Maj 2014 roku, prawie 50 tysięcy widzów na słynnej Marakanie ogląda przedostatnią kolejkę ligi serbskiej. Crvena Zvezda Belgrad gra tak, jak przez cały sezon – efektownie, ofensywnie, z polotem. Wygrywa 4:2. Staje się pewne, że mistrzostwo po 6 latach dominacji Partizana Belgrad powraca do Zvezdy. Przed klubem otwierają się nowe możliwości – skacze frekwencja, rośnie zainteresowanie zespołem zepchniętym do roli biedniejszego sąsiada, no a nade wszystko: otwiera się również droga do Ligi Mistrzów.
Jak się okazuje – szlaban na tej trasie jest otwarty ledwie dwa tygodnie. Już na początku czerwca UEFA ogłasza decyzję: Crvena Zvezda Belgrad nie ma szans nie tyle na Ligę Mistrzów, co na jakikolwiek udział w rozgrywkach europejskich pucharów. Financial Fair Play, projekt, który miał być batem na bogatych, po raz pierwszy uderzył w biedujący klub z Belgradu, który nijak nie potrafił przedstawić gwarancji finansowych, że cały projekt nie trzepnie w środku sezonu. Długi wobec organizacji piłkarskich, wobec innych podmiotów z Serbii i zagranicy, zaległe prowizje. Postępowanie UEFA wykazało tyle braków w dokumentacji, że w Serbii rozpoczęła się debata nie na temat powrotu do europejskich pucharów, ale dostępnych sposobów na uratowanie klubu od bankructwa.
Trudno powiedzieć, co było większym ciosem – wykluczenie własnej drużyny z walki o powrót do Ligi Mistrzów, czy może oglądanie, jak tą ścieżką kroczy lokalny rywal, Partizan, który wskoczył na miejsce Zvezdy. Mimo że to do czerwono-białych należy największy triumf w historii serbskiej piłki – a jest nim bezsprzecznie zwycięstwo w Pucharze Europy w 1991 roku – to ich lokalny rywal zdobywał wówczas pozycję krajowego hegemona. W fazie grupowej LM grał w 2003 i 2010 roku, ale po drodze łapał też cenne występy w Lidze Europy – jak właśnie w sezonie 2014/15, gdzie na ścieżkę mistrzowską trafił dzięki finansowej zapaści sąsiada z Marakany.
Wydawało się, że tak potężny cios zadany Gwieździe, w dodatku po 6-letniej dominacji rywala, ostatecznie złamie klub. Zamiast przychodów z europejskich pucharów – koszty wynikające ze spłaty zadłużenia. Zamiast splendoru gry o Ligę Mistrzów – jasny sygnał do sponsorów z całego świata, że jeśli gdzieś lokować pieniądze, to raczej nie w zadłużonym i chybotliwym klubie z Belgradu. Zamiast wabiku na piłkarzy w postaci możliwości promocji w Europie – wyprzedaż. Z dzisiejszej perspektywy ówczesna sprzedaż Nikoli Maksimovicia za zaledwie 2,5 miliona euro mogła być postrzegana niemal jak działanie na szkodę klubu.
Ale Zvezda musiała się ratować w ten sposób. Gdyby ktoś wówczas zapytał, gdzie klub wyląduje za cztery lata, prędzej niż odpowiedź “w fazie grupowej Ligi Mistrzów”, usłyszałby – “w niższych ligach, po degradacji za długi”. Następny sezon oczywiście wygrał Partizan, ze sporym zapasem punktowym. Zvezda jednak nie tylko nie upadła, nie tylko wywalczyła wicemistrzostwo, ale też rzecz – z jej perspektywy – o wiele ważniejszą. Licencję na występy w Europie.
***
Mija godzina gry w Salzburgu, wszystko wskazuje na to, że po dekadzie nieudanych prób, czasem komicznie nieudolnych, Red Bull Salzburg wreszcie dopchnie się do upragnionej Ligi Mistrzów. Prowadzi na własnym terenie 2:0 z Crveną Zvezdą Belgrad, w pierwszym meczu zaś utrzymał czyste konto i wywiózł z Serbii remis. Wystarczy tylko dowieźć zwycięstwo do szczęśliwego końca.
