Historia Erica Abidala w Barcelonie zasługuje na film, bo ludzie najzwyczajniej w świecie kochają takie historie. Na Camp Nou przybył w wieku 28 lat, ale miał jeszcze wiele do udowodnienia. Po okiem Guardioli rozwinął skrzydła i wywalczył sobie pierwszy skład, a także uznanie ekspertów i kibiców.
Ludzie go kochali, a on robił swoje. Na drodze pojawiła się jednak przeszkoda, której nikt się nie spodziewał. Francuz zachorował na nowotwór wątroby, który w pierwszej fazie bardzo szybko pokonał. Zdążył nawet zagrać w finale Ligi Mistrzów i podnieć puchar. Wszystko znowu było piękne, ale nastąpił nawrót choroby i potrzebny był przeszczep wątroby. Boczny obrońca znowu wygrał i wrócił na plac gry, ale “Barca” po zakończeniu sezonu nie chciała przedłużyć z nim umowy. Rozstanie nastąpiło więc w niezbyt przyjaznej atmosferze, ale historia ponownie zatoczyła koło. Abidal znowu będzie grał w katalońskiej drużynie, lecz tym razem jako dyrektor sportowy.
Zarząd Barcelony zdecydował, że nie przedłuży wygasającej umowy z Robertem Fernández, który do tej pory pełnił funkcję dyrektora sportowego. Bez wątpienia fani “Dumy Katalonii” płakać z tego powodu nie będą, ponieważ Fernández i Pep Segura (dyrektor generalny obszaru sportowego) obrywali w ostatnim czasie najwięcej. Szczerze mówiąc nic w tym dziwnego, bo “Barca” na rynku transferowym często przypomina dziecko we mgle. Ba, zresztą nie tylko tam, bo jak już uda się im kupić piłkarza, umowa często jest podpisywana na niekorzystnych warunkach. Mistrz Hiszpanii nie potrafi wynegocjować dobrych klauzuli wykupu, a później martwi się, że jakiś piłkarz ucieknie. Dokładnie taka sytuacja była z Umtitim, który miał doskonała pozycję negocjacyjną. Jego klauzula wykupu jeszcze tydzień temu wynosiła jedynie 60 milionów euro. Żadna to zapora dla topowych klubów, a wręcz zachęta. Co prawda Francuz podpisał już nowy kontrakt (klauzula wzrosła do 500 milionów euro), ale “Barca” była zmuszona dać mu sporą podwyżkę.
Prezydent Barcelony, Josep Maria Bartomeu chciał zatrudnić kogoś z otoczenia Barcelony, ale chyba nikt nie przypuszczał, że postawi na Abidala. Jasne, gość ma DNA “Barcy” i ludzie go kochają, ale trudno zapomnieć, że w 2015 roku Abidal był w obozie Joana Laporty podczas wyborów prezydenckich w klubie. Mówiło się nawet o tym, że w przypadku zwycięstwa Laporty, wielokrotny reprezentant Francji obejmie funkcję dyrektora sportowego. Stało się jednak inaczej, bo wygrał Bartomeu, który stopniowo zaczął naprawiać relacje z byłym obrońcą. Pierwsze efekty przyszły 17 czerwca 2017 roku, gdy Abidal został ambasadorem klubu. Poza tym fundacja piłkarza jest w stałym kontakcie z Barceloną.
Rzecz jasna nikt nie ma wątpliwości, że Abidal jest fajnym gościem, ale czy poradzi sobie na tak odpowiedzialnym stanowisku? Żadną tajemnicą nie jest, że nie ma żadnego doświadczenia w tej branży, a przecież presja będzie ogromna. Ludzie szybko zapomną o zasługach i zaczną oczekiwać wyników. Wydaje się, że były zawodnik Lyonu nie będzie działał – przynajmniej na razie – na rynku transferowym. Klub widzi w nim kogoś w rodzaju łącznika między zawodnikami i zarządem. Barcelona chciała zatrudnić kogoś kto zadba o dobre relacje w szatni, a Abidal nadaje się do tego idealnie. Nie dość, że znakomicie zna środowisko, to w Barcelonie jest coraz więcej Francuzów – Samuel Umtiti, Lucas Digne i Ousmane Dembélé. Zwłaszcza ten ostatni może potrzebować pomocy Abidala.
Prawdopodobnie za transfery nadal będzie odpowiadał Pep Segura, ale całkiem możliwe, że w duecie z Ramonem Planesem, który obecnie jest dyrektorem sportowym w Getafe. Madrycka “Marca” informowała niedawno, że Barcelona i Planes są już po słowie w tej sprawie. Całkiem możliwe, że Abidal będzie się uczył fachu od tej dwójki przez pewien czas, a następnie samodzielnie już przejmie stery. Oczywiście w takich przypadkach, jak transfery Griezmanna i Lengleta, 38-latek od razu wejdzie do gry i będzie starał się przekonać swoich rodaków do przeprowadzki na Camp Nou.
Cóż, życie pisze różne historie, ale ta Abidala wydaje się naprawdę wyjątkowa. Czy sprawdzi się w nowej roli? Czas pokaże, ale w przypadku Francuza nie ma rzeczy niemożliwych, co udowodnił już kilka razy w ostatnich latach.
Fot. NewsPix