Reklama

7 grzechów głównych Mourinho na Old Trafford

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

18 grudnia 2018, 15:58 • 7 min czytania 0 komentarzy

Porażka w najbardziej prestiżowym starciu sezonu ligowego przelała czarę goryczy – Manchester United przerżnął z Liverpoolem, więc Jose Mourinho już nie jest managerem Manchesteru United. Krótka piłka. Zostawia klub na szóstym miejscu w tabeli. Żeby dobić Portugalczyka moglibyśmy napisać, że Czerwone Diabły mają w tej chwili dziewiętnaście punktów straty do liderujących The Reds. Ale chyba jeszcze bardziej bolesny jest fakt, iż tracą osiem oczek do piątego Arsenalu.

7 grzechów głównych Mourinho na Old Trafford

Osiem punktów straty do piątego miejsca. Tragedia.

“The Special, Once” przejął klub w rozsypce i w jeszcze większej rozsypce go pozostawia. Nie stworzył nic trwałego. W tym sezonie United to po prostu najbardziej ekskluzywny średniak w Premier League, bo do czołowej piątki wyraźnie nie mają podjazdu. Dlaczego? Wytłuszczamy największe grzechy Jose. A grzesznik był z niego w ostatnich latach zatwardziały.

Czego nie zrobił Jose Mourinho, a powinien był?

Nikogo nie wykreował

Reklama

Cofnijmy się do sezonu 2016/17, czyli początków Portugalczyka na Old Trafford. Czy o którymkolwiek z zawodników Manchesteru możemy powiedzieć, że się od tamtego czasu w sposób istotny rozwinął? Że w 2016 roku był niemrawym żółtodziobem, a sylwestrowe zimne ognie, inaugurujące rok 2019 odpali jako Pan Piłkarz pełną gębą? Zauważalne postępy z pewnością uczynił Jesse Lingard, pewnie jeszcze kilku zawodników w tym stylu możemy wyróżnić, lecz nie tędy droga. Bo ani nie są to wynalazki Mourinho, ani nie zostali oni wylansowani na gwiazdy Premier League. Ot byli nieźli, są ciut lepsi, ale wciąż nie znakomici.

Jose nikogo nie odkrył, nikogo nowego nie zaproponował, żaden piłkarz pod jego batutą nie eksplodował talentem. W niektórych przypadkach mamy do czynienia ze stagnacją, w innych – wręcz z regresem formy.

Dla porównania spójrzmy, jak wiele wykrzesał Pep Guardiola z Raheema Sterlinga. Albo na rozkwit Memphisa Depaya w Lyonie. Może trzeba było nad Holendrem dłużej popracować, podłubać, pokombinować, zamiast liczyć na gotowca w postaci – dajmy na to – Alexisa Sancheza?

Nie poluzował taktycznego kagańca

Weszliśmy w epokę futbolu ofensywnego i to ładnych parę lat temu. Najlepsze ekipy na Starym Kontynencie strzelają na potęgę i coraz częściej wychodzą z założenia, że najważniejsze nie jest magiczne zero z tyłu, ale zdobycie większej liczby bramek od przeciwnika. Widzą ten trend Guardiola, Klopp czy Sarri, ale za żadne skarby nie chce go dostrzec Mourinho. I przez całą swoją kadencję w United po prostu krzywdził widzów i krzywdził swoich podopiecznych, tłamsząc ich za pomocą swojego taktycznego reżimu.

Reklama

Jeszcze żeby to był reżim konstruktywny, oparty na ofensywnym graniu. Okej, takie coś przyjęlibyśmy bez gderania. Ale nie – Mourinho wciąż opiera swoją myśl szkoleniową na negowaniu pomysłów przeciwnika, zamiast na kreowaniu czegokolwiek po swojemu.

Sprawdziło się to chyba tylko w Lidze Europy, którą Manchester wygrał w 2017 roku. Styl kiepski, ale skutek najlepszy z możliwych, więc trudno się czepiać. W Champions League kunktatorstwo zakończyło się totalną kompromitacją w dwumeczu z Sevillą, a w rozgrywkach ligowych zapewniło wyłącznie wicemistrzostwo kraju, ze stratą 165 punktów do mistrza zza miedzy. United zostali przez własnego managera zarażeni wirusem remisowania meczów z ligowymi średniakami – ta choroba nie wzięła się przecież znikąd. Brak rozmachu, swobody w ofensywie, ciągłe kombinacje i poleganie na prostych schematach, na czele z obrzydliwie przewidywalnymi dośrodkowaniami w kierunku rosłego napastnika – to było dobre dekadę temu. Dziś futbol jest inny. Wymaga elastyczności, zmienności, przyspieszeń.

Ruch jednostajny prostoliniowy to nawet na fizyce był prosty do rozkminienia. Zresztą, nie da się zwojować świata, gdy twoim głównym orężem jest ułańska szarża Marouanem Fallainim w 95. minucie. Na chaos, żeby walił, bo nie ma czasu.

Nie wyluzował w kontaktach z mediami

Wiadomo, taki jego styl, ciągłe koncentrowanie na sobie uwagi. Jednak kiedyś było to obliczone na zdejmowanie presji z zawodników, tymczasem w ostatnim czasie raczej polegało na dokładaniu dodatkowego ciężaru oczekiwań na ich barki. Mourinho zupełnie stracił polot w swoich medialnych wojenkach – rzucił kilka niezłych bon motów, ale na całą jego kadencję w Manchesterze przypadło ich tyle, ile w 2005 roku Portugalczyk wymyślał podczas jednej konferencji prasowej. I to wtedy, gdy chciało mu się spać.

