Miedź Legnica wyznaczyła nowe standardy w polskiej piłce. Trener Dominik Nowak najpierw awansował do Ekstraklasy, później z niej zleciał, a mimo to zachował swoją posadę i ponownie powalczy o awans w pierwszej lidze. – Gdy pojawiło się realne zagrożenie spadku, właściciel nigdy mi nie dał odczuć, że mogę się spodziewać zwolnienia. Powiedział jasno, że będziemy to kontynuować, bo w to wierzy. To nowa sytuacja na polskim rynku, rzadko się zdarza, by został w klubie trener, który przepracował cały sezon i spadł z ligi. W zasadzie nie musiał nawet iść do prezesa z zapytaniem, mógł od razu wyjeżdżać z klubu i się pakować. U mnie było inaczej. Miałem cały czas rozpakowane rzeczy i czułem to, że będę pracował – mówi Dominik Nowak.
Czy nadmiar obcokrajowców w składzie odbija się na charakterze drużyny w kluczowych meczach? Czy Miedź była zbyt romantyczna? Czy Forsell na dziewiątce był dobrym rozwiązaniem? Co zrobić, gdy najlepszy piłkarz w drużynie ma brzuszek? Dlaczego Dżanajew wskoczył do bramki tak późno? Dlaczego Camara nie notował liczb? Dlaczego Miedź zdobyła tylko jeden punkt w trzech meczach z Zagłębiem Sosnowiec, a z Cracovią aż cztery w dwóch potyczkach?
Zapraszamy na wywiad z Dominikiem Nowakiem, w którym rozkładamy spadek Miedzi Legnica na czynniki pierwsze.
***
Wiele mówiło się o tym, że ekstraklasowa Miedź jest romantyczna. Czuje pan już po spadku, na chłodno, że romantyzmu w Miedzi było za dużo?
Po spadku odbierałem codziennie telefony: – Trenerze, szkoda tej Miedzi, nie spadliście zasłużenie. Już nie mogłem tego słuchać! Żeby było jasne – spadliśmy zasłużenie. Mówię to jako trener Dominik Nowak, podpisując się pod tym wynikiem, bo byłem za niego odpowiedzialny. A czy byliśmy zbyt romantyczni? Nie. Analizowałem to długo. Wielu mówi, że zabrakło nam wyrachowania…
Stały fragment, kontra, murarka.
Super, ale to będzie zabijać piłkę i nasz rozwój. Nie mówię, że jestem cudotwórcą polskiej piłki, człowiekiem, który ją wyleczy. Ale jeśli chcemy wychodzić poza pewien poziom jakości w Ekstraklasie i meczach międzynarodowych, będę jednak zwolennikiem stylu, który chcemy prezentować. Będę za kontrolowaniem spotkania poprzez dominację, wysoki pressing, utrzymywanie się przy piłce. W tym romantyzmie zawiedliśmy w jednym – mieliśmy niewielu skutecznych piłkarzy. Takich, którzy mają liczby, czyli to, co w piłce najważniejsze. Pet Forsell i Joan Roman ciągnęli w końcówce zespół w statystykach, ale dwóch zawodników to za mało. Camara też zaczął lepiej funkcjonować, ale nie miał jeszcze dobrych liczb. Dziś szukamy rozwiązań, w których będzie większa liczba skutecznych zawodników.
Mam wrażenie, że Miedź miała uśpioną czujność. Zawsze znajdowała się ponad kreską i w strefie spadkowej znalazła się dopiero w przedostatniej kolejce, gdy już szanse na utrzymanie okazały się iluzoryczne. Nie miała okazji zanurzyć się w niej po uszy wcześniej i zaliczyć takiego zrywu jak Wisła Płock, Arka czy Śląsk. Ma pan wrażenie, że gdyby Miedź szybciej znalazła się w strefie spadkowej, powiedzmy, w kwietniu, mobilizacja przyszłaby szybciej?
Może tak by było, teraz nie ma sensu w ten sposób tego rozpatrywać. Były uśpione mecze jak z Koroną Kielce, w którym można było jeszcze więcej… Nie mówię o zaangażowaniu, żeby była jasność, o to nie mam pretensji. Być może wielu zawodników Miedzi po raz pierwszy znalazło się w sytuacji, gdy trzeba walczyć o utrzymanie. W Śląsku, Arce czy Wiśle było wielu zawodników, którzy podobne zmagania mieli już za sobą. Być może zabrakło wyrachowania i doświadczenia w perspektywie bezpośredniej walki o utrzymanie. W meczach, w których waga była najwyższa, gdy próg błędu był na granicy. Zawiedliśmy.
