Jeśli ktoś łudził się, że wraz z dniem wczorajszym skończyły się niespodzianki w Pucharze Anglii, no to trochę się przeliczył. Dziś za taką trzeba uznać odpadnięcie z rozgrywek Tottenhamu. Koguty co prawda nie pomogły napisać historii klubu z niższej ligi, ale porażka z Crystal Palace to z pewnością również rozczarowanie dla fanów Spurs. Tym bardziej, że w krótkim czasie trzeba było się pożegnać z kolejnym pucharem.
24.01. Pomimo jednobramkowej zaliczki z pierwszego meczu Tottenham przegrywa awans do finału Pucharu Ligi – piłkarze Chelsea lepiej wykonują jedenastki.
27.01. Tottenham dostaje dwa ciosy w pierwszej połowie i musi uznać wyższość Crystal Palace.
Jasne, składowi Kogutów bardzo daleko było do miana optymalnego: w bramce Paulo Gazzaniga, a nie Hugo Lloris, w linii obrony Juan Foyth, w centralnej części boiska ledwie 18-letni Oliver Skipp, wyżej grający bardzo mało Georges-Kevin N’Koudou, a na szpicy Fernando Llorente. Te kilka zmian świadczy o przetrąceniu kręgosłupa drużyny. Jednak o rywalach, aktualnie 14. ekipie Premier League, też nie można było powiedzieć, że zaprezentowali się w pełni na galowo. Ot, choćby Julian Speroni zaliczał dziś dopiero drugi występ w tym sezonie. I dalej: Joel Ward murawy w lidze nie powąchał od sierpnia (ogółem uzbierał szósty występ), Scott Dann po kontuzji gra tylko w FA Cup (drugi mecz w tym sezonie), Martin Kelly również nie jest pierwszym wyborem trenera (dziewiąty występ), to samo można powiedzieć o Connorze Wickhamie (szósty mecz).
Innymi słowy: zmiennicy Cystal Palace okazali się trochę lepsi niż ci Tottenhamu. A szczególnie ten jeden.
Początkowo na miano bohatera pracował Wickham, który dobił strzał Schluppa z 9. minuty. Dla 25-letniego Anglika było to pierwsze trafienie od listopada 2016 i meczu z Manchesterem City – szmat czasu stracił przez kontuzje, ale powoli wraca na właściwe tory. Później wydawało, że postacią meczu może zostać wychowany przez Tottenham Andros Townsend, który zamienił na gola rzut karny podyktowany za idiotyczne zagranie ręką Walkera-Petersa, ale jeszcze przed przerwą skrzydłowy zmarnował świetną piłkę na 3-0 i zabicie meczu.
I wtedy do akcji wkroczył bramkarz Crystal Palace, który w maju skończy 40 lat. Stary człowiek i może. Do kluczowych scen dla całego meczu doszło w końcówce pierwszej połowy, gdy początkowo bezzębny Tottenham miał trzy świetne sytuacje do zdobycia gola. Dwie z nich w jednej akcji, ale po sprytnym rozegraniu rzutu wolnego bramkarz rywali dwa razy zatrzymał N’Koudou.
Trzecia okazja była równie dobra, bo sędzia podyktował kolejnego karnego – tym razem za przewinienie gracza Crystal Palace. Do piłki podszedł Kieran Trippier i fatalnie się pomylił, strzelając obok bramek. O ile w tej sytuacji argentyński bramkarz nie musiał się wykazać, o tyle w drugiej połowie zrobił to choćby po strzale Llorente i rykoszecie, który mógł skończyć się golem. Mauricio Pochettino spróbował odmienić obraz gry przez ściągnięcie z boiska w przerwie Vertonghena, a wpuszczenie na nie Lameli, ale okazało się to niewystarczające. Lepszego Argentyńczyka mieli przeciwnicy i to ich zobaczymy w piątej rundzie Pucharu Anglii.
Crystal Palace – Tottenham 2-0
Wickham 9′, Townsend 34′
***
Odmienne nastroje od tych kibiców Tottenhamu mają fani Chelsea – najpierw awans do finału Pucharu Ligi po wspomnianych już karnych, a dziś odprawienie rywala w Pucharze Anglii. Poprzeczka była zawieszona nieco niżej niż w przypadku Kogutów, bo pokonać trzeba było Sheffield Wednesday, 17. drużynę Championship, ale wczorajszy dzień dobitnie pokazał, że rywali z niższych klas rozgrywkowych nie wypada lekceważyć.
Jeśli ludziom związanym z The Blues skończyło dziś ciśnienie, to tylko na chwilę. W 22. minucie Ethan Ampadu przyczynił się do upadku rywala w polu karnym, sędzia wskazał na wapno, ale po chwili i po konsultacji z VAR-em anulował swoją decyzję. Słusznie. A po kilkudziesięciu sekundach mieliśmy karnego dla Chelsea, gdy Cesara Azpilicuetę w szesnastce kopnął Hutchinson. Na bramkę tę sytuację zamienił Willian. Na początku drugiej połowy rywale mieli niezłą okazję, by wyrównać, ale gole dorzucali The Blues. Najpierw Callum Hudson-Odoi, który skorzystał ze świetnego przerzutu Christensena, a później ponownie Willian po asyście Giroud.
Francuz na boisku pojawił się chwilę wcześniej w miejsce Gonzalo Higuaina. Debiut Argentyńczyka można by uznać za wydarzenie meczu, gdyby nie fakt, że był to występ bezbarwny do tego stopnia, że chyba trochę nie wypada. Snajper próbował trzy razy strzelać, ale za każdym razem były to próby nieudane, a choćby główkę z 63. minuty można było zamienić na gola. Tak samo jak karnego, ale gdy Willian zaproponował mu wykonanie jedenastki, były napastnik Milanu… odmówił.
Chelsea – Sheffield Wednesday 3-0
Willian 26′ i 84′, Hudson-Odoi 64′
Fot. newspix.pl