– Wstawaj, Jugolu!
– Zamknij się, młody.
– Człowieku… tylko nie młody.
Dialog pomiędzy Karimem Benzemą, wówczas nieopierzonym 17-latkiem z drugiej drużyny Olympique Lyon, a Enkeleidem Dobim, wtedy 29-letnim reprezentantem Albanii, który z niejednego pieca chleb jadł (KLIK), a co do którego narodowości pomylił się młody Francuz, pokazał, z jakim człowiekiem mamy do czynienia.
Albo raczej – z jakim charakterem, z jakim typem piłkarza.
Nazwać Benzemę młodym, nawet jeżeli tym młodym faktycznie był? Dla niego – największa obelga. – Myślę, że to mu pomagało, pchało do przodu w karierze. Ta chęć, żeby na boisku nie być żadnym młokosem – przyznawał po czasie Dobi. Tym razem nie nam, a Łukaszowi Olkowiczowi w „Przeglądzie Sportowym”.
Pewna doza bezczelności już od najmłodszych lat. Umiejętności piłkarskie, wrodzony talent – czyli rzeczy najważniejsze, by wbić się na piłkarskie szczyty wręcz kluczowe – swoją drogą. Ale one były na miejscu, nikt ich kwestionować nie zamierzał. Czytasz raporty o Benzemie sprzed dziewięciu czy dziesięciu lat i widzisz, że już wtedy mówiło się o piłkarzu wszechstronny. O typowej dziewiątce, operującej obiema nogami, z silnym uderzeniem. Generalnie – o przyszłej gwieździe futbolu. Jednak kto wie, czy wspomniana bezczelność nie okazała się kluczowa. Benzema stawiał na swoim, nie pozwalał pouczać się nawet zdecydowanie bardziej doświadczonym zawodnikom.
Przykład? Gdy wszedł do szatni pierwszej drużyny Lyonu, miał powiedzieć starszym kolegom: „Nie śmiejcie się, jestem tu, by zająć wasze miejsce”.
To zaprowadziło go wysoko. Gdy miał 17 lat, debiutował w Ligue 1. Trzy lata później stał się najlepszym strzelcem zespołu i najlepiej opłacanym piłkarzem we Francji, co było owocem pracy, o której nie zapominał. Bo pewność siebie pewnością siebie, ale nie ma przypadku w tym, że Francuz tak szybko wskoczył na najwyższy poziom. – Gdy zacząłem treningi z profesjonalistami, biegałem jak kurczak bez głowy. Krok po kroku poprawiałem umiejętności – przyznawał po czasie.
Choć oczywiście mankamentów nie brakowało. Przede wszystkim niezwiązanych z piłką, na czele ze skandalami i aferami obyczajowymi, żeby wymienić chociażby szantaż związany z seks taśmą Mathieu Valbueny.
Ale niejednoznaczna postać poza boiskiem, na zielonej murawie zawsze była kojarzona z rzeczy jak najbardziej legalnych – ze strzelania goli. Wyłożenie 35 milionów, które w 2009 roku zapłacił za niespełna 22-letniego Francuza marzący o galaktycznej drużynie Florentino Perez, wydawało się ruchem do bólu logicznym, skoro Benzema na przestrzeni pięciu sezonów w Lyonie – a trzech, w których występował w miarę regularnie – zapakował 66 goli, dokładając 27 asyst. Wynik dobry? Bardzo dobry? Pamiętajmy, że mówimy o 148 spotkaniach, pamiętajmy, że mówimy o 22-latku.
04/05: 6 meczów, 0 goli, 1 asysta
05/06: 16 meczów, 4 gole, 4 asysty
06/07: 27 meczów, 8 goli, 5 asyst
07/08: 52 mecze, 31 goli, 11 asyst
08/09: 47 meczów, 23 gole, 6 asyst
Odkąd podpisał kontrakt z Realem Madryt, minęło prawie dziesięć lat. Zaraz minie dziesięć sezonów. Szmat czasu, dość powiedzieć, że względem 2009 roku w drużynie Królewskich utrzymali się jedynie Ramos i Marcelo.
I o ile Ramos i Marcelo nigdy się z przesadną krytyką ze strony kibiców nie spotkali – oczywiście, krytyka dotykała ich niejednokrotnie, ale przecież nikt ich z klubu nie wyganiał – o tyle zdania w sprawie przydatności Benzemy były podzielone. I wydaje się, że podzielone są do dzisiaj.
Obecnie Benzema jest na fali – sześć bramek w czterech ostatnich meczach – ale jeszcze kilka miesięcy temu traktowano go jak największe zło. Nazywano napastnikiem bezużytecznym, wręcz wyklętym. Tym, który nie sprostał oczekiwaniom, by przejąc stery, gdy pokład opuścił Cristiano Ronaldo.
Pytanie, czy Benzema jest w najlepsze formie, odkąd trafił do Realu?
Pytanie, czy Benzema odzyskuje zaufanie madryckich kibiców i jak w ogóle oceniać dekadę, którą spędził w Realu?
Pytanie, czy Benzema to napastnik, który Realowi więcej daje, czy zabiera?
Pytanie, czy Gary Lineker – pisząc dosadnego twetta o przereklamowanym Francuzie – miał tylko trochę racji, czy miał bardzo dużo racji?
https://twitter.com/GaryLineker/status/920378807655305218
– Mam wrażenie, że coraz bardziej zabijamy futbol, robimy tak jak w NBA. Rzadko analizujemy występy całych drużyn, częściej przyglądamy się statystykom indywidualnym. Za chwilę będziemy nagradzać pucharami graczy za największą liczbę dryblingów albo podań. Kiedyś w analizach wszystko dążyło do oceny zespołu jako całości – chodziło o poruszanie się, taktykę… Teraz rozkłada się piłkę na czynniki pierwsze, mówi i pisze się o jednostkach. Strzeliłeś, więc jesteś wielki. Nie strzeliłeś, a zatem jesteś kiepski – mówił jeszcze kilka miesięcy temu Francuz. Real zawodził, grał na nerwach kibicom, ale wydaje się, że taka wypowiedź – choć może słuszna, choć może zrozumiała – wywołała niesmak, zamiast kiwnięcia głową w uznaniu dla słów napastnika. Powód prosty – to Benzema był symbolem gościa, który sprawiał, że nie wszystkie trybiki w grze Królewskich funkcjonowały tak, jak należy.
Przede wszystkim strzelał z niewielką regularnością, co było najbardziej oczywistym powodem, dlaczego to przede wszystkim na niego spadało wiadro pomyj. Mówiło się o roli, jaką odgrywa przy pressingu czy rozegraniu, ale gdy odbijano piłeczkę, od razu wspominano, że wymienianie takich a nie innych atutów miało przykryć marny dorobek strzelecki Benzemy.
– Grał pod Ronaldo – mówiono, pewnie całkiem słusznie, w momencie gdy Zidane stwierdzał, że Benzema jest najlepszy w grze zespołowej, a taką przecież jest futbol i nie zamieniłby go na kogokolwiek innego. Problem w tym, że gra pod Ronaldo grą pod Ronaldo, a gra zespołowa grą zespołową, ale gdy nie wykańczasz najprostszych akcji – a rażący nieskutecznością Benzema w zeszłym sezonie z niewykańczania najprostszych akcji słynął – to nie ma dla ciebie wytłumaczenia.
Wówczas trudno było nie zgodzić się z tezą, którą postawił Gary Lineker. Tym bardziej że sezon wcześniej Benzema również rozczarowywał, choć w rozgrywkach 15/16 z jednej strony poprawił dobrą formę strzelecką z poprzednich lat, z drugiej – zdobywając 28 bramek i zaliczając 8 asyst w ciągu 36 spotkań jeszcze mocniej rozbudził nadzieje. A później?
Sezon 16/17: 49 meczów, 19 goli, 8 asyst
Sezon 17/18: 47 meczów, 12 goli, 11 asyst.
Po rozgrywkach 17/18 zasadny wydawał się powrót myślami do sezonu 2010/11. Sezonu, w którym z coraz większą regularnością – szczególnie w pierwszej części sezonu – pojawiały się głosy, że Benzema gry w Realu nie udźwignie. To wtedy Jose Mourinho przed zimowym okienkiem transferowym przyznał, że w obecnej sytuacji jest zmuszony pójść na polowania z kotem, podczas gdy potrzebuje psa.
– Jeśli nie mogę udać się na polowanie z psem, to idę z kotem. Oczywiście z psem poluje się lepiej i można zdobyć znacznie więcej. Jeśli jednak nie masz psa, musisz wybrać kota.
Kotem był oczywiście Benzema.
Akurat po tych słowach i po przyjściu Emmanuela Adebayora Franuz złapał motywację tak wielką, że stał się ważnym graczem w talii Mourinho i drugim najskuteczniejszym zawodnikiem w zespole w tamtym sezonie, zaraz po Ronaldo.
Ale właśnie – jego dobra forma, jak w sezonie 15/16 czy w drugiej części rozgrywek 10/11, przychodziła seriami. Brakowało regularności, a gdy zawodził przez dłuższy czas, kibice nie zostawiali na nim suchej nitki.
Tak jak pod koniec sezonu 17/18.
Kto wie, czy nie ratowała go tylko – albo w głównej mierze – wiara Zidane’a, że jego rodak w końcu odpali. – On bardzo cierpi. Chciałby pokazywać więcej na boisku i strzelać gole. Cały czas jednak dobrze trenuje, zawsze pomaga kolegom i robi swoje – mówił były trener Realu.
No i Benzema trenował, robił swoje, a w tym sezonie – a szczególnie: w ostatnim okresie – wydaje się, że odpalił jak nigdy.
