Wtorkowa prasa to z jednej strony podsumowanie weekendowych wydarzeń ligowych, a z drugiej myślenie już o zbliżających się meczach reprezentacji.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Przed nami ostatni etap przygotowań do eliminacji Euro 2020, ale końca budowy zespołu nie widać.
Selekcjoner ma sporo problemów. Przede wszystkim trudno mu odnaleźć stabilizację w obronie. Oprócz dziury na lewej stronie, wypełnianej duetem Rafał Pietrzak i Hubert Matynia lub którymś z powołanych na znacznie mocniej obsadzoną prawą flankę, wypadł filar defensywy ostatnich lat Kamil Glik. A to już potężna wyrwa, co udowodnił mundial. Obrońca Monaco doznał urazu przywodziciela (uszkodzenie II stopnia) w meczu Ligi Mistrzów z Club Brugge i będzie odpoczywał dwa tygodnie. Początkowo miał przyjechać do Sopotu na badania, ale wystarczyło, że lekarz kadry Jacek Jaroszewski spojrzał na wyniki przysłane z Francji, aby stwierdzić, że lot z Lazurowego Wybrzeża nad polskie morze to strata czasu. 30-latek będzie rehabilitował się w klubie. To oznacza postawienie na ludzi, którzy prawdopodobnie zagrają ze sobą po raz pierwszy i ostatni. Najbardziej „doświadczona” w tej sytuacji, niekoniecznie najsilniejsza konfiguracja (kwartet Pietrzak, Kamiński, Bednarek, Kędziora) wystąpiła wspólnie kwadrans przeciwko Irlandczykom. Inni obrońcy, których ma do dyspozycji Brzęczek, nigdy ze sobą nie grali. Daje to sporo do myślenia.
Łukasz Olkowicz tym razem prześwietla szkolenie na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie.
Dziś może to być trudne do wyobrażenia, ale na początku lat 90. w najzacniejszym polskim gronie piłkarskim urzędowała Stal Mielec, a obok niej kursowały w górę i w dół Stal Stalowa Wola, Siarka Tarnobrzeg i Igloopol Dębica. Wszystkie z możnymi patronami za plecami: zakładami lotniczymi w Mielcu, przemysłem ciężkim w Stalowej Woli, zakładami siarki w Tarnobrzegu oraz kombinatem rolno-spożywczym Igloopol i wszechmocnym Edwardem Brzostowskim w Dębicy.
Wraz z postępującymi zmianami w Polsce, cierpiała ich sytuacja finansowa, co szybko przełożyło się na kluby. Światło w ekstraklasie zgasiły w 1996 roku Stal Mielec i Siarka, a wraz z ich spadkiem drzwi do tej ligi zatrzasnęły się dla przedstawicieli Podkarpacia już na ponad 20 lat. Klucze do niej chcieliby znaleźć właśnie w Mielcu. Do klubu zajmującego miejsce zapewniające awans tracą sześć punktów, a wraz z nadejściem złotej polskiej jesieni powiało optymizmem – Stal wygrała cztery mecze z rzędu, ostatni raz znajdując pogromcę w lidze na początku września. W spotkaniu ze Stomilem swoją premierową bramkę zdobył 15-letni Kacper Sadłocha, dowód na to, że talenty na Podkarpaciu są i wcale nie muszą od razu wyjeżdżać. O najmłodszego strzelca w historii I ligi pytały wcześniej topowe akademie w kraju, mógłby też sposobić się w styczniu do zagranicznego wyjazdu po skończeniu 16. roku życia. Interesowały się nim też kluby spoza Polski, ale szefom Stali udało się go zatrzymać w Mielcu.
Piętro niżej gra Stal Stalowa Wola, Siarka i jako beniaminek Resovia. W III lidze liderem jest Stal Rzeszów, choć ścisk w czołówce duży i trzeba zakładać jeszcze wiele przetasowań.
Trochę tekstów po lidze.
Elia Soriano i Marcin Cebula coraz więcej znaczą w Koronie Kielce.
Radosław Majewski wyszedł z lasu – pisze Antoni Bugajski.
Czas na ligi w Europie. Barcelona z najgorszą obroną od lat.
Barcelona dalej prowadzi w LaLiga, ale w obronie spisuje się najgorzej od niemal pół wieku.