Widział pan po piłkarzach, że nie do końca dopuszczali do siebie ewentualność spadku? Że skoro zawsze są nad kreską i gra jakoś wygląda, to Miedź nie może spaść?
Zawsze budujemy atmosferę dużego poczucia własnej wartości. Zawodnicy mieli poczucie, że ich umiejętności i potencjał nie powinien dopuszczać do tego, że spadniemy. Analizowaliśmy z trenerami sytuację i ona jasno pokazywała, że w tej lidze będziemy grali o utrzymanie. Wiedzieliśmy, że przyjdzie moment, gdy zawodnicy staną przed najważniejszymi meczami, choćby mecz z Górnikiem, Śląskiem, Koroną czy Zagłębiem Sosnowiec. W wielu tych spotkaniach wydawało się, że punkty są blisko, ale jednocześnie jako całość wszyscy zawiedliśmy. Wszyscy, mówię o klubie, o sobie jako trenerze.
Czy w Miedzi było za dużo obcokrajowców? Czy zabrakło świadomości o co się walczy, charakteru, który mogą dać polscy zawodnicy?
Jak jest dobrze, to mówimy: “super wybory, dobrze, że postawili na Polaków” albo “super, wybrali zagranicznych”. Doświadczenie pokazało nam, że musimy rozpoznać wszystkie cechy piłkarza, także te związane z przywództwem. Jak się będzie zachowywał w skrajnie trudnych sytuacjach? Jak wtedy będzie walczyć? Gdy idzie dobrze, każdego piłkarza dopasujemy do drużyny, ale tak jak człowiek inaczej zachowuje się w skrajnych sytuacjach, a inaczej w sytuacjach komfortu, tak podobnie jest z piłkarzami. Ważne, by wszystko zdiagnozować na dzień dobry. Dziś sprowadzając piłkarzy zwracamy na to większą uwagę.
Wymowne słowo – dziś. Wcześniej niekoniecznie? Zawiódł się pan na piłkarzach?
Dużo patrzyliśmy na czynnik związany z umiejętnościami.
Zbyt dużo?
Tak. Myślę, że tak. On jest bardzo istotny, ale oprócz tego czynnika oraz przygotowania motorycznego, musi być też czynnik rozpoznawczy. Musimy jeszcze głębiej w to wchodzić, uzyskując bezcenne informacje od trenerów, którzy danego zawodnika prowadzili i więcej czerpać z bezpośredniej rozmowy. Dzisiaj naprawdę lustrujemy to jeszcze dobitniej. Aczkolwiek nie ma złotego środka.
Linia pomocy oparta na piłkarzach z jednego kraju, konkretnie z Hiszpanii, to pański autorski pomysł czy wyszło przypadkiem?
Wyszło samo, spośród dostępnych zawodników ci mieli akurat największe umiejętności, pasujące do sposobu gry, który chcemy preferować. A że akurat byli to Hiszpanie – czysty przypadek. Nie ma co ukrywać, wiemy doskonale, że piłkarzy z Hiszpanii czy Portugalii cechuje dobra technika, umiejętność gry indywidualnej, gry z pierwszej piłki, czego niektórym naszym zawodnikom brakuje.
Zalew obcokrajowców to trend, którego już nie odwrócimy?
Da się odwrócić i to bardzo łatwo. Jestem patriotą i uważam, że po to wychowujemy i szkolimy, żeby jak najwięcej tych chłopaków trafiało do Ekstraklasy. To tylko z dobrem dla polskiej piłki, przyszłości reprezentacji. Natomiast wielu polskich piłkarzy trafia zagranicę już w bardzo młodym wieku. Walukiewicz, Jagiełło… Pół żartem powiem, każdy, kto dwa razy dobrze piłkę kopnie, jest już zagranicą. Taka jest prawda, taki jest rynek. Spektrum pomyłek jest tam znacznie większe, bierze się dziewięciu, a jak wypali trzech, to nikt nie robi tragedii. Niektórzy wyjeżdżają za wcześnie i to duży problem. W bardzo dobrym momencie wyjechał Krzysiu Piątek, będę go chwalił. Funkcjonował dobrze w Zagłębiu, pokazał to też w Cracovii i wyjechał, gdy już nie musiał niczego udowadniać. Widać, że mija przeciwności, cieszy się tym, co robi i wszystko idzie w dobrym kierunku. Rozwój wielu chłopaków się hamuje, znowu wracają i tracą przez to dwa-trzy lata. Ale mamy wolny rynek i nie zabierajmy tego. Zobaczmy na Miedź – oczywiście, mieliśmy Rafała Augustyniaka, ale ton nadawali obcokrajowcy, Camara czy Roman, którym są zainteresowane kluby.
