Wyjątkowo łatwe zadanie mieli w weekend piłkarze Barcelony. Na Camp Nou bez trudu pokonali zespół, który w siedmiu ostatnich meczach, wygrał zaledwie raz. Zespół, który od 26 września w lidze zdobył tylko jeden punkt i strzelił tylko jednego gola. I pewnie imponujący triumf „Dumy Katalonii” przeszedłby bez większego echa, gdyby nie fakt, że piłkarze Ernesto Valverde pięć bramek zapakowali nie Huesce czy Leganes, ale wielkiemu Realowi Madryt.
Rozmiary porażki dziwią jednak mniej, gdy weźmie się pod uwagę, że obecny Real to w najlepszym wypadku strzępy zespołu, który kilka miesięcy temu trzeci raz z rzędu wygrał Ligę Mistrzów. W doskonałej do niedawna maszynie Florentino Pereza zepsuło się wszystko, co tylko się zepsuć mogło, a to siłą rzeczy musiało przełożyć się na wielopoziomowy kryzys. Być może najpoważniejszy w długiej historii „Królewskich”, a przede wszystkim taki, który opanować można wyłącznie na drodze kilkuetapowych przemian, do tej pory po prostu pomijanych.
Poważny kryzys, w który Real wpadł w tym sezonie, rozwijał się równolegle na kilku płaszczyznach. Nie ma jednego winnego, nie ma kogoś kto do obecnej sytuacji przyczynił się mocniej od innych. Jest za to szereg błędów, zaniedbań i złych decyzji, które zebrane do kupy wywołały szybko rozprzestrzeniający się pożar. W niedzielę na Camp Nou ogień ostatecznie wymknął się spod kontroli.
*
Aspektem, który dziś najmocniej rzutuje na fatalną postawę „Królewskich” wydaje się być szatnia. Wartościowych zawodników oczywiście w niej nie brakuje, ale czy Real ma w swoich szeregach piłkarza ze ścisłego topu? Modrić i Ramos to dwa nazwiska, które nasuwają się z automatu, lecz w obecnej formie żaden z nich nie stanowi wyjątkowej wartości, co rzecz jasna widać na boisku.
Całościowo kadra „Los Blancos” również nie powala na kolana. Przez ostatnie trzy lata, gdy zespół z Madrytu nie miał sobie równych Europie, jego wielką siłą był nie tylko imponujący skład wyjściowy, ale też mocna i zbilansowana rezerwa, pełna zawodników z olbrzymim potencjałem i umiejętnościami. Utrzymanie takiego stanu posiadania nie było jednak możliwe i zwyczajnie przerosło Florentino Pereza. Ambicja oraz niepohamowana potrzeba częstszych występów wypychała z Bernabeu kolejnych piłkarzy, a ci sprowadzeni w ich miejsce po prostu nie weszli chociażby na zbliżony poziom.
Exodus zawodników z drugiego planu, którzy dla prawidłowego funkcjonowanie całego mechanizmu byli niezwykle ważni, zaczął się przed startem poprzedniego sezonu, gdy z Realu odeszli Morata, Danilo, James Rodriguez czy Pepe. Miejsce zawodników ze starej gwardii zajęli młodzi i utalentowani Hiszpanie: Theo Hernandez, Dani Ceballos, Borja Mayoral czy Jesus Vallejo, którym jednak brakowało i nadal brakuje jakości. Nie licząc Ceballosa, ciężko powiedzieć o nich coś dobrego. To, że Hernandeza i Mayorala po zaledwie jednym sezonie wysłano na wypożyczenia, również jest bardzo wymowne.