We wrześniu, gdy jeszcze Real trenował Julen Lopeteguiego, pisaliśmy o nim tak:
Różnica w obecnym Benzemie i Benzemie z poprzednich sezonów polega na tym, że dziś, gdy otrzymuje piłkę podnosi głowę i rozgląda się za swoimi kolegami, ale nie boi się storpedować bramkarza. Wcześniej również czynił to samo, aczkolwiek kątem oka zawsze szukał Cristiano, przez co można było go określić zawodnikiem niesamodzielnym. To kwestia pewności siebie, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
– Ja nic wielkiego nie zrobiłem, to wszystko jego zasługa – podkreśla co prawa Julen Lopetegui, lecz prawda jest taka, że on też macał palce w uczynieniu wychowanka Lyonu gościem, przed którym obrońcy już nie śmieją się z litości, tylko traktują w pełni poważnie. Przede wszystkim nie zakuł go w taktyczne dyby, bo gdy spojrzycie na to jak Francuz porusza się po boisku – a bywa wszędzie – dostrzeżecie wielką wolność, którą dał mu Bask. A skoro tak, to znaczy, iż obdarzył napastnika również dużym zaufaniem.
Druga sprawa zaś to filozofia wdrażana przez baskijskiego szkoleniowca z ustawieniem 4-3-3 jako podstawą. Pod względem kierunku stylu najbardziej miarodajny wydaje mi się mecz z Leganes, w którym to Los Blancos sprawili, że goście nie tylko z przezwiska wyglądali jak ogórki. Mieliśmy wówczas do czynienia z futbolem iście barcelońskim w najlepszym wydaniu, ale to żadna potwarz. Każda ścieżka do zwycięstwa jest dobra. Dla Realu ta jest po prostu inna. Zakłada bowiem totalną dominację, co potwierdza rekordowa liczba podań wykonana przez Królewskich w jednym spotkaniu ligowym – 869. Ba, w tym momencie podopieczni Lopeteguiego wymieniają się futbolówką częściej niż sama Blaugrana! Los Blancos mają teraz konstruować akcje od samej obrony, przemieszczać się całą drużyną wraz z piłką pod kole karne przeciwnika, cierpliwie szukać dziur w defensywie. Oczywiście im szybciej, tym lepiej, wszak rośnie wówczas szansa na zaskoczenie rywala, a to piekielnie ważne. Jednocześnie mistrzowie Europy powinni unikać dośrodkowań na pałę w pole karne, co za kadencji Zidane’a stało się wręcz symptomatyczne w trudniejszych momentach.
Czyli w zasadzie baskijski trener wdraża do drużyny wszystko to, dzięki czemu atuty Karima da się wykorzystać jeszcze bardziej, w czym sam czuje się doskonale. Zwłaszcza, że i on cechuje się dużą mobilnością, i jego koledzy – Asensio oraz Bale – dopełniający tridente. A to z kolei gwarantuje Realowi wysoką intensywność niemal przez znaczną większość meczów.
Gdy zespół przejął Santiago Solari, sytuacja Benzemy nie zmieniła się. A nawet więcej – niewykluczone, że Francuz w ostatnim czasie notuje najlepszy okres, odkąd przeprowadził się do Madrytu.
Wreszcie daje argumenty, by być traktowanym jako zawodnik praktycznie nietykalny w kontekście pierwszej jedenastki.
– Przykro mi, że niektórzy odkryli Benzemę dopiero w zeszłym tygodniu. Wciąż mają jednak czas, by nacieszyć się oglądaniem go. Gra znakomicie, to prawda. Uważam, że zawsze błyszczał. Piłkarze, którzy sprawiają, że ich koledzy są lepsi, mają ten bardzo specjalny błysk. Benzema sprawia, że jego koledzy są lepsi i że oni błyszczą. Każdy, kto talentem, zaangażowaniem, poświęceniem czy zwiększeniem poziomu intensywności sprawia, że kolega jest lepszy, błyszczy dla mnie mocnym światłem – mówił o nim ostatnio Solari.
Znamienne, że Karim Benzema stał się szóstym strzelcem w historii Realu Madryt – wyprzedzają go tylko Ronaldo, Raul, Di Stefano, Santillana i Puskas. W ostatnich spotkaniach imponuje formą, wraca do łask fanów Realu, mimo że… był o krok, by w żadnym z ostatnich spotkań nie wystąpić.
W połowie stycznia w meczu z Betisem doznał kontuzji dłoni. Zapowiadano operację, kilka tygodni przerwy, ale ta nie okazała się potrzebna. Złamany palec nie przeszkodził mu zagrać z Sevillą, tak jak nie przeszkodził, by występować i strzelać w ostatnich meczach.
Tym sposobem dość niespodziewanie – przede wszystkim dlatego, że mało kto w niego wierzył, że mało co na to wskazywało – Benzema powoli wchodzi w buty Ronaldo. W buty lidera.
Lidera, który w tym przeciętnym dla Królewskich czasie – w czasie wychodzenia z kryzysu – jest niezbędny.
Norbert Skórzewski