Rafał Augustyniak wyjeżdża w dobrym momencie?
W idealnym. Wiemy, ile już ma lat.
Ostatni dzwonek.
Gdy go odkurzaliśmy do Wigier jako niechcianego piłkarza, odzyskał to, co ma. Przyszedł za mną do Miedzi i był tu w swojej najlepszej formie. Gdyby nie w to, że przyplątała mu się kontuzja, trafiłby do innego klubu, być może jeszcze lepszego, już zimą i za lepsze pieniądze. Odzyska formę. Idzie w najlepszym momencie.
Z czego wynikał brak liczb Camary? Wystarczy spojrzeć i widać, że to piłkarz z trochę innej bajki. Esteta, świetny w dryblingu i pojedynkach. Ale w liczbach prezentował się mizernie: tylko trzy bramki i dwie asysty.
Rozwijał się. Oczywiście, przychodził z rezerw Barcelony, miał w niej swój epizod, ale powiedzmy sobie szczerze – był to zawodnik do odbudowy. W poprzednich klubach nie zaistniał. Gdy przyszedł na pierwsze treningi mówiłem, że najchętniej bym go odsunął na boczny tor, być może do rezerw. Ale mieliśmy zdiagnozowany jego potencjał i świadomość, że przed nami bardzo dużo pracy. Systematycznie pracując osiągnął pewien pułap, dzięki któremu jest dziś w Jagiellonii.
Dlaczego Dżanajew, bramkarz o niewątpliwie większej jakości niż Kanibołocki, tak późno wskoczył do składu?
Przychodził do nas po kontuzji i nie był gotowy fizycznie. Trzeba było dużo się napracować i dobrze go przygotować, żeby wszedł w dobrym momencie. Bardzo łatwo wziąć piłkarza z dobrym CV i go spalić.
Z jednej strony można krytykować Miedź, że wzięła piłkarza na pół roku, a jeszcze musi go odbudować, ale gdyby nie to nigdy by do Legnicy nie trafił.
Oczywiście. Gdyby był w swojej najlepszej formie, nie trafiłby do żadnego polskiego klubu. Tak samo jak Camara czy Fernandez. Proszę mi wierzyć, Camara wyglądał jak piłkarz z podwórka. To ryzyko, które musimy podejmować. Pracujemy w Miedzi, więc w klubie, do którego nie będą przychodzili gotowi piłkarze, bo tacy są w klubach zachodnich. Ryzyko jest zawsze. Najważniejsze to dokonać dobrej selekcji piłkarzy, których można odbudować, a później sprzedać.
Jakie ma pan zdanie na temat tego, że Miedź dobrze radziła sobie w meczach trudnych, za to ze słabszymi rywalami już niekoniecznie? Potrafiliście wygrać z Lechem, Cracovią, Jagiellonią czy Pogonią. Bilans z Zagłębiem Sosnowiec – jeden punkt w trzech meczach.
Dlatego spadliśmy. To prosta odpowiedź. Skoro zdobywamy jeden punkt z Zagłębiem Sosnowiec, które spadło z kretesem, spadliśmy zasłużenie. Zabrakło nam punktowania z takimi rywalami. Wtedy nie mówilibyśmy o Miedzi, która spada, a o Miedzi, która jest w pierwszej ósemce. Zagubiliśmy się w systematyczności. Potrafiliśmy wznosić się na wyżyny z Lechem, Jagiellonią czy Pogonią, ale potrafiliśmy też grać mecze, w których nie trzymaliśmy stabilności. Spadliśmy też – nie ukrywam – przez słabą grę z tyłu, gdzie popełniliśmy mnóstwo indywidualnych, dziecinnych błędów, które nie przystoją na poziomie Ekstraklasy.
Uważa pan, że Miedź zbyt naiwnie podeszła do budowania linii defensywy? Założyliście niepotrzebnie, że skoro coś wypaliło w pierwszej lidze, wypali też na poziomie Ekstraklasy?
