Nie wiemy, co działo się w ostatnim czasie w głowie Massimiliano Allegriego. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy opracował na ten mecz jakiś genialny plan i za kilkanaście godzin będziemy gorączkowo produkowali pochwalne teksty na jego cześć. Moglibyśmy jednak dwoić się i troić, stawać na głowie i klaskać uszami, ale znaleźć argumenty za tym, że Juventus wyeliminuje Atletico jest potwornie trudno.
Wystarczy przypomnieć sobie pierwszy mecz, w którym wyjątkowo dobrze dysponowana, zdyscyplinowana taktycznie, neutralizująca wszystkie atuty rywali, niesiona żywiołowym dopingiem banda Diego Simeone rozniosła Starą Damę. Właśnie, rozniosła, mimo że wygrała tylko 2:0, na dodatek po golach strzelonych w końcowej fazie spotkania. Ale naprawdę, 2:0 okazało się najniższym wymiarem kary. Trafił Gimenez, trafił Godin, a przecież stuprocentowe sytuacje wykreowali sobie jeszcze Griezmann i Costa, a Morata nawet zdobył bramkę, lecz nieuznaną.
Wyrachowane Atletico nie dało szans zachowawczemu, wręcz cynicznemu Juventusowi, który wyglądał, jakby wychodził z założenia: czy się stoi, czy się leży, dobry wynik się należy.
Powód? Może rozleniwienie realiami Serie A, może przekonanie o solidności defensywy i spokój w związku z posiadaniem tego-gościa-z-przodu-dzięki-któremu-zawsze-coś-wpadnie. Efekt? Atletico przekłuwające ten balon pewności siebie i sprawiające, że powietrze uleciało z donośnym hukiem.
Gol CR7 otworzy strzelanie w meczu w Turynie? Kurs w ETOTO.pl to 3,50
Gdzie leży przyczyna takiej postawy Juventusu? Juventusu, który – dodajnym – błądził zarówno w defensywie (kryminał De Sciglio!), jak i w ofensywie (jakiś strzał Ronaldo, jakieś uderzenie Dybali i tyle), a jego atak pozycyjny leżał i kwiczał z przerażenia, gdy gospodarze podchodzili do agresywnego pressingu? Cóż, trudno nie odnieść wrażenie, że trener Starej Damy poległ taktycznie. Przede wszystkim zaspał, gdy Cholo dokonał trzech zmian w krótkim czasie, wpuszczając Moratę, Lemara i Correę za Costę, Parteya i Koke. Efektem “uwolnienie” Griezmanna, który zyskał więcej swobody. Wcześniej wszystkie oczy zwrócone na niego, obstawiony przez rywali, bez możliwości spokojnego przyjęcia piłki, po roszadach argentyńskiego szkoleniowca – zyskujący cały zastęp ofensywnych kompanów, którzy poluzowali szyki defensywne Starej Damy. A gdy Allegri zorientował się, w co gra Simenone, było już za późno, by cokolwiek zmienić. Pokłosiem fatalnych błędów defensywy i niefortunnych kiksów Mario Mandżukicia były dwa gole madrytczyków, stawiającego Juve w podbramkowej sytuacji przed rewanżem.
Jakkolwiek spojrzeć, zadecydowały błędy indywidualne zawodników, ale powstrzymanie się przez wrzuceniem kamyczka do ogródka Allegriego byłoby drastycznym pójściem na skróty. Co prawda samo zgubienie się w labiryncie Diego Simeone grzechem nie jest, tym bardziej że mówimy o przebiegłym lisie, tak samo doświadczonym jak wyrachowanym. Zastawiającym pułapki na każdym kroku. Ale nie jest tak, że Allegri pogubił się pierwszy raz. Po prostu dostaliśmy kolejny dowód na to, że aż do bólu wyrachowana wizja piłki, w której zdecydowanie bliżej mu do księgowego – co weekend podliczającego bilans zysków i strat – niż do artysty, który chciałby cokolwiek stworzyć, kogokolwiek zachwycić, może i sprawdza się w lidze włoskiej, ale na europejskiej arenie to zdecydowanie za mało.
Nie mamy zamiaru umniejszać jego zasług, zdajemy sobie sprawę, że wycisnął ze Starej Damy sporo. Że nie mając luksusu zatrzymywania najlepszych piłkarzy i w większości przypadków ściągania gwiazd gotowych do gry, osiągał bardzo dobre wyniki.
Juventus dokona niemożliwego? Kurs na awans Starej Damy w ETOTO? 3,85
Wiemy, że bardziej niż pokazywać siłę swojego zespołu, woli niwelować moc rywala. Ma do tego prawo, pytanie czy Juventus zbyt często nie pada ofiarą minimalizmu, nierzadko zbytniej pewności siebie jak z Atletico.
Inne przykłady? Weźmy najbardziej znamienny. Zeszły sezon, dramatyczny rewanż z Realem Madryt. Narzucenie swojego stylu gry, odrobienie trzech bramek straty i… zamiast próby dobicia rannego, wycofanie się do okopu.
Efekt końcowy znamy.
Tak naprawdę minimalizm uwidacznia się również w tym sezonie Serie A. Nie jest tajemnicą skrywaną w sejfie kilka metrów pod ziemią, że Stara Dama prezentuje się w lidze przeciętnie. Po prostu przeciętnie, mimo że nie przegrała żadnego z dwudziestu siedmiu meczów. Dominator strasznie męczy widzów, ale właśnie – dominuje. I wydaje się, że póki za lejce pociąga Allegri, klubowi nie grozi zakłócenie ciągłości sukcesów w Italii. Z drugiej strony mówimy o człowieku opętanym koniecznością kombinowania i wielbiącym kunktatorstwo, co często wychodzi mu bokiem na europejskiej arenie, gdy sam podcina własnej drużyny skrzydła i swoimi dziwacznymi decyzjami taktycznymi wpędza ją w tarapaty.
Real najlepszym przykładem, ostatni mecz z Atletico kolejnym.
By odrobić dwubramkową stratę z piekielnie solidnym Atletico – jednak Atletico osłabionym: bez wykartkowanych Costy i Thomasa, prawdopodobnie bez narzekającego na uraz Godina, ale cały czas z piekielnie solidnym – Massimiliano Allegriego będzie musiał swoją filozofię zmienić. Nawiązać do feralnego meczu z Królewskimi na Bernabeu, ustawiając drużynę tak, by nie tylko szybko wyrównać wynik dwumeczu, ale i później nie popełnić błędów przeszłości.
Mecz bez historii, pewne zwycięstwo Atleti? Kurs w ETOTO aż 5,65
Największa nadzieja w odrodzeniu Cristiano Ronaldo. Odrodzeniu, rzecz jasna, po zneutralizowaniu Portugalczyka w pierwszym spotkaniu. Dla niego, co naturalne, Liga Mistrzów stanowi podwójną motywację. Czwarte zwycięstwo z rzędu byłoby sprawą historyczną, ale i przybliżyłoby go do osiągnięcia czegoś większego, jeżeli można wyobrazić sobie coś jeszcze większego.
Do rzeczy łechtającej ego, potencjalnie nakręcająca jeszcze bardziej jego legendę. Do zostania niekwestionowaną gwiazdą trzeciego wielkiego klubu, do zdobycia Ligi Mistrzów z trzecią drużyna w historii. Wreszcie – do udowodnienia, że w ciągu całej kariery był piłkarzem ekstremalnie wszechstronnym, zdolnym do zaadaptowania się w trzech silnych, europejskich drużynach.
Ale do tego potrzeba ciut więcej niż 1/8 Ligi Mistrzów z Juventusem. Ciut więcej niż pokazywania, że wygrało się pięć razy Ligę Mistrzów. To wielkie osiągnięcie, jasne, ale mówimy o przeszłości, a przeszłość nie zagwarantuje CR7 tego, co nakręca go najbardziej – najważniejszych europejskich trofeów i indywidualnych nagród.
Te może zdobyć wyłącznie pisząc kolejne rozdziały swojej historii właśnie teraz, choć na przeciwko staje dziś wyjątkowo wymagający korektor.
Fot. Newspix.pl