System VAR wciąż daleki jest od ideału. Nie eliminuje w stu procentach pomyłek sędziowskich, czasami generuje dodatkowe nieporozumienia. Niektóre przepisy regulujące jego użycie budzą uzasadnione wątpliwości, niekiedy wręcz kontrowersje. Niemniej – jedno jest pewne. Lepszy VAR niż jego brak, po prostu. Działaczom z Premier League długo zajęło wypracowanie tego oczywistego wniosku, ale wygląda na to, że idą tam wreszcie na Wyspach po rozum do głowy. I rewolucja technologiczna, co prawda małymi kroczkami, dotrze niebawem do najbogatszej ligi świata.
Już 15 września VAR zagości na boiskach angielskiej ekstraklasy. Jak na razie – w formie wstępnej, testowej, próbnej. Z wyłączaniem bezpośredniego kontaktu z arbitrem prowadzącym dane spotkanie. Zostanie przetestowana sprawność centrum powtórek wideo, zlokalizowanego w Stockley Park, nieopodal Heathrow.
Wszystkie najważniejsze ligi krajowe już się od jakiegoś czasu systemu wideoweryfikacji uczą. Niektórzy studenci są wyjątkowo oporni na wiedzę – mamy tu zwłaszcza na myśli żaków z Niemiec, którzy swoimi kuriozalnymi pomyłkami regularnie odbierają kibicom smak życia, a przynajmniej smak piłki. Naprawdę coś niedobrego dzieje się z tamtejszymi arbitrami. Praktycznie w każdej kolejce przydarza się kilka grubych baboli, przy milczącej aprobacie VAR-owców, którzy z jakichś powodów nie interweniują. Nawet w przypadku rażących błędów.
Czy to oznacza, że w Bundeslidze popełnili błąd, decydując się na wprowadzenie systemu VAR? Wręcz przeciwnie. To oznacza, że błąd popełniają w Anglii, zwlekając z tym tak długo.
Tego rodzaju pomyłki i niedomówienia nie są przecież wyłącznie domeną Niemców. Znamy je z autopsji jako widzowie rodzimej ekstraklasy. Wideoweryfikacja wcale nie polega na tym, że pod stadionem parkuje wóz wyposażony w dwadzieścia wypasionych telewizorów i nagle mecze toczą się bez sędziowskich pomyłek. To są dziesiątki niuansów, newralgicznych procesów i dodatkowych decyzji. Podejmowanych nierzadko w ułamku sekund. To przepisy, które trzeba doszlifowywać, czasami testować je metodą prób i błędów. Ale nawet VAR w wersji niedopracowanej jest znacznie lepszy niż jego całkowity brak.
Brytyjczycy spóźnili się na pociąg, który z peronu numer 9 i 3/4 pognał w kierunku technologicznej rewolucji w futbolu. Teraz prują w przestworzach swoim starym Fordem Anglią i usiłują nadrobić stracony do reszty świata dystans.
Oczywiście nie będzie tak, że zapadła decyzja pod tytułem: „wprowadzamy VAR” i już wkrótce mecze Premier League zostaną objęte nowoczesnym systemem. W kwietniu tego roku brytyjskie kluby same storpedowały takie radykalne rozwiązania. Choć równolegle federacja wprowadziła je w rozgrywkach Pucharu Anglii i Pucharu Ligi Angielskiej. Jednak jeżeli chodzi o ligę, decydujący głos mają prezesi poszczególnych klubów. Oni opowiedzieli się zdecydowanie przeciw zmianom. Początkowo niechęć do systemu powtórek wyrażało tylko czterech przedstawicieli klubów, ale liczba opornych bardzo szybko wzrosła.
Efekt: z VAR-u w sezonie 2018/19 nici. Akcjonariusze uznali, że system wymaga dalszych testów, usprawnień i wprowadzenie go już teraz byłoby eksperymentowaniem na żywym organizmie. Ze szkodą dla ligi.
Jednak obecny sezon Premier League jest do tego stopnia upstrzony katastrofalnymi pomyłkami arbitrów, że mamy dopiero początek września, a wszystkim przeciwnikom VAR-u nagle zmiękła rura. Czarę goryczy przelało chyba starcie Wolverhampton z Manchesterem City, kiedy gospodarze zdobyli bramkę na wagę remisu ręką i to w dodatku ze spalonego. Wiadomo, że dla wielu twardogłowych ekspertów i dziennikarzy z Anglii takie sytuacje oddają słynnego „ducha gry” i nie należy ich eliminować. Ale roztropna reakcja może być tylko jedna: “dawać ten VAR, nawet w fazie prototypu”.
Bo system wideoweryfikacji, przy wszystkich swoich niedociągnięciach, tak ewidentne szwindle eliminuje prawie do zera. A gol strzelony ręką nie jest żadnym ewenementem na boiskach Premier League – na początku roku takiego samego oszustwa dopuścił się zawodnik Watford, Abdoulaye Doucoure. Arbiter główny przeoczył, liniowy też nie dostrzegł i wynik wypaczony. Takie sędziowskie wtopy to niestety smutna norma na angielskich boiskach.
Jeżeli wierzyć doniesieniom Sky Sports, sprawy związane z wideo-rewolucją w angielskim futbolu nabierają tempa. Najpierw mecz próbny zaraz po przerwie na mecze reprezentacji, a potem kolejnych czternaście – tyle spotkań ma zostać objętych współpracą z centrum powtórek. Oczywiście w ramach testów, offline. Wszystko po to, aby w kolejnym głosowaniu nie zaistniał już argument, że system nie został właściwe przetestowany, że jest niepewny, że potrzeba więcej czasu.
Cel jest jasny – przygotować na podstawie krajowych pucharów i ligowych testów twarde dowody, iż VAR w Premier League może sprawnie działać już od następnego sezonu. I wytrącić w ten sposób wszystkie argumenty z rąk malkontentów i sceptyków. Którym nie pozostanie już nic innego, jak tylko przyklepać technologiczny postęp w przyszłorocznym głosowaniu.
fot. Newspix.pl