Wówczas jednak, przy ogłuszającym dopingu blisko 20 tysięcy kibiców (na meczu wyjazdowym!) Zvezda rusza do ataku. Minuta po minucie, dwie bliźniaczo podobne bramki. Centra z prawej strony na długi słupek, kontakt. Centra z głębi pola na długi słupek, zgranie, dopchnięcie do pustej. El Fardou Ben dwukrotnie pokonuje bramkarza. Dwadzieścia minut później jest noszony na rękach przez setki kibiców, którzy wbiegają na murawę w Salzburgu. Wbrew opinii o krwawych serbskich chuliganach – nikt się nie bije. Tym razem do głosu dochodzi ta bardziej melodyjna strona bałkańskiego temperamentu – zbiorowe świętowanie historycznego awansu do Ligi Mistrzów.
Ten awans został wywalczony wbrew logice, wbrew wszelkim prawom futbolu. Zvezda po potężnym ciosie sprzed czterech lat miała upaść, miała dostać ostateczne usprawiedliwienie swojej niemocy. Ich najpoważniejszy rywal nawet gdy po 6 latach oddał mistrzostwo, nie oddał gry w europejskich pucharach. Licząc z następnym tytułem – od ośmiu lat na ścieżce mistrza Serbii w pucharach znajdował się Partizan, Zvezda przez ten czas męczyła bułę w początkowych fazach eliminacyjnych Ligi Europy. Przepaść rosła z każdym sezonem, a decyzja z czerwca 2014 miała być gwoździem do trumny.
Zresztą, nawet w tym sezonie kolejne awanse Serbowie wyszarpywali rywalom z gardła. Już w pierwszej rundzie, Zvezda przez dwie i pół godziny nie potrafiła znaleźć sposobu na defensywę litewskiego Spartaksa. Pierwszą bramkę dwumeczu czerwono-biali zdobyli w 78. minucie rewanżu. Ze Spartakiem Trnawa Zvezda awansowała dopiero po dogrywce, w przypadku meczu z Salzburgiem trudno nie doszukiwać się interwencji jakichś sił nadprzyrodzonych. To była jedna wielka droga przez mękę. Co więcej – jak zwykle nie brakowało w niej podtekstów.
***
Najkrócej rzecz ujmując – Crvena Zvezda w Lidze Mistrzów to trochę jak Legia chwilę wcześniej – powiew świeżości i egzotyki, ale i przyczyna strachu najróżniejszych instytucji. Strachu nie do końca nieuzasadnionego, co zresztą pokazali zarówno legioniści podczas meczu z Borussią Dortmund, jak i kibice Zvezdy w szeregu spotkań, co do których toczą bądź toczyły się postępowania dyscyplinarne. Możemy uznać, że spontaniczne śpiewy na murawie po awansie w meczu z Salzburgiem to po prostu efektowny folklor, ale w tej samej edycji eliminacji Ligi Mistrzów Delije, czyli kibice z Marakany, byli oskarżani m.in. o rasistowskie przyśpiewki.
Inna sprawa, że porównując kary czy nawet stopień dokładności w analizie przyśpiewek i opraw kibiców z Europy Środkowej oraz tych z najmocniejszych lig da się zauważyć nie do końca równe traktowanie. U Serbów poczucie krzywdy potęgują decyzje federacji w stosunku do samej Serbii – chodzi zarówno o uznanie niepodległości Kosowa i dopuszczenie tamtejszych klubów do europejskich pucharów, jak i choćby “przesadną pobłażliwość” w przypadkach takich, jak Shaqiri i Xhaka. Obaj prowokowali kibiców Serbii gestem dwugłowego orła, symbolu Albanii, podczas meczu mistrzostw świata i poza grzywnami uniknęli jakichkolwiek kar. Frustracja więc rośnie, a na trybunach w Belgradzie przez jakiś czas królowały transparenty “UEFA supports terrorism” (za Kosowo) czy “UEFA = Mafia” (za całokształt).
