Reklama

Rzuciłem się na ratunek, nie wiedząc czy potrafię pływać

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2019, 10:23 • 25 min czytania 0 komentarzy

Rafał Wisłocki nie wiedział, czy potrafi pływać, a rzucił się na szaleńczy ratunek klubu. Wskoczył do Wisły, pomógł zawrócić jej bieg i systematycznie wypłasza z niej rekiny. Sam nie wiedział, czy sprosta, więc uznał, że nie powinien pobierać z klubu więcej niż najniższą krajową. Nie udawał, że zna się na wszystkim, ale zaraził otoczenie pozytywną energią i otoczył się ludźmi, którzy są najwyższej klasy fachowcami w swoich branżach.

Rzuciłem się na ratunek, nie wiedząc czy potrafię pływać

O niebiesko-czerwono-białych włosach, czerwonej marynarce, trenerskim dresie czekającym w szafie, obcowaniu wśród milionerów, roli serca w duecie serce i rozum, odrekinianiu Wisły, szalonym pędzie i… pomocy Lecha Poznań. Jak ostatnie miesiące wyglądają oczami prezesa Wisły Kraków, Rafała Wisłockiego, któremu kilka dni temu stuknęło 100 dni na stanowisku? 

Jak przemierzyć samochodem trasę Kraków – Włoszczowa szybciej niż pociągiem? 

Teraz jedzie się dobrze, jest odcinek szybkiego ruchu. W styczniu, gdy był największy pęd, skończyłem spotkanie w sprawie kampanii promocyjnej o 2 w nocy i zaspałem na pociąg do Warszawy, który startował o 6:22. Dogoniłem go we Włoszczowej. Wydaje się to nieosiągalne, ale jednak można to zrobić.

To wciąż – zdaniem Google Maps – 1:44 drogi samochodem do godziny jazdy pociągu. Pytam, bo przemierzałem tę trasę nie raz – oczywiście ciężko pochwalać, ale rozmach robi wrażenie i pokazuje, w jakim szalonym trybie działaliście. 

Reklama

Pociąg na początku wcale nie jedzie tak szybko, do Miechowa jest dużo przejazdów, nie może się rozpędzić. Złapałbym go już w Miechowie, ale ruch był zbyt duży, trafiłem na serię aut i nie miałem jak ich wyprzedzić. Ciekawa historia, która pokazuje, że życie w stresie czasami sprawia, że człowiek nie podejmuje racjonalnych decyzji. Mogłem poczekać na kolejny pociąg i pojechać kilkadziesiąt minut później albo po prostu zadzwonić do Komisji Licencyjnej i przełożyć spotkanie. 

Często zdarzały się sytuacje, gdy człowiek musiał przekroczyć granice wytrzymałości? 

To jest o tyle ciężkie, że poświęca się inne elementy życia dla Wisły. Cierpią relacje, życie osobiste, rodzina. To jest dla mnie największa trudność. Brakuje czasu na rozwój osobisty i realizowanie swoich pasji, a ja zawsze chciałbym się rozwijać w swojej dziedzinie, pracy trenerskiej, doskonalić angielski, wrócić do hiszpańskiego. Kto pracował ze mną w akademii wie, ile to kosztowało i ile zrobiliśmy własnymi rękami, by tę akademię rozwinąć.

W którym momencie pojawił się komfort normalnego życia? Pierwsze tygodnie były totalnym szaleństwem.

Teraz też są takie momenty, że nie ma na nic czasu. Dużo poświęcam, żeby się zregenerować w jak najlepszy sposób i zacząć kolejny dzień od pracy na najwyższych obrotach, na którym jestem w zasadzie od listopada 2015, gdy przejąłem akademię. Od tamtego momentu ani razu nie byłem na wakacjach. To jest szalenie trudne. Zazdroszczę ludziom, którzy pracują osiem godzin i po pracy mogą się wyłączyć, nie myśleć o tym. W mojej sytuacji, Piotra Obidzińskiego czy Rady Nadzorczej, musimy myśleć cały czas o klubie. Nie da się wyłączyć, Wisła jest wciąż w zbyt trudnej sytuacji. Czasem myślę sobie: po co ci to było? Byłeś trenerem, byłeś szczęśliwy. OK, trenerem też jesteś 24 godziny na dobę, twój zawodnik może czegoś od ciebie potrzebować, coś się stanie, cokolwiek. Ale w tamtej pracy możesz się wyłączyć i odpocząć. W pracy prezesa musisz być przygotowany na to, że w każdym momencie może być potrzebna reakcja. A z tyłu głowy masz cały czas to, że twój klub wciąż ma kilkanaście milionów długu. Nieustannie szukasz w głowie rozwiązania. To męczące. 

Co było w głowie Rafała Wisłockiego, gdy podejmował decyzję, że trzeba stanąć na czele tego projektu? To nie była u pana kwestia ambicjonalna, bardziej wynikała z potrzeby chwili – trzeba się tego podjąć, więc podwijam rękawy i się podejmuję. 

Reklama

Zostałem ratownikiem, nie wiedząc tak naprawdę czy potrafię pływać. 