Babranie się w historii, recytowanie osiągnięć sprzed lat, szermowanie liczbą trofeów – piaskownica. “The Special One” nigdy by się do tego rodzaju retoryki nie zniżył. Kpił z managerów, których sukcesy zdążył pokryć kurz. “The Special, Once” sam stał się jednym z nich.

Z kogo się śmiałeś? Z samego siebie się śmiałeś.

Nie dogadał się z zawodnikami

Trudno zliczyć, jak wiele konfliktów Portugalczyk wywołał podczas swojego – krótkiego w gruncie rzeczy – pobytu na Old Trafford. Zdążył się poprztykać chyba ze wszystkimi zawodnikami, z każdym choć raz. Urządzał publiczne połajanki swoim podopiecznym, pryncypialnie ich krytykował, odsuwał od pierwszego składu, potem przywracał. Raz użerał się z jednym, następnego dnia z kolejnym. Czy ktoś jeszcze pamięta zajadły konflikt z Bastianem Schweinsteigerem i ostentacyjne pognębianie Niemca? Boss czy nie boss, szatnia nie mogła takich zachowań na dłuższą metę znosić bez szemrania. Kiedy zabrakło w niej Zlatana Ibrahimovicia – człowieka wiernego Mourinho po wsze czasy, a jednocześnie niezwykle charyzmatycznego – wszystko zaczęło się już zupełnie rozłazić. Choć wcześniej też nie było idealnie.

Kiedyś piłkarze kochali Jose, a on odwzajemniał to uczucie. Rodziła się między nim a szatnią piękna więź i na jej bazie powstawały wielkie drużyny i wielkie wyniki na boisku. W ostatnich miesiącach można było natomiast odnieść zupełnie odwrotne wrażenie – że Mourinho swoich piłkarzy z wzajemnością nie lubi. No i wyniki były wprost proporcjonalne do tego uczucia.

Powiedzieć, że nie było chemii między managerem a zespołem, to jak stwierdzić, że Mickey Rourke wygląda dziś trochę gorzej niż za młodu. No niby prawda, ale jednak nie oddaje całości dramatu.

Nie trafił z transferami

Wiadomo, że nie o wszystkim w tym względzie decyduje manager, nawet jeżeli jego autonomia jest spora. Mourinho wielokrotnie narzekał, zwłaszcza podczas ostatniego okienka transferowego, że pion sportowy klubu nie zapewnia mu zawodników, których by sobie w drużynie życzył. Nawet bylibyśmy skłonni przyznać mu trochę racji, przymykając oko na to, że było w tych utyskiwaniach sporo sztuczek retorycznych i manipulacji.

Ale – mimo wszystko – jakaś część odpowiedzialności spada również na niego. Kiedy jeden piłkarz się nie sprawdza – cóż, bywa. Drugi? Zdarza się. Jednak gdy liczba chybionych transferów stale rośnie, to wypada się zastanowić, czy to aby na pewno kwestia haniebnej postawy piłkarzy-nieudaczników. A może nieudacznikiem jest jednak ktoś inny.

Bailly, Mkhitaryan, Pogba, Lindelof, Lukaku, Matic, Sanchez, Fred – ilu z nich się naprawdę sprawdziło w Teatrze Marzeń? Albo inaczej – ilu z nich pod okiem Mourinho zaczęło grać lepiej niż w poprzednim klubie? W większości przypadków mieliśmy do czynienia z potężnym regresem formy. Żonglerka Mkhitaryanem i Alexisem jest najlepszym przykładem, jak toksyczna atmosfera w ekipie Czerwonych Diabłów potrafi zmarnować potencjał zawodnika. Wychodzi na to, że wszędzie dobrze, tylko u Jose najgorzej.

Nie nauczył się niczego na własnych błędach

“Trzeci sezon Mourinho” to fraza już niemalże przysłowiowa. Tak fatalnie jak teraz nie było jeszcze nigdy, ale tylko ślepiec przeoczyłby ten schemat, że w kolejnych klubach nie są w stanie wytrzymać z Portugalczykiem dłużej niż trzy lata. Relacja jest niezmiennie zbyt intensywna, zbyt burzliwa i obliczona wyłącznie na krótkofalowy sukces, a potem niech się dzieje co chce.

Tym razem nawet takowy się nie pojawił. Wicemistrzostwo okazało się szczytem możliwości. Prawdopodobnie prawidłowość “trzeciego sezonu” zostanie wkrótce przerwana. Bynajmniej nie dlatego, że ktoś zatrudni u siebie Jose na dłużej. No, chyba że w grę wejdzie piłkarska egzotyka.

Nie był Sir Alexem Fergusonem

Portugalczyk po prostu nie udźwignął Manchesteru United. Być może dałby sobie radę z tym wyzwaniem piętnaście lat temu, mając w sobie wystarczająco dużo werwy, charyzmy, polotu i błyskotliwości. Chęci do eksperymentowania. Do tworzenia, a nie odtwarzania. 55-letni Mourinho do tego stopnia stetryczał, że nawet 76-letni SAF zamiata go dzisiaj pozytywną energią.

Szkot odcisnął potężne piętno na historii klubu. Szkoda, że Jose nawet nie spróbował pójść w jego ślady. Zamiast ugotować potrawę ze składników precyzyjnie dobranych na podmiejskim bazarku, odgrzał zapiekankę w piekarniku. Coś tam niby ugrał, ale przecież taką zapieksę też od biedy da się wsunąć i zaspokoić głód. Jednak wielkie dzieło sztuki kulinarnej to nie jest.

Cóż. Pozostaje Portugalczykowi zabrać noże – warte w tym przypadku przeszło dwadzieścia milionów funtów – i wrócić do domu.

fot. newspix.pl

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
0
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Anglia

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

0 komentarzy

Loading...