Poniedziałkowa prasa to m.in. ciekawy tekst o zabijaniu futbolu przez ligowych trenerów i kilka felietonów, ale rzecz jasna dominują echa ligowego weekendu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zagłębie Lubin jest bliskie zakontraktowania dwóch nowych piłkarzy, ale sprawa utknęła, bo miasto domaga się zapłaty zaległego podatku.
– Mamy wytypowanych kandydatów. To solidni piłkarze z doświadczeniem z fazy grupowej europejskich pucharów, byliby wzmocnieniem pierwszego zespołu. Niestety ruchy transferowe są przyblokowane z powodu sporu z miastem – usłyszeliśmy w klubie.
Sprawa dotyczy podatku od nieruchomości. Zagłębie jako jeden z niewielu klubów w ekstraklasie jest właścicielem stadionu i z tego tytułu musi płacić podatek od nieruchomości. Rozbieżności dotyczą sposobu jego naliczania. Wiosną Naczelny Sąd Administracyjny rację przyznał miastu i nakazał klubowi zapłatę ponad 6 mln zł podatku za lata 2011–19. Zagłębie uregulowało połowę tej kwoty. Niedawno miasto zaczęło wymagać spłaty pozostałej części, choć klub miał nadzieję, że uda się dojść do porozumienia.
Antoni Bugajski o fenomenie Pawła Brożka.
Gdy ogląda się akcje Brożka z piątkowego meczu, można się tylko uśmiechnąć na wspomnienie jego słów z 2016 roku: „Pogram jeszcze rok, może dwa”. W sierpniu 2019 roku – po tym jak pięć miesięcy starszy od niego Marcin Robak wybrał strzelanie w drugiej lidze – Brożek jest jedynym czynnym piłkarzem w ekstraklasie z elitarnego Klubu 100. Zajmuje w nim wysokie ósme miejsce, wszyscy zwracają uwagę, że do Jana Liberdy ma już tylko dwa gole.
Oczywiście daleko idące porównania do legendarnego napastnika Polonii Bytom (ten wspaniały niegdyś piłkarz jest przykuty do łóżka, cierpi na bardzo ciężką chorobę) nie mają większego sensu, tak samo jak nie ma sensu zestawienie osiągnięć Brożka z kolejnym na liście Kazimierzem Kmiecikiem, niepowtarzalną ikoną Wisły Kraków i wciąż aktywnym członkiem sztabu szkoleniowego. Paweł Brożek pisze swoją legendę związaną z klubem z Reymonta, a my jesteśmy szczęściarzami, że dzieje się ona na naszych oczach.
Łukasz Olkowicz pisze o tym, jak ligowi trenerzy ukradli nam futbol. Dlaczego większość z nich gra tak zachowawczo?
– Zrobili ligę dla siebie. Dominującą rolę odgrywa w niej taktyka, najistotniejsze stały się przesuwania, strefy. Trenerzy mówią o piłce, jakby mieli ją na wyłączność. I co z tego wynika? – pyta Mariusz Piekarski. – Oni nie chcą kreować, liczą tylko na błędy przeciwnika. Że ktoś się przewróci, pośliźnie. Gdzie w tym wszystkim radość, entuzjazm? Z drugiej strony skąd ci trenerzy mają wiedzieć, że można inaczej. Poważna piłka nie zaglądała do Polski od 30 lat, zapomniała o nas. Występy naszych klubów w Europie są incydentami, którymi tylko my się emocjonujemy – diagnozuje były piłkarz, m.in. Legii.
Zmiany to wyzwanie dla całego środowiska, nie tylko tych odpowiadających bezpośrednio, czyli trenerów i piłkarzy, ale również dziennikarzy i kibiców. Przełożyć wajchę, sprawić, żebyśmy zaczęli inaczej myśleć o piłce, inaczej o niej pisać i rozmawiać. Dążyć do tego, żeby piękno futbolu było szczególnie doceniane, a brzydota goniona ze stadionów. Żeby zrezygnować z gry zachowawczej na rzecz kreatywnej, proponującej własne rozwiązania. Żeby nasi piłkarze nie grali strachliwie, a z odwagą. Przestać doceniać tych od wślizgów, a zacząć chwalić za myślenie na boisku. Żeby trenerzy tworzyli, a nie niszczyli. Dobrze zobrazował to Alfredo di Stefano, gdy mówił o kreatywności i destrukcji na przykładzie budowy domu: „Żeby go postawić, potrzebny jest architekt i plany, a do zniszczenia wystarczy młotek”.
Patrzmy łaskawszym okiem na trenerów, którzy posiadają plan i chcą tworzyć, wyróżniając ich ponad tych biegających z młotkiem. W środowisku wciąż najtrudniej mają ci proponujący coś własnego i wyjście poza szablon przypisany naszej lidze. Na każdym kroku wypatruje się ich potknięć, żeby im udowodnić, jak bardzo się mylą.
Przemysław Rudzki o tym, jak Steven Gerrard i Frank Lampard odnajdują się w karierze trenerskiej.
Z wielkim zainteresowaniem śledzę początek trenerskiej pracy obu sławnych piłkarzy, ponieważ uważam, że w biznesie powinno być jak najwięcej ludzi przekazujących wiedzę praktyczną. Istnieje oczywiście cała rzesza menedżerów teoretyków, którzy udowodnili, że wielka piłkarska kariera nie jest konieczna (Klopp, Mourinho, Sarri), by odnieść sukces. Jednak mam poczucie, że tylko wybitna jednostka piłkarska jest w stanie stworzyć przed zawodnikami kompletny obraz i przekaz jako trener. Pep Guardiola jest tego idealnym przykładem. Często to ich bycie szkoleniowcem zaczyna się dużo wcześniej. Przecież Ole Gunnar Solskjaer, grając dla sir Aleksa Fergusona, robił notatki, które potem miały mu pomóc w przygodzie na ławce trenerskiej. To samo czynił Ferguson jako czynny zawodnik.
Życie piłkarza jest łatwiejsze, bo to ktoś inny odpowiada za transfery, selekcję, odprawy. W zasadzie trzeba wyjść na trening, zasuwać, dobrze się prowadzić i wtedy – jeśli oczywiście masz odpowiednie umiejętności – idziesz w górę. Guardiola- -piłkarz nie musiał zmagać się z takimi scenami, jak na Etihad w sobotę, gdy Sergio Agüero, ściągany przez niego z boiska przy stanie 2:2 w meczu City z Tottenhamem, wyraźnie się nadąsał. Menedżer – podoba mi się to typowo angielskie określenie trenera, bo wykracza daleko poza odczytanie składu i poprowadzenie treningu. To także zarządzanie zasobami ludzkimi. Guardiola, tłumaczący Argentyńczykowi decyzję, nagina się do swoich zasad. Ja rządzę, wy wykonujecie polecenia, teoretycznie tak to powinno wyglądać. Prowadzi jednak dialog. Choć przecież nie musiałby tego robić.
Na koniec tradycyjnie w poniedziałek kilka anegdot od Piotra Wołosika.
– Kopę lat! – śmiało można witać Jacka Kazimierskiego, wszak właśnie stuknęła mu sześćdziesiątka. Zawsze podziwiałem go za dystans do swojej pracy, pracy trenera bramkarzy. Po robocie chętnie rozmawiał o wszystkim pod warunkiem, że nie miało to najmniejszego związku z piłką. Miałem wrażenie, że futbol go nudzi. Gdy Franz Smuda wymyślił sobie, by nie powoływać do reprezentacji Artura Boruca, „Kazimiera” specjalnie nie protestował, biorąc tych będących pod ręką. A że byli pod nią Wojciech Szczęsny i Łukasz Fabiański, bramkarze z dalszego planu, Jacka średnio zajmowali. Pytałem go kiedyś, czy ogląda ewentualnych kandydatów do kadry, choćby z naszej ekstraklasy. – Jasne. Skorupę na przykład ostatnio widziałem. – Od jajka? – zażartowałem. – Tego z Górnika Zabrze. – Skorupskiego. – No przecież mówię!
Mało kto pamięta, ale dostojny jubilat był trenerem reprezentacyjnych bramkarzy nie tylko za kadencji Smudy, także u Pawła Janasa. Kiedyś, w trakcie zgrupowania we Wronkach, ze składu wypadł środkowy obrońca. Siedząc na tarasie hotelu, w upalne południe, Janas przy kawce i papierosku głośno zastanawiał się, kogo by tu awaryjnie dowołać. Nie miał specjalnie pomysłu, siedzący obok „Kazimiera” też nie. – Skąd weźmiesz, jak nie ma… – westchnął Jacek, leniwie gryząc wykałaczkę. – A może Kukiełkę? – rzucił pod rozwagę Janas. – Hmmm, rudy k…a, fałszywy… – fachowo ocenił kandydata Kazimierski. Sto lat, Jacku!
SPORT
“SPORT” ma do zaoferowania wyłącznie ligową młóckę.
GKS Tychy przegrał już trzeci mecz w tym sezonie, a trener Ryszard Tarasiewicz tradycyjnie winnych widzi przede wszystkim w sędziach.
Sporą część swojej pomeczowej wypowiedzi Ryszard Tarasiewicz poświęcił pracy sędziego Jacka Małyszka z Lublina i jego asystentów. – Szkoda, że sędziowie koncentrują swoją uwagę na mojej osobie, odsyłając mnie na trybuny, bo uważam, że nie zasłużyłem na dwie żółte kartki – dodał trener Tarasiewicz. – Przy drugiej powiedziałem tylko, że za taki atak jak na Łukasza Monetę powinna się należeć czerwona kartka dla przeciwnika, bo to była spóźniona interwencja, po której nasz zawodnik uległ poważnemu urazowi stawu skokowego. A następnie, jeżeli już tego przewinienia sędzia nie odgwizdał, to powinien do niego wrócić po chwili i pozwolić nam kontynuować akcję. Myślę, że sędzia powinien się wstydzić swojej postawy w tym meczu. Mam nadzieję, że tak jak my oglądamy mecze, bo musimy je analizować i później przedstawiać naszą opinię zawodnikom, ktoś oceni pracę tego sędziego. Z tym, że ja już go znam i nie widzę postępów. Za błędy zawodnika, albo gdy się nie rozwija, usuwamy go z kadry, albo zmienia on klub. A ten człowiek jest odporny na wiedzę, a mimo to sędziuje. Szkoda.
To już nie „Legenda bez końca”, a raczej tragedia bez końca. Zawodnicy Ruchu Chorzów przywitali się z 4. poziomem rozgrywkowym pustym niemalże stadionem, na którym wysoko ulegli drużynie z maleńkiej wsi spod Oławy.
Mimo piątkowej decyzji włodarzy Ruchu o wprowadzeniu darmowych biletów, kibice utrzymali stan bojkotu. Oficjalna frekwencja wyniosła nieco ponad 1000 widzów, ale przejrzenie fotografii z meczu każe stwierdzić, że to liczba zawyżona. Cicho, pusto, smutno… To był kolejny czarny dzień w historii 14-krotnego mistrza Polski. Ktoś hasło „Legenda bez końca” zmodyfikował na „tragedia bez końca”, inny sparafrazował słowa marszałka Józefa Piłsudskiego: „Wam kury szczać prowadzić, a nie robić piłkę w Chorzowie”, odpowiadając tym samym wiceprezesowi Marcinowi Waszczukowi.
„Na ten cały bajzel, który jest, drużyna zagrała i tak dobrze! Opóźnienia w wypłatach, haje z powodu braku środków, nastroje w klubie nieciekawe! Widzę w tej drużynie ogromny potencjał! W pierwszej połowie mogło być i 4:0, ale… no właśnie! Winny się tłumaczy, więc się tłumaczę! To tylko i wyłącznie wina zarządu, czyli MOJA, że teraz jest jak jest! Nie stworzyłem trenerom dobrych i wystarczających warunków do treningów, wciąż nie rozwiązałem wielu problemów, a to do mnie należy! Zatem teraz, po przegranej możecie mnie je… ać!” – stwierdził bez ogródek na kibicowskim forum wiceprezes „Niebieskich”.
SUPER EXPRESS
Echa weekendu, nic ciekawego.
GAZETA WYBORCZA
Rafał Stec o przypadku Garetha Bale’a.
Gareth Bale oznajmia trenerowi, że owszem, pójdzie sobie precz, ale tylko jeśli Real Madryt przeleje mu na konto 51 mln euro, czyli wszystko, co gwarantuje mu wygasający za trzy lata kontrakt. W przeciwnym razie nigdzie się nie wybiera, zniesie mające go zniechęcić uziemienie w rezerwie – będzie rzetelnie trenował, a w wolnym czasie zabawiał się na polu golfowym. Niewykluczone, że te sceny z madryckiej szatni, przedstawiane kilka tygodni temu w brytyjskich mediach, to apokryf, jednak wydają się prawdopodobne, bo odkąd walijski skrzydłowy usłyszał, że jest zbędny, działo się wokół niego gęsto i niestandardowo. Real tak desperacko chciał się Bale’a pozbyć, że deklarował gotowość oddania go za darmo do Jiangsu Suning, byle nie obciążać dłużej budżetu gigantyczną pensją. Transfer odwołał dopiero w obawie, że Chińczycy za śmieszną kwotę odeślą Walijczyka do Interu Mediolan – oba kluby łączy właściciel, gigant w handlu detalicznego, a madrytczycy nie zamierzali wystąpić w roli frajerów, którzy swego najdroższego piłkarza okrężną drogą przekażą za drobne konkurentowi z Europy. Nie pozwolili się wyrolować.
Fot. FotoPyk