Po pierwsze czuję dużą odpowiedzialność za Wisłę. Mam momenty, w których się zatrzymuję, patrzę wstecz i myślę sobie, że to niesamowite mieć na barkach klub, który ma 113 lat historii, tylu kibiców, takie legendy. Czuję, że to coś wielkiego. Ale tych momentów jest jeszcze mało, bo nie ma chwili, żeby się zatrzymać. Codzienność to jeden wielki pęd, w którym można złapać tylko krótkie momenty, tak jak teraz, gdy sobie siedzimy i rozmawiamy. To jest takie wow. Szok. Dopiero co byłem na spotkaniu prezesów Ekstraklasy. 16 osób, które zajmują się wielkimi klubami, prezes Boniek, Marcin Animucki, Marcin Stefański. Naprawdę myślisz sobie: co ja tutaj robię? 

Drugą rzeczą jest fakt, że była grupa ludzi – osoby z zarządu TS-u, Tomek Czwartkiewicz, Karolina Biedrzycka – której strasznie zależało, żeby klub przetrwał. Żeby nie skończyło się tylko na bitwie, którą podjęliśmy. To ma być – jak w haśle – historia, która się nie kończy. Było bardzo blisko końca, tego, by historia tego klubu uległa zniszczeniu. Na szczęście udało nam się zawrócić bieg Wisły. 

Zawrócić bieg Wisły i – pozostając w wodnej analogii – wypłoszyć z niej rekiny?

Ryzykowne stwierdzenie. Rzeczywiście, było środowisko ludzi związanych z tą grupą kibicowską, które chciało mieć wpływy w klubie. Ostatnio kibice utożsamiający się z tą grupą próbowali się przebić poprzez race, flagi. Oczekiwali, że będzie ich widać. Jak będzie teraz? Zobaczymy. Z doniesień prasowych wynika, że większość ludzi z tej formacji jest w więzieniu. Ale czy wszyscy? Czy są jeszcze osoby, które utożsamiają się z tą flagą, która może być odbierana jako flaga grupy kibicowskiej, ale nie tylko? 

Jak w klubie zostały przyjęte zatrzymania Dukata i Sharksów? 

Nie dyskutowaliśmy na ten temat. Tego dnia mieliśmy w TS-ie walne zgromadzenie, wszystko przebiegło szybko. To dowód na oczyszczenie klubu. Wiele osób mówi o tym, że to sygnał odcięcia od tego co było i coś, co da możliwość budowania czegoś nowego.

Jest obawa, że pojawi się wśród kibiców nowe rozdanie? Że znajdą się osoby, które przejmą ten rynek, przejmą dowodzenie nad ludźmi, którzy nie są zamknięci i wrócą do starej działalności?

Żadne środowisko nie znosi próżni. Zawsze musi być lider. Pytanie, w jakim kierunku nowy lider będzie chciał podążać. Mam nadzieję, że w wyłącznie kibicowskim – przygotowanie opraw, wspieranie klubu. My też jak przejmowaliśmy zarządzanie klubem, mogliśmy skupić się na problemach i mówić, że ten zrobił to, a ten to. Ale woleliśmy skoncentrować się na pozytywnych działaniach, budowie zespołu, sprawianiu by klub właściwie funkcjonował. Przyjdzie czas na inne działania, ale najważniejsze było to, by klub grał w Ekstraklasie. Udało nam się to zrobić. Runda wiosenna trwa, kilka fajnych spektakli się przy Reymonta wydarzyło, kilka małych porażek też odnieśliśmy. Klub przystąpi do rozgrywek w kolejnym sezonie, bo wszystko zmierza w tym kierunku, że spełnimy wymagania licencyjne i będziemy wypłacalni. 

Jak wytłumaczyć to, że normalni ultrasi solidaryzują się z Sharksami? Gdy na mecz z Pogonią zabroniono wniesienia flagi Sharksów, cała trybuna C stwierdziła, że zbojkotuje doping. Tego typu scen było kilka. Źle pojmowana lojalność?

Są różne grupy kibicowskie, a jedna z nich była najbardziej wpływowa zarówno na trybunach, jak i w relacjach z innymi grupami. Wśród grup kibicowskich jest jakaś rywalizacja. Jeżeli oni byli najmocniejsi i bronili honoru Wisły… Najmocniejsze jednostki, samce alfa, funkcjonowały jako grupa i imponowały innej grupie – mniejszej, spokojniejszej, skoncentrowanej na czymś innym. Ale szanującej tych, którzy w jakiś sposób bronili stada. Domyślam się, że tak to może funkcjonować. Domyślam się, bo nie wyrosłem z ruchu kibicowskiego. 

Nieraz ratowali honor, więc trzeba okazać im szacunek? 

Może tak.

Albo może reszta się bała? 

Albo się bała. Dwie możliwości. Wiemy, jak jest z wilkiem alfa, który idzie na końcu stada i każdy liczy się z tym, co on zrobi. Jak jest źle, oglądają się na niego.

Przejął się pan, że Sharksi pobili ultrasów Wisły?

Nie mamy pewności, że sytuacja rzeczywiście miała miejsce. Moja wiedza też jest ograniczona i opiera się na doniesieniach medialnych. Nie podejmowałem się badania informacji, bo to nie ma bezpośredniego wpływu na to, co się dzieje w klubie. 

