Ależ to była kolejka w wykonaniu sędziego Bartosza Frankowskiego. Tak jak generalnie uważamy, że w tym sezonie sędziował nieźle, tak na przestrzeni dwóch dni dał ciała po całości. Najpierw w Zabrzu na VAR-ze nie zauważył najoczywistszej czerwonej kartki na świecie, by dzień później z boiska nie zauważyć karnego dla Lecha i czerwonej kartki dla Haraslina.
O wtorkowym błędzie duetu Szczech-Frankowski już pisaliśmy. Zacytujmy: Wisła powinna grać przez prawie caluśki mecz w przewadze. Już w pierwszych minutach tego starcia czerwoną kartkę winien obejrzeć Adrian Gryszkiewicz za ten paskudny atak w kolano Jake’a McGinga. MO-DE-LO-WA czerwona kartka. Elementarz wykluczeń. Naprawdę trudno o bardziej ewidentnego asa kier. Brutalny, rażący atak na kolano przeciwnika, wejście korkami, wyprostowana noga.
No wybaczcie, ale jeśli za tutaj sędzia nie pokazał czerwonej kartki, to chcielibyśmy poznać gdzie ustalił granicę między napomnieniem a wykluczeniem. Gdzie zaczyna się ten rodzaj fauli, po który sędzia Szczech wyrzuca z boiska? Z dwururki w skroń? Czy tępym narzędziem w potylicę?
Nawet jeśli sędzia Szczech nie zauważył tego z boiska (a jeśli nie zauważył, to proponowalibyśmy, by ten pan rzadziej wybiegał na boisko z gwizdkiem), to z wozu powinien dostać cynk od Bartosza Frankowskiego. Ale ten widocznie albo jest zmęczony natężeniem spotkań w ostatnich tygodniach, albo po prostu mu się kimnęło przed komputerem, bo nie widzimy innego wytłumaczenia do tego, dlaczego tak przyzwoity sędzia (bądźmy fair – w tym sezonie czołówka ligowa) na przestrzeni dwóch dni popełniłby tyle błędów. Ale ustalmy jeszcze rozstrzygnięcie z Zabrza – Górnik nawet przy pomocy sędziego i tak ten mecz przegrał, zatem uzupełniamy tylko rubrykę “pomógł/zaszkodził”.
Co do Frankowskiego – dzień później sędziował w Poznaniu, tym razem jako główny. I już pal licho, że nie zauważył w pierwszej połowie tego, że Augustyn zdzielił łokciem Jóźwiaka (żółta kartka) i że Łukasik w podobnym stylu przylutował Jevticiowi po przerwie (przynajmniej żółta kartka). Choć są to błędy wyraźne, to jednak napomnień nie uwzględniamy przy “Niewydrukowanej”, więc zostawmy to.
Zostawić nie możemy za to tego trzymania Augustyna za koszulkę Vujadinovicia. Identyczny rzut karny został podyktowany w meczu Zagłębia z Cracovią w tym samym czasie. Tutaj przytrzymywanie wykonywane przez obrońcę Lechii skutkuje tym, że Czarnogórzec nie może skutecznie walczyć o piłkę. To nie jest położna ręka na ramieniu, a jak widać z powtórek za bramki – to mocne trzymanie za trykot. Wapno, dopisujemy gola Lechowi.
I o ile rozumiemy jeszcze, że Frankowski mógł tego nie widzieć, a VAR przysnął. Albo inaczej – nie rozumiemy, ale to mimo wszystko błąd mniej ewidentny niż to, co zaraz zobaczycie.
Łokieć Haraslina ląduje na szczęce Trałki. Zgodnie z przepisami – nawet próba uderzenia rywala w sposób gwałtowny i agresywny powinna kończyć się wykluczeniem. A tutaj – nie wiedząc dlaczego – Frankowski z boiska daje żółtą kartkę, a po obejrzeniu powtórki podtrzymuje ten werdykt. Drugie przyzwolenie na boiskowe chamstwo i brutalność w ciągu 24 godzin przez tego samego arbitra.
Ale że miało to miejsce w samej końcówce spotkania, to gola Lechowi nie dopisujemy. Za tę pierwszą sytuację z Vujadinoviciem uzupełniamy jedynie rubrykę “sędzia pomógł/zaszkodził”.
I jeszcze jedna sytuacja do zweryfikowania w tej kolejce, czyli mecz Arki Gdynia z Wisłą Kraków i rzut karny po zagraniu ręką przez Marcina Grabowskiego. Naprawdę chcielibyśmy, by przepis o zagraniu piłki ręką został wreszcie uproszczony. W wytycznych i w przepisach pisze się bowiem o celowości. A później Jędrzejczyk rzucający się do bramki, by zatrzymać piłkę zagrywa ją ręką “niecelowo”, a tutaj Grabowski dostający gonga z trzech metrów w rękę zagrywa ją “celowo”.
Pomieszanie z poplątaniem. Tutaj tej celowości u zawodnika Wisły nie dostrzegamy w żadnym stopniu. Strzał Vejinovicia jest oddany z bardzo bliska, jest silny, rywal nie ma czasu na reakcje, cofa ręce za siebie, nie zaciska pięści (co wskazywałoby na umyślność). Typowe “trafienie w rękę”, a nie “zagranie ręką”.
No i tym samym na kolejkę przed końcem poznaliśmy mistrza kraju w “Niewydrukowanej”. Gdyby sędziowie błędów nie popełniali, to gliwiczanie już w przededniu ostatniej kolejki mogliby się cieszyć z tytułu. Poza tym w “NT” do rozstrzygnięcia pozostają już tylko losy wicemistrzostwa i drugiego ze spadkowiczów (tylko zwycięstwo Miedzi da jej utrzymanie kosztem płocczan).