Zbigniew Boniek broni Jerzego Brzęczka, Jan Tomaszewski wręcz przeciwnie. Jakub Błaszczykowski zamyka usta krytykom. Oprócz tego m.in. wywiad z polskim trenerem bramkarzy pracującym w Chinach. Zapraszamy na środową prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zbigniew Boniek staje w obronie Jerzego Brzęczka i reprezentacji, która wygrywa na początku eliminacji, ale w słabym stylu.
Brzęczek ma trudniejsze życie od Adama Nawałki?
Jurek to jest zbyt porządny facet dla otoczenia, w którym się obraca. Ze wszystkimi rozmawia, dla wszystkich jest miły, każdy ma go na wyciągnięcie ręki. Jestem zaskoczony poziomem mówienia o nim. To nie jest Jureczek, Juruś, wujek tego czy tamtego, a selekcjoner reprezentacji Polski. Zasługuje na szacunek. Robi dobrą robotę. Zostaje do końca el. EURO 2020, choć wielu już by najchętniej szukało następcy. Nie wiem, z jakiego powodu. Żadnej zmiany nie będzie. Kadra gra brzydko? Tak, jest wiele do poprawy, ale wolę mieć sześć punktów niż skakać pod sufit, że fajnie klepaliśmy piłką, a na końcu to nas rozklepali. Nie jestem przekonany, że Holendrzy cieszyli się z porażki z Niemcami, bo był fajny mecz. Patrzą na tabelę i pewnie woleliby być tam, gdzie my.
Zwycięstwo z Austrią traci na znaczeniu, skoro przegrała 2:4 z Izraelem?
Ta grupa pewnie jeszcze zbuduje przed nami kilka poważnych przeszkód. Piłkarsko lubimy dzielić kraje na nazwy. Bez zaglądania, co dana reprezentacja kryje pod kołdrą. Jak ktoś się dziwnie nazywa, trzeba wygrać z nim 5:0, a gdy jedziemy do poważniejszego kraju, na pewno będą kłopoty. W spotkaniu z nami Austria narobiła się po pachy. Nic nie osiągnęła i zestresowana pojechała do Izraela. Prowadziła 1:0, równie dobrze mogła ten wynik podwyższyć, a po pierwszej połowie dostała jedną, drugą bramkę i wszystko się posypało. Piłka w pigułce. Izrael jest bardzo dobry technicznie. Ma inwencję w fazie ofensywnej. Na pewno sprawi nam kłopoty, co w ogóle nas nie zaskakuje. Wiedzieliśmy o tym wcześniej. To inni przed startem eliminacji wręczali nam awans za zasługi.
Tylko gola brakuje Kamilowi Glikowi, by zrównał się z najlepszymi strzelcami wśród obrońców w dziejach kadry.
W niedzielnym meczu z Łotwą (2:0) stoper AS Monaco zdobył swoją piątą bramkę w drużynie narodowej. Jerzy Gorgoń, Tomasz Hajto i Tomasz Kłos mają po 6 trafi eń. – Na pewno nas wyprzedzi. Z całego serca mu tego życzę, bo byłby to bardzo dobry znak dla biało-czerwonych. Glik ma dopiero 31 lat, więc jeszcze co najmniej 2–3 lata powinien grać na wysokim reprezentacyjnym poziomie. Jest zdrowy, występuje w klubie z silnej ligi, ma bogate doświadczenie. Czegóż chcieć więcej? – mówi Kłos.
– A niech nas wyprzedza, nie jestem zazdrosny. Strzelający obrońca to zawsze duża wartość dodana, dlatego szczególnie cenię Kamila – podkreśla Hajto, przypominając, że jemu samemu dwukrotnie w meczach z Anglią zdarzyło się zagrać na prawej pomocy. Raz, gdy drużynę prowadził Antoni Piechniczek (1:2 na Wembley) i drugi, gdy selekcjonerem był Janusz Wójcik (0:0 w Warszawie). – W tamtych spotkaniach jednak gola nie strzeliłem. Do siatki trafiałem zawsze jako obrońca – uściśla na wszelki wypadek.
Kłos również sobie przypomina, że za Wójcika dwa mecze rozegrał na prawej pomocy. – Zanim wkroczyłem w wiek juniora, w ogóle występowałem w ofensywnej formacji, dopiero w dorosłej piłce zostałem na stałe przesunięty do obrony – tłumaczy.
Mimo porażki z Serbią morale w kadrze U-21 zbytnio nie spadło. Tak przynajmniej zapewnia Mateusz Wieteska.
ROBERT BŁOŃSKI: Porażka z Serbią bardzo was zasmuciła?
MATEUSZ WIETESKA: Trochę tak, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do przegrywania. Zdarzyło nam się dopiero po raz drugi, odkąd zespół prowadzi trener Czesław Michniewicz. Boli, bo graliśmy u siebie, przyszło trochę kibiców, a my nawet nie strzeliliśmy gola. Serbowie wykorzystali nasze błędy. My takich okazji jak oni nie mieliśmy. Za nami także spotkanie w Anglii – trener szukał w meczach towarzyskich różnych rozwiązań taktycznych i personalnych, by zaskoczyć przeciwnika w czerwcu. Jest nad czym pracować.
Macie świadomość, że czeka was najważniejszy turniej w karierze?
Mamy to w głowie, bo kto wyjdzie z grupy i dostanie się do półfinału, ten pojedzie na igrzyska do Tokio. Bardzo ciężko zapracowaliśmy na ten awans, wiemy że przed nami ogromna szansa. Zewsząd słyszymy głosy, do jak trudnej grupy trafiliśmy. Ale potrafi my grać z silnymi przeciwnikami, trudno nas pokonać.
Dominik Nagy i Marko Vesović doznali urazów w meczach reprezentacji i Legia ma kłopot ze skrzydłami.
Tym razem Ricardo Sa Pinto musi inaczej zestawić zespół i najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jest wystawienie na skrzydłach Salvadora Agry i Iuriego Medeirosa. Portugalczycy dotąd nie okazali się wielkim wzmocnieniem Legii. Rozczarowywał zwłaszcza Agra. Wystąpił w pierwszym składzie w spotkaniach z Cracovią i Lechem. Oba starcia stołeczna drużyna przegrała po 0:2, a Agra należał do najsłabszych. Potem dwukrotnie nie wszedł na boisko, a dwa razy pojawił się na nim w roli rezerwowego. Dalej nie udowodnił, że jego transfer był dobrym pomysłem. Teraz może jednak dostać kolejną szansę. Podobnie jak Medeiros. Ten w spotkaniu z Miedzią (2:0) pokazał, że ma duży potencjał. Potem w pierwszym składzie wystąpił jeszcze dwukrotnie, ale już tak dobrze nie wypadł.
Marek Kujach – były bramkarz Lechii Gdańsk i holenderskich klubów, skaut Ajaksu Amsterdam – aktualnie szkoli bramkarzy w pekińskim Beijing Guoan.
MARCIN DOBOSZ: W zeszłym roku trafił pan z Ajaksu do Chin. Jak to się stało?
MAREK KUJACH: Patrick Ladru, mój zwierzchnik z Ajaksu, dyrektor skautingu młodzieżowego, został dyrektorem akademii Beijing Guoan. To jeden z największych klubów w Azji, grający w azjatyckiej Champions League. Zaproponował mi, żebym wyjechał razem z nim. Długo nie musiałem się zastanawiać, bo propozycja była bardzo ciekawa. Chiny były dla mnie egzotycznym krajem, ale powoli przestają, bo coraz lepiej je poznaję. To już dziewięć miesięcy.
Do kiedy obowiązuje pana umowa?
Pierwszą propozycję dostałem na trzy lata, ale nie chciałem się zgodzić, bo nie znałem jeszcze Chin. Wynegocjowałem, że podpiszę kontrakt na rok z możliwością przedłużenia o kolejne dwa. Niedawno miałem rozmowę w tej sprawie, przeprowadziłem prezentację i myślę, że się podobała. Akademia zrobiła w ostatnich miesiącach duży krok do przodu i mam nadzieję, że zostanę tu na dłużej. Bardzo bym chciał.
Jaki jest pana zakres obowiązków? Pracuje pan tylko z juniorami czy także z pierwszym zespołem?
Jako „Head of Goalkeeper Coaches”, jestem odpowiedzialny za bramkarzy w całej akademii do drużyny rezerw włącznie. Od kategorii U-13 do U-21. W rezerwach pracuje ze mną m.in. Stanley Menzo. W przyszłym roku chcemy budować jeszcze młodsze roczniki, nawet do U-8. Ważne, żeby jak najszybciej uczyć chłopaków odpowiedniej techniki.
Jaki jest poziom młodych Chińczyków?
Potencjał jest naprawdę ogromny. W samym Pekinie mieszka ponad 20 milionów ludzi, więc talenty gdzieś muszą być, tylko trzeba je znaleźć. I dobrze wyszkolić.
SPORT
Jakub Błaszczykowski zamknął usta swoim oponentom.
Kiepsko wytrenowany organizm mógłby przeżyć szok, ale Błaszczykowski to dobry przykład, że ciężka praca procentuje w dłuższym wymiarze. Z fizycznych statystyk wiślaków wynika, że Błaszczykowski od początku rundy wyglądał dobrze. W pierwszym tegorocznym spotkaniu, przeciwko Górnikowi Zabrze przebiegł 10,64 km, rozwinął prędkość maksymalną 32,13 km/h (najlepszy wynik w zespole). Zanotował 11 sprintów (powyżej 25,2 km/h) i aż 56 razy biegł z prędkością większą niż 19,8 km/h. To były najlepsze statystyki w zespole Białej Gwiazdy. Gdy zerkamy na jego statystyki biegowe z ostatniego spotkania, przeciwko Cracovii (3:2), nie ma tu wielkiej różnicy. Przebiegnięte 10,17 km, 9 sprintów i 56 momentów biegu szybkiego (19,8 km/h – 25,2 km/h). Prędkość maksymalna 29,84 km/h.
Na przestrzeni tych sześciu ekstraklasowych meczów w górę poszły za to wskaźniki statystyk czysto piłkarskich. Celne podania? Z 75% do 81%. Pojedynki wygrane z 29% do 43%, udane zwody z 14% do 67%. Mecz z Koroną (6:2) był pierwszym przebłyskiem, spotkanie z Cracovią (3:2) potwierdzeniem, a potem przyszła asysta w spotkaniu reprezentacji Polski z Łotwą. Błaszczykowski wszedł na boisko w trudnym momencie, do końca meczu pozostawało niespełna pół godziny, a drużyna Jerzego Brzęczka wciąż nie potrafiła przebić się przez defensywę rywali. Udało się to wkrótce po wejściu Błaszczykowskiego, a potem piłkarz Wisły asystował przy golu Kamila Glika na 2:0. Co ważne, przez warszawską publiczność został powitany bardzo gorąco.
Dla Marka Kusty to Wisła Kraków jest faworytem meczu z Legią.
W niedzielę do Krakowa przyjeżdża mistrz Polski. Uważa pan, że Legia jest faworytem tego spotkania?
– Nie. Faworytem jest Wisła. W derbach zaprezentowała się bardzo dobrze. Po zimowych zmianach w klubie teraz łapie wyższy pułap. Zawodnicy coraz lepiej rozumieją się na boisku, w każdym meczu stwarzają sporo sytuacji do zdobycia gola, a co ważne – są bardzo skuteczni pod bramką rywala. Dostrzegam dobrą grę defensywy i drugiej linii, a do tego coraz groźniejsze są skrzydła – Kuba Błaszczykowski i Sławek Peszko. Wierzę, że dla Wisły jest to dopiero początek dobrej gry.
Wspomniał pan o kłopotach klubu. Mocno przeżywał pan tę zimę, gdy nie wiadomo było, czy Wisła przetrwa?
– Tak, jak każdy, kto jest związany z Wisłą. Nie wyobrażałem sobie, by klub mógł wypaść z ekstraklasy.
Przyłączył się pan do walki o przetrwanie? Kupił na przykład akcje klubu?
– Nie. Wspierałem Wisłę ile mogłem, ale tylko duchowo. Wiedziałem, że poradzi sobie dzięki pospolitemu ruszeniu, które miało miejsce. To było bardzo fajne. Postawa Kuby, który pożyczył klubowi pieniądze, to było coś wyjątkowego. Inni zawodnicy też stanęli na wysokości zadania, bo spokojnie czekali na zaległe wypłaty. Wisła wybroniła się w tej trudnej sytuacji, co było mobilizujące dla drużyny i dla całego klubu.
Trener GKS-u Tychy, Ryszard Tarasiewicz chce jak najszybciej zapewnić sobie utrzymanie.
A ktoś zabrania nam wygrać dziewięć ostatnich meczów? – Ryszard Tarasiewicz odpowiada pytaniem na nasze pytanie nawiązujące do celów zespołu. Zimą trener tyszan zapowiadał, że w pierwszych czterech kolejkach trzeba zdobyć jak najwięcej punktów, by określić, o co przyjdzie walczyć GKS-owi. Te cztery kolejki przyniosły 5-punktową zdobycz, pozwalającą trzymać na dystans strefę spadkową. I… chyba tylko tyle.