To zaznaczenie swojej pozycji i próba wywarcia wpływu na zarządzie Wisły?

Jeśli tak było, to dla mnie jest to przede wszystkim smutne i te plotki nieco mnie zmartwiły. Oczywiście, są czasami w grupie nieporozumienia i poróżnimy się nawet z najlepszym przyjacielem. Na Weszło też macie różnice zdań? Na pewno macie. Ale podnoszenie ręki na przyjaciela to nigdy nie jest rozwiązanie. Zawsze dążę do tego, by rozwiązywać problemy dyskusją. 

Idąc nocą Krakowem odwraca się pan za siebie?

Nie, właśnie nie. Mam nadzieję, że moja wiara w to, że jestem bezpieczny, nie jest naiwnością. Normalnie poruszam się po mieście. Nie mam obaw. Więcej spotykam pozytywnych reakcji i to nie tylko w Krakowie. Kibic Arki Gdynia do mnie podszedł w Sopocie i gratulował, ostatnio we Wrocławiu również spotkałem się z pozytywnymi reakcjami. Myślę, że każdemu zależy na tym, by Wisła była mocna, tak samo zresztą jak mocna powinna być Cracovia. Kraków swoją drogą wyłania się na stolicę polskiego futbolu. Wisła jest w ostatnim czasie klubem z największą frekwencją, Cracovia się zmobilizowała. Możemy spojrzeć na to w ten sposób, że 38 tysięcy osób przychodzi w tym mieście na każdy mecz domowy. Na przykład w Trójmieście niestety tego nie ma. 

Gdyby ŁKS miał stadion, Łódź mogłaby dobić. 

Tak, Łódź może być dla nas silną konkurencją.

Mówiło się, że derby będą sprawdzianem tego, czy Kraków jest gotowy na normalność. Na gorąco wydawało się, że wszystko było w miarę godnie, ale jednak później okazało się, że niekoniecznie. Przyśpiewka o paleniu Żydów, po drugiej stronie ogień na trybunach, flaga Jude Gang, wyrywanie kaloryferów. 

Możemy różnie rozpatrywać. Naszym problemem były flagi niezwiązane z piłką nożną, które są cały czas wywieszane przez kibiców Cracovii. Pierwsza to flaga z przekreśloną gwiazdą, druga z hasłem „nigdy nie zejdziemy na psy”. Ten atak na nasz klub jest nawet w hymnie Cracovii. Dziwne, bo jestem zdania, że powinniśmy koncentrować się na tym, by każdy z nas miał lepiej, a nie by nasz sąsiad miał gorzej. To takie polskie jest. Ale mam nadzieję, że my jako klub będziemy kreowali pozytywne zachowania. Ja sam będę myślał tylko o tym, byśmy mieli lepiej i nasza piłka pięła się w górę. Bo czemu na Cracovii jest nagle wyższa frekwencja? Myślę, że to też sprzężenie zwrotne z tym, ile osób chodzi na Wisłę. Cracovia zaczęła walczyć o swoich kibiców, kreować różne akcje. I super, na plus. Niech stadiony się zapełniają. 

Zostało jeszcze coś do odrekinenia? Zrobiliście już bardzo dużo – od, co oczywiste, pozbycia się ludzi zatrudnionych w klubie, przez odcięcie się od SKWK, nowego najemcę siłowni, odnowioną restaurację, nawet kontrowersyjne vlepki zniknęły z obiektów. 

Przechodzimy kompleksową reformę i restrukturyzację, TS Wisła też wykazuje dobrą wolę. Restauracja jest już innym tworem, otwierana jest tylko w dni meczowe, przychód trafia bezpośrednio do TS-u, a nie do ewentualnego najemcy. Siłownia trafiła do najemcy, który ma krystaliczną przeszłość i przyszłość. Sklepiki są we władaniu TS-u i będą trafiały do nich produkty, które nie budzą takich emocji, jak wcześniej. Vlepki też zniknęły. Dużo zrobiliśmy, byśmy byli czystym klubem, na który będą mogły chodzić rodziny z dziećmi i cieszyć się futbolem.

Zależy nam też na tym, by trybuna C była miejscem, na którym będzie prowadzony głośny doping i które będzie dawało klubowi duże wsparcie. Kibice pokazali, że tak może być – na meczu z Piastem, na derbach czy meczu z Legią, poza pirotechniką. Swoją drogą zastanawiam się: czy ta pirotechnika mogła mieć wpływ na kształt ósemki? 

Jak? 

Nasi kibice odpalili pirotechnikę, przez co nie pojechali na wyjazd do Lubina. 

Nie przeceniamy ich roli?