Początek nowych rozgrywek zbiegł się ze stratą kolejnego ważnego ogniwa – na wypożyczenie do Chelsea udał się Mateo Kovacić. Real stracił więc jeszcze jedno „koło zapasowe”, a brak Chorwata, biorąc pod uwagę słabą formę podstawowych środkowych pomocników „Los Blancos” jest naprawdę mocno odczuwalny. W obecnej sytuacji Kovacić byłby dla Realu zbawieniem
Sygnał, że od strony sportowej w szatni Realu nie dzieje się najlepiej, władze klubu dostały ponad rok temu, ale z jakichś powodów nie zrobiono nic, by zniwelować powstałe niedociągnięcia. Zamiast tego Florentino Perez oddał do Juventusu Turyn Cristiano Ronaldo, swoją największą gwiazdę i jednocześnie zawodnika, który w najtrudniejszych momentach wielokrotnie ratował zespół z opresji. – Real puści Ronaldo lekką ręką, za drobne, bo dziś sto milionów euro na ryku transferowym to nic. Cały czas mówi się coś o wieku Portugalczyka, ale tak naprawdę w jego przypadku nie ma to żadnego znaczenia. On ma bardzo zdrowy organizm i spokojnie może pograć trzy-cztery lata na najwyższym poziomie. Dodatkowo „Królewscy”, sprzedając Ronaldo, nie zadbali o to, by kimś go zastąpić. W spekulacjach przewijały się nazwiska Neymara, Mbappe czy Hazarda i każdy z nich z pewnością byłby wzmocnieniem Realu, ale ostatecznie nie przyszedł nikt. No może poza Mariano, ale to nie jest piłkarz podobnego kalibru, ktoś, kto robiłby różnicę w ataku, w którym Real jest bezradny – ocenia Marcin Adamaski, były piłkarz m.in Rapidu Wiedeń i zadeklarowany fan Realu.
W obliczu braku transferu wielkiej gwiazdy następcy genialnego Portugalczyka należało szukać wśród zawodników, którzy w Realu są już od kilku sezonów. Najbardziej oczywistym kandydatem był oczywiście Gareth Bale, ale Walijczyk kolejny raz, zamiast spektakularnych goli i wielkich występów, na Bernabeu przyniósł jedynie niespełnione oczekiwania. Co prawda początek sezonu był w jego wykonaniu obiecujący – Bale trafił do siatki w trzech pierwszych meczach ligowych, po drodze zaliczył jeszcze dwie asysty, jednak bardzo szybko wpadł w lekki dołek, by w meczu z Atletico złapać kontuzję. Do lidera, którym miał być, wciąż brakuje mu bardzo dużo i to nie tylko pod kątem czysto sportowym.
Adamski: – Ronaldo przyzwyczaił wszystkich do brania na siebie odpowiedzialności, wręcz o to zabiegał. W konsekwencji krytyka mediów zawsze skupiała się na nim, ale on kochał presję. Teraz w Realu nie ma takich piłkarzy. Bale do tej roli się nie nadaje. Nie ma w ogóle sensu ich do siebie porównywać. Walijczyk na pewno ma umiejętności techniczne na odpowiednim poziomie, ale w piłkę nie gra się tylko umiejętnościami. Wielką rolę odgrywa też przygotowanie mentalne, motoryczne i taktyczne. U Portugalczyka to wszystko współgra, natomiast u Bale w kilku aspektach nie dojeżdża.
Kolejnym zawodnikiem, który miał rzekomo zyskać, na odejściu CR7 i który ostatecznie okazał się gigantycznym rozczarowaniem jest Karim Benzema. Francuz będący na cenzurowanym jest od kilkunastu miesięcy, ligę zaczął od czterech trafień w trzech rozpoczynających sezon kolejkach. Później jednak do siatki nie trafił ani razu, z czego szybko wyciągnięto jasne przesłanie – Real cierpi nie tylko na brak lidera, ale również na brak skutecznego napastnika.
Benzema wielu zawodów dostarczył już w poprzednim sezonie, ale wówczas broniły go wyniki zespołu, w którym – jak przekonywano – pełnił rolę bardzo ważnego trybiku. Kiedy jednak w bieżących rozgrywkach Real popadł w ofensywny marazm, wszystkie niedoskonałości Francuza stały się dużo bardziej widoczne. – Benzema świetnie zaczął sezon, niektórzy zakładali nawet, że transfer CR7 zerwie wszystkie łańcuchy, którymi był wcześniej skrępowany. Ten obiecujący początek ostatecznie okazał się jednak fałszywym świtem. Benzema nie trafił do siatki w ośmiu kolejnych meczach, co słusznie wywołało dyskusję na temat tego, czy przypadkiem nie powinien zastąpić go Mariano, który przecież też nie grzeszy skutecznością – pisze na łamach dziennika „AS”, Manu de Juan.
