Tak jak i w poprzedniej kolejce, tak i w tej mieliśmy bardzo mało błędów sędziowskich. Raczej powinniśmy przyklasnąć niektórym arbitrom, który wychwytywali rzeczy czasami niemal niemożliwe do dostrzeżenia. W “Niewydrukowanej Tabeli” najgroźniejszym rywalem Legii w walce o mistrzostwo byłaby jednak wciąż… Wisła Płock.
Zacznijmy od pozytywów sędziowskich w tej kolejce. Przede wszystkim gratulujemy odwagi sędziemu Frankowskiemu, który nie bał się wyrzucić już w pierwszych minutach Łukasza Budziłka z Pogoni Szczecin. Bramkarz Pogoni poza polem karnym wyciął Jakuba Koseckiego, za co słusznie został wykluczony z gry. I w tym przypadku nie rozpatrujemy nawet tego, czy Budziłek przerwał tylko dobrze zapowiadającą się akcję (wtedy żółta kartka), czy zatrzymał stuprocentową akcję bramkową. Już sama dynamika jego wślizgu i centralny atak korkami na piszczel zasłużył na wysłanie go do szatni.
Słuszne był też oba rzuty karne w meczu Arki z Cracovią. Jedyną wątpliwość mieliśmy przy tej drugiej jedenastce i zadawaliśmy sobie pytanie – czy Wilk nie powinien wylecieć z boiska za odebranie rywalom stuprocentowej szansy na gola? Ale obok faulującego był Dytjatjew, do Kuna zbiegali też pozostali obrońcy Cracovii, a zatem golkiper gości był asekurowany. Błąd bramkarza, głupota i słuszny rzut karny, ale okej – bez wykluczenia.
Plus też dla arbitra Kwiatkowskiego prowadzącego starcie Górnika z Koroną. Tam zapachniało błędem przy zagraniu Kaczarawy do Soriano przy pierwszym golu. W pierwszym odczuciu byliśmy przekonani, że piłka przed podaniem Gruzina opuściła boisko. Ale spojrzenie z perspektywy linii bramkowej pokazało, że sędzia miał rację i piłka jednak miała punkt styczny z liną. A zatem znów – świetna decyzja.
Kolejny przykład, jak perspektywa bywa myląca. Na pierwszym ujęciu wydaje się, że piłka ewidentnie opuściła boisko. Rzeczywistość jest jednak inna. Brawa dla sędziów na boisku i w wozie! Pierwsza bramka Korony zdobyta prawidłowo! #GÓRKOR pic.twitter.com/WrBcoBXKOA
— Arbiter Café (@h_demboveac) 9 maja 2018
Kończymy jednak słodkie pitu-pitu. Przechodzimy do jedynego meczu z błędami, czyli przenosimy się do Warszawy. A tam Wisła Płock powinna kończyć ten mecz w dziesiątkę, po tym jak Varela postanowił będąc niezainteresowany piłką chamsko nadepnąć na łydkę rywala. Nie ma w tej sytuacji dużej dynamiki, zawodnik gości nie atakuje rywala brutalnym wślizgiem, ale samo zachowanie Vareli wyczerpuje podstawy do pokazania mu czerwonej kartki.
To powinna być czerwona kartka dla Vareli. Czyżby IFAB zwróciła nam uwagę, że zbyt często korzystamy z VAR i stąd taka bierność w tej kolejce? #LEGWPŁ pic.twitter.com/bBj4Faijtq
— Arbiter Café (@h_demboveac) 9 maja 2018
Drugi błąd sędziego – Legia nie powinna strzelić gola na 2:0. Kucharczyk w momencie podania znajduje się na spalonym. Minimalnym, kilkunastucentymetrowym, ale jednak spalonym. Sytuację sprawdzał VAR, ale podtrzymano decyzję o puszczeniu gry i uznaniu gola. Dlaczego? Ano dlatego, że w wozie nie ma systemu, który nakładałby na boisko linię spalonego. Czyli asystent VAR znów polega na własnym oku, a tutaj bez pomocy cudów techniki dojrzeć spalonego Kucharczyka było bardzo, bardzo trudno. Skoro błąd nie był oczywisty, to sędzia nie zmienił decyzji.
Odejmujemy zatem gola Kucharczyka, ale nie dodajemy bramki za czerwoną kartkę Vareli, bo – zgodnie z zasadami “Niewydurkowanej” – korekty nanosimy tylko przy czerwonych kartkach przed 60. minutą. Tutaj zawodnik gości wyleciałby z boiska już po godzinie gry. Legia u nas zremisowałaby z Wisłą 2:2.
W “Niewydrukowanej Tabeli” Legia nadl byłaby liderem, ale po piętach deptałaby jej nie Jagiellonia, a… tak tak, Wisła Płock.