważ zawodnicy Rangers sami obrali dość zachowawczą taktykę i nie eksponowali w ten sposób bojaźni rywala. Jednak już w rewanżu wylazła z Legii gigantyczna panika, widoczna właściwie w każdym zagraniu. Połączona z jeszcze większą bylejakością. Ta mieszanka dała niestety wyjątkowo paskudny efekt.

W takich okolicznościach nie mógł pomóc ani wizerunek Jana Pawła II na trybunach, ani nawet “Holy Goalie” we własnej osobie.

Reklama

GLASGOW 29.08.2019 REWANZOWY MECZ IV RUNDA ELIMINACYJNA LIGA EUROPY SEZON 2019/20: RANGERS FC GLASGOW - LEGIA WARSZAWA --- UEFA EUROPA LEAGUE SECOND LEG FOURTH QUALIFYING ROUND MATCH: RANGERS FC - LEGIA WARSAW ARTUR BORUC KIBICE LEGII FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jako się rzekło – od pierwszych minut w szeregach Legii panował totalny zamęt. Chciałoby się rzec – po prostu burdel. Bogiem a prawdą, to już do przerwy gospodarze mogli – i, w zasadzie, to nawet powinni – prowadzić. Mieli swoje doskonałe sytuacje, również te stuprocentowe. Legia niby od czasu do czasu odgryzała się jakąś ułańską szarżą, ale było to coś na zasadzie pospolitego ruszenia. Które – co wiemy z historii – w starciu z regularną, dobrze zorganizowaną armią szanse na zwycięstwo ma zawsze nikłe.

Mimo to Szkoci długo nie potrafili spuentować swojej ewidentnej przewagi żadnym golem, a długimi fragmentami mieli nawet kłopoty z wykreowaniem sobie dogodnej sytuacji do zdobycia bramki. Weszli w spotkanie bardzo mocno, lecz po kilkunastu minutach wyraźnie wyluzowali, może nawet lekko przygaśli. Znowu można było odnieść wrażenie, że gdy tylko Legia spróbuje przejąć kontrolę nad spotkaniem, to niespodzianka naprawdę wisi w powietrzu. Ale “Wojskowi” nie spróbowali. Zresztą – trudno skontrolować cokolwiek mając na szpicy Sandro Kulenovicia, który nie jest w stanie kontrolować nawet własnych nóg. Snajper (choć należałoby to słowo ubrać chyba w cudzysłów) Legii prezentował się tak żałośnie, że w pewnym momencie komentujący spotkanie Marcin Żewłakow pochwalił go za odwrócenie się w stronę bramki.

To jak pochwalić piekarza, że trafił w stronę pieca. Z tym, że nie bochenkiem chleba, ale własną głową.

Aczkolwiek nie obsada pozycji numer dziewięć była największym problemem Legii w dzisiejszym starciu. W drugiej połowie na boisku pojawił się Jarosław Niezgoda, który wniósł trochę ożywienia, ale wciąż jego rola ograniczała się do pojedynczych szarpnięć, rozpaczliwych prób strzału. O porażce zadecydował przede wszystkim katastrofalnie dysponowany środek pola. Nawet trudno powiedzieć, kto z tercetu Cafu – Martins – Gwilia zaprezentował się dziś najgorzej. Chyba jednak ten pierwszy, który swoim kolegom bardziej na boisku przeszkadzał niż pomagał. W zasadzie każdy z wymienionych ma na sumieniu co najmniej ze dwa okrutne babole, które kończyły się groźnymi dośrodkowaniami ze strony Rangersów.

Knocili także obrońcy. Nawet Igor Lewczuk, doskonale dysponowany w pierwszym spotkaniu. Były zawodnik Bordeaux znów na tle kolegów wypadł zdecydowanie najlepiej, ale tym razem nie ustrzegł się kardynalnych błędów. A jego koledzy popłynęli już na całego. Nie radził sobie z prawej strony Stolarski, słabiutkie zawody zagrał Jędrzejczyk, kompletny paździerz odstawił Rocha.

Reklama

Koniec końców to właśnie ta ostatnia dwójka zawaliła krycie przy golu. Doliczony czas gry. Najpierw fatalne rozegranie Legii na własnej połowie, zakończone oczywiście stratą, a potem w sumie dość statyczna sytuacja, dośrodkowanie zawodnika Rangers tak proste i oczywiste do rozczytania, że połapałby się w tym wszystkim nawet pięciolatek. Tymczasem futbolówka wylądowała wprost na głowie niepilnowanego kompletnie Morelosa, który bez trudu pokonał świetnie dysponowanego dziś Majeckiego.

Utrata takiego gola w doliczonym czasie gry, mając dogrywkę za pasem, po prostu kompromituje Legię jako zespół.

Trzeba jednak powiedzieć, że gospodarze awansowali po prostu zasłużenie. Do pewnego momentu można się było jeszcze łudzić, że legionistom coś wpadnie, że Luquinhas się urwie, Niezgoda wykorzysta swój spryt i warszawiacy, fuksem bo fuksem, ale jednak zameldują się w fazie grupowej Ligi Europy. Ale im dalej w las, tym bardziej wiara w taki scenariusz przypominała próbę zamiany wody w wino. Ponoć jednemu facetowi się to kiedyś udało, ale – niestety – zwykle trzeba po prostu iść na stację benzynową.

Legia żegna się z pucharowymi marzeniami. Odpada bez stylu. Drużyna Aleksandara Vukovicia ani przeciwko Gibraltarczykom, ani przeciwko Finom, ani przeciwko Grekom, ani przeciwko Szkotom nie zaprezentowała się choćby w jednym spotkaniu w taki sposób, że powiedzielibyśmy: “Wow, panie Vuko. To zaczyna mieć ręce i nogi!”.

To będzie trzeci sezon bez przedstawiciela ekstraklasy w fazie grupowej którego z europejskich pucharów. Znaleźliśmy się w naprawdę ciemnej dupie, zadomowiliśmy się tam, umeblowaliśmy ją, a teraz dla ozdoby wieszamy na ścianie zdjęcia z dawnych czasów. Kiedy też byliśmy beznadziejni, ale – na litość boską – nie aż tak.

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Liga Europy

Liga Europy

Lech, Legia i Jagiellonia za rok powinny zagrać w fazie ligowej

AbsurDB
42
Lech, Legia i Jagiellonia za rok powinny zagrać w fazie ligowej

Komentarze

0 komentarzy

Loading...