Premier League to niewiarygodne wpływy z tytułu praw telewizyjnych. Tylko za sezon 17/18 Tottenham zgarnął z nich 144 miliony funtów. Najbardziej docenioną drużyną z tytułu praw okazał się Manchester City (ponad 149 milionów), najmniej WBA (zgarnęło „tylko” 94,7 milionów funtów).
Liga, w której wartość marketingowa czołowych klubów osiąga niebotyczne kwoty, która pokazywana jest łącznie w 212 krajach.
Miejsce, w którym rynek transferowy eksplodował. Liga, w której za Yannicka Bolasie płaci się prawie 30 milionów w brytyjskiej walucie, w której ściąga się Gianeli Imbulę za 25 baniek. Raj dla piłkarzy, ale i prezesów klubów spoza Premier League, którzy podbijają stawkę, gdy tylko po ich zawodnika zgłasza się jakiś angielski klub.
I właśnie w tej lidze uchował się Tottenham, który w dwóch ostatnich oknach nie przeprowadził ŻADNEGO transferu do klubu. Tottenham, który w swojej historii nigdy nie wydał na przestrzeni sezonu więcej niż 150 milionów euro. Tottenham, który w ostatnich latach wszystkie dochody rzucił w budowanie ultranowoczesnego stadionu.
Tenże Tottenham, akurat teraz, notuje jeden z najlepszych sezonów w swojej historii i po raz pierwszy awansuje do finału Ligi Mistrzów. Co złożyło się na to, że Tottenham nie wydał w tym sezonie ani grosza? I… dlaczego „Spursom” nie miał prawa przydarzyć się sukces?
1. DLACZEGO TOTTENHAM NIE WYDAŁ W TYM SEZONIE ANI FUNTA NA TRANSFERY?
Bo skoncentrował środki na budowie stadionu. Plan był taki: oddając do użytku nowoczesną arenę zaczynamy nową erę w historii klubu, który ma być stałym, corocznym uczestnikiem Ligi Mistrzów. Do momentu przeprowadzenia się na nowy obiekt, Tottenham mógł być jeszcze klubem goniącym elitę, ale ten jeden konkretny moment oznaczał sygnał do rozpoczęcia ucieczki, wejścia na poziom Bayernu czy Realu Madryt. Zresztą stadion był niezbędnym elementem tego planu – bo jak stawać do walki z największymi markami na świecie, gdy na twoje mecze może wejść tylko 36 tysięcy kibiców?
Plan udało się wykonać przed czasem. Z nawiązką.
To właśnie stadion pochłaniał w ostatnich latach większość wpływów londyńskiego klubu. Oczko w głowie Levy’ego, który potraktował jego budowę tak serio, jak tylko się da. Dość powiedzieć, że przed przyklepaniem projektu odwiedził trzysta obiektów szukając inspiracji. Proponował swoje rozwiązania. Bo dlaczego by nie zrobić na własnym stadionie takiej samej trybuny, jak „Żółta Ściana” na stadionie BVB? Czemu by nie wypowiedzieć się przy doborze toalet?
Stadion stał się dla Levy’ego obsesją. Poprosił o zamontowanie na całym obiekcie kamer, by tylko mógł w każdej chwili osobiście doglądać postępów budowy konkretnych elementów. – Spotkaliśmy się kiedyś o drugiej w nocy. Gdy się nad ranem żegnaliśmy mówił, że widzimy się za dwie-trzy godziny. On chyba nigdy nie śpi – podśmiewa się Chris Lee, prezes firmy Populus, która budowała nowy dom Tottenhamu.
Był trudnym, ale wdzięcznym klientem, bo przepłacał, gdzie tylko się dało. Miało być z rozmachem godnym największych, więc pozwalał sobie na bajery z najwyższych półek – jak na przykład na rozsuwaną murawę przeznaczoną na mecze futbolu amerykańskiego, której budowa pochłonęła 200 milionów funtów. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej – na trybunie VIP znalazło się miejsce dla restauracji z gwiazdką Michelin, wzdłuż linii bramkowej poprowadzono najdłuższy w całej Europie 65-metrowy bar, wybudowano największy klubowy sklep, największe muzeum czy nawet ściankę wspinaczkową.
Jedni nazywają go symbolem nowoczesności, inni – jak Daily Mail – proponują dla obiektu nazwę „Stadion Rozrzutności”.