Liczby są dla zespołu Ernesto Valverde brutalne. Marc-Andre ter Stegen tylko w dwóch pierwszych meczach LaLiga zachował czyste konto, a w następnych dziesięciu był pokonywany przynajmniej raz. Tylko pięć drużyn z hiszpańskiej ekstraklasy ma więcej straconych bramek niż Katalończycy (18), którzy nie byli tak słabi w defensywie od sezonu 1973/74. A ostatecznym dowodem na fakt, że obrona Barcy przypomina sitko, było niedzielne starcie z Betisem.
Goście z Sewilli wygrali 4:3 i zostali pierwszym od piętnastu lat zespołem, który na Camp Nou zdobył w ligowym starciu cztery bramki. – Nie może być tak, że rywale przyjeżdżają na nasz stadion i strzelają cztery gole – narzekał Arturo Vidal.
Jiri Bilek jeszcze nie tak dawno grał w Zagłębiu Lubin, a dziś jest członkiem zarządu Slavii Praga ds. sportowych. Klub ten ma ambitne plany.
Jaki jest budżet Slavii?
Z roku na rok większy.
O waszych możliwościach można było się przekonać zaraz po wejściu do klubu chińskich właścicieli. Sprowadziliście wtedy byłą gwiazdę Bundesligi Halila Altintopa, Portugalczyka Danny’ego z Zenita Sankt Petersburg, Ukraińca Rusłana Rotana.
Zeszliśmy z tej drogi. Chcemy, aby Slavia wychowywała własnych piłkarzy, była oparta na młodych Czechach, którzy dopiero mogą się rozwinąć i oddadzą serce temu klubowi. Tego nie gwarantuje zawodnik mający blisko trzydzieści lub więcej lat, za którego wykłada się duże pieniądze. Poza tym zmienia się piłka, dziś potrzeba szybkich graczy, atletów. I w takich piłkarzy celujemy. Oczywiście cudzoziemcy też mogą grać u nas, ale muszą być zdecydowanie lepsi od Czechów lub bliskich nam Słowaków.
Na Czechach i Słowakach oparta jest kadra Viktorii Pilzno, w XXI wieku pięciokrotnego mistrza Czech i trzykrotnego uczestnika Ligi Mistrzów.
Viktoria pokazała sposób, w jaki można budować dobry zespół, że potrzebna jest stabilizacja. Jak jej brak wpływa na drużynę, widziałem w Lubinie, gdzie przewijało się wielu piłkarzy i często byli zmieniani trenerzy. Zresztą to nie dotyczy tylko Zagłębia, ale wielu klubów. Tutaj mamy wizję, jak ma Slavia wyglądać. Jest trener, który myśli podobnie i jeśli od nas odejdzie, jego następca będzie musiał podzielać naszą wizję.
W młodzież też inwestujecie?
Wchodzimy na ten etap. Początkowo priorytetem była budowa silnego pierwszego zespołu, bo bez tego trudno o rozwój innych rzeczy w klubie. Ale już inwestujemy w akademię. Mamy wykupione działki na ten cel, dziesięć minut autobusem od stadionu. Oglądaliśmy, jak funkcjonuje akademia Red Bull Salzburg i chcemy, żeby nasza wyglądała podobnie.
SPORT
W Gliwicach drżą o zdrowie Joela Valencii. W Kielcach rywale urządzili na niego polowanie.
Niewysoki, zwrotny i nieprzewidywalny pomocnik w tym sezonie jest największym utrapieniem dla rywali Piasta. Nawet gdy sam nie kończy wyśmienitych akcji, jak choćby tej w pierwszej połowie meczu w Kielcach, to zawsze może rozpocząć szarżę, która da bramkę lub rzut karny. Tak w tym sezonie działo się już wiele razy. W Kielcach jednak Ekwadorczyk był motorem napędowym drużyny tylko na początku meczu, gdy przeważała nad Koroną. Ta miała prosty plan na pokonanie gliwiczan: ostrą grę na pograniczu przepisów. Bartosz Rymaniak od początku uprzykrzał życie piłkarzom śląskiej drużyny. W 15 minucie musiał faulować Joela Valencię, za co ujrzał żółtą kartkę.
To nie był jednak koniec, bo ten sam zawodnik pod koniec pierwszej połowy po raz kolejny „wszedł” w nogi Ekwadorczyka. Według naocznych świadków Rymaniak „po wszystkim” szyderczo uśmiechnął się w kierunku piłkarza. Bez Valencii śląski zespół nie był już w stanie zagrozić bramce Korony.
Zagłębie Sosnowiec straciło wiele punktów przez głupie rzuty karne.
Sosnowiczanie okazali się najsłabszą drużyną półmetka sezonu. Mają na koncie najmniej punktów i najwięcej straconych goli. Byłoby inaczej, gdyby nie liczba rzutów karnych, które sprokurowali…
Osiem rzutów karnych w 15 seriach gier. Na połowę z nich „zapracował” Piotr Polczak, sprowadzony do zespołu latem jako murowany kandydat na lidera formacji defensywnej. Na razie rola dyrygenta odgrywana jest przez niego w sposób dalece niedoskonały… Nieudany powrót.
Gdyby nie bramki stracone po strzałach z jedenastu metrów, Zagłębie miałoby dzisiaj na koncie sześć punktów więcej i plasowałoby się nie na ostatnim, lecz na 11. miejscu w tabeli. Skutecznie wyegzekwowana „jedenastka” przypieczętowała również porażkę sosnowiczan w miniony weekend, gdy punktów szukali w Płocku.
Siła ofensywna Górnika Zabrze w tym sezonie to głównie obcokrajowcy.
Z piętnastu ligowych bramek zdobytych w tym sezonie przez Górnika aż 80 procent jest dziełem tria z Półwyspu Iberyjskiego.
Tyle bramek zdobytych w jednej rundzie przez obcokrajowców – tego jeszcze w 70-letniej historii klubu z Zabrza nie było. Do strzeleckich wyczynów Igora Angulo wszyscy od prawie 2,5 roku są już przyzwyczajeni. Do tego grona dołączyli też jego rodacy: Dani Suarez oraz Jesus Jimenez.
W ostatnim spotkaniu ze Śląskiem to właśnie ta dwójka wpisała się na listę strzelców. Suarez świetnie znalazł się w polu karnym, głową zamieniając na bramkę dobre dośrodkowanie Daniela Liszki z rzutu rożnego. Z kolei Jimenez świetnie wyszedł do prostopadłego podania Kamila Zapolnika i w sytuacji sam na sam nie dał szans Jakubowi Słowikowi. Suarez, nominalny środkowy obrońca, ma w tym sezonie na swoim koncie już 3 trafienia. Jimenez w ostatni piątek po raz drugi w tym sezonie wpisał się na listę strzelców. Z kolei 7 goli na koncie ma Angulo, od sezonu 2016/17 najlepszy snajper w Górniku. Z 15 zdobytych bramek przez zabrzan w tym sezonie w lidze, łupem Hiszpanów padło 12.
Wisła Kraków wciąż bez kasy, ale piłkarze punktują jakby nigdy nic.
(…) W Lubinie pieniędzy nie brakuje, w przeciwieństwie do Wisły. Kilka dni przed meczem z drużyną spotkała się prezes Marzena Sarapata. Dotarła spóźniona tylko po to, by powiedzieć, że… pieniędzy nadal nie ma. Poinformowała piłkarzy, że planowana pożyczka nie dojdzie do skutku, więc na wypłaty nadal nie ma pieniędzy. Wiśle pół miliona złotych pożyczył jednak jeden z krakowskich biznesmenów, dzięki temu klub miał pieniądze na wynajem stadionu, ale nie mamy informacji, by część z tych pieniędzy trafiła na konta piłkarzy.
A ci – gdyby mieli inne podejście do sprawy – teraz mogliby ogłosić strajk. Piłkarze, którzy do Wisły dołączyli na początku tego sezonu, do tej pory otrzymali tylko… pół wypłaty. Niedawno jeden ze starszych piłkarzy zrobił listę, na którą mieli wpisać się najbardziej potrzebujący. Wpisali się… wszyscy.
Raków Częstochowa nie przegrał w I lidze 15 meczów z rzędu i jak burza zmierza ku Ekstraklasie.