Co ciekawe – teraz akurat UEFA poszła Serbom na rękę. Pomimo obszernej “kroniki kryminalnej” klubu na start Ligi Mistrzów – a właściwie powrót do niej po 26 latach – stadion pozostanie otwarty. Klub prowadził sprzedaż pakietów na wszystkie trzy mecze fazy grupowej przeciw Napoli, Liverpoolowi oraz PSG. Sprzedał się komplet 53 tysięcy wejściówek, a kolejki wyglądały tak…
***
Klub jednak jest na fali nie tylko w tym sezonie. Już rok temu Zvezda grała w fazie grupowej Ligi Europy i po raz pierwszy od triumfu w 1991 roku, pozostała w rozgrywkach również po przerwie zimowej. Co prawda odpadła już na pierwszej pucharowej przeszkodzie, przegrywając dwumecz z CSKA Moskwa, ale sam fakt powrotu do gry na takim poziomie był w Belgradzie wielkim wydarzeniem. To zresztą samonapędzające się koło – mecz z Kolonią, decydujący o wyjściu z grupy, oglądało ponad 50 tysięcy widzów. Wpływy z gry w pucharach oraz z biletów napędzają klub, występy w Europie sprawiają również, że rosną kwoty proponowane za zawodników z Belgradu. Według Transfermarkt Zvezda zarobiła na sprzedażach w ubiegłym sezonie blisko 15 milionów euro, a w tym – przy czym czeka ich jeszcze zimowe okienko – już blisko 20 milionów euro.
Majstersztykiem okazała się inwestycja w Nemanję Radonjicia – kupiony za frytki wydatnie pomógł Zveździe w wygraniu ligi serbskiej (5 goli i 8 asyst), potem czterokrotnie ukłuł rywali w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, a gdy już Zvezda awansowała do elity – został sprzedany cztery razy drożej do Olympique Marsylia.
W podobny sposób Zvezda zarobiła chociażby na Richmondzie Boakye – co jest przypadkiem tym ciekawszym, że po zgarnięciu za niego okrągłej sumki od chińskiego Suning, pół roku później ściągnięto go z powrotem za… połowę stawki. Boakye “powtórnie zadebiutował” w ten weekend, strzelił dwa gole i dorzucił asystę w wygranym 6:0 meczu z Radnikiem. Zresztą, w lidze Zvezda ruszyła jak hegemon, 7 meczów, 7 zwycięstw, 3 stracone bramki przy 22 strzelonych. Parada zwycięzców, a przecież grają od 11 lipca na trzech frontach!
Można powiedzieć: trafiła im się łatwa ścieżka, Litwini, Łotysze, Trnawa, tak naprawdę dopiero Salzburg był poważniejszą przeszkodą, ale przecież z Salzburgiem mieli wsparcie bogów futbolu, którzy nie wpuszczają Red Bulla do Ligi Mistrzów już od dekady. Zresztą, czy mogło być inaczej, jeśli walczył klub uosabiający zżycie kibiców z barwami z klubem, który powstał na gruzach Austrii?
Zwycięstwo Czerwonej Gwiazdy nad Czerwonym Bykiem byłoby symboliczne w każdych okolicznościach, ale teraz? Gdy Zvezda jest ledwie parę lat po finansowej zapaści i wykluczeniu z pucharów przez UEFA? Gdy po 26 latach wraca dawny triumfator rozgrywek, jeden z zaledwie dwóch klubów spoza najsilniejszych lig Europy, który ma w gablocie Puchar Europy? Gdy na pniu schodzi kilkadziesiąt tysięcy biletów?
W skostniałym eleganckim towarzystwie, Zvezda ma szansę wnieść do Ligi Mistrzów trochę spontanicznej radości prosto z lat dziewięćdziesiątych. A kto nie lubi wspominać lat dziewięćdziesiątych?