Zlatan Ibrahimović. Luis Figo. Adriano. Javier Zanetti. Julio Cesar. Diego Milito. Samuel Eto’o. Wesley Sneijder. Marco Materazzi. Thiago Motta. Ricardo Quaresma. Hernan Crespo. Mario Balotelli. Esteban Cambiasso. Lucio. Dejan Stanković. Roberto Mancini. Jose Mourinho. Towarzystwo, wśród którego Alen Stevanović z Wisły Płock wchodził w świat dorosłej piłki, nie jest z pierwszej lepszej łapanki.
Swój debiut w Serie A zaliczył w sezonie, w którym Inter wygrywał Ligę Mistrzów. W pierwszych dniach pod skrzydła wziął go sam Zlatan oraz Dejan Stanković, a w klubie zapewniano, że ma wystarczająco dużo talentu, by w Interze spędzić jeszcze dziesięć lat. Marzenia szybko jednak prysły: Stevanović odszedł do Torino, gdzie zakumplował się z Kamilem Glikiem, tułał się po wypożyczeniach, wrócił do Serbii (Partizan), wyjechał do Japonii (Shonan Bellmare) i po kilku miesiącach bez klubu trafił do Ekstraklasy, gdzie wciąż czeka na to, by stać się czołową postacią swojego klubu.
W karierze Stevanovicia może nie wszystko potoczyło się tak, jak mogło, ale w końcu ma coś znacznie ważniejszego – szczęśliwą rodzinę, która czeka na trzeciego potomka. – Stoję zawsze obok dzieci, bo wiem, co to znaczy żyć bez ojca – mówi piłkarz, który wychowywał się w Serbii z wujkiem i babcią, a ze swoim tatą porozmawiał po raz pierwszy dwa lata temu. Na wesoło, na poważnie i o życiu. Zapraszamy.
***
Co myśli o swojej przyszłości 19-latek, którego zaufaniem obdarza sam Jose Mourinho i wprowadza na boisko za Thiago Mottę, do drużyny ze Sneijderem, Lucio czy Milito i to w sezonie, w którym sięga ona po Ligę Mistrzów? Jest przekonany, że świat stoi otworem i czeka na niego wielka kariera?
Chyba nie za bardzo zdawałem sobie sprawę, w jakim miejscu się w ogóle znalazłem. Piero Ausilio, wtedy dyrektor akademii a dziś dyrektor sportowy Interu, ściągnął mnie do drużyny młodzieżowej. Nie wszystko szło jak powinno – pamiętam, że zostałem nawet zdegradowany z drużyny U-19 do U-18, bo nie spełniałem pokładanych we mnie oczekiwań. Wszystko wskazywało na to, że odejdę z Interu zimą, a w styczniu zadebiutowałem. Podczas przerwy na reprezentację pierwszy zespół potrzebował piłkarzy do treningu. Wzięto siedmiu-ośmiu chłopaków z drużyny młodzieżowej, w tym także mnie. Wpadłem w oko, bo Mourinho zapytał: – Kim jest ten chłopak?
Tak zacząłem trenować z pierwszym zespołem dłużej, od października do lutego, odbyłem z nim także obóz przygotowawczy. Najpierw siedziałem na ławce w meczu z Chievo w Serie A, później przyszedł debiut z Sieną. Pamiętam, że przegrywaliśmy 2:3, ale nie do końca widziałem, co się dzieje, bo na San Siro żeby się rozgrzać musisz zejść po schodach do specjalnego pomieszczenia. Pepe, drugi trener, zaczął mnie wołać. – Stefan, chodź tutaj! Nie wierzyłem, że chcą mnie wpuścić do gry. To był może najlepszy Inter w historii, wygrał wszystko. Zmieniłem Thiago Mottę i wygraliśmy 4:3. Po tym meczu zostałem jeszcze dwa miesiące w pierwszym zespole, po czym wróciłem do drużyny młodzieżowej. A potem nie potoczyło się tak, jak mogło.
Musiałeś myśleć jednak, że wielka piłka jest na wyciągnięcie ręki.
Myślę, że w tamtym czasie nie wierzyłem w siebie, ale widzę to dopiero teraz. Nie byłem gotowy na to, by się przebić w Interze, choć Piero zapewniał: – Zostaniesz tu na dziesięć lat, bo masz potencjał na to, by grać w Interze przez dekadę.