Trener Marek Papszun może dokonywać zmian, rotacji w zespole, ale nie wpływa to negatywnie ani na styl gry ekipy spod Jasnej Góry, ani na wyniki. Puszcza dzielnie trzymała się przez godzinę, bo na gola Macieja Domańskiego odpowiedziała trafieniem z rzutu karnego znanego z występów w Ruchu Chorzów Piotra Stawarczyka. Ów doświadczony obrońca meczu nie dokończył, bo w końcówce zobaczył drugą żółtą kartkę. Wtedy i tak Puszcza przegrywała 1:2, bo piątego gola w sezonie strzelił Szymon Lewicki. Dzieła zniszczenia doko- nał tuż przed końcowym gwizdkiem Marcin Listkowski. O klasie częstochowian niech świadczy wypowiedź trenera Puszczy. – Rozegraliśmy jedno z najlepszych spotkań w tym sezonie, a i tak przegraliśmy. Staraliśmy się przeciwstawić rywalowi z kompletnie innej półki organizacyjno-sportowej. Jestem dumny z moich chłopaków, mimo porażki – stwierdził Tomasz Tułacz.
W GKS-ie Katowice wreszcie chwila radości.
– Trzy punkty dadzą nam wiarę w to, co robimy na co dzień – Dariusz Dudek odniósł w sobotę swe pierwsze zwycięstwo w roli trenera GieKSy. I teraz ma kilkanaście dni na spokojną pracę z drużyną.
Kiedy mecz w Bielsku-Białej się zaczynał, katowiczanie – przedostatni w tabeli – znali już rezultaty niecieczan, tyszan i olsztynian, a więc ekip bezpośrednio wyprzedzających ich w stawce pierwszoligowej. Wyprzedzających i… uciekających – bo wszystkie punktowały w tej kolejce. Trzy punkty, jakie zabrali do domu po końcowym gwizdku, są więc absolutnie bezcenne.
– Szczęście było mocno po stronie GKS-u. Nam go zabrakło – dowodził po meczu trener Podbeskidzia, Krzysztof Brede. Przyznawał wszakże uczciwie, że do owej sporej dawki (rzekomego) farta przyjezdnych swoje „trzy grosze” dorzucił bielski golkiper.
Na koniec dłuższa rozmowa z legendą czeskiej piłki Antoninem Panenką. Już zawsze będzie słynny ze swojego sposobu wykonywania rzutów karnych.
Może pan opowiedzieć historię, jak ćwiczył pan te karne „a la Panenka” z klubowym kolegą Zdenkiem Hruszką?
– Od tego się to wszystko wzięło, takie wykonywanie przeze mnie karnych. Ze Zdenkiem zostawałem po każdym treningu i rywalizowaliśmy o co się dało, o czekoladę, piwo, pieniądze. Wygrywałem tylko wtedy, gdy strzeliłem wszystkie pięć. Jeżeli nie, to górą był on. Zdenek był dobrym bramkarzem, więc na początku przegrywałem. Zacząłem się więc zastanawiać, co tu zrobić, żeby być lepszym? Naszła mnie więc myśl, że skoro bramkarz stoi do końca, a potem ryzykuje, wybierając lewą czy prawą stronę, to może spróbować czegoś innego. Wtedy jeszcze był taki przepis, że bramkarz mógł się ruszyć. Z reguły robił więc krok do przodu. Zdecydowałem, że podbiję piłkę technicznie, a bramkarz, który się już ruszył nie będzie w stanie nic zrobić i zareagować. Zaczęło mi to wychodzić, zacząłem też wygrywać zakłady. No i czekolady i piwa były moje!
20 czerwca 1976 roku, kiedy w finale mistrzostw Europy w Belgradzie podchodził pan do decydującej jedenastki, to była taka świadoma decyzja czy impuls, żeby w taki, a nie inny sposób zaskoczyć Seppa Meiera?
– Wiedziałem dwa miesiące wcześniej, że jak przyjdzie do takiej rozgrywki, to właśnie w taki sposób będę wykonywał karnego. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Po prostu: taką podjąłem decyzję. Nie wiedziałem tylko, bo nie mogłem wiedzieć, że będzie to w samym finale mistrzostw, że będzie to ta decydująca jedenastka…
4 lata później, podczas mistrzostwa Europy we Włoszech, kiedy rywalizowaliście o brązowy medal z gospodarzami, do serii karnych, także bez pomyłki, podeszli kolejno, jak w 1976 w Belgradzie: Masny, Nehoda, Ondrusz, Jurkemik i Panenka. To był żelazny skład?
– Tak, to był stały skład i kolejność. Wtedy, mówię z mojej perspektywy, było już inaczej. Wszyscy wiedzieli, jak strzelam jedenastki, więc uderzyłem przy słupku. Dino Zoff został na środku bramki i czekał. Gdybym kopnął wtedy w swoim stylu, pewnie złapałby piłkę.
Ile bramek Antonin Panenka zdobył w swojej karierze z rzutów karnych?
– Sporo, ale ile dokładnie? Muszę powiedzieć, że sporo tych jedenastek także zmarnowałem. Miałem jednak w sobie coś takiego, że kiedy było nerwowo, był remis, końcówka meczu, a trzeba było podejść do karnego, to potrafiłem w sobie znaleźć tę koncentrację, żeby skupić się na tym, żeby posłać piłkę do siatki. Nic mi wtedy nie przeszkadzało. Inaczej było, kiedy graliśmy na przykład pucharowy mecz. Podchodziłem pierwszy i zdarzało się, że nie trafiałem.
Był jakiś bramkarz, który dobrze radził sobie jeśli chodzi o karne z Panenką?
– Pavol Michalik z Banika Ostrawa. Raz sędzia w jednym meczu kazał powtórzyć jedenastkę, a on dwa razy okazał się ode mnie lepszy.
SUPER EXPRESS
Nic ciekawego. Grzegorz Krychowiak pokazał kolejną kreację, a Roberta Lewandowskiego bolało kolano i razem z kilkoma innymi kadrowiczami w poniedziałek został w hotelu.
GAZETA WYBORCZA
“Kadra w szpagacie”. Na pierwszy rzut oka listopadowe mecze z Czechami i Portugalią wielkiej stawki nie mają. Ale mogą sprawić, że droga na Euro 2020 bardzo się wydłuży.
– Zdajemy sobie sprawę z presji, ale musimy mieć chłodną głowę. Najważniejsze jest Euro 2020. Wierzę, że do startu eliminacji stworzymy drużynę, która będzie skutecznie walczyć o awans – mówił Jerzy Brzęczek na starcie zgrupowania przed sparingiem z Czechami (czwartek, godz. 18, Gdańsk) i finiszem Ligi Narodów z Portugalią (następny wtorek, 20.45, Guimaraes). To ostatnie mecze przed losowaniem eliminacji ME (2 grudnia w Dublinie), kolejny raz piłkarze spotkają się w marcu, by zacząć walkę o awans na trzeci wielki turniej z rzędu.
Jesień selekcjoner miał przeznaczyć na przebudowę drużyny, która doszła do ćwierćfinału Euro 2016, ale skapitulowała na mundialu w Rosji. Prezes PZPN Zbigniew Boniek poświęcił pierwszą edycję Ligi Narodów, by reprezentacja odmłodniała, nauczyła się grać inaczej niż za czasów Adama Nawałki. Choć październikowa porażka z Włochami zdegradowała Polskę do Dywizji B, selekcjoner usłyszał od szefa związku, że nic się nie zmienia, rozliczany będzie za eliminacje.
Dla niektórych kadrowiczów mecz z Czechami może być swoistą psychoterapią po niepowodzeniach klubowych.
Wokół piłkarzy powołanych z zagranicy nieszczęścia chodzą nie parami, lecz stadami. Przygniatają zwłaszcza Piotra Zielińskiego i Arkadiusza Milika, którzy mieli liderować w Napoli.
Jeśli odwołanie z boiska po 45 minutach gry jest najbrutalniejszą możliwą recenzją występu zawodnika – niemal upokorzeniem – sobotni mecz Genoi z Napoli był najbardziej traumatycznym dla wszystkich naszych futbolowych emigrantów w całym bieżącym roku. W przerwie trener Carlo Ancelotti uziemił zarówno Zielińskiego, jak i Milika. Na polskiego rozgrywającego wściekł się po bramce na 0:1, bo ten wcześniej stracił piłkę i zrezygnował z prób jej odzyskania. Natomiast napastnik z kilku metrów kopnął piłkę prosto w bramkarza.
Obu obwołano najgorszymi zawodnikami meczu. Co gorsza, wyrównującego gola Napoli zawdzięcza tym, którzy Polaków zastąpili – asystował Dries Mertens (ładne podanie piętą), strzelał Fabián Ruiz. Ten ostatni to bezpośredni konkurent Zielińskiego do miejsca w składzie. Coraz hojniej chwalony w sobotę dotykał piłki niemal w każdej akcji ofensywnej. A im bardziej jest hiperaktywny, tym bardziej znika Polak.
Fot. FotoPyk