Trzy lata temu doszło do jednej z największych sensacji w dziejach brytyjskiego futbolu – ekipa Leicester City, z wiecznie przegranym Claudio Ranierim u steru, sięgnęła po mistrzostwo Anglii, grając na nosie wszystkim – z pozoru znacznie potężniejszym – konkurentom. Jose Mourinho, który wcześniej zwykł sobie z Ranierego pokpiwać, powiedział potem: – Jedno jego mistrzostwo z Leicester jest jak wszystkie trzy zdobyte przeze mnie z Chelsea. Czy ekipa „Lisów” zdoła jeszcze kiedyś dokonać czegoś równie spektakularnego, co w sezonie 2015/16? Prawdopodobnie nie. Ale wygląda na to, że Brendan Rodgers dostanie do dyspozycji ekipę zdolną, by ponownie narobić zamieszania w czołówce Premier League.
Pytanie – z jakim efektem końcowym?
Wydawać by się mogło, że dla takich drużyn jak Leicester nie ma już za bardzo miejsca, żeby zaburzyć hierarchię w angielskiej lidze. Jasne – raz udało się dokonać mega-niespodzianki, ale to było wydarzenie, które należy postrzegać w kategoriach cudu. A cuda, owszem, zdarzają się, lecz niezwykle rzadko. Jednak „Lisy” w tym okienku transferowym robią naprawdę wiele, żeby Arsenal, Chelsea czy Manchester United – a zatem kluby wygodnie usadowione na swoich grzędach w kurniku zwanym TOP6 – mogły poczuć się zagrożone.
Podopieczni Brendana Rodgersa zakończyli poprzedni sezon na dziewiątej lokacie. Niezłej, ale nic ponadto – do szóstego w stawce Manchesteru United zabrakło aż czternastu punktów, a przecież „Czerwone Diabły” mają za sobą totalnie rozczarowujący sezon. Strata tak czy owak była potężna. Leicester w minionych rozgrywkach nie było w stanie na dłuższą metę powalczyć o miejsce w TOP6.
Szesnaście porażek w lidze to jest wręcz porażający rezultat.
„Lisy” w poszczególnych spotkaniach umiały się rzecz jasna postawić rywalom z czuba tabeli – choćby Manchester City na samym finiszu rozgrywek o mały włos nie stracił w starciu z Leicester mistrzostwa Anglii, wcześniej przegrywając zresztą z „Lisami” 1:2. Z Leicester zremisował z kolei na własnym obiekcie Liverpool, oberwała od nich przed własną publiką także Chelsea. Jednak, mimo wszystko – takie serie jak sześć spotkań bez zwycięstwa (w tym pięć porażek) klubowi o dużych ambicjach nie powinny się po prostu nigdy przytrafiać. W tak wyrównanej lidze jak Premier League, gdzie kluby pokroju Leicester właściwie nie rozgrywają nigdy meczów, które można określić jako „łatwe”, tego rodzaju kryzysy są niezwykle trudne do nadrobienia.
Raz się władujesz w gorszą passę i już się potem z tego prawdopodobnie nie wygrzebiesz. Brutalne realia. A „Lisy” w ubiegłym sezonie zataczały się trochę od ściany do ściany. Raz zwycięstwo z Manchesterem City, innym razem w cymbał z Cardiff. Tutaj urwanie punktów Liverpoolowi, tam baty od Crystal Palace.
Typowe perypetie ligowego średniaka.
Brakowało stabilizacji, pewnie również ze względu na zawirowania trenerskie. Ostatecznie Brendan Rodgers jest managerem „Lisów” zaledwie od lutego. Irlandczyk z Północy zrezygnował z ciepłej posadki w Celticu, gdzie mógłby kolekcjonować krajowe trofea i bić kolejne rekordy i postanowił rzucić się znowu w wir rywalizacji na angielskich boiskach.
Odważnie, ale z drugiej strony – on sam najlepiej musiał wiedzieć, decydując się na taki krok, że projekt pod tytułem „Leicester City” to wciąż są wielkie plany i ambicje, a nie tylko przeglądanie albumów ze zdjęciami z 2016 roku.
Z mistrzowskiego składu z sezonu 2015/16 niewiele już na King Power Stadium zresztą pozostało. W ofensywie cały czas straszy rywali niezmordowany Jamie Vardy, to fakt. Ale poza nim? Kasper Schmeichel między słupkami nie zawodzi, pokazuje klasę. Marc Albrighton w bocznych sektorach boiska nadal bywa niebezpieczny, choć zdaje się, że coraz rzadziej i pewnie jego rola w zespole będzie pomału wygaszana. Tymczasem tacy goście jak Robert Huth, Riyad Mahrez, N’Golo Kante, Danny Drinkwater, Christian Fuchs, Wes Morgan, Danny Simpson czy też Shinji Okazaki albo w ogóle opuścili już szeregi Leicester, albo odgrywają w układance Brendana Rodgersa znacznie mniej istotną rolę niż przed laty u Ranierego.
To już dzisiaj jest całkiem inna drużyna. Po prostu.
Leicester 2015/16. (LineUp11)
Postępujące zmiany kadrowe mogą oczywiście napawać kibiców „Lisów” pewnego rodzaju nostalgią, ale i – może nawet: przede wszystkim – optymizmem. Jeżeli szukać pozytywów płynących z sezonu 2018/19 w wykonaniu Leicester, to w pierwszej kolejności przychodzi do głowy właśnie forma zawodników, którzy z mistrzostwem wiele wspólnego nie mieli, ale stanowią obietnicę świetlanej przyszłości klubu. Kogo mamy na myśli? Przede wszystkim Harry’ego Maguire’a, o którym cały czas spekuluje się w kontekście Manchesteru United, ale jak na razie angielski obrońca wciąż pozostaje filarem defensywy Leicester. Na nim jednak świat się nie skończy, nawet gdy zmieni barwy klubowe. Jest jeszcze (dokonujący wielkich, wręcz galopujących postępów) Ben Chilewell, jest świetny Ricardo Pereira. Jest James Maddison, który znakomicie się odnalazł w realiach Premier League, jest przecież w środkowej strefie boiska nieustępliwy Wilfred Ndidi…
Krótko mówiąc – już w zeszłym sezonie „Lisy” miały w swoim składzie paru zawodników, których można bez cienia przesady zakwalifikować do ligowej czołówki na danej pozycji. Kilka transferów dokonanych przed rozpoczęciem minionych rozgrywek trzeba uznać za wyjątkowo udane posunięcia.
Dość kosztowne, jeśli je zebrać do kupy, ale udane.
A teraz powinno być jeszcze lepiej, bo Brendan Rodgers będzie miał do dyspozycji drużynę jeszcze obficiej nafaszerowaną talentem. Przede wszystkim – nie zanosi się na osłabienia. A do armii byłego szkoleniowca Liverpoolu dołączają kolejni, doświadczeni i groźni żołnierze.
Do klubu z Newcastle United trafił Ayoze Perez, o którym pisaliśmy wczoraj: „Portal chroniclelive.co.uk, należący do wydawanej w Newcastle gazety Evening Chronicle, nazwał swego czasu Ayoze Pereza Mr Reliable and Consistent. Pan Niezawodny i Konsekwentny. Zespół z St James’ Park mógł zawsze polegać na Hiszpanie, niezależnie od tego, na jakiej pozycji był potrzebny Rafie Benitezowi. Szpica? Dycha? Skrzydło? Zagrał, gdzie trzeba, zwykle nie obniżając poziomu, często natomiast wyrastając ponad kolegów. Szybki, nienaganny technicznie, prawonożny, ale niemający problemu z wykańczaniem akcji lewą nogą, a przy tym na tyle sprytny, by mimo 178 cm wzrostu sprawiać ogromne problemy dużo wyższym stoperom w walce o górne piłki. Dość powiedzieć, że w poprzednim sezonie dwa jego pierwsze trafienia to właśnie gole głową. Tak strzelał i Watfordowi, i Wolves”.
Perez może być odpowiedzią na kłopoty klubu w bocznych sektorach boiska. Na tym jednak nie koniec. „Lisy” zdecydowały się również na wykupienie z Monaco pomocnika, który spędził już na angielskich boiskach trochę czasu. Youri Tielemans kosztował około 45 milionów euro. Dużo, rekord klubu.
Jednak biorąc pod uwagę skalę talentu Belga i poziom jego gry w sezonie 2018/19 – brzmi to wręcz jak delikatna promocja.
22-latek ma już na swoim koncie ponad 260 oficjalnych spotkań w seniorskim futbolu klubowym, do tego 23 mecze dla reprezentacji Belgii. Tak, tej naszpikowanej gwiazdami kadry, która dopiero co ugrała brąz na mundialu w Rosji. Youri wielkiej roli na mistrzostwach świata nie odegrał, ale i tak widać gołym okiem, że to piekielnie utalentowana bestia. Nic dziwnego, że „Lisy” nie chciały go wypuścić ze swoich szeregów. We Francji średnio mu się wiodło, portal France Football wskazywał go nawet swego czasu jako transferową wpadkę klubu z Księstwa. Jednak – jak widać – angielski klimat bardziej Belgowi służy. Zresztą – Lukę Modricia po transferze do Realu Madry także wytypowano na największy transferowy flop sezonu, czyż nie?
Wiosną Tielemans pokazał na King Power Stadium trochę boiskowej magii.
Czy z planów ataku „Lisów” na miejsce w TOP6 cokolwiek wyjdzie – trudno przypuszczać. Szanse są jednak zaskakująco duże, nie tylko ze względu na to, że udało się w Leicester nie osłabić, a nawet w sposób istotny wzmocnić skład i ustabilizować sytuację w zespole. Pod wielkim znakiem zapytania stoi przecież równolegle najbliższa przyszłość kilku angielskich super-potęg. Zawirowania w Chelsea, Manchesterze United czy Arsenalu sprawiają, że żadna z tych drużyn nie wydaje się równie pewna miejsca w ścisłej czołówce tabeli, co jeszcze rok wcześniej.
To idealny moment dla klubów z drugiego szeregu, by wstrzelić między mocarzy i sprzątnąć im sprzed nosa kawałek tortu. Większy niż zwykle.
Czy Brendan Rodgers spełni pokładane w nim nadzieje i zrobi z ekipą Leicester kolejną sensację? Kto jak kto, ale ten manager ma w Premier League naprawdę sporo do udowodnienia. Dostał naprawdę odpowiednie narzędzia, żeby na King Power Stadium zmontować coś interesującego.
Jedenastka Leicester przewidywana przez The Sun, w składzie znalazł się też łączony z Lisami Andros Townsend
fot. NewsPix.pl