Dzień 26 kwietnia 2011 roku zapamiętany został jako ten, w którym Pep Guardiola nie wytrzymał. Coś w nim pękło i bardzo emocjonalnie odpowiedział na zaczepki Jose Mourinho. Trener z Santpedor był wściekły i rzucał wulgaryzmami, lecz po tym jak skończył prawić o „jebanym szefie i jebanym mistrzu konferencji prasowych”, dorzucił parę słów o ważnej roli wychowanków w jego drużynie.
Kilkadziesiąt godzin później kataloński szkoleniowiec potwierdził swoje słowa, ponieważ w półfinale Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt na plac gry wprowadził Sergiego Roberto. Nikt chyba jednak wtedy nie przypuszczał, że Guardiola do gry desygnował przyszłego szefa i mistrza Klasyków.
Historia Roberto nie od razu była bajeczna. Musiało minąć wiele lat nim piłkarz urodzony w Reus zaczął królować w spotkaniach, które elektryzują cały piłkarski świat. Droga 27-latka do chwały na Camp Nou miała wiele zakrętów, ale Hiszpan miał szczęście, że spotkał na niej dwóch znakomitych trenerów. Gdyby nie Pep Guardiola i zwłaszcza Luis Enrique reprezentant Hiszpanii mógłby nigdy nie osiągnąć sukcesu w swoim ukochanym klubie.
– Miałem ogromne szczęście, że Pep postawił na mnie i innych zawodników. Dzięki niemu zadebiutowaliśmy. Zawsze będę mu wdzięczny za to, że pozwolił mi zadebiutować na Camp Nou i uwierzył we mnie. Z Luisem Enrique miałem dwa etapy. Zadebiutowałem u niego w Barcelonie B, gdy wiekowo należałem jeszcze do kategorii juvenil, a później objął pierwszą drużynę, gdzie grałem na pozycji, na której nigdy wcześniej występowałem. W ten sposób otrzymywałem minuty na boisku, a tego właśnie pragnąłem. Zawsze będę wdzięczny Luisowi Enrique i Pepowi – mówił rok temu wzruszony Sergi Roberto.
Rok 2011 był dla Roberto niezwykły, ponieważ Guardiola dał jasny sygnał, że w niego wierzy. Nie wpuszcza się nastolatka w półfinale Ligi Mistrzów, nawet na kilka minut, jeśli nie widzi się w nim czegoś szczególnego. Z całą pewnością obecny szkoleniowiec Manchesteru City dostrzegł w Roberto coś wyjątkowego, ale później odszedł i nie miał możliwości, by oszlifować diament. Zrobił to dopiero Luis Enrique po kilku latach. I to nie od razu, ponieważ pierwszy sezon u Lucho dla Roberto był taki jak poprzedni, czyli bardzo kiepski.
Sergi Roberto w sezonie 14/15
La Liga – 507 minut
Copa del Rey – 297 minut
Liga Mistrzów – 114 minut
Fatalna gra młodego Katalończyka sprawiła, że stał się głównym obiektem szydery na Camp Nou. Śmiano się, że niegdyś wielki talent kreowany na następce Xaviego, nie nadaje się nawet na kelnera do roznoszenia drinków w jednej z knajp na Rambli. Wszystko przez to, że był zbyt wolny i ślamazarny. Ba, mówiło się nawet, że Sergi nie rozumie systemu gry Blaugrany. Władzom „Dumy Katalonii” wytykano natomiast, by zaprzestała podpisywania umów, które gwarantują juniorom wejście do pierwszej drużyny. Właśnie taki kontrakt w 2012 roku podpisał Roberto. Jakkolwiek by się nie rozwijał, miał pewność, że od sezonu 13/14 będzie zawodnikiem pierwszej drużyny.
Ogrom zarzutów pod adresem Katalończyka sprawiły, że nawet on zaczął wątpić w swojej umiejętności. Latem 2015 roku na stole pojawiły się oferty ze Stoke i Porto, które bardzo poważnie rozważał. Co prawda w głębi serca bardzo chciał zostać, ale nie chciał też być ciężarem dla swojej ukochanej drużyny… Gdy uwierzył kibicom, że Guardiola tamtego kwietniowego wieczoru pomylił się co do oceny jego talentu, pięścią w stół uderzył Luis Enrique. Zaprosił piłkarza na poważną rozmowę i przekazał, że mylić mogą się jedynie eksperci i kibice, którzy przestali w niego wierzyć. Dodał przy tym, że cały czas w niego wierzy i będzie dawał mu szanse w następnym sezonie. Szybko przekonał Roberto do pozostania, a także zrobił dla niego coś jeszcze. Znalazł nową pozycję, na której Sergi przypomniał sobie, że posiada wielki talent.
– Sergi Roberto to ktoś więcej niż zwykły piłkarz. Wszyscy go tutaj doskonale znamy. Zawodnicy, którzy mogą grać na wielu pozycjach, odgrywają ważne role. W tym sezonie Sergi Roberto częściej będzie grał jako boczny obrońca, jednak jeśli będziemy go potrzebować w środku pola, wystąpi i tam – powiedział wówczas Luis Enrique w jednym z wywiadów.
Jak przebiegał proces przebranżowienia Roberto pisaliśmy już pół roku temu: – Do przebranżowienia Roberto większość ekspertów podchodziło sceptycznie, ale już pre-sezon pokazał, że pomysł Enrique wcale taki głupi nie był. Katalończyk rozegrał w sparingach aż 340 minut (190 minut na pozycji prawego obrońcy) z 450 możliwych, a co najważniejsze wreszcie dobrze grał w piłkę. Co prawda sezonu nie rozpoczął najlepiej, bo zaliczył kiepskie występy w meczach o superpuchary Europy i Hiszpanii, ale prawdą jest, że wtedy większość piłkarzy mistrza Hiszpanii zagrało poniżej oczekiwań.
Prawdziwy test przed Sergim – a zarazem wielka szansa – nadszedł jednak w pierwszej kolejce ligowej, gdyż kontuzji w 19 minucie starcia z Athleticem Bilbao nabawił się Dani Alves. Oczywiście takie okoliczności sprawiły, że na boisku zameldował się Roberto, który pokazał się z bardzo dobrej strony. Nie tylko wtedy zresztą, bo pod nieobecność Brazylijczyka zagrał kilka naprawdę świetnych spotkań. I co najważniejsze tamte występy nie były tylko epizodem, a początkiem nowej drogi.
Sergi Roberto w sezonie 15/16
La Liga – 1915 minut
Copa del Rey – 356 minut
Liga Mistrzów – 344 minuty
Właśnie w tamtym rozdaniu Roberto pierwszy raz odegrał ważną rolę w El Clasico. Luis Enrique wystawił go na prawym skrzydle i wymagał zaangażowania w ofensywie. Lucho uważał, że pod nieobecność Leo Messiego w ataku potrzeba większego ognia na skrzydłach. Katalończyk spełnił założenia trenera, bo rozegrał naprawdę dobry mecz, który ukoronował asystą przy pierwszej bramce Luisa Suareza.
I to był dopiero początek drogi do miana króla El Clasico, o czym najlepiej świadczy fakt, że Sergi Roberto w ośmiu starciach z Realem Madryt zanotował sześć asyst. Dokonał tego w niespełna cztery lata. Dla porównania Leo Messi zanotował dziewięć asyst w meczach z Królewskimi. Potrzebował do tego jednak 15 lat! Takie liczby muszą robić wrażenie, a warto zaznaczyć przy tym, że wychowanek Barcelony często występuje w tych spotkaniach na innych pozycjach. Paradoks taki, że jeszcze kilka lat temu mówiło się, iż nie kuma systemu gry Barcelony. Obecnie wydaje się, że nikt nie rozumie go bardziej, niż Sergi Roberto.
Co ciekawe 27-latek nigdy nie asystował przy trafieniu Leo Messiego. Aż pięć razy podawał do Luisa Suareza, a jeden raz – ostatni ligowy mecz – do Ivana Rakiticia. Umówmy się jednak, że akcja którą przeprowadził dwa lata temu, uchodzi za coś więcej niż asystę. Gdyby wówczas Roberto nie pokusił się o rajd przez niemal całe boisko, Argentyńczyk nie miałby nawet okazji, by oddać strzał.
– Zawsze staram się dawać z siebie wszystko. Chcę być przykładem dla najmłodszych adeptów La Masii. Wcześniej przyglądałem się zawodnikom pierwszej drużyny i wyobrażam sobie, że teraz młodzi piłkarze robią to samo, gdy oglądają moje występy. Staram się im pokazać, że przed nimi niełatwa droga i jeśli chcą odnieść tutaj sukces, muszą być bardzo cierpliwi i konsekwentnie pracować… Obym mógł pójść w ślady Iniesty albo Messiego, którzy są tutaj przez całą karierę. Nadal jestem młody, mam 26 lat i przede mną długa kariera, ale byłbym zachwycony, gdybym mógł zostać tu całe życie. Zaciekle walczyłem, aby dotrzeć do tego miejsca, to dużo kosztuje i nie można pozwolić uciec szansom, jakie się pojawiają na drodze. Mam nadzieję, że nie będzie to moja ostatnia umowa – powiedział Sergi Roberto w lutym ubiegłego roku, gdy przedłużył umowę z Barceloną do 2022 roku.
Jeśli tak dalej pójdzie Sergi Roberto pójdzie w ślady Iniesty albo Messiego, ponieważ nikt o zdrowym rozsądku nie pozbędzie się piłkarza, który hurtowo rozgrywa wspaniałe mecze przeciwko odwiecznemu rywalowi. Bo tutaj nie chodzi tylko o asysty, ale przede wszystkim genialną grę. Często ocierającą się o perfekcję. Sergi Roberto może mieć zniżkę formy, ale jak przychodzi do meczu z Realem Madryt, zamienia się w gladiatora. Wychodzi na murawę i jest po prostu najlepszy.
Fot. NewsPix
Tłumaczenie cytatów: fcbarca.com