Po sezonie odszedłem jednak do Torino, gdzie się odkułem. To w tym klubie miałem swój najlepszy sezon – wygraliśmy ligę, byłem w najlepszej jedenastce rozgrywek z takimi piłkarzami jak Immobile czy Veratti. Inter zadzwonił do mnie wtedy: – Jeśli zagrasz dobry sezon w Serie A, nasze drzwi stoją przed tobą otworem. Ale trochę się posypało, miałem operację i nie zagrałem w Serie A tak, jak mógłbym.
Szybko zrezygnowałeś z Interu, nie wolałeś zostać powalczyć o swoje miejsce?
Torino bardzo mnie chciało. Dzwoniło prawie codziennie mówiąc, że widzą mnie u siebie. Oferta była już zimą, ale wtedy Mourinho powiedział kategoryczne nie. Spędziłem tam finalnie pięć lat. Niby czekali na mnie w Interze, ale taki jest futbol: jeśli w odpowiednim momencie nie jesteś gotowy, nikt nie będzie wyczekiwał na ciebie w nieskończoność. Nie szukam żadnego alibi. Po prostu nie zasłużyłem na Inter.
Dostałeś się do niego w filmowy sposób: po 20 dniach rzuciłeś liceum i zacząłeś jeździć po testach. Jako piłkarz trzecioligowego FK Radnicki Obrenovac pewnie nie mogłeś wyobrażać sobie zbyt dużo, ale zbieg okoliczności sprawił, że pojawił się Inter.
Wypatrzył mnie włoski agent i zaproponował, że może nagrać mi klub w Zurychu. W tamtym czasie Serbowie nie mogli wyjechać do Szwajcarii bez wizy, więc pojechaliśmy do Włoch oczekując na dokumenty i przy okazji zapytał kogoś w Interze, gdzie miał kontakty, czy nie chcieliby się mi przyjrzeć. Pozwolili mi odbyć kilka treningów i… chyba trafiłem na swój moment. Nie było jednak w Interze miejsca na kolejnego zagranicznego piłkarza, więc musieliśmy czekać do ostatniego dnia okienka na to, aż do Hiszpanii odejdzie Obinha. Udało się, podpisałem z Interem kontrakt last minute. Pamiętam, że to była szalona noc, bo wszystko załatwiliśmy w ostatnich minutach. Gdyby zaciął się fax, do transferu by nie doszło. Inter dał mi pensje, ale to było bardziej stypendium. Zacząłem od zera. Inaczej jest, gdy grasz w Polsce czy Serbii, wyróżniasz się i od razu dostajesz dobry kontrakt. Tam byłem jednym z wielu i musiałem budować swoją pozycję. W tak wielkim klubie nie jest to łatwe.
Przeskok z trzeciej ligi serbskiej do drużyny walczącej o mistrzostwo Włoch był ogromny?
Tak, wielka różnica. Po dwóch-trzech treningach po podpisaniu kontraktu wzięli mnie na zajęcia pierwszej drużyny. Z trzeciej ligi serbskiej trafiasz do najlepszej drużyny we Włoszech… Samo wejście do szatni Interu było dla dzieciaka wielkim przeżyciem. Serbia jest specyficzna – nawet jak idziesz na mecz trzeciej ligi, widzisz utalentowanych chłopaków. Problemem jest organizacja czy infrastruktura, przez co nie rozwijają się jak powinni lub nie przebijają. Talentów jest cała masa. Jeśli ktoś pracowałby z nimi w odpowiedni sposób od samego początku, odnosilibyśmy wiele sukcesów.
Jak było z tym rzuceniem szkoły? Postawiłeś wtedy wszystko na jedną kartę.
Żeby dostać się do odpowiedniego liceum, potrzebujesz dobrych ocen w szkole podstawowej. A ja nie zdałem zbyt dobrze testu końcowego, więc mogłem iść tylko do szkoły, do której nie chciałem chodzić. Uczyłem się tam pracy przy elektryce i systemach klimatyzacji. Nie chciałem tego robić. Nie wiem co byłoby, gdybym został i ją dokończył. Wcześniej jeszcze odszedłem z klubu, w którym grałem od siódmego do piętnastego roku życia. Przez jakiś czas nie robiłem nic. Czasami dzwonili do mnie ludzie z klubów, bym przyjechał na dziesięć dni i potem zobaczymy. Tak trafiłem do trzecioligowego FK Radnicki Obrenovac. Może to niezbyt typowe, ale nigdy nie wiesz, co przyniesie życie.