Levy był skłonny zapłacić za wszystko, a więc budowlańcy czuli się jak pączki w maśle. W pewnym momencie wydatki na ich pensje przekroczyły o 50% zarobki piłkarzy pierwszego zespołu. Dniówki dobijały do 360 funtów, a na placu budowy, jak pisze portal „Construction News”, organizowano regularne libacje. Po stadionie codziennie miały walać się butelki i woreczki po narkotykach. – Nigdy nie pracowałem takim miejscu. Pracę zaczynaliśmy od otwarcia piwa, potem przechodziliśmy do kokainy – mówi w artykule jeden z pracowników, rzecz jasna anonimowo.
Angielscy dziennikarze zaczęli wtedy przyglądać się mocniej budowie stadionu i co rusz na jaw wychodziły nowe kwiatki. W pewnym momencie wstrzymano prace na tydzień, bo robotnicy nie dostali na czas narzędzi. Innym razem trzeba było zdemontować piętnaście tysięcy założonych już krzesełek, które nie otrzymały atestu wytrzymałości. Jeden z pracowników potrafił nie dokręcić zaworu i zalać pół obiektu. Kolejny wydał decyzję o położeniu przewodów elektrycznych, a później o zwinięciu, gdyż według papierów najpierw musiała być założona klimatyzacja, a dopiero później instalacja elektryczna. Najbardziej zaskakuje puenta tego wydarzenia – podjęto decyzję o ściąganiu kabli, lecz… nie dopatrzono, że klimatyzacja jednak została już zamontowana.
Absurd gonił absurd, więc termin oddania stadionu zaczął się wydłużać. Początkowo mówiono o wrześniu 2018, stanęło na kwietniu 2019, więc koniec końców dramatu nie ma. Im bardziej termin się oddalał, tym bardziej rosły koszty, zwłaszcza że Levy nie zagwarantował sobie w umowie odszkodowania w sytuacji, gdy prace nie zostaną zakończone na czas. Kwota stadionu miała zamknąć się w 850 milionach funtów, lecz ostatecznie dobiła do 1,3 miliarda. Koszty zwiększyło dodatkowo wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i w konsekwencji słabnący funt.
Sporo? Niedopowiedzenie. To ogromne koszty. Zwłaszcza, że trzeba doliczyć do nich wynajem Wembley.
2. DLACZEGO TEN SUKCES NIE MIAŁ PRAWA SIĘ ZDARZYĆ?
Mauricio Pochettino usłyszał od Daniela Levy’ego mniej więcej to samo, co niegdyś Michał Żewłakow: – Ile sobie naruchasz, tyle będziesz miał na ruchy. Będzie duży transfer – będą wydatki. Nie będzie – trzeba sobie radzić z tym materiałem ludzkim, który ma się pod ręką.
Brak jakiegokolwiek transferu gotówkowego w dwóch oknach to sprawa bez precedensu, wyjątek na skalę światową, biorąc pod uwagę poziom i finansowe realia. Coś, co może się przytrafić Lechii Gdańsk, która ma akurat problemy z płynnością finansową, ale… jak bez wydatków konkurować w lidze, która… wydaje najwięcej na świecie?
Tylko w tym sezonie…
– Chelsea wydała 210 milionów euro,
– Liverpool wydał 182 miliony euro,
– Leicester wydało 114 milionów euro,
– Wolverhampton i Fulham wydało 112 milionów euro
– West Ham wydał 105 milionów euro
I tak dalej, i tak dalej. Rynek transferowy napędzany wielką kasą z praw telewizyjnych szaleje, w każdym oknie przelewają się setki milionów funtów. Kasa od telewizji napędza tę całą machinę tak, że gdyby nie system finansowego Fair Play, angielskie kluby pewnie by nawet nie sprzedawały. Choć i tak każdy z nich dopłaca, gdy zestawimy ze sobą wydatki na piłkarzy z wpływami z transferów. Czasami bardzo mocno – rekordzistką Chelsea, która do nowych piłkarzy dorzuciła z budżetu aż 148 milionów euro.
Tottenham? Nie dość, że nie wydał nic, to jeszcze jako jeden z dwóch klubów Premier League zarobił. Pierwszy to Watford, który wykazał 22 miliony euro na plusie (głównie dzięki sprzedaży Richarlisona za 39 baniek), drudzy to właśnie „Spurs”, którzy sprzedali do Chin Mousę Dembele.
Do tego dochodzą ogromne zarobki, na jakie mogą liczyć gwiazdy angielskiej piłki. W poprzednim sezonie Tottenham przeznaczył na nie „tylko” 148 milionów funtów. Dlaczego „tylko”? Dlatego, że pod tym kątem najwięksi gracze uciekli im dość mocno. Manchester United wydał 296 milionów, Liverpool 263, City 260, Chelsea 244… Tottenham wybulił na płacę dwa razy mniej niż United, a w tabeli znalazł się tuż nad nimi, co oznaczą, że – biorąc pod uwagę tylko pensje – za każdy punkt przewagi nad „Spurs” można wystawić rachunek na 37 milionów funtów.
Ostatnie dwa okna są szczególne, ale w poprzednich latach Tottenham również działał na rynku o wiele rozważniej niż reszta. Wiele mówi porównanie wydatków transferowych w ostatnich trzech latach.
Oto zestawienie (kwoty w milionach euro, wzięliśmy pod uwagę tylko drużyny, które spędziły trzy ostatnie sezony wyłącznie na poziomie Premier League):
-Manchester City – 608 milionów
-Chelsea – 603,4 miliony
-Manchester United – 466 milionów
-Liverpool – 436 milionów
-Everton – 388,9 milionów
-Arsenal – 347,35 milionów
-Leicester – 294 miliony
-West Ham – 245,65 miliony
-Tottenham – 205,1 milionów
-Southampton – 192,4
-Watford – 171,46
-Bournemouth – 164,09
-Crystal Palace – 162,1
Tottenhamowi daleko do wyścigu, do którego stanęli najwięksi w tej lidze. Wydają na poziomie średniaków, których celem na sezon jest utrzymanie się w lidze.
Imponująco wygląda też bilans zysków i strat z poprzedniej dekady.
Biorąc pod uwagę całą dekadę, Tottenham ma najlepszy bilans wydatków na transfery do zysków z nich w całej lidze. 22 miliony euro na minusie, czyli – biorąc pod uwagę wydawane kwoty – jest w zasadzie na zero.
W lidze, w której Manchester City wydał ponad miliard…
W lidze, w której sześć klubów jest ponad dwieście milionów na minusie…
W lidze, w której większą stratę wykazuje Crystal Palace czy Cardiff City…
Biorąc pod uwagę wszystkie te liczby, jeszcze bardziej należy docenić rezultat, jaki wykręca Tottenham w tym sezonie. Finał Ligi Mistrzów to jedno – dobrze radzą sobie również w lidze, są na czwartej pozycji, wyprzedzają Arsenal i Manchester.
Pozostaje tylko zapytać: co dalej?
Tottenham przeprowadził się już na nowy stadion, więc zamiast kosztów (wynajem Wembley) w klubowej kasie pojawiają się wpływy z dnia meczowego i szeroko pojętego marketingu. Oczywiście klub jeszcze długo nie uwolni się od kredytów zaciągniętych na budowę areny – opiewają one na łączną kwotę 600 milionów funtów, czyli o 200 większą niż zakładano – ale powinien przynajmniej odsapnąć finansowo.
I po sezonie – niezależnie od wyniku finału – będzie musiał dokonać transferów. Angielskie media informują, że Pochettino dostanie budżet transferowy w wysokości 60-70 milionów. Jak na angielskie realia – śmieszna kwota, godna raczej beniaminka niż finalisty Ligi Mistrzów. Oczywiście Argentyńczyk może ją sobie zwiększyć – wystarczy, że zarobi na transferach.
A chętnych na usługi piłkarzy „Spurs” nie brakuje. W zasadzie przesądzone jest odejście Toby’ego Alderweirelda, który ma wpisaną absurdalnie niską klauzulę odstępnego (25 milionów). Nie wiadomo, czy uda się utrzymać Christiana Eriksena, który według doniesień ma być już po słowie z Realem Madryt. Blisko brexitu ma być Kieran Trippier, którego małżonka była widziana w Neapolu, gdzie miała rozglądać się za odpowiednim miejscem do życia dla siebie i rodziny. Pochettino od lat apeluje o to – raczej wciąż po cichu niż głośno – by klub funkcjonował jak wielka organizacja na każdej płaszczyźnie, także transferowej. – Jeśli chcemy konkurować z najlepszymi, musimy funkcjonować inaczej – mówi.
I ciężko się z tym nie zgodzić, bo finał Ligi Mistrzów wydaje się wynikiem ponad stan. Czymś, za co warto Pochettino nosić na rękach. Ale też czymś, czego nie można oczekiwać w kolejnych sezonach, jeśli nie oprze się klubu na silniejszych fundamentach.
Fot. newspix.pl