Damian Węglarz, pierwszy bramkarz Jagiellonii, wyłamuje się ze stereotypu piłkarza. Gdy dostał swoją szansę w Jadze w obliczu urazu Kelemena, zagrał w meczu ze złamanym palcem. Nigdy nie założył koszulki Calvin Kleina, którą dostał na urodziny, bo nie chce pokazywać, że ma więcej niż inni. Szacunku do pieniądza nauczyli go rodzice, którzy po pracy dorabiają sobie na ochronie. Gdy leciał latem na wakacje do Grecji, chciał wziąć ze sobą sprzęt, by codziennie trenować. Na imprezie był dwa razy w życiu, ostatnie piwo wypił jeszcze przed osiemnastką. Pracuje z trenerem mentalnym, który nauczył go wizualizacji i nastrajania się. Ma siostrę, która w wieku 15 lat zadebiutowała w Ekstralidze kobiet. Zapraszamy.
Zgadzasz się ze stereotypem o piłkarzach?
Nigdy nikogo nie oceniam, dopóki nie poznam. Ale wiem, jaka panuje opinia. Że zarabiają za dużo pieniędzy, chodzą na imprezy, nie przykładają się. Po części się zgadzam, po części nie. O sobie mogę powiedzieć, że jestem typem pracusia. Muszę popracować przed treningiem, zostać po, mieć dopiętą dietę. Może nie rygorystyczną, przecież nie pójdę z dzieckiem na lody i nie będę patrzył, jak je. Ale generalnie wszystko musi być u mnie dopięte, bo wiem, że dbając o własne ciało przedłużam sobie karierę i nie narażam się na to, że pomogę konkurencji wypadając przez kontuzję.
Trzeba przyznać, że zawodnicy czasami przychodzą, odbębnią trening i wychodzą. Nie każdy ukierunkowany jest na to, by pracować po 5-6 godzin dziennie. Są tacy, którzy potrzebują iść na imprezę, żeby zapomnieć o piłce. Ja mam 23 lata i – żeby cię nie skłamać – na imprezie byłem dwa razy. Raz na osiemnastce kolegi, raz po utrzymaniu z Wigrami. Wracając z Częstochowy zatrzymaliśmy się w Warszawie i poszliśmy w miasto.
Nie chodziłeś na osiemnastki w ogóle?
Nie. Byłem raz. Gdy wiedziałem, że danego dnia jest osiemnastka, a następnego sparing, odpuszczałem. A nawet jak nie było sparingu, wolałem na drugi dzień zrobić sobie dodatkowy trening. Swojej osiemnastki też nie wyprawiałem. Tyle, co rodzice wynajęli lokal i zorganizowali coś dla rodziny.
Studniówka?
Też nie byłem. Nie chodziłem już do szkoły, miałem indywidualny tok nauczania, pojawiałem się sporadycznie, więc powiedziałem, że nie pójdę.
Nie czujesz, że uciekł ci fajny okres życia?
Właśnie nie. Analizowałem sobie co odpowiem, jeśli spytasz, czy straciłem coś w młodości. Nie odczuwam tego w najmniejszym stopniu. Tak naprawdę dopóki nie miałem narzeczonej i dziecka, poświęcałem się tylko piłce. Wszystko było jej podporządkowane. Po treningu tylko czytałem książki albo chodziłem na siłownię. Tak mijały mi dni. Priorytety się zmieniły, gdy się pojawiła rodzina. Alkoholu nie tykam. Na moim weselu nie będzie stała obok mnie żadna flaszka. Narzeczona też jest w szoku, twierdzi, że czasami powinienem się zresetować. Ale ja nienawidzę alkoholu. Wolę sobie colę wypić. Nie potrafię też tańczyć, więc nawet nie wiem, jak nasze wesele będzie wyglądało.
Przedweselny kurs tańca?
Nie zapiszę się, spontan. Coś będziemy musieli wymyślić.
Kiedy ostatnio piłeś piwo?
Chyba przed osiemnastymi urodzinami.
Po utrzymaniu w Wigrach też nic?
Nie, nie. Piłem colę. Zawsze jak jest wkupne w zespole, mówię tylko, żeby chłopaki ogarnęli dobry catering. Siedzę tylko przy stoliku i jem, ciasta sobie nie odmówię.
Słyszałem, że na wkupnym w Wigrach nie piłeś tylko ty i Bartek Bida, który był niepełnoletni.
Tak, tak. Generalnie jak wiem, że ktoś też jest niepijący, zawsze siada obok mnie. Potem są namowy “wypij jednego, wypij!”.
Ze mną się nie napijesz?
Kiedyś było powiedzenie, że kto nie pije, ten podpierdala.
Czyli podpierdalasz.
Nie podpierdalam! Jestem tym wyjątkiem (śmiech). Wracając z Częstochowy weszliśmy do galerii, każdy chciał kupić jakieś ubrania na imprezę. Do końca nie wiedziałem, czy kupować czy nie i odpuściłem. Ale jako że byłem kapitanem przez większą część rundy wiosennej, bo kapitan Adrian Jurkowski miał kontuzję, zdecydowałem się w ostatniej chwili iść. Poszedłem w dresie Wigier: koszulka na lewą stronę i do klubu! Po drodze trener był zabezpieczony w alkohol i my też, ale ja głównie go donosiłem. Wracałem później nad ranem PKS-em do Suwałk. Nigdy mnie nie ciągnęło na imprezy. Nie odczuwam, żebym coś stracił.
Gdy jechałeś latem do Grecji na urlop, spakowałeś całą torbę ciuchów sportowych, by na miejscu trenować. Narzeczona prowadziła z tobą negocjacje, że urlop to urlop, codzienny trening może nie jest dobrym pomysłem, warto pożyć.
Od początku nastawiłem się na to, że w hotelu musi być siłownia. Zarezerwowaliśmy jednak taki, w którym nie było żadnej. Pojawił się problem: kurde, co ja tam będę robił? Narzeczona i menedżer namawiali: – Spokojnie, wyluzuj, przyda ci się taki tydzień.
Do ostatniego dnia rozmyślałem czy zabrać ten sprzęt. Dzień przed wyjazdem coś pękło i wywaliłem wszystkie ciuchy z walizki. Uznałem, że nie będę wydziwiał, więc stanęło po jej stronie. To były moje pierwsze wakacje w życiu i teraz widzę, że taki reset był mi potrzebny. Pojawił się głód piłki. Zimą podczas przerwy między rundami wytrzymałem bez treningu pięć dni. Pojechaliśmy na święta do Bydgoszczy i musiałem przejść się na siłownię czy pobiegać, nie dałem rady usiedzieć w miejscu. Jak już wtedy ruszyłem z treningiem, postanowiłem sobie tylko, że do obozu nie dotykam piłki. Ćwiczenia funkcjonalne i inne tak, ale jak jeszcze dojdzie trening bramkarski, może się znudzić. I to się sprawdziło, nie miałem ani jednego dnia, w którym poczułem, że mam dosyć piłki. Ja generalnie najbardziej lubię okresy przygotowawcze, kiedy pracujesz 2-3 razy dziennie, nie masz na nic czasu, tylko trenujesz i odpoczywasz, w hotelu nie musisz się o nic martwić. Najlepszy czas.
O partnerkach piłkarzy też utarła się legenda, że tylko leżą, pachną i korzystają z życia. Wasz związek też w jakiś sposób łamie ten stereotyp. Narzeczona wiele pod ciebie podporządkowuje.
Magda staje czasami na głowie, żeby mi pomóc. Pomaga przygotować posiłki według mojej diety. Jak synek skończył 10 miesięcy, stara mu się gotować, byśmy wiedzieli, co syn je. W kupnych słoiczkach dla dzieci nigdy nie wiadomo, co się kryje. Początek był bardzo trudny. Urodziła w Białymstoku i żyliśmy na dwa mieszkania. Miała rodziców pod nosem, więc podjęliśmy decyzję, że będę przyjeżdżał z Suwałk. Jak młody nie da pospać, idzie z nim do drugiego pokoju, a ja mogę spokojnie się regenerować. Pod tym względem jest kochana i za wszystko jej dziękuję. Pamietam jak trener Socha w Wigrach gratulował, że urodziło nam się dziecko, ale przypomniał, że w następnym sezonie mam być w Ekstraklasie. Powiedziałem, że słowa dotrzymam i będę pracował jeszcze ciężej. Etyka mojej pracy w porównaniu do tego co wcześniej się nie zmieniła. Ciągle robię dodatkowe treningi, pracuję mentalnie, znajdę czas na książkę. Wszystko mam dopięte i duża w tym zasługa Magdy.
Codziennie dojeżdżałeś?
Nie. Z Suwałk jest 130 kilometrów. Gdy po meczu miałem dzień wolny, zjeżdżałem do Białegostoku i pomagałem. Raz pojechałem do Białegostoku dzień przed wyjazdem i chłopaki rano zgarnęli mnie po drodze. Powalczyłem trochę z małym w nocy, odsypiałem w autokarze. Na drugi dzień graliśmy z Sandecją. Czułem się fatalnie. Zazwyczaj analizuję swoje mecze na InStacie i gdy go oglądałem, nie pamiętałem, że ja w ogóle miałem takie zagrania. Przegraliśmy wtedy 2:0. Można powiedzieć, że nie zawaliłem, ale powiedziałem po meczu, że biorę porażkę na siebie, bo nie dawałem takiej jakości, jak w poprzednich spotkaniach. Od tego czasu przed meczem już nie przyjeżdżałem. Ale to pierwsze miesiące, od stycznia żyliśmy już na jeden dom w Suwałkach.
Dziewczyna piłkarza też się musi nauczyć jego reżimu?
Myślę, że tak. Najcięższy moment jest wtedy, gdy nie grasz. Pierwsze pół roku w Suwałkach nie grałem. Ciężko było ze mną wytrzymać. Poszedłem na wypożyczenie, nie czułem się gorszy, a nie grałem. Przekładało się to na dom: znowu jedziemy na mecz, a ja znowu nie będę grał. Wychodzę z założenia, że trzeba być szczerym. Jak coś ci leży na sercu, trzeba iść porozmawiać do trenera. Porozmawiałem wtedy z trenerem Skowronkiem, że mnie denerwuje ta sytuacja. Nawet jak na treningach dostałem za dużo do sieci, lepiej było ze mną nie rozmawiać. Przytłaczało mnie. Nie ma co ukrywać, na drugie wypożyczenie do Wigier nie chciałem iść. To była dla mnie ostatnia deska ratunku, bo inne opcje mi się pozamykały. Cały czas Magda mnie wspierała. Samo to, że się przeprowadziła ze mną od razu do Suwałk. Widziałem, jak się od początku angażowała i dla mnie była to prosta decyzja: po 10 miesiącach się oświadczyłem. Wiedziałem, że ona mi w tym wszystkim pomaga, wie z czym to się je, akceptuje, że poświęcam się piłce czy dodatkowym zajęciom jak język angielski. Na wszystko musiałem znaleźć czas. Jak jechałem do Warszawy na kurs treningów mentalnych, jechała ze mną i organizowała sobie coś do roboty.
Jak cię zmienił syn? Dojrzałeś dzięki niemu?
Coś pięknego, jak wracasz do domu i widzisz jak synek się cały czas uśmiecha. Ten uśmiech wynagrodzi ci wszystko. Trochę mi było głupio ostatnio, bo jako pierwsze słowo powiedział “tata”, a większość czasu siedzi z nim mama.
Na pewno nie byłem typem, który hulał czy rozwalał pieniądze na prawo i lewo. Wobec siebie jestem złotówa, lecz wobec rodziny nie oszczędzam. Wolę kupić coś dla syna, Magdy czy rodziców niż sobie. Mam charakter po mamie. Dzięki synowi jestem jeszcze bardziej odpowiedzialny. Wychowujesz małą istotę, która jest uzależniona tylko od ciebie. Wszystko planujemy, rozpisujemy, wiemy, czego możemy się spodziewać. Mamy rodziców Magdy na miejscu, więc jeśli jest taka potrzeba, możemy podrzucić małego do dziadków i zorganizować sobie czas.
Dlaczego nigdy nie założyłeś koszulki Calvin Kleina, którą dostałeś od Magdy na urodziny?
Na tym punkcie jestem przewrażliwiony. Mówiliśmy o stereotypach wokół piłkarzy. Widzę, że większość chodzi ubrana w markowe ciuchy. Mi się to nie podoba. Dla mnie to szpanerstwo. Zawodowych piłkarzy jeszcze rozumiem, ale często zawodnik zarabia małe pieniądze i ma więcej markowych ciuchów niż meczów na seniorskim poziomie. Postanowiłem kiedyś, że tą drogą nie będę szedł. Nie chcę podążać za stadem. Jak dostałem tę koszulkę, ani razu jej nie założyłem. I pewnie jeszcze długo nie założę.
Wolę nie pokazywać, że mam więcej pieniędzy niż ktoś inny. Jasne, doszedłem do tego ciężką pracą, bo talentu nigdy nie miałem i wszystko musiałem sobie wyszarpać. Dlatego narzeczona już wie, że takich rzeczy ma nie robić. U nas w domu pieniędzy nigdy nie brakowało, nie chodziliśmy głodni, rodzice się starają jak mogą. Zamiast dnia wolnego, wolą iść w weekend pracować na ochronie przy meczach. Wiem, jak to jest być bez pieniędzy. Przychodząc do Białegostoku musiałem zrzec się w Zawiszy pieniędzy, żeby rozwiązać bezproblemowo umowę. Pamiętam jak to było: trzeba zorganizować mieszkanie, zapłacić prowizję, a przelicza się każdy grosz. Po meczach nie oddaję koszulek kibicom, bo my też za takie koszulki musimy zapłacić, a oddaję na aukcje charytatywne, by komuś pomoc. Szanuję wszystko, co dostałem od losu i co sobie wywalczyłem. Cały czas mam w sobie pokorę, bo wiem, że zaufanie zyskuje się długo, a szybko można je stracić. Staram się nie wywyższać i skromnie do wszystkiego podchodzę.
Czym zajmują się twoi rodzice?
Mama od zawsze pracowała w sklepie spożywczym, aktualnie w Biedronce. Tata pracuje w firmie, która produkuje kable. Oboje lubią wyskoczyć dodatkowo na ochronę. Generalnie nie lubią, jak mają urlop. Nie wiedzą, co z nim zrobić. Siedzenie w domu nie jest im na rękę.
Zaszczepili w tobie kult pracy?
Teraz mega to doceniam. Kiedyś, wiadomo, nie byliśmy świadomi, że rodzice muszą ciężko pracować, by kupić ci korki do grania. Z siostrą żyliśmy w jednym pokoju. Od zawsze marzyła o swoim. Mama chciała spełnić swoje marzenie i rok temu zmienili mieszkanie. Konsekwentnie pracowali i chcieli dogodzić siostrze, która potrzebuje spokoju do nauki czy dla znajomych.
Twoja siostra, Wiktoria, ma 15 lat i już zadebiutowała w Ekstralidze kobiet. Brzmi jak duża rzecz.
