Reklama

Mamy reprezentantów, mamy doświadczonych piłkarzy. Ciebie nie znam!

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2019, 14:42 • 21 min czytania 0 komentarzy

Łukasza Piątka, który w zeszłym tygodniu rozegrał swój 250. mecz w PKO Bank Polski Ekstraklasie, śmiało można nazwać ligowym weteranem. Mimo tak dużego bagażu doświadczeń, wciąż wywołuje te same skojarzenia: człowiek od brudnej roboty w środku pola, niepchający się w światła reflektorów. W każdej szatni – poza ŁKS-em, w którym jest dopiero rok – był kapitanem. Planuje grać w piłkę dłużej niż Łukasz Surma, a karierę chce zakończyć z Polonii Warszawa, w której zaczynał na piaszczystej Saharze i z którą pożegnał się na drodze sądowej.

Mamy reprezentantów, mamy doświadczonych piłkarzy. Ciebie nie znam!

Jak to jest być całą karierę w cieniu? Czy styl gry ŁKS-u nie jest zbyt naiwny? Na czym polega fenomen Kazimierza Moskala? Co się czuje, gdy po tylu latach po twoje usługi nie zgłasza się żaden ekstraklasowy klub? Dlaczego przed każdym lunchem u prezesa Wojciechowskiego w szatni Polonii panowała jedna wielka niepewność? Zapraszamy na rozmowę z piłkarzem, którego przez dłuższy czas uważaliśmy za najbardziej niedocenionego ligowca. Tak niedocenionego, że obejmujący Polonię Dusan Radolsky powiedział do Łukasza Piątka na starcie: – Mamy w drużynie reprezentantów, mamy doświadczonych zawodników. Ciebie nie znam! 

***

Zagrałeś ostatnio swój 250. ligowy mecz, a wciąż kojarzysz się jako niedoceniany piłkarz, człowiek od brudnej roboty, działający raczej z drugiego szeregu. Uwiera cię to w jakiś sposób?

Każdy chciałby być na ustach wszystkich, strzelać bramki i żeby ludzie go wielbili. Ale tak się nie da. Ktoś wykonuje jedną pracę, ktoś inny strzela bramki i asystuje. Jak w tym powiedzeniu, że jeden jest od noszenia fortepianu, drugi od grania na nim. Czasami uda się strzelić bramkę i ktoś to doceni, zobaczy, że jednak jest taka osoba jak ja. Ale skupiam się raczej na swojej robocie. Czasami jest ona mniej widoczna na boisku, ale ważne, by drużyna miała z niej korzyść. Indywidualne pochwały muszą zejść na dalszy plan.

Reklama

Do tego dochodzi jeszcze bardzo rozpoznawalne ostatnio nazwisko, ale chyba nie jest tak, że ludzie nie dają ci przejść Piotrkowską.

Nie doskwiera mi to. Zdarzają się pojedyncze osoby, które podejdą i coś tam zagadają, ale nie jest to bardzo uciążliwe, bo nie jestem rozpoznawalny w aż tak dużym stopniu. To z drugiej strony plus, bo mam swoją prywatność. Robię zakupy i nikt nie zagląda mi do koszyka, nie chodzi za mną, nie patrzy, co robię. Chcę iść do kina z rodziną i mogę to zrobić, w spokoju obejrzeć film, a nie odpowiadać na pytania. To miłe, gdy jakaś osoba podejdzie i poprosi o autograf czy zdjęcie, ale nie jest to dla mnie uciążliwe.

W którym klubie czułeś największe docenienie?

Po części w każdym. Jeśli już ktoś do mnie podejdzie, to raczej słyszę pochlebne opinie, a nie negatywne. Przynajmniej wtedy, gdy się spotykamy osobiście. W każdym klubie są osoby, które doceniają to, co robię, ale konteksty są różne. Polonia, wiadomo, jestem jej wychowankiem, więc inaczej mnie traktują. W Termalice mimo spadku miałem fajny okres, bo strzelałem bramki.

Pod względem liczb najlepszy sezon w karierze.

Tak, zdobyłem też dwie bramki w jednym meczu, co zostało w jakimś stopniu docenione. W Zagłębiu byłem w momencie, gdy graliśmy fajnie i zdobyliśmy trzecie miejsce, ludzie nas doceniali jako drużynę. Jednoznacznie nie da się odpowiedzieć na to pytanie. W ŁKS-ie też spotkałem się z pochlebnymi opiniami, nawet jak schodzimy przybijać piątki po przegranym meczu, to ludzie nas oklaskują i pocieszają, że w następnym meczu będzie lepiej.