Jak dziś to oceniasz? Chyba nie było to zbyt rozsądne, prawda?
Szczerze? W ogóle o tym wtedy nie myślałem. Gdy patrzę na to teraz, faktycznie mogę stwierdzić, że to było szalone. Żyłem w Serbii z moją babcią i wujkiem. Mama pracowała w Szwajcarii i rzadko się widzieliśmy, ojca poznałem dopiero dwa lata temu. Chcieli mnie wychowywać i dyscyplinować, ale nie mieli na mnie zbyt dużego wpływu. Wierzyłem w to, że zrobię karierę. Ale w wieku 15 lat zostałem bez szkoły i bez klubu. Trenowałem na własną rękę z jednym trenerem. Po roku nic się nie zmieniało, wciąż nie miałem klubu, więc chyba sam Bóg zesłał na mnie to wszystko.
Byłeś trudnym dzieckiem?
Nie mogli w żaden sposób na mnie wpłynąć. Robiłem to, co chciałem.
Mediolan nigdy cię nie wciągnął?
W tamtym czasie miałem 2500 euro na miesiąc i musiałem opłacić wszystko, więc nawet nie mógłbym zaznać takiego nocnego życia jakiego chciałbym (śmiech). Mieszkałem w internacie wspólnie z innymi chłopakami, więc była dyscyplina. Przeskok do Mediolanu był duży, bo w Serbii żyłem w mieście mającym 10 tysięcy mieszkańców. Mieszkaliśmy 30 minut od miasta, więc nie kusiło. Trzymałem się z trzema chłopakami ze Słowenii i jednym z Rumunii. Jednym ze Słoweńców był Nemanja Mitrović z Jagiellonii. Bardzo dobry przyjaciel, zresztą do tej pory się kumplujemy. Miał wtedy poważny problem z kolanem, ale w zasadzie każdy dzień spędzaliśmy razem.
W Torino z kolei kumplowałeś się z Kamilem Glikiem.
Tam było już zupełnie inaczej – byłem piłkarzem pierwszego zespołu, miałem swoje mieszkanie, pieniądze były trochę większe. Kamil dołączył sześć miesięcy po mnie. Przyszedł trener Giampero Ventura z Bari i wziął ze sobą kilku piłkarzy z poprzedniego klubu, w tym Kamila. Pamiętam, że przyjechałem na zgrupowanie i powiedziano mi, że będę z Kamilem w pokoju. Z Kamilem? A kto to? Poszedłem do pokoju, otworzył mi i od razu się zakumplowaliśmy. Na początku miał trudno, ale przyszedł moment, gdy bardzo poszedł w górę i osiągnął niesamowity poziom. Bardzo dużo pracował, słuchał wskazówek. Niesamowite, jak się rozwinął w rok-dwa.
Jak się sprawdzał w roli współlokatora?
Bardzo spokojny. Pamiętam, że ważna była dla niego rodzina, żona Marta.
Która z gwiazd Interu okazała się najbardziej pomocna?
Pomagał głównie Dejan Stanković, ale na początku pod skrzydła wziął mnie też trochę Zlatan, który mówił serbsku. Jaki był Ibra? Wiadomo, numer jeden. Chodził swoimi drogami, ale pomógł mi naprawdę dużo. Powiedział, że mogę dzwonić o każdej porze, jeśli tylko czegoś potrzebuję. Gdy taki gość pała do ciebie sympatią, bardzo ci to pomaga. To generalnie była wielka generacja piłkarzy z ogromnym doświadczeniem jak Cambiasso, Samuel, Cordoba, Materazzi, Javier Zanetti, Chivu. Rozmawiali z młodymi piłkarzami i mówili, co powinni robić, by się rozwijać. Wielkie charaktery, to była siła tego Interu.
Materazzi nauczał młodych catenaccio?