Gdy jeszcze byłem na miejscu, dowoziłem ją na treningi na hali. Jej trenerami były dwie dziewczyny, które grają z nią aktualnie w pierwszej drużynie. W roku szkolnym miała ostry zajazd. Trening w ciągu dnia, lekcje, drugi trening o 20. Start rano, powrót o 22:30. Bardzo dużo pracuje, stosuje też diety, podsyłam jej wzory posiłków. Jestem dla niej jakąś motywacją, widzi, że z tego można zarabiać pieniądze, chociaż kobiecy futbol różni się dosyć mocno od męskiego. Ale jest zadowolona. Nie skończyła jeszcze 16 lat, zadebiutowała w Ekstralidze, w pierwszej lidze grała regularnie na stoperze. Idzie to w dobrą stronę. Ciężkich kontuzji nie miała i mam nadzieję, że będą ją omijały, bo na sztucznej murawie ryzyko jest większe.
Jest sfokusowana na karierę?
Ma ku temu predyspozycje, jest dosyć wysoka jak na swój wiek, nie odstaje. Trenerzy ją chwalą. Pojechała już nawet na konsultacje kadry. Myślę, że będzie szła w tym kierunku. Ale w polskich realiach za dużego wyboru klubu nie będzie. Ode mnie ma wsparcie. Nawet jak się pojawi jakiś menedżer, będę chciał się dowiedzieć, jaki ta osoba ma plan, bo wiem, z czym to się je. Od kolegów słyszałem, jakie są pułapki. Wybrała szkołę prywatną, bo ciężko byłoby połączyć treningi ze szkołą. Poszła w profil dietetyczny. Przyda jej się. Ma plan, by zawodowo grać w piłkę, ale jest jeszcze młoda, wszystko się może zmienić. Może jej się coś odwidzi, może będzie chciała być dietetyczką? Niech się rozwija i robi swoje.
Jak ważną decyzją dla piłkarza jest zrezygnowanie z konsoli?
Nawet jak mamy jakieś zgrupowania, nie idę grać żadnych turniejów. FIFA się pozmieniała, nie chcę się denerwować, że jestem pionkiem do bicia. Nie obejrzysz się, a miną ci trzy godziny.
Przestawiłem się na książki. Przeczytałem moją ulubioną książkę, “Obsesja doskonałości” Dawida Piątkowskiego, po której uświadomiłem sobie, ile muszę oddać, by realizować swoje marzenia. Trafiło to do mnie. Kiedyś każdy sobie wyobrażał, że ci piłkarze w telewizji to coś niewiarygodnego, ludzie z innej planety. Żyliśmy przeświadczeniem – młodzi dalej żyją – że to kosmici. Gdy oglądałem mecz Hiszpanii z trybun, Casillasowi się nudziło, odpinał i zapinał sobie rękawice, bo nie miał co robić w meczu. Normalni ludzie. Po książce postanowiłem, że nie będę marnował czasu na coś, co się nie przyda. Wolę poczytać książki dietetyczne, ciekawe autobiografie, z których można coś wyciągnąć czy mentale. W dzisiejszych czasach masz multum wiedzy na wyciągnięcie ręki. Możesz odpalić YouTube i znaleźć coś na każdy temat. Ostatnio lubię sobie treningi bramkarskie podglądać. Zdobywam też wiedzę o inwestycjach. Zarabiamy więcej, więc możemy sobie pozwolić na więcej. Jedni chcą roztrwonić pieniądze żyjąc od wypłaty do wypłaty, inni odkładają i chcą pomnażać. Myślę o inwestowaniu na przyszłość. To ważniejsze niż dwie godziny dziennie na konsoli.
W jakich okolicznościach zdecydowałeś się na trenera mentalnego? Co było bodźcem?
W szkole zawsze nastawiałem się bardziej na to, co mi się przyda. Lubiłem biologię, bo dowiadywałem się o własnym ciele, co może mi się przydać w karierze piłkarza czy w codziennym życiu. Większości materiału szkolnego nigdy nie wykorzystasz.
Wiadomo, właśnie mija kolejny rok, w którym nie mamy okazji użyć wzoru skróconego mnożenia.
Albo wzór na fotosyntezę, przydał ci się kiedykolwiek? No nie przydał. Maksymalnie 20% tego wykorzystujemy w życiu. Zawsze lubiłem uczyć się dodatkowo. Na długich wyjazdach czytałem książki mentalne czy żywieniowe. Pamiętam, że kiedyś trafiłem na Rafała Kubówa. Zacząłem śledzić jego profil, udałem się na szkolenie. Mega mi się spodobało. Pięć godzin wiedzy, i teoria, i praktyka. Pomaga mi to w karierze i życiu codziennym, na przykład w nastrajaniu się, by dzień był pozytywny i efektywny.
Jak się nastrajasz?
Mam z rana konkretne czynności do wykonania. Jak wstaję, okazuje sobie wdzięczność. Doceniam to, że mam co jeść, mogę żyć w komfortowych warunkach, robię co kocham, rodzina jest zdrowa. To niby małe rzeczy, ale wiele osób tego nie dostrzega.
Dostrzega zwykle wtedy, gdy się zepsuje.
Zapatrzeni są w piłkę. Nie gram, więc wszystko już jest źle.
I jak wypracowuje się taką wdzięczność? Można powtarzać “bądź wdzięczny”, ale to nic nie da.
Potrzeba systematyczności, żeby nawyk się w nas wykształtował. Robię to każdego ranka. Zawsze z rana stawiam sobie też cele do zrealizowania danego dnia – zawsze mam pięć-sześć rzeczy, które muszę zrobić. Wieczorem się rozliczam. W życiu nie chodzi o to, by zrobić trening i do wieczora siedzieć przed telewizją. Wieczorem tak samo nastrajam się pozytywnie na następny dzień. Mówię sobie, z czego jestem zadowolony, co zrobiłem, jakie cele zrealizowałem. Do tego dochodzą małe rzeczy jak obniżanie czy podwyższanie pobudzenia przed meczem. Zanim wyjdę na boisko robię wizualizacje.
Jak one wyglądają? Wyobrażasz sobie, że rzucasz się i bronisz strzał Flavio?
Najpierw jest skupienie na oddechu, by się wprowadzić się w ten stan. Później wyobrażam sobie dobre zagrania i trudne momenty, gdy przeciwnik naciera i jest dużo roboty. Wszystko staram się wdrożyć tak, żebym widział to realnie na boisku. Mogą dochodzić różne dźwięki, motywacja w postaci okrzyku czy coś w tym stylu.
Wyświetlasz sobie w głowie film.
Staram się odtworzyć, jak to wszystko będzie wyglądało. Zwłaszcza Wigrach w poprzednim sezonie, gdy rozegrałem 29 spotkań, widziałem, że przekłada się to na różne elementy. Jak rywal zrobił pressing, to wiedziałem, co mam zrobić, nie musiałem wymyślać na szybko. To pomagało. Mecze ligowe to już jakiś prestiż, Ekstraklasa jest opakowana, każdy dba, by najmniejsze detale były dopięte. Nie narzuciłem sobie wszystkiego na raz, wdrażam to stopniowo. Rafał powtarza, że wielu ludzi idzie według zasady: po medale albo wcale. Najlepsza metoda to metoda małych kroków
Natknąłeś się na szarlatanów coachingu?
Kiedyś jak wchodziłem do seniorów, byłem mega spięty. Chciałem się za bardzo pokazać i czasami przy prostym chwycie się napinałem, nie mogłem złapać piłki. Zapisałem się do “trenera mentalnego”. Były to sesje na zasadzie: usiądź wygodnie w fotelu, zamknij oczy i ja ci powmawiam, że jesteś najlepszy. A to był początek drogi, miałem wiele elementów do poprawy, seniorska piłka dużo się różniła od juniorów. Nic z tego nie będzie, że zamkniesz oczy i ktoś ci będzie wmawiał, że jesteś świetnym zawodnikiem. Trzeba na to systematycznej pracy.
Jaki był twój status, gdy kończyłeś sezon w Wigrach Suwałki? Przyjeżdżałeś do Jagiellonii jako trzeci bramkarz?
Wiedziałem, że Marian odchodzi i będzie ściągnięty w jego miejsce doświadczony bramkarz. Wiedząc to, nie nastawiałem się, że zostanę. Miałem propozycje z pierwszej ligi, było zainteresowanie zespołów Ekstraklasy. Trenerzy wiedzieli, jakie było moje stanowisko. Na obozie wyklarowało się, że zostaję. Na razie myślę, że to dobra decyzja. Znam Białystok, wiem jak Jaga funkcjonuje, mogłem zawsze liczyć na wsparcie. Wiem też, że byłem monitorowany i trenerzy są zadowoleni z postępu, jaki poczyniłem w Suwałkach. Cieszę się, że gram, ale cały czas podchodzę do tego z pokorą. Nie zadowalam się, że zagrałem trzy mecze. Jeśli jest 37 kolejek, chciałbym zagrać 37. Dlatego dbam o własne ciało i każdy aspekt, by nie wpuścić nikogo do bramki na moje miejsce.
Był moment, że byłeś już przekonany o odejściu?
Dochodziło już do momentu, że kluby miały się dogadywać z Jagiellonią co do mojej osoby. Ostateczna decyzja zawsze była u trenerów. Widzieli, jak się prezentuję, jaki skok jakościowy poczyniłem. Nie żyłem myślami, że jestem gdzieś indziej.
Wcześniej w Jadze byłeś zawsze tylko rezerwowym.
Zdawałem sobie sprawę, że do Mariana nie mam podjazdu. Wielu ludzi oceniało mnie, że jestem niepewny, nie jestem bramkarzem na Ekstraklasę. Patrzą tylko przez pryzmat meczów, ale nie wiedzą, że brak rytmu meczowego wpływa na ciebie i nie czujesz boiska. Wielu ludzi myśli, że piłkarze przychodzą, trenują, dostają kasę i tyle. Ktoś może zagrać słabszy mecz, bo ma problem w rodzinie i głowa jest czymś zaprzątnięta. Bardziej wkurzony na to, że nie gram, byłem jednak w Wigrach niż Jagiellonii. Pamiętam mecz z Odrą Opole. Remis 0:0, nie grałem, wróciliśmy o 7 rano. Byłem tak wkurzony, że zamiast odespać poszedłem pobiegać. Nie znosiłem tego, że nie gram. Jeśli usiądę na ławce, to pomagam bramkarzowi, bo tego samego bym oczekiwał od niego. Zakładałem, że idę grać i ambicja mnie zżerała.
Twoje nastawienie dobrze pokazuje fakt, że zagrałeś w meczu Ekstraklasy ze złamanym palcem u ręki. Głupota? Chora ambicja? Zrobiłbyś to jeszcze raz?
Chora ambicja, ale jeśli miałbym to zrobić znowu, tobym to zrobił. Złamałem go w pierwszej połowie meczu z Lechią. Od początku wiedziałem, że jest coś nie tak, bo czułem, że coś przeskakuje. W przerwie dostałem zastrzyk. Myślałem, że jest po prostu mocno wybity. W klubie wysyłali na kontrolę, ale powiedziałem, że nie trzeba, bo wszystko jest OK. Normalnie trenowałem mimo bólu. W końcu musieli mnie zbadać. Usłyszałem diagnozę, ale zawziąłem się, że muszę zagrać z Legią. A jeśli trzeba podpisać papiery, że gram na swoją odpowiedzialność – podpiszę.
Podpisałeś?
Nie musiałem.
Jak technicznie wygląda bronienie ze złamanym palcem u ręki?
Trzeba było się kamuflować. Dobrze, że to była lewa ręka, bo prawą się zazwyczaj witasz. Magda pomogła mi zmodyfikować rękawicę, bo miałem włożone w jedną dziurkę dwa palce owinięte tejpem. Najgorsze były 2-3 godziny po meczu, gdy zastrzyk zaczął puszczać. Czułem, jakby mi ktoś wyrywał na żywca palca. Musiałem pojechać do szpitala zobaczyć, czy nic się nie zmieniło. Ale było wszystko po staremu, żadnego przemieszczenia. Chciałem być fair w stosunku do innych bramkarzy, żeby nie wychodzić na kolejny mecz bez treningu, więc powiedziałem, że muszę to wyleczyć. Chora ambicja znowu zadziałała, bo złożono mnie w trzy tygodnie i wróciłem za szybko, kiedy nie miałem jeszcze pełnego zakresu ruchu w palcu. Po 2-3 treningach zaczęło znowu boleć, wyszło łącznie 2 miesiące. W międzyczasie przyszedł do nas Mario Pawełek i już wtedy wiedziałem, że pójdę na wypożyczenie.
To prawda, że czasami zaniżasz wynik na skali Borga monitorującej zmęczenie drużyny?
Zaniżałem w Wigrach. 1 to wypoczęty, 10 zajechany na maksa. Zawsze wjeżdżała u mnie trójka lub czwórka. Trenerzy pytali mnie, czy nie oszukuję na tej skali, ale mówiłem, że się dobrze czuję. Nigdy nie stał nade mną trener i mówił: masz robić to i to. Przeciwnie, hamowali mnie. Ale mam taki charakter, że mi nie przemówisz. Choćby mi zamknęli siłownię w klubie, pojadę do innej i to zrobię.
Po co zaniżałeś? Chciałeś pokazać trenerom, że jesteś w stanie pracować jeszcze więcej?
Najbardziej zaniżałem, gdy nie grałem. Mógłbym wtedy trenować trzy razy dziennie. Wychodzę z założenia, żę każdy zna organizm najlepiej i to on powinien decydować, czy mu to potrzebne czy nie. Jak chciałem zrobić grę nogą, wymuszałem wręcz na trenerach, by zostać jeszcze dziesięć minut.
Gdzie byś dotarł, gdybyś jechał na samym talencie?
Nie grałbym w piłkę. Musiałem sobie wszystko wyszarpać. Pamiętam wielu chłopaków, którzy jeździli na kadrę od 16 roku życia, zaliczali kolejne roczniki i już przepadli. Jeden pracował i to pociągnął, drugi się zadowalał, bo zarabiał trzy tysiące złotych, miał trzyletni kontrakt i stały dochód, większy niż rówieśnicy. Wolał iść na imprezę, a wiadomo, że jak cię wciągnie to będziesz bawił się co tydzień.
Gdzie widzisz siebie za pięć lat?
Szanuję, że mogę grać w Ekstraklasie, ale sufit mi na głowę nie spadł i z całą odpowiedzialnością mówię, że celuję w najlepsze ligi. Widzę się więc w topowej lidze. I mam nadzieję, żę będzie to liga angielska.
Nie uważasz, że po siedmiu meczach w Ekstraklasie to trochę buńczuczne?
Nie. Opinia innych ludzi dotknęła mnie tylko raz, gdy usłyszałem, że nigdy nie będę grał w piłkę. Postanowiłem sobie wtedy, że nikt nie ma prawa powiedzieć mi, że się nie nadaję. Zwłaszcza osoba, która mnie nie zna i nie wie, ile się poświęcam. Przed wypożyczeniem do Wigier karnego strzelił mi w Ekstraklasie Krzysiek Piątek. I kto by wtedy pomyślał, że tak szybko trafi do Milanu? Chyba tylko sam Krzysiek. Dlatego wychodzę z założenia, że tylko ja mogę zadbać o swoją przyszłość. Nie mogę narzekać na pomoc najbliższych czy menedżera. Wymagam od siebie bardzo dużo. Nawet jak podczas meczu zrobię źle dwa-trzy rzeczy, jestem wkurzony i czuję niedosyt, w tygodniu chce wszystko zrobić perfekcyjnie. Nie mówię, że to ma być teraz, ale systematyczną pracą chcę dojść do najlepszych lig.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / 400mm.pl / FotoPyK