Problemy Realu nie ograniczają się jednak do dwóch nazwisk. Pod formą od początku sezonu znajduje się wielu czołowych zawodników, część z nich, jak chociażby wspomniany już Bale, Marcelo, Isco czy Carvajal jest nękana przez kontuzje, a jakby tego było mało Real w meczach, w których nie gra źle, cierpi na chroniczny brak szczęścia. „Królewscy” są chociażby w ścisłej czołówce drużyn, których strzały zamiast w siatce, lądują na słupkach i poprzeczce, a w meczach z nimi obrońcy rywali co rusz wybijają z linii bramkowej niechybnie zmierzającą do bramki piłkę.
Szczęście i jego brak to jednak tylko jedna strona medalu. W końcu kwestii wykonawców też nie można lekceważyć, a ci jak na razie swoją klasę potwierdzają zbyt rzadko albo wręcz nie robią tego wcale. – Real ma wielu świetnych piłkarzy, jak Asensio, Isco czy Benzema, ale oni bardzo dobre mecze przeplatają słabszymi. Ronaldo też miewał spadki formy, ale to trwało trzy-cztery mecze i potem wszystko wracało do normy. Pod jego nieobecność Królewscy nie mają piłkarzy, którzy wzięliby na siebie ciężar gry i poprowadzili drużynę do zwycięstw – twierdzi Adamski.
Słaba forma zarówno całej drużyny, jak i poszczególnych zawodników, to temat, przy którym do tablicy należy wywołać odpowiedzialnego za taki stan rzeczy. Julen Lopetegui, który latem w kontrowersyjnych okolicznościach rozstał się z reprezentacją Hiszpanii, by przejąć schedę po Zizou, stracił dziś posadę, a tym samym okrł się wyjątkowo złą sławą. Wiele można bowiem mówić o brakach kadrowych i spadku motywacji u konkretnych piłkarzy najedzonych sukcesami, ale koniec końców to jednak Real. Klub, w którym bez względu na okoliczności, po prostu nie może prezentować się tak, jak ma to miejsce przy byłym selekcjonerze „La Furia Roja”.
Inna sprawa, że gdy Lopetegui przychodził do Madrytu, to na Santiago Bernabeu wciąż grał Cristiano Ronaldo, co pozwalało mu inaczej planować funkcjonowanie zespołu. Oczywiście ciężko uznać to za okoliczność łagodzącą liczne winy szkoleniowca, ale mimo wszystko warto o tym pamiętać. – Odejście CR7 mogło zadziałać destrukcyjnie na plany Lopeteguiego. Biorąc jednak pod uwagę, że w tym zespole ciągle są bardzo dobrzy zawodnicy, pięć porażek w dwunastu meczach i najdłuższa w dziejach klubu seria bez zdobytego gola, to po prostu fatalny wynik – pisze Manu de Juan.
Co ciekawe, Real Lopeteguiego w porównaniu z Realen Zidane’a pod kilkoma aspektami prezentuje się lepiej, jednak mimo to baskijskiego szkoleniowca nie sposób wziąć w obronę. Głównie dlatego, że w tym przypadku chodzi głównie o nieco bardziej zaawansowane statystki, a te przeciętnemu kibicowi umykają i zwyczajnie nie są do niczego potrzebne. Przeciętny kibic widzi za to, że usilne trzymanie na boisku Benzemy to plucie do własnej zupy. Że bez kontuzjowanego Isco stworzenie sytuacji bramkowej graniczy z cudem. Że trener, stojąc w okolicach ławki rezerwowych, nie ma zielonego pojęcia co zrobić, aby wynik tym razem był korzystny dla jego zespołu. A skoro tak, to Lopetegui po prostu się nie nadaje.