Masz zespół, który w pierwszej lidze traci najmniej bramek, więc nie chcesz burzyć tego, co jest dobre. Tak ci się wydaje. Już teraz to wiem z perspektywy czasu, że nie tyle trzeba szukać lepszych piłkarzy, ale na tyle wartościowych, by podnieść do góry rywalizację w zespole. Trochę nas to może przyćmiło. To nie tylko nasz błąd, wiele zespołów z tym się stykało i styka, bo jak coś dobrze funkcjonuje, to nie chcesz tego zmieniać. Za bardzo brnęliśmy. Doświadczenie mówi teraz, że od czasu do czasu dobrze przerwać łańcuch i coś zmienić. Choćby dla zasady i oczyszczenia.
Wracając – z czego wynikało to, że Miedź tak dobrze radziła sobie w meczach z trudnymi rywalami, a ze słabszymi niekoniecznie? System Miedzi lepiej funkcjonował w spotkaniach, gdy rywal narzucał swój styl? Czy to bardziej lekceważenie rywali?
To siedzi w głowach piłkarzy i też się nad tym zastanawiałem. Cracovia gra w pucharach, a zdobywamy z nią cztery punkty. Nie dlatego, że jesteśmy lepszym zespołem, ale być może decyduje nastawienie mentalne, głowa piłkarza, który jest na tych meczach skupiony, bardziej skoncentrowany. Pracujemy nad tym, żeby piłkarz był dobrze przygotowany do każdego meczu, ale być może to pokazuje, że problem leżał w koncentracji. Bo skoro wygrywamy z Lechem, co złego może nam się stać z Sosnowcem? Okazuje się, że może. Równy poziom musisz trzymać cały czas. My go nie trzymaliśmy.
To bardziej zarzut do piłkarzy czy do pana, że tego poziomu nie potrafił utrzymać?
Nie chcę wymieniać nazwisk, ale rozbieraliśmy ten sezon na czynniki i przeanalizowałem, jak niektórzy zawodnicy radzili sobie indywidualnie z lepszymi drużynami, a jak potem z teoretycznie słabszymi. Teoretycznie mając słabszego przeciwnika, powinieneś zdobywać więcej bramek. Tak nie było. To też element do pracy na przyszłość. Jako trenerzy zwracaliśmy na to uwagę, nie było podejścia lekceważącego do żadnego spotkania. Ale Ekstraklasa nie wybacza i nam nie wybaczyła.
Miedź zdobyła tylko dwie bramki po stałych fragmentach gry, wyłączając z tego karne. Broniła je najgorzej w lidze, aż 24 bramki padły właśnie po stałych fragmentach. Uważa pan to za swoją porażkę?
Tak. Analizowaliśmy to. Po pierwsze – zabrakło dobrych wykonawców. Petteri Forsell ma perfekcyjne uderzenie z rzutów wolnych na wprost bramki, natomiast zabrakło przy nim drugiego, który dorzucałby w punkt z rzutów wolnych z boku czy rzutów rożnych. Poza tym trochę zabrakło nam wzrostu. Trzeba będzie pracować w przyszłości nad tym, by mieć wyższy zespół.
Ten bilans wygląda tak, jakby Miedź przykładała niewielką wagę do stałych fragmentów.
Pracowaliśmy nad tym, proszę mi wierzyć. To nie tak, że spychaliśmy to na tor boczny. Traciliśmy bramki, a potem przez moment zażegnaliśmy to poprzez dobrą pracę na treningach i zmianę ustawienia zawodników broniących. Udawało się. Przy stałych fragmentach jest bardzo dużo czynników, choćby umiejętność gry głową. Zespołowi brakło tego atutu indywidualnego.
W pewnym momencie Miedź zmieniła też styl. Po efektownym początku, gdy wiele się mówiło o powiewie świeżości, wraz z osłabieniem wyników przyszła gra prostszymi środkami. Było to zainspirowane przez pana?
