Latem 2016 roku Barcelona walczyła z Realem Madryt o pozyskanie Andre Gomesa. Ostatecznie rywalizację wygrała Blaugrana, ale bardzo szybko okazało się, że Królewscy wyszli na tym zdecydowanie lepiej. Gdyby Florentino Perez wówczas przelicytował kataloński klub, straciłby kilkadziesiąt milionów euro, a w zamian dostał zawodnika, który w ostatnich latach był głównie pośmiewiskiem.
Oczywiście po czasie okazało się, że Portugalczyk nie poradził sobie z presją, ale mimo wszystko trudno nie uznać go za jeden z najgorszych transferów mistrzów Hiszpanii w ostatniej dekadzie. Tym samym odzyskanie znacznej sumy pieniędzy – Gomes trafił do Evertonu za 25 milionów euro plus zmienne – powinno cieszyć włodarzy Barcelony. Wydaje się, że więcej odzyskać nie można było, co pokazuje, że ten transfer jest bliźniaczo podobny do sprowadzenia Czyhrynskiego, gdzie Blaugrana także ratowała – w tym wypadku już rok później – tyle ile mogła.
Trzy lata temu, gdy Barcelona ogłosiła transfer świeżo upieczonego mistrza Europy, wiele osób pukało się w głowę. Owszem, kataloński klub pozyskał niezłego piłkarza z Valencii, ale za 35 milionów euro? Już sama kwota szokowała, a jak odkryte zostały jeszcze wszystkie zmienne, które mogły wynieść kolejne tyle, hiszpańskie media zaczęły przypominać największe niewypały transferowe Blaugrany. W tym także zakontraktowanie wcześniej wspomnianego Dmytro Czyhrynskiego, który przybył na Camp Nou 10 lat temu za 25 milionów euro. Swoją drogą do dziś nie wiadomo, co Pepa Guardiolę urzekło w tym zawodniku, by zapłacić za niego aż tak duże pieniądze. Przypadek Andre Gomesa był jednak o tyle ciekawszy, że Barcelona wierzyła w niego do tego stopnia, iż zawarła w jego kontrakcie klauzulę związaną ze złotą piłką. Jeśli Portugalczyk w barwach katalońskiego klubu zostałby najlepszym piłkarzem świata na konto Valencii trafiłoby 7,5 miliona euro. Gdyby był na podium w tym plebiscycie, „Nietoperze” otrzymaliby dodatkowe trzy bańki.
W ten absurdalny scenariusz wierzył chyba tylko Luis Enrique, który w pierwszym sezonie regularnie stawiał na Gomesa, a także do czasu sam piłkarz. Podobno Lucho najbardziej w Portugalczyku urzekło to, że ten bardzo wierzył w swoje umiejętności. Co prawda nie pokazywał ich na boisku w trakcie spotkań, ale na treningach niby było lepiej. Pierwszy sezon na Camp Nou w wykonaniu wówczas 23-letniego gracza – mówiąc łagodnie – był jednak fatalny. Drugi jeszcze gorszy, bo nie dość, że piłkarz nadal wchodził w rolę hamulcowego, przestał w siebie wierzyć. Do tego stopnia, że popadł w depresję: – Pobyt w Barcelonie był dla mnie czymś najgorszym. Był piekłem. Co prawda pierwsze miesiące były dobre, ale im dłużej tam byłem, odczuwałem ogromną presję – mówił w rozmowie z magazynem „Panenka”.
– Nie potrafię poradzić sobie z presją. Całe życie byłem perfekcjonistą. Wiele od siebie wymagałem i długo rozmyślałem o błędach, które popełniłem na boisku. Nie rozmawiałem z nikim na ten temat, ponieważ nie chcę być dla kogoś ciężarem. Nie mogę jednak pozbyć się frustracji. Czasami nie mam ochoty wychodzić z domu, pokazywać się ludziom na oczy, ponieważ się wstydzę – zakończył Gomes.
Oczywiście z depresją nie ma żartów, co doskonale rozumiemy. Trudno jednak, żeby nie było presji w jednym z największym klubów na świecie, jeśli taka jest nawet w Legii Warszawa albo Lechu Poznań. Gomes doskonale wiedział, do jakiego klubu trafił, a zupełnie inną sprawą jest, że dostał trochę po głowie za absurdalną transakcję, której dokonała Barcelona. Tak naprawdę po tym jak ujawniono kwotę i zmienne tego transferu, zaczęła się szydera. Jasne, Portugalczyk mógł odpowiedzieć na boisku, ale trudno też winić go za to, że Bartomeu i spółka pomylili go z graczem ze światowego topu.
Gomes dla „The Toffees” grał już w poprzednim sezonie, gdzie przez rok wypożyczenia pokazał się z przyzwoitej strony. Zagrał w 27 meczach Premier League, w których zdobył bramkę i dorzucił asystę, a przede wszystkim nie był hamulcowym. Nie był rzucany po różnych pozycjach na boisku – w Barcelonie zdarzyło mu się grać nawet na obronie – co pozwoliło mu odzyskać pewność siebie.
https://twitter.com/Everton/status/1143607725068304392
– Bardzo cieszę się, że mogę kontynuować karierę w Evertonie. Decyzja o pozostaniu tutaj była dla mnie bardzo łatwa. Jestem szczęśliwy i wdzięczy działaczom, ponieważ podjęli ogromny wysiłek bym tutaj został na stałe. Czuję się jak członek rodziny Evertonu, a to dla mnie najważniejsza rzecz – mówił 25-latek zaraz po podpisaniu kontraktu.
Cóż, wydaje się, że mamy do czynienia z sytuacją win-win, ponieważ piłkarz odzyskał pewność siebie i trafił do klubu, w którym faktycznie może się sprawdzić. Z kolei Barcelona odzyskała znaczną część pieniędzy, ponieważ łącznie wypłaciła Valencii jedynie trzy miliony ze zmiennych, co daje kwotę 38 milionów za cały transfer. Generalnie wychodzi więc na to, że Barca straciła „jedynie” 13 baniek. Nie zmienia to jednak faktu, że dopisała kolejny fatalny transfer do swojej czarnej listy. Bez wątpienia Gomesa można ustawić obok takich transakcji jak kupno Kierrsona, Czyhrynskiego, czy wymiana Eto’o – Ibrahimović plus dopłata.
Najlepsza oferta powitalna na rynku: bonus 200% aż do 100zł! Drugi bonus to podwojenie depozytu aż do 900 złotych! Dodatkowo jeszcze 40 zł we freebetach!
Fot. NewsPix