Sobotnia prasa to przede wszystkim teksty o zmierzającej ku upadkowi Wiśle Kraków i kilka innych ligowych tematów. Fani piłki zagranicznej też coś dla siebie znajdą.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jeszcze nie wszystko stracone jeśli chodzi o inwestora w Wiśle Kraków? Tak przekonuje prezes Marzena Sarapata.
W czwartek w ośrodku treningowym Wisły Kraków w Myślenicach panowały zaskakująco dobre nastroje, a trener Maciej Stolarczyk żartował na konferencji prasowej, że jego zespół zimą wyjedzie na obóz do Afryki, bo panuje tam odpowiedni mikroklimat. Drużyna mogła mieć nadzieję, bo na horyzoncie pojawił się ratunek dla zadłużonego klubu. Wojciech Kwiecień, Wiesław Włodarski oraz firmy Antrans i Dasta Invest w niedzielę osiągnęli wstępne porozumienie w sprawie kupna zadłużonego po uszy klubu. Ostateczną decyzję mieli podjąć po przeprowadzeniu audytu, jednak piłkarze zyskali perspektywę na rychłe otrzymanie wypłat. Zrezygnowali więc z zamiaru masowego złożenia wezwań do zapłaty zaległych pieniędzy, które sprawiłoby, że klub w ciągu 14 dni musiałby znaleźć blisko 4 mln złotych, chcąc uniknąć utraty większości kadry za darmo. Po przeprowadzeniu audytu inwestorzy zrezygnowali jednak z transakcji. Istotna była nie tylko wysokość zobowiązań, ale też podział kompetencji między czwórką akcjonariuszy po przejęciu klubu. Wisła znalazła się nad przepaścią.
Małopolska czwórka była jedynym konkretnym, realnie brzmiącym sposobem na uratowanie ekstraklasowej Wisły. Wszystkie pozostałe nieliczne rozwiązania jawią się już jako bardzo mgliste, a przede wszystkim trudne do przeprowadzenia szybko. Poszukiwania nowego inwestora nadal się jednak toczą. Łódzki biznesmen Paweł Gricuk utrzymuje, że wciąż stara się przywieźć z Chin ratunek dla Wisły. Trwają rozmowy z brytyjską spółką Noble Capital Partners, której przedstawiciele pod koniec listopada byli w Krakowie, a w tym tygodniu przesłali gwarancje bankowe, których oczekiwał od nich zarząd klubu. Gdzieś w tle jest jeszcze szansa na ratunek z Azji, z kraju innego niż Chiny.
Historia Aleksandara Sedlara, który w barwach Piasta Gliwice stał się wyróżniającym obrońcą Ekstraklasy.
Gdy był dzieckiem, liczył się tylko futbol. Nie uprawiał innych dyscyplin. Pamięta, że piłka była jego pierwszą zabawką. Dostał ją od rodziców, którym wiodło się dobrze, ale mieli dość stresujące życie. Ojciec, który cały czas wspierał jego piłkarskie marzenia, pracował w agencji wywiadu wojskowego. – Wiedziałem, że ściga złych ludzi i jego praca czasami jest niebezpieczna. Bywało, że się o niego bałem. Gdy przeszedł na emeryturę, w pewnym sensie poczułem ulgę – opowiada.
Matka, dyrektor finansowa w prywatnym amerykańskim banku, nie była szczęśliwa, widząc, że jej syn najprawdopodobniej zostanie profesjonalnym piłkarzem. Ale w końcu dała się przekonać. Jej syn z kolei dał się przekonać do innych sportów. W Gliwicach raz w tygodniu chodzi z kolegami poćwiczyć boks. Mówi, że robi to głównie dla zabawy. – Uwielbiam oglądać najważniejsze walki. Anthony Joshua to dla mnie wybitny sportowiec – mówi.
Sławomir Peszko przeprosił Piotra Stokowca, ale ten i tak nie przywrócił go do zespołu.
(…) W połowie października, gdy był już blisko odbycia kary (mógł zagrać 27.10 z Arką Gdynia), zaliczył kolejną wpadkę – tym razem Stokowiec zdecydował się na wyrzucenie go z drużyny na czas nieokreślony. Komunikat głosił wtedy tylko: „Został odsunięty od pierwszego zespołu z powodu niesubordynacji podczas treningu. Szczegóły pozostają wewnętrzną kwestią klubu i drużyny”. Chodziło o sprzeczkę słowną z jednym z trenerów.