Tak. Gdy chwaliliśmy Miedź i mówiliśmy, że ma swój styl, mówiliśmy o zespole, który posiada Rafała Augustyniaka, Marquitosa i Omara Stantanę w dobrej formie. Cała trójka została wyjęta przez kontuzje, Marquitos wręcz do końca sezonu. Zastąpienie ich było niemożliwe. Ich formę określam jako życiową formę w Miedzi. Zawodnicy, którzy wracają po kontuzjach, mówię o Rafale i Omarze, potrzebują czasu na odbudowę. Nie zawsze trzy miesiące, czasami nawet pół roku. Piłkarze, których mieliśmy do dyspozycji, ich forma i predyspozycje, powodowały, że musieliśmy zmienić styl. Nie mogliśmy brnąć w coś, co nie przynosiło efektu. Po stracie tych trzech piłkarzy, nie mogliśmy wygrać 10 meczów. Inaczej punktowaliśmy z nimi, inaczej bez nich. Nie dlatego, że byli zbawieniem wszystkiego, ale całokształt do siebie pasował. To był dobrze zgrany mechanizm, ale funkcjonował tylko wtedy, gdy wszyscy byli razem. Dochodzili Ferandnez czy Camara, ale zanim zaczęło to dobrze współpracować, musieliśmy grać inaczej. Zaczęło przynosić to efekty punktowe. Nawet w meczach, gdy Miedź była cofnięta, potrafiła bardzo fajnie się prezentować. Było dużo jakości piłkarskiej, choć nie było to tak widowiskowe jak poprzednio.
Patrząc na to jak radził sobie Frosell jako napastnik, dziś raz jeszcze zrobiłby pan z niego fałszywa dziewiątkę, czy konsekwentnie stawiał na Piaseckiego czy Szczepaniaka?
Zawsze trzeba stawiać na najlepszych piłkarzy. Masz dwójkę napastników w formie – stawiaj na dwóch. Musisz dopasować do tego środki, trening i zespół, tak, by każdy w szczytowej formie się zmieścił. Nie będę dzisiaj oceniał indywidualnie piłkarzy, strasznie tego nie lubię, ale wtedy te wybory były najbardziej skuteczne. Mecz z Jagiellonią, 3:2, to świetne spotkanie Forsella. Tak samo z Zagłębiem Lubin, gdy zdominowaliśmy rywala. To nie była klasyczna dziewiątka, graliśmy bez napastnika, który był nam potrzebny. Po pewnym czasie inni się do tego dostosowali i łatwiej nas było rozszyfrować. Przyznaję, że brakowało nam dziewiątki w dobrej formie.
W jaki sposób podchodził pan do nadwagi Forsella? Sytuacja jest co najmniej niezręczna – z jednej strony mamy piłkarza, który ciągnie Miedź, z drugiej wygląda jak wygląda, przykładem nie jest.
Tę wagę utrzymywał przez cały życie na podobnym poziomie. Pet ma specyficzną budowę i tak już będzie wyglądał.
Broni pan go.
Bronię i będę bronił.
Ale ma kilka kilogramów za dużo.
Nie ma, nie ma. Pracujemy nad tym i uwierzcie mi…
Zdjęcia nie kłamią.
To może inaczej – proponuję, by przyszedł bez koszulki i zobaczymy.
Wrzucał do sieci zdjęcie, ale jak wciągnę brzuch to i ja mam talię osa.
Pijecie do tego niesamowicie. Balansuje pomiędzy 78 a 80 kilogramów. To piłkarz, który na pewno musi nad tym pracować. Pamiętajmy, że miał w swojej karierze momenty, gdy ważył 84-85 kilogramów. Wiedzieliśmy o tym. Teraz czuje się dobrze. Możemy próbować go odchudzić, ale pytanie: czy to nie będzie się wiązało z kontuzjami? Jego siła wynika z siły mięśniowej. To taki typ piłkarza. Niech dalej prezentuje to, co prezentuje. My z niego szybkościowca nie zrobimy i dużo już nie poprawimy. Ma walory, które trzeba dobrze wpasować w zespół. Jak nie chcesz takiego piłkarza, to go nie bierz do zespołu i nie akceptuj.
Czyli jak go brać, to z pełnym inwentarzem. Mam wrażenie, że w przypadku Forsella nikt nie stawia pytania: co byłoby, gdyby miał normalną wagę? W którym miejscu byłaby dziś jego kariera? Z jego potencjałem może nie powinien strzelać 13 bramek, a 23?
Typologia jego anatomicznej budowy, mięśni, kości, powoduje, że będzie tak wyglądał. Nie wiem czy odchudzenie go nie spowodowałoby odwrotnego efektu. Odchudzanie piłkarzy, którzy nie czują po sobie wagi, może być niebezpieczne. Piłkarz może tracić moc, siłę, a więc te walory, które Pet posiada. Pracujemy nad tym z trenerem od przygotowania fizycznego i panią dietetyk. Ustaliliśmy dla niego optymalną wagę i podchodzimy do tego restrykcyjnie. Ma 29 lat, mówimy o doświadczonym piłkarzu, z którego będzie już trudno ściągnąć 6-7 kilogramów. To nierealne. Każdy z nas może schudnąć 15 kilogramów, pytanie, jak to będzie działało na nasze zdrowie i organizm. Gdy odchodził z Miedzi, miał trudny okres, widać po nim było nadwagę. Oblał w testy medyczne w Cracovii przez tkankę tłuszczową.
Budzi zainteresowanie innych klubów? Jest wpisany na listę transferową.
Póki co nie ma zainteresowania. Zostanie w Miedzi.
Myśli pan, że jego wygląd ma na to wpływ?
Myślę, że tak. Peta trzeba akceptować takim, jakim jest. Każdy piłkarz ma wytyczone limity wagowe, jest badany co tydzień, Pet wszystkie te warunki u nas spełnia. Jeśli nie spełnia, są kary. Szczerze – nikt nie przymyka oka.
Był pan zaskoczony, że po sezonie nie otrzymał wypowiedzenia czy znając legnickie warunki było to jednak oczywiste?
Nic w pracy trenera nie jest oczywiste. Zwalniano mnie, gdy byłem na pierwszym i drugim miejscu w tabeli. Mówiono o mnie, że jestem osobą konfliktową i nie da się ze mną współpracować. Da się. Czasami będę chłodny, ale nie będę poddawał się insynuacjom z zewnątrz i wchodził w układy. Będę stanowczo bronił swojej filozofii, ale gdy będzie trzeba wyjdę przed szereg i powiem, że popełniłem błędy. Na nich trzeba się uczyć. Trzeba się zawsze spodziewać różnych reakcji. Muszę zaskoczyć wszystkich, ale gdy rozmawiałem z właścicielem podczas rundy finałowej, jak już pojawiło się realne zagrożenie spadku, nigdy mi nie dał odczuć, że mogę się spodziewać zwolnienia. Powiedział jasno, że będziemy to kontynuować, bo w to wierzy. To, co przebrniemy razem, da nam efekt i oby tak było. To nowa sytuacja na polskim rynku, rzadko się zdarza, chyba w ogóle, by został w klubie trener, który przepracował cały sezon i spadł z ligi. W zasadzie nie musiał iść nawet do prezesa z zapytaniem, mógł od razu wyjeżdżać z klubu i się pakować. U mnie było inaczej. Miałem cały czas rozpakowane rzeczy i czułem to, że będę pracował.
Wywracając kota ogonem – a może takiej presji wam zabrakło? Niezależnie od wyniku miał pan świadomość, że utrzyma posadę i nic wielkiego się nie stanie.
Ale to nie tak, że nic się nie stało. Stało się. Mamy mniejszy budżet, mniejsze pieniądze, piłkarze, którzy zostaną, będą mniej zarabiać. Również trenerzy mają obniżone kontrakty. Nie mamy możliwości pracy w najwyższej klasie rozgrywkowej, co jest zawsze splendorem i celem dla każdego z nas. Ucierpiały sprawy ambicjonalne i finansowe. To nas ubodło, jesteśmy zranieni. Absolutnie czuliśmy presję, czym wyższa liga, tym presja jest większa. Z nią trzeba sobie dawać radę.
Widzi pan wciąż pan iskrę w oczach piłkarzy? Po tym jak posmakowali Ekstraklasy, będą walczyć o awans z taką samą werwą, jak dwa lata temu?
To będzie zupełnie inny zespół. Kilku piłkarzy zostanie, ale nie będzie to duża liczba. My tę iskrę musimy od początku budować. Jeśli zostawisz cały zespół, który spadł z ligi i nosi pewne znamię, ciężko byłoby go odbudować na tyle, by znów awansował. Oczywisty jest przykład Bruk-Betu – spadli, cały zespół został, nie udało się. Idę inną drogą, by odświeżyć szatnię i dać nowy impuls.
A w podejściu samego prezesa widzi pan większą presję na awans niż dwa lata temu?
Myślę, że jest podobnie. Właściciel klubu nie lubi przegrywać. To dobra cecha, ale jest przy tym spokojny w swoich działaniach. Dorobił się pewnego statusu finansowego i społecznego, co kosztowało go sporo pracy. Wiem o tym jako trener i człowiek i on też wie, że w oparciu o spokój, rzetelność pracy i zdyscyplinowanie, możemy osiągnąć cel.
Wypełni pan pięcioletni kontrakt?
Tak, wypełnię. Gdybym odpowiedział, że nie wiem, sam bym w to nie wierzył i dziś już nie pracował.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK