Kiedy Adam Nawałka powoływał Rafała Leszczyńskiego na swoje pierwsze zgrupowanie jako selekcjoner reprezentacji Polski, zdawaliśmy sobie sprawę, że robi to na wyrost. Chodziło bowiem o bramkarza pierwszoligowego Dolcanu Ząbki. Nie spodziewaliśmy się jednak, że pięć lat później ten sam zawodnik – po odbiciu się od Ekstraklasy – nie zmieni swojego położenia. Nadal będzie grał w pierwszej lidze. Co więcej – nie będzie wyróżniającą się postacią, czego dowód dostaliśmy dziś, kiedy swoimi niepewnymi próbami interwencji zawalił Podbeskidziu mecz.
Mecz, który po pierwszej połowie wydawał się wygrany. Bielszczanie prowadzili 2:0, obie bramki zdobywając w samej końcówce. Najpierw bardzo aktywny Miłosz Kozak – momentami wydawało nam się, że to jedyny zawodnik, któremu naprawdę zależy – posłał dokładne dośrodkowanie z lewej strony, a akcję strzałem głową wykończył Michał Rzuchowski. Jakkolwiek spojrzeć, nie miał zbyt trudnego zadania, bo środkowi obrońcy tyszan stali jak wryci. Nie zrobili nic, by mu przeszkodzić, tak samo jak nic, by mu przeszkodzić, nie zrobił Keon Daniel, odpowiadający bezpośrednio za jego krycie. Po chwili mały bilard, spore zamieszanie i druga bramka do szatni. Znów w roli głównej Kozak, który tym razem starał się rozrzucić piłkę na prawą stronę. Trafił jednak w Mańkę, który niefortunnie wystawił piłkę Kacprowi Kostorzowi, a ten skrzętnie wykorzystał swoją sytuację. Problem w tym, że sędzia liniowy zasygnalizował spalonego, ale ostatecznie – po konsultacji z arbitrem głównym – decyzja została zmieniona, a Podbeskidzie objęło dwubramkowe prowadzenie.
Mamy problem z oceną tej sytuacji, ale zdamy się na intuicję sędziego głównego. Faktem jest, że Kozak w pierwszym tempie zagrywał do partnera, który nie znajdował się na pozycji spalonej. Dopiero później, po odbiciu od Mańki, piłka trafiła do Kostorza, który był wysunięty przed linię obrony.
Generalnie pierwsza odsłona nie porwała, obie drużyny grały zachowawczo, dopiero tuż przed przerwą ze schematu wyrwali się przyjezdni, posiadający w składzie bardzo aktywnego Miłosza Kozaka, który – jak wspominaliśmy – miał spory udział przy obu bramkach. W przerwie, gdy reporter rozmawiał z Michałem Rzuchowskim, to właśnie temat skrzydłowego zdominował rozmowę. Choć do teraz zastanawiamy się, jak Rzuchowski miał odpowiedzieć na tak postawione „pytanie”: Miłosz Kozak. To jest chyba według mnie kluczowa postać pierwszej połowy. Najpierw robił dużo wiatru na lewej stronie, potem na prawej, stąd ta bramka.
Podbeskidzie prowadziło 2:0, ale – za sprawą Rafała Leszczyńskiego – mogło stracić gola, bo bramkarz bielszczan popisał się nierozważnym wyjściem na linię pola karnego. Powtórzył to również w drugiej połowie. Wyszedł z bramki, by wyłapać dośrodkowanie, ale… po chwili się cofnął. Zmieszany nie miał szans, więc Hubert Adamczyk bez większych problemów wyrównał.
Wyrównał, bo wcześniej kryminał w obronie odstawili partnerzy Leszczyńskiego. Adamczyk przeprowadził indywidualną akcję prawą stroną, zagrał wzdłuż bramki, po ziemi, a piłka minęła wszystkich obrońców i trafiła do Łukasza Grzeszczyka, który zdobył bramkę kontaktową.
GKS, gdy wyrównał stan rywalizacji, poszedł za ciosem, ale w końcówce – głównie za sprawą dobrej zmiany Przemysława Płachety, który wywalczył rzut karny (kryminał Marcina Kowalczyka!) – mógł przegrać. Guga Palawandiszwili nie wykorzystał jednak jedenastki, Jałocha poradził sobie nawet z jego dobitką, przez co drużyny podzieliły się punktami. Przy okazji pokazał Leszczyńskiemu, który chyba nie zaliczył w tym meczu żadnej pewnej interwencji, jak powinno się bronić i ratować drużynę.
Przed sezonem zarówno w Tychach, jak i w Bielsku-Białej przebąkiwano o awansie do Ekstraklasy. Początek sezonu w wykonaniu obu ekip jest jednak rozczarowujący, a do Ekstraklasy – na razie – przystają tak naprawdę tylko ich stadiony, bo na pewno nie piłkarze. A przynajmniej nie większość z nich.
GKS Tychy – Podbeskidzie Bielsko-Biała 2:2
0:1 Michał Rzuchowski 44′
0:2 Kacper Kostorz 45′
1:2 Łukasz Grzeszczyk 61′
2:2 Hubert Adamczyk 71′
Fot. 400mm