Od tamtej pory pomocnik robił wszystko, żeby wrócić do łask szkoleniowca. Trenował z rezerwami i indywidualnie. Występował w meczach drugiego zespołu. Kilka razy przepraszał. Wreszcie doczekał się spotkania w cztery oczy z trenerem. Stokowiec zakomunikował mu tylko, że jest konsekwentny w swoim postanowieniu i że zamierza zmienić standardy w Lechii. W tej chwili nie widzi Peszki w swoim zespole.
Mateusz Borek na przykładzie Ligi Mistrzów pokazuje, jaki jest stan naszej piłki.
W najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na placu boju zostało 16 drużyn. To oznacza ponad 400 graczy aspirujących do gry na tym poziomie. A ilu jest w tym gronie Polaków występujących w reprezentacji? Dwóch. Takie są fakty. A mimo to aspiracje polskiego kibica są rozbudzone. Kadra Jerzego Brzęczka nie wygrała żadnego z sześciu spotkań i trafiła do zdradliwej grupy eliminacyjnej, a wiele osób widzi ją już awansującą do fazy finałowej EURO 2020. Czasami się dziwię, czemu niektórzy mają w sobie taką butę. Dziś żeby spokojnie wypatrywać wielkich wyzwań reprezentacji, powinniśmy mieć sześciu, siedmiu zawodników, którzy są kluczowymi postaciami w mocnych europejskich klubach, notujących dobre wyniki. A tak przecież nie jest.
Czas na Magazyn Lig Zagranicznych.
Liverpool zmienia styl gry na bardziej wyrachowany, co ma pomóc w walce o mistrzostwo Anglii.
Od początku tego sezonu można odnieść wrażenie, że Jürgen Klopp wgrał swojej drużynie nowe oprogramowanie. I w nowej wersji Liverpool nie jest już, jak kiedyś, szalenie atakującą drużyną, która nie przejmuje się straconymi golami, bo wie, że strzeli ich więcej niż rywal. Dziś to zespół, który nauczył się kontrolować mecze i przede wszystkim zaczął robić to regularnie.
Taka odmiana to ogromna zasługa wzmocnień w defensywie. Od początku pracy Niemca na Anfield, a nawet wcześniej, były z tą formacją duże problemy. Jeszcze w sezonie 2013/14, kiedy The Reds niemal do końca sezonu bili się o mistrzostwo Anglii i ostatecznie byli drudzy, stracili w Premier League aż 50 goli. Dokładnie tyle samo dali sobie wbić w rozgrywkach 2015/16, kiedy w październiku przychodził Klopp. Wiele z nich to efekt błędów, ale i kiepskiej obsady. Obrona hamowała rozwój Liverpoolu i nie pozwalała poważnie myśleć o walce o najwyższe cele. W końcu jednak władze klubu zrobiły porządek. Najpierw po półrocznej sadze transferowej w zimie tego roku udało się sprowadzić Virgila van Dijka, a latem przyszedł nowy bramkarz Alisson Becker. Obaj kosztowali w sumie ponad 135 milionów funtów i choć to bardzo dużo, nawet w dzisiejszych realiach, to wygląda na to, że klub zrobił świetny interes.
Alberto Bertolotto jest włoskim dziennikarzem, który właśnie wydał drugą książkę o polskim futbolu. – Polska jest dla mnie jak druga ojczyzna – mówi.
MARCIN DOBOSZ: Jak narodził się pomysł, by zacząć pisać książki o polskiej piłce? To nie jest typowy temat dla włoskiego dziennikarza.
ALBERTO BERTOLOTTO: Mieszkam we Włoszech w Pordenone, to miasto blisko granicy ze Słowenią. Dla ludzi z mojego regionu zainteresowanie Europą Wschodnią to coś naturalnego. W 2012 roku pierwszy raz przyjechałem do Polski, bo moja ówczesna dziewczyna była Polką, pochodziła z Łodzi. Natychmiast polubiłem wasz kraj i was jako ludzi. Poczułem, że chcę lepiej poznać Polskę. Odwiedziłem Warszawę, Gdańsk, Kraków, Poznań, Wrocław. W zeszłym roku uznałem, że chcę poszerzyć we Włoszech wiedzę o polskiej piłce. Tak powstała pierwsza książka, „A ritmo di Polska”, o reprezentacji z 1974 roku. Mam przyjaciół, którzy pomogli mi z tłumaczeniami polskich publikacji z tamtych lat, na przykład mojego serdecznego kolegę Alessandro, który od lat żyje w Krakowie i świetnie zna polski.
Co wiedział pan przedtem o polskim futbolu?
Mój pierwszy artykuł o Polakach do gazety pisałem o Piotrze Zielińskim, który wtedy grał w Udinese. Pordenone leży blisko Udine. Oczywiście pierwsze skojarzenie to Zbigniew Boniek, ale mnie fascynowała ta wspaniała drużyna z 1974 roku. Wygraliście wtedy 2:1 z Włochami, a tacy zawodnicy jak Kazimierz Deyna czy Grzegorz Lato do dziś są sławni w Italii. Według mnie to najważniejszy zespół w historii polskiego futbolu i chciałem, żeby moi rodacy poznali jego dzieje. Kiedy byłem w Polsce, czułem, że zespół i postać trenera Kazimierza Górskiego są owiane magią.
Trener Amiens zapewnia, że nie skreśla Rafała Kurzawy, ale Polak musi się dostosować do pewnych rzeczy.
Wierzy pan, że Kurzawa w końcu zaaklimatyzuje się we Francji?
Tak, ale nie wiem, ile czasu mu to zajmie.
Co robi klub, aby mu w tym pomóc?
Zorganizowaliśmy dla niego kurs francuskiego z nauczycielem. Ma też do do dyspozycji tłumaczkę. Także kierownik pomaga mu w różnych sprawach.
Przed jego transferem zdawał sobie pan sprawę z tego, że nie jest najszybszy i wiedział, jaki to typ osobowości?
Oczywiście, że mieliśmy tego świadomość, ale wiedzieliśmy też o jego lewej nodze i dobrze wykonywanych stałych fragmentach. On po prostu potrzebuje więcej czasu. Gdy bierze się zawodnika z zagranicy, to trzeba być cierpliwym. Tak było ze Stivenem Mendozą, też potrzebował czasu na aklimatyzację. Pamiętam, jak kiedyś Rai trafił do PSG. Pierwsze pół roku padało wiele pytań, co on tam robi, bo nie grał dobrze, a potem został gwiazdą. Dla mnie najważniejsze, że Rafał dobrze pracuje.
Ile meczów Kurzawy pan obejrzał, zanim go pozyskaliście?
Nie oglądałem całych spotkań, a jedynie skróty. Nasi skauci uważnie obserwowali jednak mecze z jego udziałem.
W Bundeslidze przestano zwalniać trenerów.
W obecnym sezonie 1. Bundesligi tylko jeden szkoleniowiec stracił pracę. To zwolniony w VfB Stuttgart Tayfun Korkut, którego zastąpił Markus Weinzierl. Pozostali trenerzy, mimo że w większości mają wyniki poniżej oczekiwań, mogą spać spokojnie. W niemieckiej ekstraklasie zapanował nowy trend – szefowie klubów wierzą w szkoleniowców i rezygnują ze zmian na trenerskiej ławce. Tak małej liczby zwolnień nie było w Bundeslidze od początku XXI wieku.
Jeszcze rok temu, gdy Bayern miał gorszy początek jesieni, Carlo Ancelotti nie dostał szansy na wyjście z kryzysu i naprawy tego, co zepsuł. Szefowie monachijskiego klubu podjęli szybką decyzję – Włoch musi odejść, bo wyniki są słabe, a na dodatek pokłócił się z czołowymi piłkarzami. W tym roku sytuacja z kryzysem się powtórzyła, ale Robertem Lewandowskim i spółką dowodził już Niko Kovač. I Chorwat robił to tak fatalnie, że w zasadzie był już bezrobotny. Jedyne co go uratowało, to brak czasu między sobotnim spotkaniem w Bundeslidze z Fortuną Düsseldorf (3:3), a wtorkowym meczem w Champions League z Benfiką Lizbona (5:1). I właśnie starcie z Portugalczykami było jego ostatnią szansą, którą wykorzystał. A przecież sam już nie wierzył, że uda mu się uniknąć zwolnienia.
SPORT
Wywiad z Włodzimierzem Lubańskim na okoliczność 70-lecia Górnika Zabrze.
(…) A ile romantyzmu było w tym, że odmówiono panu transferu do Realu Madryt krótko po finale Pucharu Zdobywców Pucharów? Był rok 1970…
– Pan to nazywa romantyzmem?
Świadomie i z gorzkim sarkazmem…
– Rozumiem, ale ja bym to nazwał otwarcie czymś innym. Zostawmy to. To historia. Dzisiaj młodzi piłkarze mogą decydować sami o sobie. Kiedyś było inaczej. Gdybym ja też mógł, pewnie nieco inaczej by się życie potoczyło…
Długo „siedziało”? Długo gryzło?
– Jak się grało w piłkę na bieżąco, to nawet nie „siedziało”. Ale po latach, kiedy przyszło zawiesić buty na kołku, człowiek zaczął się zastanawiać, co można było osiągnąć, gdyby jednak udało się do tego Madrytu dotrzeć. Miałem jednak świadomość, że to rozmyślania bez sensu. Realia były takie, a nie inne i nie dało się ich w żaden sposób zmienić…
Swego czasu był pan pierwszym Polakiem notowanym w prestiżowym plebiscycie France Football na najlepszego piłkarza Europy. W tym roku Robert Lewandowski – znów jeden z najskuteczniejszych napastników świata – nie znalazł się nawet wśród nominowanych. Znajduje pan prostą interpretację tych faktów?
– W tej chwili jest na świecie kilku lepszych piłkarzy od Roberta Lewandowskiego. Jego statystyki robią ogromne wrażenie, bo gra w bardzo dobrym zespole. Nikomu nie trzeba mówić, że Bayern Monachium to czołówka światowa. Robert ma możliwość zdobywania wielu bramek, ponieważ obok niego biegają świetnej klasy piłkarze. Ale w skali kontynentu – jak widać – konkurencja jest bardzo mocna.
Piotr Parzyszek z Piasta Gliwice w grudniu na pewno nie może narzekać na nudę.
W czwartek Piotr Parzyszek stał się przedmiotem żartów i docinków ze strony kolegów z szatni. Wszystko przez mandat, który napastnik gliwiczan otrzymał tuż przed treningiem. – Za co ten mandat? Za nieprawidłowe parkowanie. Jednym kołem stanąłem na pasach. No cóż, mój błąd, więc muszę ponieść karę – kręcił głową napastnik Piasta, który z każdej strony wystawiany jest na próbę.
Próbę koncentracji, bo akurat ostatnie mecze są dla niego ogromną szansą. A mandat czy ślub, który zbliża się coraz większymi krokami, mogą dekoncentrować piłkarza. – Nie ma takiej opcji. Myślę na razie tylko o meczach i o Piaście. Dziś się śmiejemy z mandatu, ale to już historia. A ślub i wesele? Ja tylko za wszystko… płacę. No dobra, kupiłem sobie garnitur, no i chodzimy na kurs pierwszego tańca. Resztą zajmuje się tylko moja druga „połówka”. Jestem kompletnie wyłączony z przygotowań. Ufam narzeczonej – przyznaje Parzyszek.
Paulina Szaweł i Natalia Legierska pracują w piłkarskim i hokejowym GKS-ie Jastrzębie jako fizjoterapeutki. Nie pozwalają przedstawicielom płci brzydkiej wchodzić sobie na głowę.
(…) Podejmując pracę w Jastrzębiu z piłkarzami, miała po raz pierwszy styczność ze sportowcami. I to samymi mężczyznami! Z czym miała największy problem? – Strasznie stresowałam się wchodząc do szatni, gdy była ich całą grupa – wspomina. – Nie wiem, z czego to wynikało, pojedynczo aż tak źle nie było. To chyba dlatego, że z natury jestem nieśmiała. Jak się pracuje z sami mężczyznami? W klubie odnalazłam się doskonale, bo mam przecież trzech starszych ode mnie braci. W męskim towarzystwie byłam od zawsze, dobrze czuję się wśród piłkarzy i mam nadzieję, że oni też nie narzekają na współpracę ze mną. Wiadomo, że gdyby była tutaj jeszcze jedna kobieta, byłoby inaczej, ale chłopcy traktują mnie jak godną zaufania koleżankę.
Jest takie przysłowie „kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one”. Sportowcy, nie tylko piłkarze, znani są z tego, że często rozładowują złość używając „łaciny kuchennej”. Czy Natalii Legierskiej zdarza się przeklinać? – Niestety tak, ale sporadycznie – przyznaje z rozbrajającą szczerością. – W szatni, owszem, zdarza się, że użyję wulgarnych słów, ale bardzo rzadko. Staram się nie przeklinać, bo uczę w szkole i jakby to wyglądało, gdyby mi się coś wymsknęło w obecności uczniów?
SUPER EXPRESS
Wisła Kraków musi zatonąć? Piotr Koźmiński o fatalnej sytuacji “Białej Gwiazdy”.
„Przejrzałem dokumenty finansowe Wisły Kraków. Krótko: przesłanki do ogłoszenia upadłości są od co najmniej dwóch lat – był czas na restrukturyzację – dzisiaj z uwagi na wielkość straty jest za późno. Szans na inwestora nie ma. Wielka szkoda. Trudno wyobrazić sobie ekstraklasę bez Wisły” – taki wpis zamieścił na Twitterze Masiota już 7 grudnia.
– Niestety, tak ta sytuacja wygląda – dodaje mecenas w rozmowie z „SE”. – Długi Wisły, takie wymagalne do spłacenia, to 23–26 mln złotych. Są jeszcze inne, ale tamte nie są zagrożeniem. Jednak te ponad 20 mln i tak wystarczy, aby Wisła upadła. Bo przecież to są kwoty jak na realia tego klubu bardzo duże – mówi Masiota, który uważa, że szans na ratunek już raczej nie ma. – Żadna polska firma nie udźwignie takiego ciężaru, żeby na szybko wyłożyć 30 mln zł. Jeśli już, to tylko ktoś z zagranicy – analizuje mecenas.
GAZETA WYBORCZA
Rozmowa Natalią Niewolną, trenerką piłkarek Olimpii Elbląg i trenerką przygotowania fizycznego reprezentacji Polski kobiet.
HANNA URBANIAK: Czy w 2018 roku trenerka w futbolu wciąż stąpa po terenie zarezerwowanym tylko dla mężczyzn?
NATALIA NIEWOLNA: Jeszcze kilka lat temu wstydziłam się mówić, że jestem trenerką. Reakcje ludzi były nieprzyjemne i wprawiały mnie w zakłopotanie. Wolałam się nie przyznawać. Trener mężczyzna, znaczy szacunek. Kobieta, nawet pracująca w ekstralidze – zniesmaczenie. Ile razy słyszałam, żebym sprawdziła, czy mnie nie ma w kuchni. Na kursach trenerskich musiałam udowadniać, że mam pojęcie o piłce, żeby koledzy przyjęli mnie do grupy. To się zmienia, bo coraz więcej kobiet decyduje się na bycie szkoleniowcem, a widok kobiety na ławce trenerskiej mniej szokuje w środowisku.
Do trenerek należy mistrzostwo świata i Europy oraz złoto olimpijskie w piłce kobiecej. Na przyszłorocznym mundialu we Francji osiem z 24 zespołów poprowadzą kobiety. W Polsce jest was coraz więcej, ale nie na najwyższym szczeblu.
– To też się zmieni. Kobiety prowadzą reprezentacje młodzieżowe, ja w sztabie pierwszej reprezentacji odpowiadam za przygotowanie motoryczne i łączę to z prowadzeniem pierwszego zespołu Olimpii Szczecin. Pracuję w szkole sportowej i wykładam na Uniwersytecie Szczecińskim. A więc w futbolu jest przestrzeń dla kobiet. Potrzeba jednak czasu, bo wciąż niewiele kobiet ma najwyższe uprawnienia. Ostatnio na turnieju młodzieżowym w Szczecinie aż 10 z 12 drużyn przyjechało z trenerkami. Jeśli będą chciały się rozwijać, to wkrótce będą pracować w dorosłym futbolu.
Również i tu jest tekst o sytuacji Wisły Kraków.
Jak będzie z Wisłą Kraków? – Skoro w Szkocji z powodu niegospodarności runął taki klub jak Glasgow Rangers, to można sobie także wyobrazić upadek Wisły – mówi „Wyborczej” działacz PZPN.
Nasi informatorzy twierdzą, że obecne władze albo są nieuczciwe, albo zarządzają klubem skrajnie nieodpowiedzialnie. Klub taki jak Wisła dostaje z ekstraklasy około 10 mln zł na sezon na swoją działalność. To pieniądze głównie z praw telewizyjnych. Szefowie klubu z Krakowa założyli, że latem na transferach zarobią latem 30 mln zł. Hitem miała być sprzedaż króla strzelców poprzedniego sezonu Carlitosa. Wisła chciała za niego 3 mln euro, ostatecznie Legia zapłaciła tylko 0,5 mln. Zresztą Hiszpan skierował właśnie sprawę do FIFA, żądając pieniędzy, które jest mu winna Wisła. Wiosną wymyślono, że zespół ma zarobić, grając w europejskich pucharach, ale nie udało się do nich awansować.
Fot. FotoPyk