Zastanawiam się. Po bramce Kuby na 2:1 w Lubinie, kiedy wiedzieliśmy, że jest ciężko, bo mecz nam się nie układał, potrzebowaliśmy dodatkowego wsparcia, bodźca. Kibice Zagłębia zarzucili serpentynami, odpalili pirotechnikę, wybili nas z rytmu. Nie mieliśmy wsparcia. Szanuję kibiców Lubina, ale mówię jak jest – nie do końca czuć tam atmosferę piłkarskiego święta. Dlaczego przegraliśmy w Sosnowcu? Prezes Mioduski mówił mi od razu, że teraz będzie nam bardzo ciężko z prostego powodu – dopiero co graliśmy z Legią przy 30 tysiącach widzów w atmosferze święta, a za trzy dni pojechaliśmy na stadion ze znacznie niższą frekwencją i inną atmosferą – kiełbaski, muzyka, trybuny kilkanaście metrów od linii bocznej. To był duży przeskok. Zawodnikom było trudno się przestawić, osłabienia też zrobiły swoje. No i oczywiście, na wynik wpłynęła w dużym stopniu forma rywala – Zagłębie zagrało bardzo dobre spotkanie. 

KRAKOW 31.03.2019 MECZ 27. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2018/19: WISLA KRAKOW - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: WISLA CRACOW - LEGIA WARSAW RAFAL WISLOCKI JAROSLAW KRZOSKA MASKOTKA - SMOK WAWELSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Co jest najczęstszym pytaniem potencjalnych inwestorów? To czy sytuacja z kibicami jest ustabilizowana? 

To bardzo ważny element, na który zwracają uwagę, tak. Obawiają się, że to uśpiona bomba, która tyka i może wystrzelić, bo nie ma pewności, że wszystko będzie dobrze. Po ostatnich wydarzeniach może się już okazać, że problematyczne środowisko będzie wyczyszczone. A przecież Wisła ma tysiące kibiców. Większość to ludzie kochający klub i futbol. To oni są wartością Wisły i wierzę, że dla każdego potencjalnego inwestora nasi kibice będą wielkim pozytywem. 

Będąc przez lata w klubie człowiek był świadomy, do jakiej ściany Wisła zaraz dobije? 

Miałem świadomość głównie tego, że ten klub w pewnym momencie nie rozwijał się tak, jak powinien. Nie prowadzone były inwestycje, które mogłyby go wprowadzić w XXI wiek. Naszym problemem są obiekty. Mamy bazę w Myślenicach, która jest dzierżawiona… 

Ale boiska to dziś abstrakcja. Pytam bardziej o układy i wynoszenie z klubu pieniędzy każdym możliwym źródłem. 

Sprawę i aspekty finansowe badają odpowiednie organy i to one wydadzą osądy. Dopiero od końcówki czerwca 2018 jestem w zarządzie TS Wisła, więc do tej pory miałem pełną wiedzę tylko o tym, co się działo w akademii i mogliśmy to z pełną transparentnością wykazać. Mam jednak w głowie to, o co pytałem na pierwszych zarządach TS-u.

O co pan pytał?

Moją pierwszą prośbę skierowałem o pokazanie bilansu finansowego meczu z AS Monaco. Jaki sens miał ten mecz? Fakt, to ciekawe przeżycie dla piłkarzy Wisły i dla kibiców, ale nie uważam, że był to dobry czas na organizowanie takie wydarzenia, ze względu na trudną sytuację klubu. Zorganizowano go przy współpracy z jakąś agencją, trzeba było zapłacić za pobyt Monaco czy za transmisję. Termin meczu wypadał między dwoma półfinałami mistrzostw świata. I tak cud, że przyszło parę tysięcy widzów. Bilans ekonomiczny był więc niekorzystny.

Po co to było?

Nie wiem. Ktoś sobie wymyślił taki mecz, ustalił datę, zrobił. Nie było to za mądre. 

Pracując z Sarapatą i Dukatem na co dzień widać było, że się miotają?

Miałem świadomość, że oboje nie znali się na piłce. Bo jak mieli się znać? 

Sarapata została wybrana z sekcji sportów walki, więc pewnie sporty walki są jej konikiem.

Damian był menedżerem siłowni, ale cóż on o piłce wiedział? Przewijali się przez struktury TS-u. Ja też pewnie nie za wiele wiem o piłce, ale sam kopałem na poziomie trzeciej ligi, pracowałem w akademii przez dziesięć lat, interesuję się futbolem, zwiedziłem osiem klubów w różnych częściach Europy. Ich wiedza o zarządzaniu? Może trochę większa, ale jak pokazuje przeszłość, nie wszystko było zrobione tak, jak powinno.

Musiały pojawiać się w głowie pytania: jak to jest, że dwie osoby, które nie znają się na piłce, rządzą klubem?

Szukali właściwych doradców, ale… czy Manuel Junco dobrze zarządzał pionem sportowym? Trzeba mu oddać, że zostało zrobionych kilka dobrych transferów jak Carlitos czy Pol Llonch. Ale z tego co wiem to raczej zasługa Kiko Ramireza, u którego byłem na stażu.

Jedną sprawą jest jakość transferów, drugą to, że pieniądze za te transfery uciekały z klubu. 

Chciałbym, żeby ktoś to kiedyś wyjaśnił. Dokładnie nie wiem, jak to wyglądało. Nie mam dokumentów świadczących o tym, by coś było niezgodne z prawem. Docierają różne głosy, mam też wątpliwości, co do niektórych decyzji, ale nie mnie to oceniać. Skupiam się na bieżących działaniach.

Czy osoba, która pobiła pracownika klubu za to, że ten nazwał Junco złodziejem, pracuje jeszcze w klubie?

Nie pracuje. Uznaliśmy, że to najlepsze rozwiązanie dla obu stron. Stwierdziliśmy, że lepiej będzie dla klubu, by osoby mocno związane poprzednim zarządem – odpowiadający za materiały drukowane czy firmy sprzątające – rozstały się z klubem i mogły kontynuować karierę w innym miejscu.

Czego się można nauczyć pracując na co dzień z Kubą Błaszczykowskim? 

Spektrum jest bardzo szerokie, mam wybrać jedną rzecz? Charakter… Nie, to takie oczywiste. Kuba pokazuje, jak wiele można poświęcić, zaryzykować dla idei, którą się uważa za ważniejszą niż większość ludzi. Jak w tym haśle: „miłość większa od milionów, Kuba witaj wreszcie w domu”. Nie jest dla niego ważne dobro osobiste, gdy można uratować ideę, w którą wierzy.

Jak wytłumaczyć tę jego miłość do Wisły? To tak naprawdę tylko dwa lata spędzone w Krakowie. 

W naszym życiu często jest tak, że ktoś nam zaufa. Kuba może powiedzieć, że był wcześniej odrzucony na testach, a Wisła i Werner Liczka w niego uwierzyli. Otoczono go opieką. Nagle z zawodnika czwartoligowego stał się zawodnikiem, który pokazuje się z wspaniałej strony w europejskich pucharach. Myślę, że to było kluczowe. Spotkał na swojej drodze kilka właściwych osób, które dały mu wsparcie i Wisła nagle stała się jego drugim domem. 

Pożyczka to jedno, decyzja o powrocie drugie, ale na docenienie też fakt, że Kuba chce mieć wpływ też na sprawy organizacyjne. 

Był zaangażowany zwłaszcza w pierwszy okres, gdy przychodził do klubu. Chciał mięć wiedzę na temat tego, kto za co odpowiada. Jaki jest zakres moich kompetencji, Piotrka Obidzińskiego, jakie spojrzenie ma Rada Nadzorcza. Ale po czasie się z tego wyłączył. Oddał zarządzanie osobom, które zajmują się tym zawodowo, a sam skupił się na tym, co najważniejsze. W pewnym momencie stał się najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy. Później zdarzył się uraz w meczu z Legią, który wyeliminował go z dalszego grania – w Lubinie zagrał na blokadzie, poza możliwościami organizmu. 

Kuma biznes? 

Widać, że dużo czerpał z tego, co działo się dookoła klubów, w których grał. Posiada wiedzę. W przyszłości odnajdzie się w zarządzaniu klubem czy własnym biznesie. Dużo wie o mechanizmach, które w klubach funkcjonują. 

Zostanie w Wiśle? 

Myślę, że jest duża szansa. Kuba ma świadomość tego, w jakiej sytuacji jest klub. Wszystko zależy od tego, czego od siebie oczekuje i jak dobrze się czuł przez ostatnie miesiące.

To samo pytanie – czego, oprócz kilku trudnych słów, można się nauczyć pracując z Jarosławem Królewskim?

Jego poziom inteligencji niszczy. Często wszystkich dookoła. Ma niespożyte siły w kreowaniu kolejnych pomysłów, rozwiązań. To bardzo inspirujące. Od Jarka można czerpać siły – potrafi nie spać przez 40 godzin i działać na adrenalinie. Mega optymizm. Czasem aż zabójczy. To jego wielki plus, że on tym optymizmem zaraża i niweluje narzekających. Jarek mówi, że jesteśmy w 75. minucie meczu. Ja uważam, że jesteśmy na początku spotkania po pierwszym kwadransie. Wiele jest jeszcze do zrobienia. 

Jak bardzo zmienił się od czasu, gdy graliście w jednym klubie? 

Urósł do sześcianu. Wtedy był optymistą i pełen energii, ale teraz to się wszystko spotęgowało. Wynika to pewnie z tego, że przeszedł długą drogę. Wiele rzeczy mu się udało, ale też nie udało – on wracał, ponawiał i znowu mu się udawało. Porażki dały mu powera. 

Prezes klubu musi być bardziej binarny czy probabilistyczny? 

Ta odpowiedź będzie rozwijana jeszcze przez kilka następnych stuleci. Myślę, że jednak binarny. Albo działasz w ten sposób, albo w ten. Albo podpisujesz, albo nie. 

Idźmy dalej – co można zaczerpnąć od Piotra Obidzińskiego? Jak istotny w ratowaniu klubu jest człowiek z zewnątrz, którego nie obchodzą żadne sentymenty i ucina to, co trzeba uciąć? Działa bezwzględnie jak buldożer? 

Myślę, że to kluczowe. Nie patrzy, kto ile zrobił dla klubu i kto jest ważną postacią. Robi to, co trzeba zrobić, by zapewnić klubowi przetrwanie. To czasami gra bez serca, ale potrzebna. Ciekaw jestem sam, jak ja funkcjonowałbym w innym miejscu. Teraz patrzę przez pryzmat tego, że pochodzę z miejsca, które dało mi szansę, znam wszystkich ludzi, wiele mu zawdzięczam. Zupełnie inna perspektywa. 