We Włoszech wielka postać, wszyscy go szanowali. Nie grał dużo, ale był dla Jose bardzo ważną postacią w szatni. Trzymał się z Dejanem Stankoviciem, więc spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Zawsze śmiał się z Serbów, ale nie pytaj, już zapomniałem (śmiech). Catenaccio? Zawsze używał swoich sztuczek, nawet na treningach symulował czy podszczypywał. Taki już jest.
Z czego zapamiętałeś Quaresmę? Obserwując go na co dzień mogłeś zauważyć, dlaczego mimo potencjału nie zrobił kariery.
Nie mam bladego pojęcia. Na treningach wyglądał niebywale. Światowy top, naprawdę. Mourinho bardzo go chciał, w końcu zapłacił za niego 25 milionów. Z pewnością miał potencjał na grę w najlepszych klubach przez lata.
Jaki Jose Mourinho był dla młodych piłkarzy? Wielokrotnie zarzucano mu, że nie stawia na młodych. Zaczynając pracę w Manchesterze United, przyniósł na konferencję prasową listę 49 młodych zawodników, których wypromował. Znalazłeś się na niej także ty.
Odniosłem zupełnie inne wrażenie i moim zdaniem cenił młodych. Na obóz przygotowawczy pojechałem nie tylko ja, ale też Denis Alibec, Giulio Doanti, Rene Krhin czy Mario Balotelli i Marko Arnautović, którzy byli już w pierwszym zespole. Myślę, że całkiem sporo. Davide Santon dostawał przecież swoje minuty w Lidze Mistrzów, grał 180 minut na Cristiano Ronaldo. Liczył na nas. Ale w tamtym czasie nie dawaliśmy tego, czego od nas oczekiwał i to był powód, dla którego nie dostawaliśmy więcej szans. Jeśli widział, że młody piłkarz może mu coś dać, stawiał na niego.
Mourinho stosował swoje psychologiczne gierki również na was?
To z pewnością jego mocny punkt. W tym zakresie był dziesięć lat przed wszystkimi. Bardzo inteligentny gość. Taktyka i warsztat może nie były u niego na takim poziomie, jak właśnie to, co miał w głowie. Na treningach nie działo się nic specjalnego – zwracaliśmy uwagę zawsze na grę na małej przestrzeni, utrzymanie piłki. Czasami brał mnie na indywidualne rozmowy. Pamiętam, że kiedyś zesłał mnie na mecz drużyny młodzieżowej i kilka razy powtórzył, że będzie mnie oglądał. Zagrałem słabo. Potem spotkał mnie i od razu wbił szpilkę:
– Alen, czemu nie grałeś w tym meczu? Nie widziałem cię.
Nie ma co się dziwić, naprawdę byłem słaby w tym meczu.
Odczułeś na własnej skórze to, że ma ciężki charakter?
W tamtym czasie w ogóle tego nie widziałem. Może miewał mniejsze konflikty z piłkarzami, którzy nie grali, ale ja widziałem, że cała szatnia stała za nim. Nie możesz wygrać trzech trofeów, gdy piłkarze nie wierzą w trenera. Czasami w ogóle nie przychodził na treningi, siedział w swoim pokoju. Pamiętam sytuację, gdy przedryblowałem Sulleya Muntari, po czym… uderzył mnie w plecy. Zagotował się. Młody go ograł, wiadomo. Nic wielkiego się nie stało, ale inni piłkarze od razu podbiegli i go naprostowali. Jose tego nie widział, bo był w swoim pokoju. Szybko mu jednak doniesiono, a po wszystkim wziął mnie na bok:
– Słyszałem, że Sulley miał do ciebie wczoraj jakiś problem.
– Tak, ale trenerze, normalna sytuacja, zagotował się… – broniłem go.
– Nie, nie, nie, nie. Jeśli zrobi to jeszcze raz, musisz złamać mu nogę.
Następnego razu nie było?
Przeprosił mnie i było po sprawie.
Rozmawiamy dziś w Płocku, więc czas zadać to pytanie: co poszło nie tak?
Jestem zdania, że gdybym faktycznie miał potencjał na wielką karierę, to bym ją zrobił. Moja rzeczywistość jest dziś trochę inna i trzeba to zaakceptować. Jak mówiłem – myślę, że nie wierzyłem w siebie tak, jak powinienem. Do tego doszło kilka problemów z kontuzjami i zszedłem na złą drogę, nie grałem tak, jakbym tego oczekiwał.
W wywiadzie dla „Corriere dello Sport” mówiłeś, że w Turynie źle się odżywiałeś, piłeś, nie byłeś zbyt dojrzały.
Przez pierwsze sześć miesięcy w Torino w ogóle nie grałem. Chodziłem sfrustrowany, bo nie dość, że nie układało się w klubie, to jeszcze nie miałem w nowym mieście żadnych przyjaciół. Przybyło mi 2-3 kilogramów za dużo, ale sytuacja nie była wcale dramatyczna, nie był to wielki problem. Alkohol? Tak, czasami piłem, ale też nie byłem żadnym alkoholikiem. Było bardzo ciężko. Narzucałem na siebie wielką presję, bo skoro przyszedłem z Interu, muszę być najlepszy i wrócić do Mediolanu. To nigdy nie jest dobra droga, gdy narzucasz na siebie zbyt duże oczekiwania. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego balansu, przyszło to dopiero z czasem.
Bardzo pomógł mi trener Ventura. Miał na mnie wielki wpływ, zmienił moje myślenie, dał mi czas i zaufanie, nauczył wiele o piłce. Słuchałem go i pracowałem nad sobą. Zrozumiałem, że obecność na takim poziomie to nie prezent, musisz walczyć o wszystko. Na tym poziomie nikt nie da ci trzeciej, czwartej i piątej szansy. W tamtym czasie brakowało mi motywacji, przyjemności z piłki. Musiałem to odmienić. Na poziom Serie A zawsze musisz być gotowy na sto procent.
Jak często miewałeś konflikty z trenerami?
Gdy byłem młody – często. Ale dojrzałem.
W jednym z wywiadów w Serbii otwarcie przyznawałeś się do tego, że masz trudny charakter i często popadasz konflikty ze szkoleniowcami.
Dziś widzę o jakie drobiazgi potrafiłem się kłócić. Zawsze potrafiłem coś znaleźć. Ale teraz jestem ojcem trójki dzieci, więc takie rzeczy mnie nie ruszają. Wciąż jestem wybuchowy, bo taki jest mój charakter, ale potrafię złapać w tym równowagę i wiem, co powinienem, a czego nie.
Gdybym mógł zacząć karierę od nowa, nie poszedłbym na tyle wypożyczeń. Powinienem powiedzieć, że nigdzie się nie wybieram. Ale byłem młody, chciałem grać za wszelką cenę. Straciłem przez to rok-dwa kariery. Nie było tak, jak tego oczekiwałem od siebie. Odbierałem to jako mój upadek, bo nie byłem w miejscu, w którym powinienem.
Najgorsze dla ciebie było chyba to w Spezii Calcio u Nenada Bjelicy.
Neno! Dobrze go wspominam. Igor Budan, z którym grałem w Palermo, ściągnął mnie do Spezii, bo było tam wielu chłopaków z Bałkanów. Neno robił dobrą robotę. Mogę mówić tylko pozytywy, mimo że nie grałem zbyt dużo. Miał swoich 2-3 piłkarzy, których lubił, grał Mario Situm. Ja byłem tylko na wypożyczeniu – nie jestem dzieckiem, więc rozumiałem, jaka jest sytuacja. Jeśliby mnie chcieli, to bym został, ale wolałem wrócić do Serbii do Partizana. Tak czy inaczej mam bardzo dobre wspomnienia z Włochami, urodziła się tam moja córka, w Turynie po raz pierwszy zamieszkałem wraz ze swoją żoną. Czuli się tam dobrze. Teraz moje myślenie o karierze się zmieniło i muszę brać pod uwagę to, czy w danym miejscu moja rodzina czuje się dobrze. Z czasem dojrzewasz.
Jak się czuje w Płocku?
Świetnie, ale w ostatnich dniach wszyscy byliśmy chorzy, bo było tak zimno (śmiech). Ale czujemy się dobrze, kultura i język są podobne.
Łatwo przekonać rodzinę do Płocka po Turynie czy Palermo?
Moja żona lubi małe miasta, więc tak. Wszędzie jest blisko, więc to żaden problem.
W Japonii zerwałeś kontrakt głównie dlatego, że rodzina nie czuła się dobrze.
