Spośród polskich napastników grających regularnie w klubie z czołowej ligi europejskiej, jemu poświęca się zdecydowanie najmniej uwagi. Trudno się dziwić. Mariusz Stępiński nie został bohaterem transferu za kilkadziesiąt milionów euro. Nie strzela swoich bramek dla klubu występującego regularnie w europejskich pucharach. Zamiast tego musi ciułać gole w przeciętnym, by nie powiedzieć wprost: marnym Chievo. Nie przeszkodziło mu to jednak, by na przestrzeni półtora roku pokonywać w lidze bramkarzy Milanu, Napoli, Interu, Juventusu czy Romy.
Wcale nie tak dawno za takiego napastnika dalibyśmy się pokroić. Regularnie grający w Serie A, trafiający do siatki średnio raz na cztery występy, najlepszy strzelec swojej drużyny. Dziś w samej lidze włoskiej jego występy przyćmiewa dwóch innych biało-czerwonych, którzy pewnie będą do końca sezonu toczyć pasjonującą walkę o to, kto znajdzie się wyżej w klasyfikacji capocannoniere. Wciąż mogący się liczyć nawet z jej wygraniem.
Dlatego wyczyny Stępińskiego przechodzą zdecydowanie mniejszym echem. Gdy jesienią szukaliśmy polskich goli, pierwsze trzy mecze, jakich wyniki wypadało sprawdzić, to te Bayernu, Napoli i Genoi. Teraz za Genoę wskakuje Milan. Były napastnik Ruchu jest gdzieś tam na drugim planie, razem z Kamilem Wilczkiem notującym regularnie sezony z dwucyfrowym wynikiem strzeleckim w zdecydowanie słabszej lidze duńskiej.
Kłopot numer jeden Stępińskiego to zespół, w jakim występuje. Niełatwo strzelać gole dla drużyny, która w polu karnym rywali bywa sporadycznie. Pal licho, jeśli jest tak w spotkaniach z czołówką. Gorzej, gdy gra się u siebie z Sassuolo (obecnie 11. miejsce w lidze) i przez 90 minut oddaje się jeden, jedyny strzał. Rzadziej od piłkarzy z Werony w całej lidze uderzają tylko piłkarze Parmy. Ich ratuje jednak dość porządna defensywa i stojący między słupkami Luigi Sepe, pod względem procenta skutecznych interwencji należący do absolutnej ligowej czołówki, wykręcający liczby na poziomie Szczęsnego czy Handanovicia. Chievo oprócz marnego ataku ma równocześnie jedną z trzech najgorszych ligowych defensyw – 42 stracone gole mają oni, Frosinone oraz Empoli. Dodajmy do tego drugą linię, która od wielkiego dzwonu potrafi zdominować rywala choćby na tyle, by osiągnąć wyższe od niego posiadanie piłki, a także trzy ujemne punkty, z jakimi Chievo zaczynało sezon. Przepis na murowanego kandydata do spadku z Serie A gotowy.
– W tym momencie Chievo jest w swego rodzaju okresie przejściowym. W ostatnich dwóch-trzech latach sporo starszych zawodników odeszło, a zastąpili ich młodsi, już niekoniecznie dysponujący podobnymi umiejętnościami. Z kolei ci, którzy zostali, zaczęli notować spadki jakości. Dlatego też Chievo nie przebywa w polu karnym przeciwnika dość często, by Stępiński mógł notować zdecydowanie lepsze liczby – tłumaczy David Schiavone, redaktor naczelny angielskiej wersji „Marki”, publikujący również w „La Gazzetta Dello Sport” oraz na ForzaItalianFootball.com.
W teorii Stępiński wykręca dokładnie takie liczby, jakie powinien. Tak przynajmniej mówi model expected goals. Polak ma na koncie 5 bramek w Serie A, podczas gdy spodziewana liczba goli Stępińskiego według współczynnika xG – obliczanego na podstawie jakości sytuacji strzeleckich – to 5,08.
Najlepsze sytuacje zmarnowane przez Stępińskiego to:
– 40 min. w meczu z Romą (2:2), niecelny strzał głową z pola bramkowego (xG = 0,46)
– 11 min. w meczu z Fiorentiną (1:6), niecelny strzał głową z szóstego metra (xG = 0,35)
– 90 min. w meczu z Sassuolo (0:2), zablokowany strzał prawą nogą z dziesiątego metra (xG = 0,33)
– 39 min. w meczu z Genoą (0:2), niecelny strzał głową z siódmego metra (xG = 0,31)
Sytuacje, w których Stępiński trafiał do siatki to z kolei:
– 45. min. w meczu z Parmą (1:1), strzał prawą nogą z pola bramkowego (xG = 0,73)
– 78. min. w meczu z Cagliari (1:2), strzał głową z piątego metra (xG = 0,43)
– 37. min. w meczu z Fiorentiną (3:4), strzał głową z szóstego metra (xG = 0,33)
– 37. min. w meczu z Juventusem (2:3), strzał głową z dziesiątego metra (xG = 0,21)
– 82. min. w meczu z Romą (2:2), strzał prawą nogą z szóstego metra (xG = 0,12)
Jak widać na drugiej grafice, Stępiński oddał w 20 meczach zaledwie 8 celnych strzałów. Schiavone twierdzi, że to po części wina kolegów, którzy nie posyłają zbyt wielu dobrych piłek w pole karne, przez co Polak nie za bardzo ma z czego uderzyć. Ale nie rozgrzesza napastnika w pełni.
