Reklama

Strach pomyśleć co by było z Wisłą, gdyby nie Ricardinho…

redakcja

Autor:redakcja

03 września 2018, 11:18 • 4 min czytania 4 komentarze

Był taki moment latem w Wiśle Płock, kiedy jej kibice mogli poważnie martwić się o swoją drużynę, ponieważ jej kręgosłup w dużym stopniu uległ rozebraniu. Do Atalanty powędrował Arkadiusz Reca, elektrycznego Kiełpina zastąpił jeszcze bardziej elektryczny Dahne, Konrad Michalak wrócił do Legii, a za nim podążył Jose Kante. I jakby tego wszystkiego było mało, biało-niebieskie barwy na korzyść reprezentacyjnych zamienił Jerzy Brzęczek.

Strach pomyśleć co by było z Wisłą, gdyby nie Ricardinho…

I o ile każdy z braków udawało się mniej więcej od razu jakkolwiek łatać, o tyle początkowo wydawało się, iż Wisła skończy z duetem Angielski-Zawada na szpicy, co – delikatnie rzecz ujmując – byłoby wielce ryzykowne. Obaj bowiem mają tyle wspólnego z regularnym strzelaniem goli co z robotą przy naftowych odwiertach, choć w chwilach frustracji fani płocczan pewnie wysłaliby ich właśnie do tej drugiej roboty. Najlepszy wynik pierwszego z wymienionych do 14 goli w I lidze w sezonie 2016/17, jednak w poprzednim trafił do siatki zaledwie dwukrotnie w barwach Piasta. Dramat. A Zawada? Tu jest jeszcze gorzej, bo ostatni raz więcej niż 10 trafień zanotował jeszcze w czasach gry w juniorach Wolfsburga 4 sezony temu. Futbol seniorski natomiast nie służy mu ani na poziomie 2. Bundesligi, ani Ekstraklasy.

Okej, powiecie, że przecież Jose Kante też nigdy nie pretendował do miana króla strzelców, zaś odpowiedzialność za ładowanie bramek rozkładała się na kilku graczy. Racja, aczkolwiek spójrzmy na to z drugiej strony – bez napastnika Wisła miałaby w tej chwili jedynie 4 trafienia na koncie autorstwa Merebaszwilego, Calo, Furmana oraz Vareli. Pozostałe 6 zapewnił jej właśnie Ricardinho.

Trudno sobie wyobrazić ekipę Dariusza Dźwigały bez niego. A przecież to też nie było tak, że Brazylijczyk przychodził do Płocka w roli snajpera wyborowego. Ba, pamiętamy go jeszcze z czasów występów w drużynie Nafciarzy 7 lat temu oraz z czasów Lechii Gdańsk kiedy był raczej przebojowym skrzydłowym, tyrającym przeciwników za pomocą dynamiki. Jasne, parę sztuk i wówczas potrafił dołożyć, aczkolwiek był to raczej bardzo przyjemny dodatek niż jego podstawowy obowiązek.

Tymczasem do Wisły tego lata wracał już Ricardinho znacznie inny niż ten nam znajomy. Z podwójną koroną króla strzelców w lidze mołdawskiej w barwach Sheriffa Tyraspol, z Pucharem Rosji, ale też i po jednej całkiem groźnej kontuzji i z długami FK Tosno względem niego, choć swoich pieniędzy należnych za występy w rosyjskim klubie raczej nie zobaczy, wszak rozwiązano go mniej więcej trzy miesiące temu.

Reklama

On sam jednak dostrzegał swój ciąg na bramkę, a Dariusz Dźwigała – być może też nieco z braku laku – postanowił go wykorzystać i dziś na pewno ani jeden, ani drugi nie żałuje przesunięcia Brazylijczyka na stałe na szpicę. Gość po prostu imponuje już nie tyle samą skutecznością, co po prostu posiadanym instynktem. To o takich piłkarzach mówimy, iż piłka ich szuka, ale przecież dobry timing, ustawianie się w ataku oraz decyzyjność to cechy, jakie każdy napastnik musi wypracować, nie wynikają one z przypadku. A właśnie nimi pierwsza strzelba płocczan imponuje w tym sezonie. I dzięki temu wyrobił sobie u nas średnią not na poziomie 5,43, najwyższą w drużynie ex-aequo z Damianem Szymańskim (licząc regularnie grających zawodników od początku sezonu).

Gole Ricardinho mają też spore przełożenie na dorobek punktowy Wisły, ponieważ trafienia przeciwko Górnikowi Zabrze, Wiśle Kraków i Jagiellonii zagwarantowały tej ekipie 3 remisy, zaś dwie sztuki zapakowane Legii pozwoliły przywieźć drugie tyle oczek z Łazienkowskiej. Trzeba oczywiście zauważyć, że Nafciarze mają jeszcze gigantyczne rezerwy do uwolnienia, przy czym tu nie tyle trzeba czepiać się zawodników ofensywnych co tych zabezpieczających tyły.

Nic zatem dziwnego, że kiedy Ricardinho przedwcześnie kończył udział zarówno w meczu z Legią jak i ten przeciwko Jagiellonii, każdy kibic Wisły miał prawo poczuć duży strach. Tym bardziej, że przecież w obu przypadkach napastnik był znoszony z boiska na noszach. Tydzień temu trener Dźwigała wspominał o drobnym urazie mięśniowym swojego goleadora, który ostatecznie udało się przezwyciężyć. Teraz natomiast na konferencji prasowej – jak pisała na twitterze Aleksandra Jarzynka – szkoleniowiec przyznawał, iż Brazylijczyk zszedł z murawy na zasadzie prewencji, ponieważ dokuczały mu silne skurcze.

A skoro tak, to przerwa reprezentacyjna jest praktycznie najlepszym co akurat mogło mu się przytrafić, bo powinien teraz dostać znacznie więcej luzu niż dotychczas. Z kolei Dariusz Dźwigała powinie też nieco popracować z pozostałymi podopiecznymi z ofensywy, co by również wzięli na siebie nieco więcej odpowiedzialności za pokonywanie bramkarzy. Bo póki uzależnienie od Ricardinho przynosi dobre efekty – jest całkiem fajnie. Ale kiedy nie daj Boże się zatnie albo naprawdę podupadnie na zdrowiu – wtedy komfort zamieni się w przekleństwo.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...