Reklama

W każdym kolejnym zespole przed ŁKS-em byłeś kapitanem, w Bruk-Becie dostałeś opaskę już miesiąc po podpisaniu kontraktu, więc jeśli chodzi o samą szatnię, wszędzie jesteś mocno doceniony.

Ale tak naprawdę wydaje mi się, że w ŁKS-ie wszyscy na boisku musimy liderować drużynie. Kiedy ktoś ma coś do powiedzenia, musi to powiedzieć i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, prowadzić grę. Czasami ktoś ma słabszy dzień i druga osoba przejmuje jego rolę, napędza całą resztę. Fajnie jest wyjść z opaską, ale każdy jest w stanie wziąć odpowiedzialność na siebie.

Kim jest dla ciebie lider? Jakie cechy musi mieć dobry kapitan?

Po pierwsze – charakter, by w trudnych momentach podnosić drużynę na duchu. Musi mieć dobry kontakt ze sztabem trenerskim, by przekazywać drużynie wskazówki. Oczywiście musi też mieć umiejętności, by w momencie ciężkiej sytuacji utrzymać piłkę, wziąć na siebie ciężar, by reszta drużyny złapała oddech. Musi napędzać dobrym słowem resztę ekipy.

Byłeś kapitanem, który sztorcował młodych czy raczej dawał przykład tym, jak podchodzi do obowiązków?

Nie było tak, że wszystko przyjmowałem na chłodno i głaskałem. Jak trzeba było, kilka mocnych słów powiedziałem. Na przykład wtedy, gdy było widać, że ktoś przechodzi obok meczu. Trzeba dać do zrozumienia, że potrzebujemy trochę więcej i w umiejętny sposób to przekazać. By nie było tak, że młody chłopak usłyszy kilka gorzkich słów i już go nie będzie. Trzeba zawsze dać do zrozumienia, że cały czas liczymy na danego zawodnika, błąd każdemu może się przydarzyć i ma naprawić to w kolejnych zagraniach.

Uważasz, że dzisiejsi piłkarze są bardziej delikatni? Kapitan z czasów, w których zaczynałeś, przekazywałby młodym tylko żołnierskie słowa. Dziś mówimy o tym, że trzeba wybadać młodego, bo ktoś się może zamknąć w sobie.

Pochodzę z innych czasów. Gdy wchodziłem do drużyny, młodzi chodzili jak w zegarku. To też dobra szkoła, bo wszystko musiałem osiągnąć ciężką pracą. Wiedziałem, że nic nie przyjdzie mi łatwo i będę musiał walczyć o swoje. Musiałem równać się ze starszymi. Wydaje mi się, że dziś jest łatwiej. Przepis o młodzieżowcu ułatwia sprawę, aczkolwiek my akurat mamy fajnych młodzieżowców, więc mielibyśmy w składzie młodzieżowca nawet bez przepisu. Niektórzy cierpią, bo musi grać ktoś, kto jest słabszy.

Młodzi zawodnicy inaczej odbierają pewne rzeczy. Nie wiemy do końca, czy jak powiem coś łagodnie, to on nie powie “co ty gadasz, ja wiem swoje”. Jak dostanie mocniejsze słowa, może od razu zamknąć się w sobie i już w ogóle nie będzie chciał rozmawiać, brać odpowiedzialności. Trzeba wybadać, kto jest jaką osobą. Gdy gramy gierkę, przegrywamy i ktoś krzyczy, można zaobserwować, czy dani zawodnicy się obrażają czy bardziej się motywują do cięższej pracy.

JASTRZEBIE ZDROJ 04.05.2019 MECZ 32. KOLEJKA FORTUNA I LIGA SEZON 2018/19 --- POLISH FOOTBALL FIRST LEAGUE MATCH IN JASTRZEBIE: GKS 1962 JASTRZEBIE - LKS LODZ NZ. LUKASZ PIATEK RADOSC LKS AWANS DO EKSTRAKLASY FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Powiedziałeś w Canal+, że gdyby Polonia była zarządzana jak ŁKS, zostałaby mistrzem Polski. Co najbardziej podoba ci się w filozofii ŁKS-u?

Zarządzanie i transfery. Jest za nie odpowiedzialny dyrektor sportowy i wszystko pieczętuje. W Polonii prezes Wojciechowski miał wielu doradców. Ktoś przyszedł, puścił filmik na YouTube, “dobra, bierzemy go”. Zawodników przewijało się dosyć sporo. W ŁKS-ie nie ma aż tak wielu rotacji w okienkach transferowych. Trzy-cztery wzmocnienia składu, ale trzon pozostaje taki sam.

W ŁKS-ie mocno akcentowany jest kult cichej pracy, spokojne podejście do wyników. Prezes Salski powiedział nawet, że przy zatrudnianiu nowego trenera brano pod uwagę jego zachowanie przy linii. Klub nie chciał mieć furiata, który będzie co akcję biegał do sędziów, a kogoś jak Kazimierz Moskal, który spokojnie tłumaczy swoją filozofię futbolu.

To ma swoje plusy i minusy. Filozofia jest przekazywana w bardzo fajny sposób. Wszyscy ją rozumieją, wiedzą, co mamy grać. To widać na boisku. Z drugiej strony czasami trener furiat potrafi wymusić zmianę decyzji na arbitrze liniowym, gdy jest stykowa sytuacja, więc to jakiś plus tej drugiej strony. Ale nie jest tak, że trener Moskal nie potrafi się zdenerwować, nie popadajmy w skrajność. Bardziej analizuje, z czego wynikają popełnione błędy, a nie wytyka, że zrobiłeś źle. Wszystko odbywa się na chłodno.

O co najbardziej wścieka się trener Moskal?

Chcemy grać w piłkę, a czasami zdarzy się jakieś złe zagranie w sytuacji, która nie była trudna. Trener chce, by była płynność w grze. Stratami sami napędzamy przeciwników, by to oni grali.

Laga do przodu przejdzie u Moskala?

Chcemy grać, ale nie zawsze się da, czasami trzeba wyekspediować piłkę gdzieś dalej. Trener Moskal bardziej się denerwuje na niewymuszone straty w prostych sytuacjach. Nie zawsze da się wyjść ładnie podaniami spod własnej bramki. Najgorsze są dla niego niedokładne piłki, albo podniesione.

Nie uważasz, że gra ŁKS-u jest zbyt naiwna? Miedź też ładnie weszła do ligi, ale od listopada ciężko było na nią patrzeć. Sam Dominik Nowak mówił, że trzeba było zweryfikować styl.

Nie uważam, że zmienimy nasz styl. Nawet ostatnio po przegranym spotkaniu padły słowa, że nie zejdziemy z tej ścieżki. Chcemy wymieniać dużo podań i na tę chwilę to się nie zmieni. Jestem pełen nadziei, że tak będziemy grać.

Jeden z piłkarzy powiedział wręcz, że prędzej ŁKS spadnie niż odejdzie od tego grania. To ma być coś trwałego na lata.

Mimo że wyniki nie są zadowalające, nasza gra może się podobać. Nie tracimy po trzech-czterech bramek w meczu, to wyniki na pograniczu. Obojętnie jaka drużyna jest przeciwnikiem, chcemy grać, stwarzamy sobie dużo sytuacji.

Z czego wynika to, że trener Moskal tak was kupił i zatrybiło to w zasadzie od pierwszego treningu, co w jego poprzednich klubach nie było regułą?

Od pierwszego treningu było widać wizję gry. Od początku do końca wiemy, co chcemy robić. Do tego też oczywiście potrzebni są wykonawcy, nie wszyscy się nadają do pewnego stylu, a u nas nie ma różnicy między zawodnikami. Nawet jak ktoś wejdzie z ławki czy zmieni pozycje, wie, co ma robić, zna swoją rolę. Fajnie się to zazębia.

Niby to dość popularne: gramy piłką, krótkie podania, ładna gra. Z jakichś powodów nigdzie się to nie udaje.

To kwestia pokazania drogi. Powiedzieć to jedno, pokazać drugie. Mamy swoje schematy, które doskonalimy na treningach. Różne są boiskowe sytuacje, czasami schemat nie wyjdzie tak, jak powinien, ale wtedy na naszą korzyść działa kreatywność zawodników. Wiemy, jak chcemy zakończyć akcję, wiemy, jak się zachować w każdej sytuacji.

Jak ważne jest to, by szatnia kupiła trenera?

Zaufanie jest bardzo ważne. Trener zawsze wierzy w swoją filozofię, a gdy drużyna też uwierzy, będzie realizowała zadania. Uniknie się sytuacji, gdy ktoś stwierdzi, że to nie ma sensu, niemożliwe by zagrał na danej pozycji i tak dalej. Trener też musi zaufać zawodnikom, że będą potrafili wykonać jego polecenia. U nas wszystko bardzo fajnie działa.

O waszych relacjach z trenerem sporo mówi historia z lotniska, gdy wracaliście z zimowego obozu. Spotkaliście dwie inne pierwszoligowe drużyny i szybko wymieniliście informacje, kto ma ile wolnego po obozie. U was wolnego w zasadzie nie było, inni mieli po kilka dni dla siebie. Trener Moskal widząc to powiedział: – Zobaczycie, gdzie za pół roku będziemy my, a gdzie oni.

Rzeczywiście tak było. Po pewnym czasie trener nam powiedział: – Pamiętacie, ile Bytovia miała wolnego po obozie? My od razu pracowaliśmy i spójrzcie, gdzie teraz jesteśmy, a gdzie oni.

Myślę, że to zdaje swój egzamin. Każdemu czasami przyda się odpoczynek, wiadomo. My staramy się odpoczywać trenując troszeczkę lżej. Ale nie jest to żadne odbiegnięcie od normy.

Nie mieliście pretensji o trening w Wielką Sobotę, tuż po pokonaniu Sandecji w Wielki Piątek?

Każdy ma nadzieję na chwilę wolnego w święta, ale taka praca, musimy to uszanować.

W kadrze jest ośmiu piłkarzy, którzy przeszli drogę od III ligi do PKO Bank Polski Ekstraklasy. Przed sezonem można było mieć obawy, jak sobie poradzą.

Jak dobrze grasz w piłkę, to się obronisz. Tremę możesz mieć na dwa-trzy, góra pięć spotkań, potem uczysz się Ekstraklasy. Mamy zawodników, którzy bardzo szybko się adaptują do panujących tam warunków i mimo małego doświadczenia spokojnie sobie poradzą. A to, że są od tylu lat związani z ŁKS-em, odgrywa dużą rolę. Tym bardziej potrafią docenić miejsce, w którym są. Nie trzeba ich motywować. Nie chcę by to źle zabrzmiało, bo u nas nikogo nie trzeba motywować, ale dla nich mecze są jeszcze bardziej znaczące niż dla zawodników, którzy dołączyli na wyższych szczeblach.

Jak się odniesiesz do opinii, że bez Ramireza ŁKS straciłby połowę ofensywy?

Były w pierwszej lidze mecze, w których Dani nie występował, na przykład w Częstochowie, gdy dobrze sobie radziliśmy, graliśmy w piłkę. To byłaby na pewno duża strata dla zespołu, ale nie ma zawodników niezastąpionych.

Po Bruk-Becie dość długo czekałeś na ofertę z Ekstraklasy, do ŁKS-u, opcji rezerwowej, dołączyłeś dopiero we wrześniu. Łatwo zaakceptować fakt, że liga, w której robisz robotę od tylu lat, nagle nie jest tobą zainteresowana?

To był ciężki okres. Czekałem na Ekstraklasę, menedżer robił, co mógł, a czas leciał, liga ruszyła. W pewnym momencie pojawiły się myśli: “co teraz?”. Jeśli nie Ekstraklasa, trzeba poszukać czegoś niżej, oby nie za nisko. W końcówce sierpnia dochodziły sygnały, że może pojawić się temat ŁKS-u. Ja też przeciągnąłem rozmowy, bo dostałem sygnał, by poczekać jeszcze tydzień-dwa, bo może coś się w Ekstraklasie wyjaśni. W pewnym momencie trzeba było podjąć męską decyzję, więc sam zadecydowałem o tym, że przyjmuję ofertę ŁKS-u. Jak czas pokazał, okazała się ona trafna.

W takim momencie na pewno zmienia się punkt widzenia. Teraz też jest sporo zawodników bez kontraktu, którzy cały czas czekają na klub. Jest duże parcie na młodych zawodników, wiek robi swoje. Gdy podpiszę kontrakt, wypełnię go, raczej już nikt na mnie nie zarobi, bo nikt nie wyłoży pieniędzy za kogoś w moim wieku. Nie jest łatwo o pracę w dzisiejszych czasach!

WARSZAWA 07.01.2013 TRENING POLONII WARSZAWA --- POLONIA WARSAW TRAINING LUKASZ PIATEK FOT. PIOTR KUCZA

Co masz przed oczami, gdy myślisz o Saharze?

Piach w aparacie na zęby i pół kilo pyłu w płucach. Po każdym treningu w buzi była susza.

To twoje pierwsze boisko na Polonii, całe piaszczyste.

W juniorach przychodziliśmy pół godziny wcześniej przed treningiem, żeby polewać Saharę. Ale miało to niewiele sensu, bo zanim polaliśmy połowę, druga była już sucha. Grało się w lankach, ale szybciej się zużywały. Pod warstwą piachu było trochę kamieni, więc jak deszcz popadał, wychodziły na wierzch.

Bardzo odczułeś w Polonii to, że wychowanków traktuje się w polskich klubach gorzej? Mniejsza pensja, bo zawodnik nie dojeżdża, może mieszkać z rodzicami, kocha klub, a jak wiadomo miłością do klubu można się wyżywić.

Było to odczuwalne. Kiedyś jeden ze ściągniętych zawodników pauzował za kartki. Wskoczyłem do składu, zagrałem, po meczu trener mówi:

– Dobrze zagrałeś, ale w następnej kolejce musisz zrobić miejsce dla rywala.

Co wychowanek może sobie pomyśleć? Wszedłem, zagrałem dobrze, wydawałoby się, że zasłużyłem na kolejną szansę. Ale wraca drugi piłkarz i musi grać. Gdyby funkcjonował przepis o młodzieżowcu, pewnie grałbym ja. Musiałem o wszystko walczyć.

Ile miałbyś dziś meczów w lidze? Trzysta?

Może już pod trzysta. Ale nie zastanawiałem się nigdy na tym. Może niekoniecznie ja, ktoś inny z chłopaków wskoczyłby do składu. Wychowankowie, którzy nie dostawali szans, odchodzili. Też miałem moment, gdy chciałem odejść, ale mi nie pozwolono.

Lepiej wychowuje Sahara i twarde wejście do szatni czy to, co mamy teraz, wszystko podane na tacy?

To, co jest teraz. Boiska, trenerzy – to wszystko jest na najwyższym poziomie. Uczy techniki i taktyki. Kwestia tego, jak zawodnicy podchodzą do piłki, czy mają charakter w sobie, czy muszą go wypracować. Ja trenując na Saharze wiedziałem, że nie ma nic podanego pod nos i o wszystko muszę walczyć. Z techniką było u mnie wtedy gorzej, płyta Sahary nie była stołem. Jedna i druga strona ma swoje plusy, ale teraz jest lepiej.

Może być dla kibica Polonii coś trudniejszego niż procesowanie się z Polonią?

Na pewno przykro, że taka sytuacja miała miejsce. Wszyscy patrzyli przez pryzmat tego, że jestem wychowankiem, że to jest mój klub, może nie powinienem robić nic, co może zaszkodzić wizerunkowi klubu… To nie była walka z klubem, a z jednym człowiekiem, który zaprzepaścił wszystko.

To, że ty wystąpiłeś przeciwko Ireneuszowi Królowi dało sygnał kolegom? Zobaczyli, że skoro idzie kapitan, to i oni powinni?

To była ciężka sytuacja. Mieliśmy w tamtym czasie sporo młodych zawodników, dla nich to była szansa, bo mogli zaistnieć, zagrać w Ekstraklasie. Było kilku doświadczonych, którzy powiedzieli: dość. Trzeba było zareagować. Skończyło się tak, jak się skończyło. Zawsze była nadzieja, że jednak może będzie lepiej, może się uda. Mimo że miałem decyzję o rozwiązaniu kontraktu, poprosiłem, żeby nie miała ona rygoru natychmiastowego wykonania, bym mógł dokończyć sezon. Nie miałem pretensji do klubu. Chciałem pokazać, jak traktował nas Król.

Była w ogóle chwila, gdy mu zaufaliście? Ktokolwiek traktował go poważnie?

Na początku podchodziliśmy do niego z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Nawet, jeśli pojawiały się pierwsze sygnały, jednak wierzyliśmy, że będzie wszystko OK. Pisałem do prezesa Króla pytania, jak to będzie, czy zaległości będą uregulowane. Zapewniał mnie, że on też walczy o ten klub. Ale przyszedł moment, gdy juz wszyscy wiedzieliśmy, jak to wygląda. Na początku nie znaliśmy Ireneusza Króla, nie wiedzieliśmy, jaką jest osobą, więc nie mieliśmy powodów, by mu nie ufać.

Byłeś w Wiedniu od tamtego czasu?

Nie, nie byłem.

Może przelewy jeszcze tam są?

Do nas w każdym razie nie doszły. Rozmawiałem już po tym całym zdarzeniu z kolegą, który spotkał Króla na Śląsku. Niby nie ma nic, a przyjechał najnowszym BMW 7. Niby jest z rodziną w separacji, a jechał razem z nią. Cóż mogę dodać?

Jak wyglądała pogadanka z kibicami, którą mieliście wraz z Sebastianem Przyrowskim? Ich zdaniem wy – wychowankowie, ludzie z Polonią w sercu – przyłożyliście rękę do tego, że klub znika z elity.

Mówili, byśmy jeszcze spróbowali powalczyć. Ale my nie walczyliśmy, żeby zniszczyć klub, a o szacunek i swoje dobro. Kiedy ktoś pójdzie do pracy i nie dostaje za to wynagrodzenia, w każdej chwili może się zwolnić i poszukać innej. Jak nie dostajesz przez dziewięć miesięcy pensji, oszczędności też się kiedyś kończą. I co wtedy? A rodzinę trzeba wykarmić. Miałem myśleć o tym, że skoro prezes Król mnie zapewnia, to dostanę wypłatę? Czy o tym, jak zapewnić byt rodzinie?

Doszedłeś już wtedy do finansowej ściany? Oszczędności stopniały?

Tak, akurat to się wszystko złożyło z remontem, miałem też inne zobowiązania. Trzeba było płacić rachunki, mieszkanie, wszystko topniało. W pewnym momencie źródełko wyschło i trzeba było ratować się rodziną i przyjaciółmi.

Co czułeś widząc, jeszcze za Wojciechowskiego, jakie kontrakty dostają sprowadzani do Polonii piłkarze? Artur Sobiech nie chciał przechodzić do Polonii, więc podał kwotę z kosmosu, która miała wystraszyć Wojciechowskiego. A on na to: – OK, dogadani.

Każdy, wiadomo, chce zarabiać jak najwięcej. Nie zaglądałem nikomu w porfel. Jak ktoś się dogada, to już jego sprawa. Prezes Wojciechowski uczył się piłki. Miał środki, więc mógł sobie pozwolić na takie wydatki.

Nie miałeś poczucia niesprawiedliwości?

Myślę, że nie. Denerwowała mnie tylko zależność, że jak ktoś dostawał większe pieniądze, to wiadomo było, że na początku będzie grał. Poszły na to pieniądze, trzeba go przetestować…

…żeby się prezes nie zdenerwował.

Tak. A finansowo – jak się ktoś dogadał, tak miał. Nie moja sprawa, by to oceniać.

Byli trenerzy, którzy potrafili się nie ugiąć przed karteczką ze składem od Wojciechowskiego?

Może był taki trener, ale to były rozmowy indywidualne, my tego jako szatnia nie odczuwaliśmy. Trzeba byłoby popytać trenerów. Zmiany w składzie i rotacje były na początku dziennym. Ale nie mi oceniać, czy przykładał do tego rękę prezes Wojciechowski. Zawsze podkreślałem, że do prezesa Wojciechowskiego nic nie mam. Nigdy nie dał mi powodów, że traktuje mnie inaczej, gorzej, lepiej. Normalnie, jak resztę.

Jak wygląda życie w szatni, w której siedzisz na bombie i nigdy nie wiesz, co przyniesie następny dzień?

Pamiętam sytuację, gdy przegrywaliśmy 0:1 do przerwy. Wygraliśmy 2:1, prezes wszedł do szatni i zaczął na nas krzyczeć:

– Co wy robicie?! Nie za to wam płacę, byście wygrywali 2:1!!!

Słynne lunche u prezesa były zawsze dużą niewiadomą. Nigdy nie wiedzieliśmy, czy jedziemy na spokojny posiłek, czy będzie to okazja do ostrzejszych słów.

Czuliście, że jak wstanie prawą nogą, to będzie dobrze, a jak lewą, to ktoś może wylecieć?

Odcięliśmy się od tego. Zastanawialiśmy się tylko w momencie, jak znowu było zaproszenie na lunch. Kiedyś prezesowi postawił się Edgar Cani. Prezes zapytał go przy wszystkich na lunchu:

– I co, miałeś strzelić 10 bramek. Ile strzeliłeś, co?
Edgar wstał na pewniaka: – No nie strzeliłem dziesięciu.
– No ale umawialiśmy się, że strzelisz! I co teraz?!
– Nic. Nie strzeliłem i tyle.

Postawił się w jakiś sposób prezesowi i nie był zadowolony z tego powodu, że ktoś na niego naskakuje.

W Barcelonie prywatnym samolotem nie byłeś, ale w jaki inny sposób prezes potrafił okazać wdzięczność?

