Czekaliśmy na mecz Milanu z Napoli, bo raz – wiadomo – debiut Piątka, dwa, obecność Milika i Zielińskiego, ale też trzy, liczyliśmy po prostu na dobre widowisko. Grały w końcu drużyny z czołowej piątki bardzo silnej ligi. I o ile dwa pierwsze warunki zostały spełnione, o tyle trzeci zupełnie nie. Poziom emocji był taki, jaki często obserwujemy przy okazji poniedziałku o godzinie 18. Czyli w sumie żaden.
Brakowało jakości. Gdy któraś z drużyn jakimś cudem dochodziła do dobrej sytuacji bramkowej, po prostu je marnowała. Nie może Zieliński, mając bardzo dobrą okazję na dziesiątym metrze, kopnąć lekko i w sam środek bramki. Nie może Kessie, mając Ospinę prawie na wyciągnięcie ręki, posłać jakiegoś żałosnego farfocla – swoją drogą Iworyjczyk grał tak żenująco, że nie polecilibyśmy go do Zagłębia Sosnowiec. To tylko dwa przykłady, ale naprawdę zawodzili prawie wszyscy. Suso plątał się w bezsensowne dryblingi i tracił piłkę. Borini niby wszedł na boisko, ale tyle samo było pożytku z niego na murawie, co z nas i was. Rui zaprezentował taką ekstraklasową wrzutkę – czyli kopnięcie na wysokości kostek – że aż dostał zmianę od Ancelottiego. Natomiast sędzie spuentował to widowisko wątpliwą czerwoną kartką za domniemaną rękę Ruiza.
Naprawdę, momentami wyglądało to bardzo przykro.
Tym bardziej że brakowało też tempa. Mecz toczył się w dynamice sparingu orlikowego, gdzie nikt się nigdzie nie śpieszy, bo nie gra nawet o kiść pomarańczy. A tu stawka była jednak konkretna, Milan mógł umocnić się na czwartej pozycji, Napoli mogło nie zwiększać dystansu do Juventusu. Niestety: od “mogło”, do “chciało” droga jest daleka, a oba zespoły utkwiły nawet nie w połowie.
Remis 0:0 przyjmujemy ze zrozumieniem. Nikt tutaj nie zasłużył, by zmusić majstra do zabawy z tablicą wyników.
No, ale jednak śledziliśmy ten mecz uważnie, bo grali nasi. Zacznijmy od Piątka, wiadomo dlaczego. Krzysiek dostał troszkę ponad 20 minut i wypadł obiecująco, tak to nazwijmy. Raz się urwał i Albiol zaliczył na nim żółtko. Raz dobrze przyjął piłkę i pognał na bramkę Ospiny, ale kolumbijski bramkarz razem z Koulibalym jakoś ugasili ten pożar. Przy innej okazji napastnik był bliski asysty, ale jego zgrania nie wykorzystał Musacchio, powstrzymany przez efektowną interwencję bramkarza Napoli. Jednym zdaniem: fajerwerków u Piątka nie było, ale zwiastun swojej jakości i dynamiki zdążył pokazać.
Zieliński? Był aktywny, to na pewno. Starał się być pod grą i uderzał na bramkę Donnarummy z zadziwiającą wręcz regularnością. Niestety – albo w środek, albo niecelnie, a jedną sytuację, tak jak wspomnieliśmy, chyba po prostu musiał wykorzystać. Jednak jeśli mielibyśmy wybierać jasny punkt gości, Piotrek byłby faworytem. Z kolei Milik został raczej odcięty od podań, a przez to niewidoczny. Choć jedną okazję miał, kiedy uderzał z 11-12 metra. No, ale jak Zieliński, w sam środek.
Podsumowując: jeśli ktoś odświeżył sobie Serie A ze względu na Piątka, zawiódł się srogo. Nie Polakiem, ale poziomem spotkania. Jeśli bowiem chodzi o Krzyśka, mamy prawo być optymistami.
Milan – Napoli 0:0