Adamski: – Lopetegui nie zdołał wyciągnąć ze swoich piłkarzy tego, co w nich najlepsze. Zmiana jest więc potrzebna, bo być może uda się to innemu szkoleniowcowi. Zresztą w mojej ocenie Real był dla Baska po prostu za dużym klubem. Po meczu z Romą w Lidze MIstrzów miałem nadzieję, że się mylę, ale okazało się, że był to pojedynczy przypadek.
Lopetegui, obejmując Real, za nadrzędny cel postawił sobie stworzenie na Bernabeu drużyny, która nawet bez Ronaldo będzie w stanie sięgać po najwyższe laury. Dziś wiadomo, że ta misja, jak sam mówił, najważniejsza w jego karierze, zakończyła się całkowitym niepowodzeniem, a ciężak odpowiedzialności za taki rozwój wypadków spadnie właśnie na jego barki. I nawet jeśli winnych jest więcej – chociażby Florentino Perez, który latem zamiast wzmocnić w znaczący sposób linię ofensywną, ściągnął do klubu kolejnego bramkarza – to takie stawianie sprawy mimo wszystko wygląda na słuszne. Real Madryt po prostu Lopeteguiego przerósł.
– Julen Lopetegui prawdopodobnie dopisał swoje ostatnie, pełne błędów, wersy w historii Realu Madryt. Jego ostatnie decyzje były co najmniej niewłaściwie. Nie wiedział, jak zmotywować piłkarzy przed El Clasico, a na boisko wypuścił piłkarzy dalekich od najwyższej dyspozycji …) Jasne jest, że nie zdołał natchnąć Realu tą samą energią i wiarą w sukces, którą wcześniej natchnął reprezentację Hiszpanii – tak przygodę Baska z „Los Blancos” podsumował dziennikarz „Marki” Jose Felix Diaz.
Pytanie, kto zastąpi Lopeteguiego w chwili obecnej jest najważniejszym dla całego futbolu. Faworytem mediów jest Antonio Conte, którego wybuchowy charakter z założenia ma postawić szatnię Realu na nogi, ale kandydatura Włocha wzbudza też wątpliwości. – Jeżeli Real miałby objąć ktoś z zewnątrz, to lepiej chyba poczekać na kogoś innego niż Conte. To oczywiście świetny trener który pracował z najlepszymi zawodnikami, ale nie wiem, czy jest wystarczająco elastyczny na Real. Zresztą, lepszego szkoleniowca niż Zidane już chyba dla „Królewskich” nie będzie. On, poza warsztatem, miał charyzmę, posłuch w szatni i niesamowite doświadczenie zawodnicze, a tego nie da się kupić – ocenia Marcin Adamski.
Eksplozywność i charyzma byłego szkoleniowca między innymi Juventusu i Chelsea krótkofalowo na pewno mogą przynieść oczekiwane w Madrycie korzyści. Osobną kwestią pozostaje jednak to, czy ewentualny wybór Conte okaże się dobrą decyzją w dłuższej perspektywie. Tutaj znaków zapytania jest bardzo dużo. W Realu rządy twardej ręki, a właśnie w ten sposób swoje zespoły prowadzi Włoch, do tej pory niekoniecznie się sprawdzały, więc związane z tym obawy są jak najbardziej uzasadnione.
Na razie jednak, przynajmniej według doniesień hiszpańskich mediów, negocjacje z Conte ugrzęzły w martwym punkcie. Włoch ma rozdmuchane oczekiwania finansowe i domaga się podobno zbyt dużej kontroli nad polityką transferową klubu, a władzom Realu takie rozwiązanie ewidentnie nie jest w smak. Jeśli ostatecznie nie uda się wypracować porozumienia, to w najbliższym czasie drużynę prowadzić będzie dotychczasowy opiekun rezerw, Santiago Solari. Czy jednak Argentyńczyk, który w przeszłości grał dla „Królewskich” wytrwa na ławce do końca sezonu, tego nie sposób przewidzieć. Wiadomo natomiast, że „Los Blancos” na właśnie życzenie znaleźli się na na bardzo ostrym zakręcie, gdzie łatwo o stratę równowagi i bolesny upadek. A do odzyskania wielkości potrzeba czegoś więcej niż tylko wymiany trenera.
Fot. Newspix.pl