Jak to jest pełnić rolę serca w duecie serce i rozum? 

Mówiło się tak, że patrzyłem na pracowników jak na ludzi związanych z klubem od wielu lat i czasami było to dla mnie trudne. Restrukturyzacyjne podejście Piotra pokazuje, jak wyciągać spółkę z problemów. Powoli coś udaje nam się zrobić, ale jeszcze daleka droga do tego, by osiągnąć sukces. Jesteśmy w szesnastej minucie meczu, żeby dojechać do połowy trzeba jeszcze dużo zrobić. Każdy kolejny będzie jednak dużo łatwiejszy, bo pewne rzeczy będziemy spłacać cesjami z praw telewizyjnych. Za 2-3 lata może to dobrze funkcjonować. Pytanie, czy to będą inwestorzy, którzy już są w klubie, czy ktoś do nich dołączy czy może pojawi się zupełnie nowy właściciel. 

2018.09.18 ZABRZE EKSTRAKLASA PILKA NOZNA KONFERENCJA PRASOWA EKSTRA TALENT NZ RAFAL WISLOCKI FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl

Proszę odnieść się do tezy Krzysztofa Stanowskiego z tekstu o ratowaniu Wisły – pana siłą jest to, że nie udaje pan człowieka, który pozjadał wszystkie rozumy i ma świadomość, kogo trzeba posłuchać, kim się otoczyć, kogo spytać o radę.

Tak to musi funkcjonować, nawet w sztabie pierwszy trener musi posłuchać asystenta, trenera bramkarzy, psychologa. To też zarządzanie. Ktoś jest specjalistą w danej branży – czy to finanse, czy marketing, czy PR – więc musisz go wysłuchać, choć na końcu to ty podpisujesz dokument, więc decyzja musi być twoja. Musisz mieć dobrych doradców i musisz mieć przy tym szeroką wiedzę, bo czasami ktoś może chcieć ci źle doradzić albo po prostu nieświadomie popełnić błąd. Prezes musi więc właściwie wybierać i właściwie czuć. Cieszę się, że funkcjonowałem w piłce na każdym szczeblu – od dzieciaków do piłki seniorskiej skończywszy – i jestem w stanie zrozumieć pewne mechanizmy. Wykształcenie – AWF w Krakowie czy Wyższa Szkoła Zarządzania i Coachingu we Wrocławiu – dało mi potencjał, jeśli chodzi o wiedzę teoretyczną. Ta praktyka, którą przyszło mi odbyć w 100 dni, to taki przyspieszony kurs zarządzania klubem.

W książkach o tym nie piszą? 

Po konferencji na UJ rozmawiałem z panią profesor, która powiedziała mi, że realizowaliśmy na żywym organizmie wszystko to, co jest napisane w książkach. Podświadomie pamiętaliśmy o mechanizmach, które trzeba zastosować. Nie szliśmy akapit po akapicie z książki, czasem najważniejsze jest wyczucie, inteligencja emocjonalna. 

Czego można się nauczyć od Tomasza Jażdżyńskiego? To postać, która w całym układzie jest najmniej eksponowana, siedzi w cieniu, niewiele o niej wiemy. 

Może właśnie tego? Tomek pozostaje w cieniu, a tak naprawdę decyduje o wielu kluczowych kwestiach. Jest przewodniczącym Rady Nadzorczej i ma olbrzymią wiedzę na temat tego, co powinno się robić w dużych firmach. Ma w małym palcu prawo spółek handlowych. Swoją wiedzę i doświadczenie zdobywał w innej rodzaju spółkach, ale jest w stanie przekuwać je na klub piłkarski. To tak naprawdę biznes związany z emocjami, są one sprzedawane na stadionie. 

Co konkretnie jest jego największą zasługą? 

Myślę, że umiejętność zrozumienia wszystkich mechanizmów. Daje nam duży spokój. Potrafi spojrzeć szerzej na całość organizacji, przewidywać pewne działania. 

Co przewidział? Pojedźmy konkretem. 

Dużo rzeczy. Wiedział na przykład, że przekazanie części akcji kibicom będzie cieszyło się dużą popularnością. Przewidywał, że takie rozwiązanie pozwoli kibicom bardziej utożsamiać się z klubem i miał dużą wiedzę, jak to zrobić. Sam wprowadzał kilka spółek na giełdę czy przeprowadzał takie emisje. 

Czego się można nauczyć od Bogusława Leśnodorskiego?

Skarbnica wiedzy, jeśli chodzi o polskie kluby i to, co się w nich dzieje. To osoba, która odnosi sukcesy w świecie biznesu i polskim sporcie. Wiadomo, że pod jego wodzą Legia po wielu latach wróciła do Ligi Mistrzów i przeżywała, można powiedzieć, czasy świetności. Wie o futbolu po prostu wszystko, zna najważniejsze osoby w biznesie skupionym wokół piłki. Porusza się w tym we właściwy sposób. Wie po prostu, jak prawidłowo budować klub. Zwraca nam uwagę choćby na to, że kluczowym działem w klubie jest skauting, nie zawsze trzeba stawiać na zawodników, którzy są od dziecka wychowani w klubie. 

Zdarzyło się zadać pytanie na osobności „Boguś, po co ty to właściwie robisz”?

Nie, jeszcze nie było. Brakuje momentu, żeby się zatrzymać. Jak tylko się widzimy, rozmawiamy o tym, co zrobić, jak zadziałać, żeby ratować Wisłę. 

Ciężko było odsunąć się od Kwaśniewskiego i Michlowicza, którzy początkowo mieli być frontmenami Wisły? W porę doszedł pan do wniosku, że osoby tak powiązane z SKWK nie kojarzą się z nowym otwarciem na czystych zasadach.

Przy zawieraniu umowy pożyczki uregulowano zakres wpływu TS-u na Spółkę. Dzięki temu te kompetencje zostały całkowicie oddzielone. Pożyczkodawcy, czyli Jakub Błaszczykowski, Jarosław Królewski i Tomasz Jażdzyński, mają teraz prawo głosu jako walne zgromadzenie akcjonariuszy. Tym samym Zarząd TS-u zajmuje się jedynie sprawami stowarzyszenia. 

Ale jednak po konferencji trzeba było podjąć decyzję, że trzeba ich pozostawić głęboko w cieniu. 

Oni też muszą być skoncentrowani na pracy, która mają do wykonania. Łukasz jest bardziej skupiony na pracy przy koszykówce, Szymon działa jako prezes urzędujący w TS-ie. Zobaczymy, wkrótce w TS-ie walne wyborcze. Skończy się czteroletnia kadencja zarządu. Burzliwy czas, dużo zmian, zobaczymy jak się to wszystko potoczy.

Inna teza z tekstu Stana – czy znaczenie dla losów Wisły miało to, że w przeszłości kibicował pan Legii i nie był zatwardziałym wiślakiem, który usłyszawszy o pomocy z Warszawy mógł się naburmuszyć i powiedzieć, że od Legii to nawet złamanego grosza brać nie zamierza? 

Pewnie tak. Mam inne podejście niż osoby związane z Krakowem od dziecka. Jeśli ktoś chce ofiarować pomoc, to dlaczego mamy jej nie przyjąć? Otrzymaliśmy tę pomoc od Bogusława i ludzi związanych z Legią, ale – myślę, że to dobry moment, by o tym powiedzieć – gestem wykazał się też Lech Poznań, który mimo że w mediach społecznościowych nie pomagał, to swoje zrobił będąc w stanie poczekać i nie upominać się o pieniądze za Mateusza Lisa. 

To już uregulowane?

Tak, rata która powinna być zapłacona jest już zapłacona. Ale Lech mógł uprzeć się, że skoro nie jest wszystko uregulowane, Mateusz ma do nich wracać. Prezes powiedział, że spokojnie zaczeka na moment, gdy będziemy mogli zapłacić. Prezes Kulesza również kupił od nas dwóch zawodników i nie po cenie dużo niższej niż rynkowa. Też w jakiś sposób nam pomógł.

Czemu nie pobiera pan realnego wynagrodzenia? 

Pobieram najniższą krajową. Podjąłem taką decyzję ze względu na to, że klub był w trudnej sytuacji i uważałem, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Ale to też jest trudne. Widzę, na jakim poziomie funkcjonują prezesi innych klubów i osoby zarządzające. Ja nie mam swojego biznesu, by móc z niego bezpośrednio żyć. Żyję z tego, z czego się wykształciłem – z pracy trenerskiej i dyrektorskiej. Uznałem, że są ważniejsze rzeczy niż własne dobro. W akademii też tak zawsze do tego podchodziłem – sobie płaciłem na samym końcu, a też były ciężkie chwile. Moim celem jest normalne zarabianie, jeśli już się wyprowadzi klub na prostą. 

Nie ma w tym nic złego, że za codzienną kilkunastogodzinną pracę w kryzysowej sytuacji dostaje się pensje jak za codzienną kilkunastogodzinną pracę w kryzysowej sytuacji.

Też tak uważam. Podjąłem się misji ratunkowej nie mając wiedzy, jak się powinno to robić, dlatego uważałem, że nie powinienem zarabiać. Jak mówiłem – nie miałem pojęcia, czy dobrze pływam, a rzuciłem się na ratunek. Uznałem, że w tej sytuacji nie mogę oczekiwać wynagrodzenia. Są osoby, które znają się na restrukturyzacji i zarządzaniu klubem, to ich podstawowe zajęcie i one powinny normalnie zarabiać. A co będzie ze mną, kto będzie prezesem klubu po rozgrywkach – zobaczymy, przyjdzie na to czas. Jak deklarowałem wcześniej, jak będzie osoba, którą Rada Nadzorcza wskaże jako prezesa, oddanie mu funkcji będzie właściwym rozwiązaniem. Już bym sobie wrócił do roli trenera. 

Jak się pan czuje widząc osoby zarządzające klubami? 

Są wśród nich ludzie, które mają ogromne firmy, często milionerzy, a ja jestem młodym człowiekiem, który wyrasta ze środowiska akademickiego, trenerem piłki nożnej, pochodzącym z małej miejscowości z rodziny z klasy średniej. Moim rodzice żyli na skromnym poziomie. W domu nie było tak od razu Canal+, dopiero jak zacząłem mocno wnioskować tata założył. Tak jak Jarek, oglądałem mecze na zakodowanym Canal+ – przez 10 minut się oglądało, a potem był blokowany. Później Studio S-13, jestem na nim wychowany. 

Ale kompleksów żadnych chyba pan nie ma. 

Nie mam. Dobrze się czuję w tym środowisku. Uważam, że dzięki wiedzy wynikającej z doświadczenia w piłce młodzieżowej mógłbym się w nim odnaleźć na dłużej. Zresztą, otrzymuję od prezesów innych klubów dużo wsparcia. Prezes Boniek od pierwszego telefonu zadeklarował, że zawsze możemy dzwonić, pytać. Pewnie Bogusław Leśnodorski jest osobą, której zawdzięczamy najwięcej, ale kolejne osoby pokazywały się ze swoim wsparciem i jest ich naprawdę wiele. 

Czego będzie brakować, gdy już się wróci do pracy trenera?

Funkcjonowanie jako prezes tak wielkiego klubu niesie za sobą wiele plusów. Nawet rozpoznawalność na ulicy to ciekawe doświadczenie. Ludzie robiący z tobą zdjęcia – coś zabawnego, ale pozytywnego. Czego będzie brakowało? Zależy, jak historia się skończy. Jeśli dobrze, to niczego. Jeśli źle, będzie można przemyśleć, czy wszystko dobrze zrobiliśmy. Ale jeśli skończy się dobrze, będzie to materiał na dobrą książkę. Trzeba będzie usiąść i zrobić kalendarium, jak to było z tą jazdą samochodem, spotkaniami na mieście, świętowaniem zwycięstwa z derbach, kogo się udało spotkać w krakowskich dyskotekach.

Kogo?

To już w książce! 

Zupełnie serio – były już jakieś rozmowy z Netflixem czy HBO?

Po udanej akcji crowdfundingowej pojawiło się zapytanie ze strony jednego z reżyserów. Na ten moment nic dużego jeszcze nie ma. Wiele jest wątków, ale z drugiej strony… to w ogóle byłoby tak ciekawe? Grono zainteresowanych nie jest zbyt wąskie? 

Cała piłkarska Polska żyła tą sprawą, raczej nie. 

Musielibyśmy chyba zacząć gdzieś w Zurychu, nie?

Nie wcześniej? Zarysować cały kontekst? 

No tak, jest jeszcze sprawa z Meresińskim. 

Grałby podstawioną osobę, prawda? 

Przez kogo? 

Przez Sharksów?

Nie znam genezy, ale wokół tej sprawy narosło sporo teorii.

Było zaskoczenie, gdy do klubu przyszedł przelew od Meresińskiego? 

Myślę, że było, bo chyba wszyscy zastanawiali się, jak ta sprawa się potoczy.

Dres trenerski już wyprasowany? Czeka na półce? 

Jest! Jeszcze mi nie zabrali (śmiech). Trzeba przemyśleć, co z tym zrobić. Trener Pasieka i dyrektor Majewski będą na mnie krzyczeli, znów mi powiedzą, że obiecałem bycie trenerem a bawię się w działacza. Widzę swoją przyszłość w pracy trenerskiej, zresztą trener Stolarczyk jest najlepszym przykładem tego, że można na jakiś czas zostawić pracę trenera i wrócić z sukcesami. 

Da się przyzwyczaić do marynarek? 

Da się, ja nawet to lubię. Dobrze jestem ubrany, nie? 

W barwy Wisły. 

Szukałem czerwonej marynarki na mecze, gdy cały stadion miał być czerwony. Przyniosła wiele szczęścia w meczu z Legią. Lubię ten styl, bo łatwo rozpoznać, z którego jest się klubu.

Po fryzurze było jeszcze łatwiej. 

Fajna była. Dobrze się w niej czułem. Trochę żałuję, że tak szybko zmyłem. W salonie ustaliliśmy, by nie robić typowo trójkolorowej flagi wiślackiej, ale iść w kierunku dwóch kolorów plus Biała Gwiazda, trochę jakby doklejona. Z przodu bliżej może było „Blaugranie”, ale to też fajna symbolika i klub moich marzeń, model, do którego możemy dążyć. 

Jaka była reakcja bliskich? 

Pozytywna, bo dobrze wyglądałem! 

To kiedy przefarbuje się pan ponownie? 

Musi być jakiś zakład. Latem znów będziemy stali przed dużym wyzwaniem, by powalczyć o dużą liczbę karnetów. Zobaczymy, czy uda się kontynuować to powstanie. A przypomnę, że w Polsce tylko jedno powstanie na razie się udało, więc to wcale nie musi być takie oczywiste. 

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK / 400mm.pl

***

Więcej o Wiśle Kraków w audycji „Tego Słuchaj Wiślaku”, zaprasza Kamil Kania. 

Najnowsze

Cały na biało

Komentarze

0 komentarzy

Loading...