Było ciężko, bo kultura jest bardzo trudna. Do tego doszedł fakt, że nie grałem w każdym meczu. Wkurzałem się – jesteś tyle kilometrów od domu, a do tego nie grasz. Miałem jeszcze rok kontraktu, ale poprosiłem o rozwiązanie, bo rodzina chciała wrócić do domu. Gdy rozmawiamy teraz w domu o Japonii to mamy dobre wspomnienia, ale problemem była głównie odległość. Nikt nie przyleci cię odwiedzić, mama czy przyjaciele. Nie mieliśmy żadnych przyjaciół, musieliśmy wszędzie chodzić z translatorem, od którego jesteś w stu procentach zależny. Rzeczy, które tutaj normalne, tam nie są. Dla większości Europejczyków 3-4 lata w Azji to maksimum, choć z drugiej strony mój kolega Mihael Mikić gra już tam od dekady i jest zakochany w tym kraju. Piłka stoi na dobrym poziomie, stadiony też są świetne, organizacja to top. Niebywała pracowitość, punktualność. Trener Shonanu pracuje w klubie od wielu lat i jest wręcz kochany.
Kojarzysz polskiego bramkarza Krzysztofa Kamińskiego?
Z Jubilo, tak? Oczywiście. W meczu towarzyskim strzeliłem mu bramkę. Popełnił błąd – wypuścił piłkę i to wykorzystałem.
Rozwiązałeś kontrakt w Japonii we wrześniu, z Wisłą związałeś się dopiero z lutym. Wchodzisz głównie z ławki dlatego, że nie jesteś jeszcze gotowy fizycznie?
Byłem bez klubu do lutego, więc z pewnością nie jestem gotowy na sto procent. Z każdym meczem dochodzę do formy. Miałem jeszcze tutaj drobny problem z kontuzją, ale to nie był groźny uraz – siedem, dziesięć dni, do tego doszła jeszcze choroba. Na końcu decyduje trener widząc, jak trenujesz w weekend i w jakiej jesteś formie zdrowotnej. Najważniejsze, że znowu gram w piłkę w dobrych warunkach, a przygotowanie przyjdzie.
Dlaczego ten okres bez klubu trwał tak długo?
Każdy miał już pełną kadrę. Odpocząłem dwadzieścia dni i zacząłem intensywną pracę na własną rękę, ale wiadomo – bez piłki i meczów to nie jest to samo. Po pięciu miesiącach podpisałem kontrakt z Wisłą, ale wcześniej miałem inne oferty. Zdecydowało to, że słyszałem wiele dobrych opinii o polskiej lidze, kraju, stadionach, kibicach. Uznałem, że to będzie dobry ruch i piłka będzie sprawiać mi przyjemność.
Jakie inne oferty miałeś?
Z Austrii i spoza Europy, ale nie chciałem znowu jechać tak daleko od kraju. Moja żona urodziła dziecko, teraz jest w ciąży ponownie. Dla mojej rodziny było lepiej zostać bliżej domu. To jak się czuje rodzina jest dla mnie kluczowe. Jeśli dla nich jest dobrze, dla mnie też jest dobrze.
Czym w podejściu do piłkarza różni się Leszek Ojrzyński od Kibu Vicuni?
Kibu to bardzo dobry facet i mogę mówić o nim tylko pozytywne słowa. Ma pojęcie o piłce. Ale to jest futbol – jeśli nie masz wyników, pierwszym który za to płaci jest trener. Jest z Hiszpanii, więc ma trochę inną mentalność, nawet jeśli spędził w Polsce dużo czasu i poznał kulturę. Myślę, że ma potencjał by zrobić karierę. Ojrzyński? Widać, że spędził w piłce jako trener długie lata i ma doświadczenie, a to bardzo ważne. Dla Kibu była to dopiero druga praca w roli głównego trenera. Ojrzyński przyszedł do nas z jasnym przekazem, że wymaga tego, tego i tego. Potrafi w jasny sposób wyrazić to, czego oczekuje. Wyniki mówią o nim wszystko. Lubi agresję na boisku, ale polska liga taka jest, często decyduje nastawienie. Wie, czego chce, czego oczekuje od piłkarzy. Widać po nim wielką pewność siebie i zaraził nią szatnię. Piłkarze odpowiedzieli świetnie, ale wszystko jest jeszcze sprawą otwartą i w następnym meczu musimy zrobić to, czego chce trener.
Chcesz powiedzieć, że Kibu Vicuna i jego spojrzenie na piłkę było zbyt skomplikowane na Ekstraklasę?
Nie wiem, Kibu ma dla mnie duży potencjał, ale widać, że to dopiero jego druga praca. Widać, że potrzebuje więcej doświadczenia, by odpowiednio przekazać piłkarzowi to, jak ma grać. To przyjdzie z czasem i jestem pewny, że zrobi karierę jako trener. Nie miał ostatnio jednak zbyt dobrego okresu.
W naszej rozmowie często przewijała się rodzina. Czekasz na trzecie dziecko, odszedłeś z Japonii ze względu na ich dobro. Czujesz, że przez swoje trudne dzieciństwo chcesz zrobić teraz wszystko, by dać jej to, czego sam nie miałeś?
Rodzina jest zawsze u mnie na pierwszym miejscu. Piłka to tylko praca – oczywiście kocham ją, ale nie odda mi tego, co da rodzina. Najważniejsze jest dla mnie to, jak czują się bliscy, ale myślę, że to normalne, gdy jesteś żonaty. Nie możesz myśleć już tylko o sobie. Żona pomogła mi dojrzeć.
Jaki wpływ miało na ciebie to, że przez całe życie nie mieszkałeś z rodzicami?
Było bardzo ciężko, choć widzę to dopiero teraz, bo sam mam dzieci i uświadamiam sobie, jak ważna jest dla dziecka postać mamy i taty. Wtedy w ogóle o tym nie myślałem. Ciągle jestem bardzo emocjonalny, bo te rzeczy zostają z tobą na całe życie. Nie miałeś nikogo, kto by ci powiedział, czego nie robić, przystopował. Ale zdarzają się gorsze rzeczy. Dzieci żyją na ulicach, a ja zawsze miałem co do zjeść i gdzie spać. Mama nie mieszkała ze mną, ale bardzo mi pomagała na odległość. To będzie zawsze będzie ze mną i zdaję sobie sprawę, że mój charakter jest trudny. Czuję się trochę tak, jakbym miał na twarzy bliznę.
Masz kontrakt z ojcem?
Zobaczyłem go pierwszy raz dwa lata temu. Moja żona znalazła go przez wspólnych znajomych i zorganizowała nam spotkanie. Przyleciał do Belgradu. Wypiliśmy trochę i porozmawialiśmy. Ciężki temat, bo wiele lat minęło.
Po takim czasie istnieje bariera nie do przeskoczenia?
Nie mam problemu z tym, by porozmawiać z ojcem, ale robię tylko rzeczy, które czuję. Nie lubię czegoś na siłę. Jeśli będę czuł, że chcę do niego zadzwonić – zadzwonię. Ale po prostu tego nie potrzebuję. Nie będę robił czegoś wbrew sobie. To jest mój tata, więc jestem mu wdzięczny i gdy będzie tylko chciał porozmawiać, nie mam z tym żadnego problemu. Nie chowam żadnej urazy. Podczas spotkania był chyba bardziej przestraszony niż ja. Bął się tego, co powiem mu po tylu latach. Nie wiem, może ma świadomość tego, że to on jest powodem rozstania z mamą. Ale ja nie wiem, to ich sprawy. To życie, normalne, że ludzie mają problemy. Najgorsze, że dzieci są poszkodowane.
Czego twoje dzieciństwo nauczyło cię jako ojca?
Moja córka i syn zawsze mają mnie. Stoję zawsze obok, bo wiem, co to znaczy żyć bez ojca. Wiedzą, że oddam im wszystko i będę chronił przed wszystkim. Wtedy nie myślałem o niczym. Cieszyłem się każdym dniem, nie przejmowałem się, spędzałem czas z kolegami na boisku. Dopiero teraz widzę, jakim kozakiem byłem. Ale dziecko nie ma świadomości tego, w jakiej sytuacji się znajduje. Mogę dziękować tylko Bogu oraz wujkowi i babci, że się mną zaopiekowali. Ciężka historia, ale dobrze zakończona. Całe szczęście, że odnalazłem się w piłce.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. własne / FotoPyK