W niedalekiej przeszłości wielokrotnie zdarzało się, że pośród niezbyt optymistycznych wieści dotyczących występów naszych stranierich postawa Polaków z Sampdorii była jedynym pocieszeniem. Ostatnio jednak mieliśmy sytuację odwrotną – większość naszych piłkarzy naprawdę świetnie sobie radziła, a w Sampie było bardzo biednie. Linetty kontuzja, Bereszyński kontuzja… Nawet Kownacki miał problem z kontuzją, tyle że nie swoją – z powodu urazu Gianluki Caprariego cofnięto mu bowiem zgodę na transfer. Dziś jednak w Genui zapanowała prawdziwa odwilż, bo wreszcie Polacy zagrali w większym wymiarze, wreszcie w udanym meczu i wreszcie z wpisem na liście strzelców. Tyle że, poniekąd tradycyjnie, dobre wieści tyczą się tylko dwójki z nich.
Ogólnie jednak musimy zaznaczyć we wstępie, że początek meczu – który właściwie można rozciągnąć na całą pierwszą połowę – był po prostu słaby. Sampdoria dominowała i w jakiś sposób wykorzystywała bierność oraz po prostu słabość Udinese, ale długo nie przekładało się to na żaden konkret. I nie mamy tu na myśli goli, ale jakiekolwiek dogodne sytuacje strzeleckie. Gospodarze klepali sobie bez większego tempa, wśród nich dość aktywni byli Linetty i Bereszyński, ale pierwsze pół godziny gry najwłaściwiej byłoby podsumować jednym długim ziewnięciem.
Tak to jednak w piłce bywa, że jak jedna drużyna przebywa pod bramką drugiej, to zwyczajnie jest większe prawdopodobieństwo na skorzystanie z jakiegoś błędu rywala. Tak było i w tym meczu – Behrami zgapił się we własnym polu karnym, został wyprzedzony przez Defrela i chyba dał pretekst rywalowi, by ten się po prostu przewrócił. Z pewnością wielu arbitrów nie wskazałoby w tej sytuacji na wapno, ale pech Udinese polegał na tym, że żadnego z nich nie było dziś na stadionie w Genui. Sampdoria dostała więc jedenastkę, a Fabio Quagliarella dostał szansę, by wyrównać wspaniały rekord Batistuty i strzelić gola w 11. ligowym meczu z rzędu. I 36-letni Włoch dokonał tego, pisząc przepiękną historię w paskudnie brzydkim – jak do tamtej pory – meczu.
Rzecz jasna za tę brzydotę odpowiadało głównie Udinese, a najbardziej wymowny jest fakt, że kapitan i lider środka pola przyjezdnych, Valon Behrami dostał sportową zmianę już na pięć minut przed przerwą.
Tyle że po golu Quagliarelli i zmianie Behramiego z grą Udinese było jeszcze gorzej. Zmieniło się bowiem to, że Sampdoria nie tylko dalej dominowała na boisku, ale wreszcie zaczęło śmierdzieć kolejnymi bramkami. 36-letni rekordzista z ataku Sampy miał wielki apetyt na kolejne gole, a swoje pod bramką rywala próbowali uszczknąć także Polacy – w jednej akcji po efektownym wejściu w pole karne bliski strzelenia gola był Bereszyński (jego strzał został wybroniony), innym razem po ładnej akcji bliski asysty był Linetty. Zresztą Karol z każdą minutą robił się coraz bardziej aktywny, bo podjął kilka prób strzałów na bramkę, co finalnie przyniosło wymierny efekt.
Ale po kolei, bo wcześniej mieliśmy kolejny stały fragment gry wykonywany z białego punktu leżącego 11. metrów od bramki. W 54. minucie gry po niezłym strzale Quagliarelli z rzutu wolnego dobitkę Murru ręką zablokował Opoku. Do jedenastki ponownie podszedł najlepszy strzelec Sampdorii i ponownie pewnym strzałem zapakował piłkę do sieci. I właściwie jasne już było, że jest już po meczu.
Wtedy jednak wydarzyły się najmilsze rzeczy dla polskiego kibica. W 68. minucie gry kapitalną akcję Sampdorii strzałem w krótki róg wykończył Karol Linetty, strzelając swojego drugiego gola w sezonie. I jeżeli już wracać do gry po urazie, to najlepiej w takim właśnie stylu.
GOL LINETTEGO! ⚽🇵🇱
Polak zdobytą bramką podsumował swój bardzo dobry występ przeciwko Udinese Calcio. Brawo, @k_linetty! 👏
Liczymy, że to dopiero początek polskiego wieczoru we Włoszech! 🔥 pic.twitter.com/J9vWxpRUV8
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) 26 stycznia 2019
Chwilę później wynik meczu na 4:0 ustalił wprowadzony na boisko Manolo Gabbiadini, co pewnie nie stanowi dobrego prognostyku dla Dawida Kownackiego. Ogólnie nasi napastnicy, mimo że dziś łącznie rozegrali zaledwie pięć minut, są największymi przegranymi zawodów. Kownaś niby wreszcie zagrał, ale jego bezpośredni konkurenci do składu strzelali gole. Natomiast leczący uraz Teodorczyk, oglądając mecz swojego Udinese w telewizji, miał pełne prawo pomyśleć – rany, i ja się w tak beznadziejnej drużynie nie łapałem?
Skupmy się jednak na pozytywach. Na powrotach po kontuzjach naszych reprezentantów. Bereszyński był pewny w tyłach i fajnie angażował się w ofensywę, siejąc sporo fermentu w defensywie rywali. Z kolei Linetty pracował na całym boisku, był jednym z najaktywniejszych zawodników w ofensywie Sampdorii, a swój występ spuentował ładnym golem. Innymi słowy, nasi kadrowicze z Sampdorii dołączyli do coraz liczniejszej grupy Polaków, którzy w ostatnim czasie wymiatają w swoich klubach. A nam pozostaje tylko się z tego cieszyć.
SAMPDORIA – UDINESE 4:0
Quagliarella 33 (k), 56 (k), Linetty 68, Gabbiadini 78
Fot. Newspix