– Nie jestem do końca zadowolony, bo mecze w Krakowie (3:1 z Garbarnią – dop. red.) i Poznaniu (1:1 z Wartą – dop. red.) były dla nas mimo wszystko trudniejsze niż ten w Olsztynie, który przegraliśmy ze Stomilem 0:2. Ta porażka leży mi na wątrobie do teraz. Nie powinniśmy dotąd ani jednego spotkania kończyć w tej rundzie jako pokonani. Nie dopuszczamy rywali do wielu sytuacji. Nasza dobra postawa nie jest do końca zrekompensowana punktami – podkreśla szkoleniowiec drużyny z Tychów. Patrząc w tabelę, jest realistą. – Najpierw zabezpieczmy sobie utrzymanie. Jak najszybciej. To nie minimalizm czy brak ambicji, ale logika. Zapewnijmy sobie ligowy byt, a potem myślmy, co dalej – zaznacza.
Sędzia Szymon Marciniak podpadł Portugalczykom w meczu z Serbią.
Na początku meczu nasz arbiter podyktował rzut karny dla gości, ale nie o to były do niego pretensje, ale o sytuację w II połowie. Po „główce” Andre Silvy piłkę zagrał ręką Antonio Rukavina i Marciniak najpierw wskazał na 11 metr. Potem skonsultował się z arbitrem asystentem Pawłem Sokolnickim i decyzję zmienił. To wyprowadziło z równowagi selekcjonera Portugalczyków. Na nic zdały się jego pretensje do arbitra na linii, ani protesty zawodników do Marciniaka na boisku. Fernando Santos stwierdził potem przed kamerami portugalskiej telewizji RTP, że razem z Marciniakiem po meczu obejrzeli powtórkę sytuacji i arbiter przyznał się do błędu oraz przeprosił. – To żadna dla mnie pociecha i tak każdy widział, że był karny. Powiedziałem mu, że największą winę ponosi jego asystent – oświadczył selekcjoner.
SUPER EXPRESS
Piotr Zieliński nie ma nic przeciwko, żeby grający na boku pomocy zamieniać się stronami z Kamilem Grosickim.
Również Kamil Grosicki w Hull gra na lewej pomocy. Zieliński w trakcie meczu z Łotwą chętnie ustępował mu miejsca i pozwalał grać po lewej stronie. – Kamil podbiegł i zapytał, czy moglibyśmy się zamienić stronami. Przed meczem też mnie o to zagadał. Od lat gra na tej pozycji, ja nie mam z tym problemu. Poszedł na lewą i gra troszkę ruszyła. Przed drugą połową też zapytał mnie o to, czy może chciałbym wrócić na tę lewą stronę. Zdecydowałem, że zostanę na prawej, bo byłem przekonany, że ta gra ruszy – zaznacza piłkarz włoskiego Napoli.
GAZETA WYBORCZA
Jan Tomaszewski nie zamierza chwalić Jerzego Brzęczka za sam fakt zdobycia sześciu punktów z Austrią i Łotwą.
DARIUSZ WOŁOWSKI: Czy wygrane z Austrią i Łotwą przekonały pana, że Robert Lewandowski i Krzysztof Piątek mogą jednak grać razem?
JAN TOMASZEWSKI: Przekonały mnie, że nasza drużyna narodowa chce być kuriozum w skali światowej. Żaden liczący się zespół nie gra z dwoma środkowymi napastnikami. Spójrzmy na wielkie kluby: Barcelonę, Real czy Bayern stać na zatrudnienie nawet po trzech – tylko po co, skoro w podstawowej jedenastce potrzebny jest jeden? To samo u mistrzów świata, czyli Francji, i wszystkich czołowych drużyn narodowych. Ilu dobrych środkowych napastników ma Argentyna? Higuaín, Agüero, Icardi, a jednak jej selekcjoner zostałby okrzyknięty szaleńcem, gdyby chciał wszystkich naraz upchnąć na boisku. Tymczasem Jerzy Brzęczek dał sobie wmówić, że posadzenie na ławce Piątka lub Milika jest marnowaniem potencjału polskiej piłki. To ja pytam: czy nie powinien wystawić do gry dwóch lub trzech bramkarzy? Przecież bramkarzy mamy światowej klasy. Czy zostawianie ma ławce Fabiańskiego nie jest marnowaniem potencjału? Wpuśćmy go do gry obok Szczęsnego, a wtedy dopiero świat spojrzy na naszą drużynę z otwartymi ustami.
Fot. FotoPyk