Poczułem się ważny, gdy miałem przedłużać kontrakt. Było trochę czasu, by go podpisać. Byłem w drodze na lotnisko na wakacje, a prezes mówi, że mam podpisać dzisiaj. Mój menedżer pojechał szybko do prezesa, wziął umowę, przyjechał do mnie na lotnisko i tam podpisałem kontrakt. Warunki były dogadane już wcześniej. Poczułem wtedy, że prezes we mnie wierzy, skoro chce podpisać jeszcze przed wylotem, a przecież wracałem za tydzień i spokojnie moglibyśmy wtedy usiąść. Chciał pokazać, że mu zależy.

Jak trenerzy mogli zbudować w Polonii autorytet, skoro każdy wiedział, że po jednej wpadce już go nie będzie? Gdy Theo Bos chciał odpalić Daniela Gołębiewskiego, ten odpowiedział: – W pierwszym meczu u trenera nie zagram. W drugim już wejdę z ławki, w trzecim zagram w pierwszym składzie, a w czwartym trener nie będzie miał pracy.

Jak drużyna ma dobrze funkcjonować, gdy trener nie zdąży nawet przekazać swojej filozofii? Nie zdążymy się wzajemnie nauczyć, gdy po trzech meczach jest już koniec. Każdy chciał jak najlepiej dla klubu, ale takie częste zmiany nie wpływały korzystnie.

Którego trenera było ci najbardziej szkoda?

Tych, u których się grało. Po każdej zmianie była niewiadoma. Każdy niby ma czystą kartę, ale pewne obserwacje są już wcześniej poczynione. Pamiętam, gdy przyszedł do nas trener Radolsky. Powiedział mi na starcie:

– Mamy w drużynie reprezentantów, mamy doświadczonych zawodników. Ciebie nie znam. Oni muszą grać. Przekonasz mnie do siebie, będziesz grał.

Z jednej strony: fajnie, wszyscy mają czystą kartę! Ale nie jest miło usłyszeć takie słowa na samym początku. Liczy się szczerość, przynajmniej wiedziałem, na czym stoję. Musiałem harować, by pokazać, że to ja zasługuję na miejsce. Wolę tak, niż jakbym miał usłyszeć: “spokojnie, liczę na ciebie”. Jeden trener powiedział mi kiedyś na starcie: – Ty jesteś kozak, będziesz grał. No i nigdy u niego nie zagrałem.

Niektórzy trenerzy byli zwalniani, a i tak wracali – jak na przykład Bogusław Kaczmarek – bo ciągnęła ich klubowa kasa.

Kiedyś prezes Wojciechowski zapytał trenera Kaczmarka:

– A ty jaką masz w ogóle rolę w tym klubie?

Trener odpowiedział tylko: – Wybitną, panie prezesie.

LUBIN 03.03.2017 MECZ 24. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17: ZAGLEBIE LUBIN - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: ZAGLEBIE LUBIN - LEGIA WARSAW ARKADIUSZ WOZNIAK LUKASZ PIATEK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Polonia działała na wariackich papierach, ale gdy dołączałeś do Zagłębia Lubin, też mówiło się, że nie funkcjonuje ono na zdrowych zasadach. Przypadkowi i przepłaceni piłkarze, ciągłe rotacje, zmiany trenerów. Przeżyłeś oczyszczenie w pierwszej lidze i odchodziłeś w momencie, gdy Zagłębie wyszło na prostą.

Myślę, że gdy spadaliśmy, nie było drużyny. Sporo obcokrajowców było w Lubinie na zasadzie: co by się nie działo, za pół roku możemy odejść. Osoby, które były związane z klubem, wychowankowie, dawali z siebie maksa. Szkoda tego było. Potem coraz prężniej zaczynała działać akademia, wyławiała młode talenty. Podstawą było to, by grupy młodzieżowe trenowały w takim samym systemie, jak pierwszy zespół. Gdy jakiś zawodnik wskakiwał do pierwszej drużyny, już był wdrożony i wiedział, jaki panuje system gry. Łatwiej było mu przestawić się na seniorską piłkę. Widać, że jest to kontynuowane.

Mieszkałeś w Lubinie?

Mieszkałem, pięć minut od stadionu.

Wielu obcokrajowców spędzało czas we Wrocławiu czy Pradze, w ogóle nie czuło związku z miastem. Odfajkować i wyjazd.

Wiem, do czego zmierzacie. Ta Praga była akurat wyciągnięta z kontekstu, oberwało się kilku osobom za coś, czego nie zrobili. Zamieścili zdjęcie z kolacji w Pradze, a wyszła z tego duża afera, że po przegranym meczu się bawią. Czasami zdarzają się porażki, ale to nie znaczy, że nie można wyjść i w gronie znajomych zjeść posiłku.

No tak, masz siedzieć w domu i się zamartwiać.

Ważna jest głowa. Jeśli będę siedział i się zamartwiał, jeszcze wpadnę w depresję. Trzeba było jak najszybciej pokazać, że to wypadek przy pracy.

Zmierzamy jednak do pytania: czy Zagłębie było wygodnym miejscem dla piłkarza?

Nie, czuliśmy presję kibiców. Małe miasto, więc rozpoznawalność była większa. Pamiętam, gdy po wygranym meczu z Flotą poszedłem do kina i jeszcze przed rozpoczęciem filmu odwrócił się kibic: – Co z tą Flotą, tylko 2:0? Przecież oni pieniędzy nie mają.

Potem się wszystko fajnie unormowało i w momencie, kiedy robiliśmy ten awans i trzecie miejsce, tworzyliśmy taką fajną jedność. Zagłębie nie było wygodne. Zawsze się mówiło, że w Lubinie jest specyficzna atmosfera i ciężko tam o spokojną pracę. Dużo osób patrzyło przez pryzmat: można tam zarobić, więc pójdę i się przemęczę. Dużo zależało od tego, jaką jest się osoba. Presja była tam, uważam, spora.

Identycznym klubem na zasadzie “pojadę i się przemęczę” był Bruk-Bet.

Ja do tego tak nie podchodziłem. Jak wspominaliście, to był dla mnie dobry okres. Nie pojechałem na emeryturę, by odcinać kupony. Pokazałem, że jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.

Miałeś treningi z Janem Pochroniem?

Akurat nie miałem tej przyjemności.

A czułeś, że w Niecieczy zaczyna się robić jak w Polonii, jeśli chodzi o liczbę ośrodków decyzyjnych?

Może troszeczkę tak było, ale ostateczną decyzję i tak zawsze podejmowała pani prezes. Miało to w pewnym sensie jakieś podobieństwo do Polonii, gdzie każdy doradzał jak mógł.

Czym byś się zajął, gdybyś miał dziś skończyć karierę?

Mam kilka pomysłów w głowie, ale jeszcze się na tym nie skupiam. Jeśli będzie zdrowie, chciałbym pograć kilka lat na możliwie wysokim poziomie. Przewijają się przez głowę myśli typu trener, menedżer, może trener grup młodzieżowych czy dyrektor sportowy. Mam też inne pomysły, bardziej związane z firmą żony, która prowadzi agencję hostess i modelek.

Przyszłościowy interes patrząc na rozwój Instagrama.

Są myśli, że to już bliżej niż dalej. Ale na razie skupiam się, żeby jeszcze pograć. Chcę jak najdłużej. To jest to, co kocham. Ciężko jest zrezygnować z czegoś, co daje radość.

Śledzisz wyniki Polonii, by zobaczyć, gdzie wylądujesz na koniec kariery?

Śledzę oczywiście. Życzę chłopakom jak najlepiej. Zobaczymy, jak to będzie. Póki co, odpukać, kontuzje mnie omijały. Sposób prowadzenia się zmienia się z wiekiem. Wcześniej mogłem grać dwa mecze i nic nie bolało, teraz już dolegliwości bólowe są. Spędzam więcej czasu na regeneracji, przygotowaniu przed treningiem. Wykonuję ćwiczenia wzmacniające na łąkotki i tego typu rzeczy. Plan jest taki, że fajnie byłoby pograć dłużej niż Łukasz Surma. Ale wszystko zależy od zdrowia i tego, czy będę się prezentował na tyle dobrze, by klub chciał korzystać z moich usług. Trochę niewiadomych jest, ale jestem pozytywnie nastawiony.

Gdyby ktoś dziś powiedział ci, że kończysz karierę, byłbyś spełniony?

Myślę, że z grubsza jestem z siebie zadowolony. Aczkolwiek wiadomo, że są rzeczy, których mi się nie udało. Każdy chciałby spróbować sił zagranicą, by zobaczyć, jak to jest. U nas jak przychodzi zagraniczny piłkarz, jest poruszenie, że musi być kozakiem. Nie było nigdy żadnej konkretnej oferty, więc nie ma czego żałować. Bywały znacznie krótsze przygody z piłką, więc nie mam prawa być nie zadowolonym.

Rozmawiali JAKUB BIAŁEK i JAKUB OLKIEWICZ

Fot. 400mm.pl / FotoPyK

Najnowsze

Cały na biało

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...