Reklama

Andrew Robertson, cichy bohater z Anfield

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2018, 12:56 • 7 min czytania 1 komentarz

Ilość komplementów, jakie kibice regularnie posyłają w kierunku Liverpoolu nie dziwi w ogóle, skoro w jego składzie występuje trzech graczy takich jak Firmino, Salah oraz Mane. Ofensywne trio zgarnia lwią część pochwał, ale w kontekście The Reds warto dostrzegać jeszcze innych architektów sukcesów w 2018 roku. Tytaniczną, choć mniej wyeksponowaną pracę, na Anfield wykonują chociażby gracze tacy jak Jordan Henederson czy też James Milner. Jednak najbardziej symptomatycznym przypadkiem w całym tym zestawieniu byłby bez wątpienia Andrew Robertson.

Andrew Robertson, cichy bohater z Anfield

Jurgen Klopp oczywiście liczy na ukoronowanie bieżących rozgrywek zwycięstwem w Lidze Mistrzów, ale gdyby rozłożyć ten sezon na czynniki pierwsze, dostrzeżemy, że już sama praca u podstaw jaką wykonał właśnie między innymi ze szkockim defensorem powinna być doceniana nie mniej niż same suche rezultaty jego drużyny.

Bo tym się właśnie różni Niemiec od swoich poprzedników – Roya Hodgsona, Kenny’ego Dalglisha czy nawet Brendana Rodgersa – że z zawodników uważanych nie bez powodu za przeciętnych potrafi zrobić graczy niemal bezcennych dla zespołu. Albo raczej dla systemu, w jakim gra LFC, gdzie zlecanie bardzo określanych zadań ograniczonym w różny sposób piłkarzom pozwala wykorzystać ich najlepsze cechy. Nie stosuje ogólnikowego podejścia na zasadzie „macie grać szybko i pressować mocno”, bez wyjaśniania jak do tego dojść.

I w tym momencie możemy wrócić do Robertsona, który właśnie dzięki indywidualnym ustaleniom ze szkoleniowcem poczynił znaczny progres, choć początkowo można było wątpic w jego jakość. Jesienią Szkot przeżywał bardzo trudny okres w swojej karierze. Trochę na zasadzie „uważaj czego pragniesz, bo jeszcze się spełni”. Na Anfield przyszedł bowiem ze spadającego do Championship Hull, gdzie co prawda wyróżniał się aż nadto względem kolegów z drużyny, aczkolwiek jasne było również, iż dołączenie do The Reds będzie dla niego ogromnym przeskokiem.

No i trzeba sobie powiedzieć otwarcie – Andrew miał słabe wejście do nowego zespołu. Nawet nie chodzi tu już o jego postawę w kilku spotkaniach, lecz właśnie konieczność przestawienia się na grę w zupełnie inny sposób. A to wynikało z bardzo prostej rzeczy – kiedy występujesz w drużynie walczącej o utrzymanie, naturalnie znacznie większą uwagę przykładasz do aspektów defensywnych, kosztem ofensywnych. W innym wypadku mielibyśmy do czynienia z postawą kamikaze.

Reklama

Różnice są widoczne gołym okiem, wszak średnie posiadanie Tygrysów w poprzednim sezonie wynosiło 47% i był to jeden z najniższych wyników w Premier League, podczas gdy Liverpool zanotował 57% i uplasował się dzięki temu na drugi miejscu w zestawieniu. Pod względem kreatywności różnica jest jeszcze większa, wszak tym razem zestawiamy 246 oraz 457 kluczowych podań uzbieranych w całym sezonie. To znów dwa kompletnie różne bieguny. Gdybyśmy natomiast zliczyli liczbę wszelakiego rodzaju defensywnych interwencji obu zespołów, otrzymalibyśmy różnicę na poziomie 500 takich zdarzeń.

Wiadomo, to wszystko wynikało również z indywidualnych umiejętności poszczególnych zawodników, dlatego w pewnym sensie liczby te są ułomne, ale ogólna zasada jednak się nie zmienia – Andrew musiał po prostu nauczyć się kompletnie obcego dla niego stylu gry. Przez pierwsze trzy miesiące na Anfield rozegrał tylko trzy spotkania, kolejne trzy razy zasiadał na ławce. Można było się wkurzyć lub załamać. Ewentualnie pogadać z trenerem, co też lewy obrońca zrobił nie tak. Roszczeniowa postawa była mu jednak obca, po prostu chciał się dowiedzieć co musi poprawić, aby wygryźć chimerycznego Alberto Moreno ze składu otrzymywać więcej szans.

– Ta rozmowa bardzo mnie uspokoiła. Czułem się znacznie lepiej wychodząc z gabinetu bossa, niż kiedy do niego wchodziłem. Bardzo klarownie wytłumaczył mi, czego ode mnie oczekuje. Potrzebowałem tego. Jasno określone zadania dodały mi motywacji, abym w chwili próby był maksymalnie przygotowany – przekonywał piłkarz.

Nie można mu niczego odmawiać. Gdy w grudniu kontuzji doznał Alberto Moreno, dotychczasowy pierwszy wybór Jurgena na lewej obronie, kibice martwili się o to jak poradzi sobie Robertson. Ten jednak szybko zyskał ich uznanie, ponieważ niemal od samego początku udowadniał, iż nie zmarnował całego tego czasu, gdy przesiadywał na ławce rezerwowych. Progres dało się zauważyć gołym okiem, bo – z rzeczy, których nie da się zmierzyć statystykami – wyglądał już wtedy na gościa znacznie lepiej rozumiejącego filozofię Kloppa, podstawy preferowanej przez niego taktyki, znacznie lepiej czytał grę.

A to z kolei przełożyło się na polepszenie wielu jego parametrów.
– Andrew podaje celniej niż przed rokiem (86,5% vs 76%);
– Zwłaszcza pod względem długich zagrań (2,7 vs 4,2 niecelnych na 90 minut);
– notuje więcej kluczowych podań (1,1 vs 0,6 na mecz);
– a nawet częściej dochodzi do sytuacji strzeleckich (0,6 vs 0,2 na spotkanie).

Szkot musi mieć zatem wielką satysfakcję z poczynionych postępów, którymi de facto zamknął też usta kilku ekspertów. Jego pierwszym krytykiem był chociażby Gary Neville, który swego czasu stwierdził: – Jeśli chcesz na równi rywalizować z Barceloną czy Realem Madryt, musisz wymienić na lepszych piłkarzy takich jak Robertson. Po meczu The Reds z Manchesterem United przyznał z kolei iż „Andrew spisał się lepiej niż myślał”, co z jednej strony było pochwałą, a z drugiej jednak nadal delikatnie wbijaną szpileczką.

Reklama

– To jasne, że zawsze chcę udowadniać tego typu ludziom, że się mylą. Może zbyt rzadko oglądał mnie w akcji? Może sądził, iż jestem „tylko” chłopakiem ściągniętym z Hull? Nie mam pojęcia jak wyglądał jego proces myślenia. Ok, miał prawo do swojej opinii, chociaż to jest ten typ człowieka, którego słowa motywują cię do jeszcze bardziej efektywnej pracy – przyznawał Robertson.

Dziś rzeczywiście trudno mówić o lewym obrońcy Liveproolu inaczej niż w superlatywach. Bo jego świetna gra to jedno, drugie to świadomość z jaką podchodzi do wykonywanego zawodu. Duża pokora, wielka chęć do pracy, zero sodówki czy zadowalania się osiągniętymi już wynikami. A to zapewne wynika z faktu, iż kiedy wchodził w dorosłość wcale nie był pewny, że zrobi wielką karierę piłkarską. Ba, wcale nie był pewny, czy zostanie przy futbolu nawet na niskim poziomie. Pięć lat temu kopał piłkę w czwartej lidze szkockiej, nie miał z tego pieniędzy, za które mógłby się sam utrzymać, pomagali mu w tym rodzice. Starczało mu jedynie na zalanie baku samochodu brata, aby móc dojechać na trening. Dorabiał więc choćby pracując w biurach stadionu narodowego, pomagając przy organizacji różnych eventów. Dlatego właśnie teraz znacznie bardziej docenia szansę jaką dostał od losu, mając świadomość długiej drogi przebytej w stosunkowo krótkim czasie. Pod koniec maja zagra przecież w finale Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt.

Kto by pomyślał jeszcze jakiś czas temu, że to właśnie on zostanie pierwszym lewym obrońcą Liverpoolu, który będzie mógł zapewnić mu spokój na tej pozycji w przyszłości? Przez lata bowiem The Reds – nie lubimy tego słowa, ale teraz jest wyjątkowo celne – cierpieli na niedobór jakości na boku defensywy. Fabio Aurelio był niezły, lecz przez zdrowie bardziej nadawał się do gry w „Na dobre i na złe” niż na Anfield. Jose Enrique miał dobre wejście, a jednocześnie zero ochoty do ciężkiej pracy i rozwoju. Aly Cissokho po prostu był za słaby pod każdym względem. U Alberto Moreno w losowych momentach wciąż wyłącza się połączenie między mózgiem a nogami. Paul Konchesky… Nie no, nie róbmy sobie jaj.

Właściwie od czasów Johna Arne Riise w LFC nie było lewego defensora dającego drużynie stabilizację na wysokim poziomie. Sam Norweg uważa, iż Robertson może stać się kimś takim. – Przyznam się szczerze, że zdziwił mnie jego transfer, nie miałem pewności co do niego. Przekonał mnie jednak, kiedy musiał zastąpić Moreno. Lubi grać do przodu, jest agresywny w pozytywnym sensie, biega dużo i wytrzymuje to kondycyjnie, dzięki czemu jest w stanie pokryć mnóstwo przestrzeni po jego stronie boiska. Klopp kocha tego typu graczy. Andrew jest świetnie przygotowany fizycznie, a dzięki temu, iż nauczył się gry ofensywnej, potrafi popisać się precyzyjnym podaniem czy też asystą. Kiedyś rozmawiałem z Moreno, jeszcze na początku, komplementując jego dobrą grę. Po pierwszym ćwierćfinale odezwałem się też do Robertsona, żeby również go pochwalić. Kiedyś Liverpool nie mógł znaleźć jednego dobrego gracza na tę pozycję, teraz ma dwóch na raz – opowiadał Riise.

W ostatnim czasie to jednak Robertson znajduje się wyżej w hierarchii Kloppa, a pod względem piłkarskim chyba nawet można byłoby nazwać go jednym z liderów The Reds. Całkiem nieźle jak na gościa, który jeszcze 5 lat temu pracował w roli biletera przy okazji koncertu Robbiego Williamsa.

MB

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Anglia

Anglia

Drakońska kara dla zawodnika Tottenhamu. Klub złożył odwołanie

Bartosz Lodko
8
Drakońska kara dla zawodnika Tottenhamu. Klub złożył odwołanie
Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

1 komentarz

Loading...