– Jak dla mnie, za łatwo daje się przepchnąć w walce o piłkę. Jest dość wątły, dlatego kiedy ściera się z największymi i najbardziej bezwzględnymi obrońcami w Serie A, widać, że ma problemy. Powinien też być bardziej bezpośredni – gdy już ma okazję do oddania strzału, nie zawsze się na niego decyduje.
Dlatego też, w opinii Schiavone, wciąż trudno stawiać Stępińskiego w jednym szeregu z najlepszymi strzelcami Chievo w ostatniej dekadzie.
– W porównaniu z Pellisierem, Paloschim czy Inglese, Stępiński wciąż jeszcze nie dorównuje wyznaczonym przez nich standardom. Rozegrał kilka dobrych meczów w tym sezonie. Problem polega jednak na tym, że dla Chievo każdy mecz oznacza ciężką batalię i jakość stwarzanych szans jest na niższym poziomie niż w poprzednich latach. Stępiński jest dość szybki, potrafi się znaleźć w dobrym miejscu, ale jednocześnie czasami odnoszę wrażenie, że boi się uderzyć na bramkę. Jest młody, więc ma jeszcze czas, by to poprawić.
Pole do poprawy zdecydowanie dostrzegły tej zimy Parma i Genoa, które miały być zainteresowane usługami polskiego napastnika. Schiavone uważa zresztą, że Krzysztofa Piątka i Mariusza Stępińskiego sporo łączy, jeśli chodzi o styl gry.
– Różnicą na korzyść Piątka jest to, że napastnik do niedawna Genoi, a dziś Milanu, jest bardzo silny, zdecydowanie lepiej radzi sobie pod presją przeciwnika i zachowuje więcej zimnej krwi przy wykończeniu. Stępiński posiada podobne atrybuty, ale jest poziom lub dwa pod Piątkiem. Tak naprawdę, by dowiedzieć się, co potrafi, musielibyśmy zobaczyć, o ile lepiej grałby w zespole ze środka tabeli Serie A, który nie gra pod ciągłą presją i nie jest zagrożony spadkiem. A może, kto wie, Stępiński będzie tym, który uratuje Chievo?
Nie będzie jednak okazji dowiedzieć się, jak spisałby się w zespole nie szorującym po dnie Serie A niezmiennie od pierwszej kolejki. Stępiński będzie mieć za to szansę, żeby utrzymać status najlepszego w sezonie 2018/19 strzelca Chievo.
Niemal na pewno Polak wykręci też życiówkę jeśli chodzi o bramki strzelone w jednym sezonie za granicą. O pierwszej przygodzie nie ma nawet co się szczególnie rozpisywać, trudno gloryfikować 6 goli dla rezerw Norymbergi w Regionallidze Bayern (4. poziom rozgrywkowy w Niemczech). Podczas drugiej Stępiński jednak sukcesywnie podnosił poprzeczkę – 4 bramki dla Nantes, później 5 dla Chievo, teraz 5 widnieje w dorobku na siedemnaście meczów przed finiszem ligi.
Co łączy większość z tych bramek? Że były naprawdę znaczące.
Gdyby zabrać Nantes gole Stępińskiego, przegrałoby zremisowane mecze z Nancy i Toulouse, a także zremisowałoby wygrane spotkania z Bastią i Marsylią. Różnica? -6 punktów. Bez nich w dorobku Nantes skończyłoby sezon nie na 7., a na 12. miejscu.
Gdyby w poprzednim sezonie odebrać trafienia Polaka Chievo, ekipa z Werony nie wygrałaby z Crotone w 36. serii gier i do ostatniej kolejki grałaby o utrzymanie. Z kolei w obecnych rozgrywkach nie udałoby się urwać punkcika Romie i Parmie.
Osobną historią jest jeszcze klasa rywali, którym strzelał Stępiński. To nie marne zespoły z rejonów strefy spadkowej, a w przeważającej mierze drużyny grające o puchary czy wręcz o mistrzostwo. Olympique Marsylia, Milan, Napoli, Inter, Juventus, Roma, wreszcie ostatnio – Fiorentina.
I choć oczywiście mając takie trio jak Lewandowski, Piątek i Milik, trudno rozpływać się w zachwytach nad strzelającym jakieś dwa-trzy razy mniej goli w tym sezonie Stępińskim, to zwyczajnie wypada docenić to, co były napastnik Widzewa, Ruchu Chorzów czy Wisły Kraków robi we Włoszech. Druga przygoda Stępińskiego za granicą to bowiem nie drugie odbicie się od poważnej piłki. To bramki strzelane aktualnemu mistrzowi i wicemistrzowi Włoch. To pierwszy skład w drużynie Serie A.
A, jak już ustaliliśmy, nie tak daleką przeszłością są czasy, gdy choćby o jednego takiego napastnika bezskutecznie błagaliśmy niebiosa.
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl