Czwartkowa prasa skupia się oczywiście na meczu z Japonią, mimo że dla nas to jedynie mecz pocieszenia, ewentualnie o honor. – Dalej na wielkiej imprezie jesteśmy drużyną, która może tylko sprawić niespodziankę – mówi 102-krotny reprezentant Polski Michał Żewłakow i niechętnie przyznajemy mu rację.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Najpierw zapowiedź meczu z Japonią. Łukasz Olkowicz i Piotr Wołosik uważają, że już dziś można zacząć odzyskiwać zaufanie kibiców.
Następnie wywiad z rozczarowanym Michałem Żewłakowem. – Dalej na wielkiej imprezie jesteśmy drużyną, która może tylko sprawić niespodziankę – mówi 102-krotny reprezentant Polski.
Robert Błoński: Występował pan w trzech wielkich turniejach: MŚ 2002 i 2006 oraz EURO 2008. Trzecie mecze zawsze były o honor. Jak podłe jest uczucie zagrać w takim spotkaniu, kiedy walizki do domu już są spakowane?
Michał Żewłakow: Piłkarz ma poczucie wstydu i niespełnienia, jest świadomy, że zawiódł oczekiwania swoje oraz kibiców. Pojawia się presja, by zdobyć punkty – powrót z niczym to nie jest powód do dumy i wzbogacenie CV. Mundial w 2002 roku to była dla wszystkich nowość, każdy poznawał wielki turniej, uczył się go i tamto niepowodzenie można w jakiś sposób zrozumieć, wybaczyć, a na końcu zapomnieć. Wracaliśmy na mistrzostwa świata po 16 latach. Zdecydowanie gorzej czułem się cztery lata później w Niemczech, kiedy scenariusz się powtórzył, a ja uświadomiłem sobie, że jesteśmy zespołem, który tylko może awansować do wielkich turniejów, ale niespodzianki raczej nie sprawi. Chyba, że coś się dobrze ułoży i np. wygra pierwszy mecz. W 2002 i 2006 roku nie byliśmy drużyną, która pojechała na mundial i grała po swojemu. Wszystko było uzależnione od pierwszego meczu, czy wszystko się nakręci. Nie byliśmy gotowym produktem. Okazało się, że w Rosji było tak samo.
Grał pan w wygranym 2:1 meczu z Kostaryką. Było to choć małe pocieszenie?
To takie pocieszenie, jakby złamał pan nogę, a ktoś panu łzy otarł. Noga dalej boli jak… Tylko policzki suche.
Robert Błoński o tym, że mecz z Japonią to idealny moment dla Piotra Zielińskiego, by wreszcie zabłysnąć. Nie będzie już tej presji co z Senegalem i Kolumbią.
Najpierw niech przemówią liczby InStat: w meczu z Senegalem Zieliński wykonał 81 podań (69 celnych, czyli 85-procentowa skuteczność), siedem z nich było kluczowych (trzy trafiły do adresata), miał 24 zagrania do przodu (17 celnych), w pole karne posłał piłkę dziewięć razy (sześciokrotnie celnie). Nie oddał ani jednego strzału, przegrał wszystkie trzy pojedynki, dwa razy próbował kiwać rywala – bez efektu. Osiem razy stracił piłkę.
Z Kolumbią było jeszcze gorzej. Wykonał tylko 43 podania (35 celnych, 81 procent skuteczności). Podjął jedną próbę zagrania kluczowego (nieudaną), do przodu kopnął piłkę dziesięć razy (sześciokrotnie celnie), w pole karne podawał pięć razy, raz celnie. Oddał dwa niecelne strzały, z 15 pojedynków wygrał siedem, z czterech prób okiwania przeciwnika dwie były udane. Pięć razy stracił piłkę, ani razu nie przejął jej na połowie przeciwnika.
Byli kadrowicze wspominają porażki z Japonią. Szczególnie dotkliwe było 0:5 w Hongkongu z 1996 roku.
(…) – Nie znaliśmy ich, myśleliśmy, że sobie na luzie poradzimy, a tu taki dzwon. Biegali nam między nogami, śmigali gdzieś z boku, nie wiedzieliśmy co jest grane, bo byli zwinni i sprytni. Szok to łagodne określenie tego, co wtedy przeżyliśmy – mówi Sylwester Czereszewski. Grał w reprezentacji Polski, która w 1996 roku Hongkongu przegrała z Japonią 0:5. To był debiut nieżyjącego już dzisiaj selekcjonera Władysława Stachurskiego i właśnie “oklep” od Japończyków sprawił, że szybko złożył dymisję, nie czekając na jakikolwiek mecz o punkty.
– Sto razy bardziej wolałbym zagrać wtedy sparing z jakimś trzecioligowcem z Niemiec, bo dopiero budowaliśmy drużynę, potrzebowaliśmy na początek ostrożnego sprawdzianu, a tu od razu rzucili nas na Japonię. Mecz był poza terminami FIFA, nawet polskie kluby nie chciały oddawać piłkarzy, bo to był luty, trwały przygotowania do rundy wiosennej. PZPN nalegał jednak na wyprawę do Hongkongu, liczyły się też względy marketingowe – opowiada Marek Kusto, który był wówczas asystentem Stachurskiego. Kusto zapewnia, że Polacy nie lekceważyli Japonii. – Wiedzieliśmy, że mają coraz mocniejszy zespół, rośli w siłę, choć nasza pierwsza reprezentacja nie miała z nimi wtedy kontaktu. I oczywiście nie braliśmy pod uwagę aż tak dotkliwej porażki. A jednak się przytrafiła – konstatuje Kusto, który obok Władysława Żmudy, Grzegorza Laty i Andrzeja Szarmacha ma medale za udział w mundialu i w 1974, i w 1982 roku.
Oprócz tego Daisuke Matsui uważa, że idealnym selekcjonerem byłby Michał Probierz, z którym pracował w Lechii Gdańsk.
(…) Gdybym miał wybrać jednego człowieka w Lechii, który zrobił na mnie największe wrażenie, nie wskazałbym żadnego piłkarza, tylko trenera. Miałem w karierze wielu szkoleniowców, ale Michał Probierz prawdopodobnie był najlepszym z nich. Potrafił sprawić, że czułem się mocny, pewny siebie. Gdyby nie on, być może nie grałbym już w piłkę nożną. Probierz to człowiek, który ma wszystko, by kiedyś poprowadzić reprezentację Polski i, jeżeli do tego dojdzie, wasza drużyna ma dużą szansę osiągać bardzo dobre wyniki.
Bramkarza Krzysztofa Kamińskiego i jego drugiej połówki w kontekście Japonii było już sporo, ale nie zaszkodzi przeczytanie jeszcze jednego wywiadu o życiu i graniu w tym kraju, zwłaszcza że dochodzą wątki bieżące.
Jakub Radomski: Japonia nagle uwierzyła w swoją reprezentację?
Krzysztof Kamiński: Nastawienie zmieniało się w ostatnich miesiącach. Zaraz po losowaniu fazy grupowej moi klubowi koledzy przekomarzali się ze mną, że Japonia wygra z Polską. Po marcowych sparingach z Mali i Ukrainą, tuż przed zwolnieniem Vahida Halilhodžicia w dobry wynik nie wierzył już jednak nikt. Ci sami piłkarze mówili mi: „Dostaniemy od każdego 0:3 albo 0:4. Nie mamy w tym turnieju czego szukać, bo to najsłabsza reprezentacja Japonii w historii”. Zatrudnienie Akiry Nishino trochę zmieniło te nastroje. Ludzie zaczęli myśleć: „A może nas czymś zaskoczą?”.
Natalia Grębowicz-Kamińska: W mediach było duże zdziwienie, że zwolniono trenera. Samą decyzję rozumiano, ale wiele osób było w szoku, że podjęto ją tylko dwa miesiące przed mundialem. Gdy tuż przed mistrzostwami wyjeżdżaliśmy do Polski, po serii kiepskich wyników nastroje znów były grobowe. Japończycy zaskoczyli w meczu z Kolumbią. Mało kto spodziewał się, że tak świetnie może grać pomocnik Takashi Inui, a bardzo mocnymi punktami drużyny są boczny obrońca Yuto Nagatomo i napastnik Yuyo Osako.
Krzysztof: Po wygranej z Kolumbią dużo osób słusznie zauważało, że im się poszczęściło, bo na początku spotkania dostali rzut karny, a rywal czerwoną kartkę. Myślę, że większy optymizm jest po meczu z Senegalem, który Japonia zremisowała, ale była zespołem lepszym.
Fanatyk piłki japońskiej Adam Błoński zdradza trochę tajemnic na temat naszych rywali, ale nie będziemy wam niczego cytować. Przed meczem przygotowaliśmy jeszcze większy materiał z Adamem.
Dalej rozmowa z Jorge Luisem Pinto, byłym selekcjonerem reprezentacji Kolumbii. – Polska mnie zawiodła. Robert Lewandowski nie miał należytego wsparcia w reszcie drużyny – mówi. Obok Michał Trela o odpadnięciu Niemców.
Relacje z pozostałych trzech środowych meczów mundialu.
Zapowiedzi pozostałych czwartkowych spotkań i parę zdań o “popisach” Diego Maradony podczas meczu Argentyny z Nigerią.
Iza Koprowiak rozmawia z Radosławem Majeckim, który wrócił z wypożyczenia do Stali Mielec i walczy o miejsce w bramce Legii.
Oprócz tego:
– Lech finalizuje transfer Pedro Tiby za milion euro
– Brazylijski pomocnik Ricardinho może ponownie zagrać w Wiśle Płock
SUPER EXPRESS
“SE” odgrzebał postać Takafumiego Akahoshiego. Były pomocnik Pogoni Szczecin gra teraz w Tajlandii.
“Super Express”: – Co mówi się w Japonii przed tym meczem?
Takafumi Akahoshi: Przede wszystkim, że musimy bardzo uważać, bo Polskę stać na dużo lepszą grę niż dotychczas. Na takiej imprezie nic nie wiadomo do samego końca.
– Jesteś zaskoczony tak słabą grą Polaków?
– Tak i to bardzo! Największe szanse na wyjście z grupy dawałem Kolumbii i Polsce. Uważam, że o wszystkim zadecydował wasz pierwszy mecz przeciwko Senegalowi. Po porażce zespół stracił pewność siebie, więc trener Nawałka musiał dokonać dużych zmian, a to nie działało dobrze w drugim meczu. Nie podobała mi się gra Polaków przeciwko Kolumbii.
Oprócz tego wzmianki meczowe.
GAZETA WYBORCZA
Skąd się wzięła niemiecka katastrofa? – zastanawia się Rafał Stec.
Na tym etapie rywalizacji Niemcy mieli się w najgorszym razie dopiero rozpędzać. W Meksyku spotkali wszak notorycznie spłakanych specjalistów od robienia dobrego wrażenia, turniej w turniej odpadających w 1/8 finału.
Polska – Japonia. Cud w Miami i inne rzeczy, których nie wiesz o rywalach. Pisze Michał Szadkowski.
Rafał Stec nazywa nas mundialowymi rekordzistami w grze o honor.
Żadna inna reprezentacja w XXI wieku nie grała meczu o honor aż trzykrotnie, ani razu przy tym nie wychodząc z grupy. W czwartek o godz. 16 Polscy piłkarze grają z Japonią.
Kiedy poprzednio nasza reprezentacja wyprawiła się do miasta znanego w świecie tylko z przełomowej dla losów II wojny światowej batalii, wystawieni wówczas w podstawowym składzie Zbigniew Boniek (miał 21 lat) i Adam Nawałka (wciąż nastoletni) współtworzyli drużynę, która wkrótce miała lecieć na mistrzostwa świata z zamiarem wzięcia złota. Towarzyskiej porażce 1:4 ze Związkiem Radzieckim nie zapobiegli, ale mało kto się nią przejął. Piłkarze Jacka Gmocha byli ponad to, tak czy owak czuli się potężni.
Dzisiaj Boniek i Nawałka – jako prezes PZPN i selekcjoner reprezentacji, pełniący najbardziej eksponowane funkcje w naszym futbolu – rządzą w kraju zakompleksionym, przygniecionym zwłaszcza w wymiarze mundialowym. Do Wołgogradu wracają na kolejny mecz bez znaczenia, ale przejęci muszą być.
Fot.