Reklama

Nowe życie Erika Lameli

redakcja

Autor:redakcja

22 marca 2018, 11:04 • 7 min czytania 5 komentarzy

Futbol, bramki, sława – wokół tych rzeczy do października 2016 roku kręcił się świat Erika Lameli. Argentyńczyk, choć wielokrotnie udowadniał, że potrafi grać w piłkę, kojarzony był też z buty, arogancji i narcyzmu, które często przysparzały mu niepotrzebnych problemów. Ale w życiu dochodzi czasem do sytuacji, które diametralnie zmieniają sposób postrzegania świata. Dla Lameli los był o tyle mało łaskawy, że piłkarz Tottenhamu znalazł się w kilku tarapatach jednocześnie. Paradoksalnie jednak wszystkie problemy, z którymi się musiał się zmierzyć, wyszły mu na dobre. Do tego stopnia, że dziś – jak sam mówi – może nie jest lepszym piłkarzem, ale na pewno stał się lepszym człowiekiem.

Nowe życie Erika Lameli

Lamela od małolata uchodził w Argentynie za piekielnie uzdolnionego. Jako siedmiolatek trafił do akademii River Plate, gdzie od pierwszego treningu cmokano nad nim z zachwytu. Naprawdę głośno o młodym diamencie zrobiło się jednak w 2004 roku, kiedy na celownik wzięła go wielka Barcelona. Przedstawiciele „Dumy Katalonii” podobno próbowali skusić rodziców Erika wielkimi pieniędzmi (pisało się o 160 tysiącach dolarów rocznie), ale ci pozostali nieugięci i nie zgodzili się na transfer. – Zostaliśmy w kraju, bo syn był za młody na przeprowadzkę do Europy. Tam spadłby na niego ciężar odpowiedzialności za to, że cała rodzina musiała przeprowadzić się do Hiszpanii z jego powodu. Nie chciałam, żeby to go przygniatało. Kiedy masz 12 lat, futbol powinien dostarczać ci radość, a nie stawać się twoją pracą – tłumaczyła matka chłopaka.

W Buenos Aires Lamela bardzo szybko zyskał nieprawdopodobną jak na swój wiek, popularność. W rozgrywkach młodzieżowych ładował gola za golem, jego zespół wygrywał niemal wszystkie turnieje, a wschodzącą gwiazdę pokazywano w telewizji. Niezależnie od tego, gdzie Lamela się pojawił, pod nogę od razu podsuwano mu piłkę i proszono, by zrobił z nią coś szałowego. Dla młodego chłopca, który pochodził z niezbyt zamożnej rodziny, podziw i uznanie były bardzo łakomymi kąskami. Nic więc dziwnego, że bardzo szybko na dobre mu odbiło. – Urodziłem się, żeby grać w piłkę. To super, że ludzie na mnie patrzą. Jestem lepszy od innych, więc to w sumie nic dziwnego – mówił raptem 12-letni Erik.

O wielkim talencie chłopka nikt nie był przekonany bardziej niż on sam. Piłka była dla niego nie tyle codziennością, ile wręcz treścią życia. Nie chodzi nawet o to, że poświęcał się jej do przesady. Lamela jako dzieciak zgubił po prostu właściwie proporcje, co negatywnie odbiło się na jego późniejszym życiu. W międzyczasie cały czas świetnie prezentował się na poziomie futbolu młodzieżowego, a jego ego powoli zbliżało się do wierzchołków najwyższych szczytów w Andach.

Z wiekiem poziom samouwielbienia Lameli tylko się pogłębiał. Gdy w 2011 r. zdecydował się na transfer do Romy, wielkie ego co rusz stawało się przyczyną nowych konfliktów. Najszerszym echem odbiła się jego sprzeczka z Pablo Osvaldo, który po jednym z meczów miał do Lameli pretensje o to, że w dobrej sytuacji nie podał mu piłki. Osvaldo w szatni nie szczędził młodszemu koledze cierpkich słów, ale ten, jak gdyby nigdy nic, spokojnie przebierał się przy swojej szafce. W którymś momencie napastnik Romy nie wytrzymał, podszedł do Lameli i wycedził przez zaciśnięte zęby, że grzecznie jest odpowiadać, kiedy ktoś starszy o coś się pyta. W odpowiedzi, której tak bardzo się domagał, usłyszał tylko: „Oj, zamknij się już. Nie jesteś Maradoną”.

Reklama

Podobnych sytuacji było zresztą więcej. Były piłkarz River Plate w Rzymie sprawiał wrażenie skoncentrowanego głównie na sobie, a każdy zły gest czy niekorzystne słowo, traktował jako formę zniewagi. Tak było chociażby ze Stefanem Lichtsteinerem, którego Lamela po chamsku opluł w trakcie meczu. Innym razem obraził się na całą drużynę o to, że autokar, którym zawodnicy mieli dostać się klubowej bazy, odjechał z lotniska bez niego. Oczywiście wina za całą sytuację leżała po stronie Lameli, który zapomniał o bożym świecie, rozdając autografy i robiąc sobie zdjęcia z fanami, ale przecież gwiazdom można więcej. A gwiazdą, przynajmniej w swojej opinii, niewątpliwie był.

Wysoką samoocenę uzasadniało jednak to, co Lamela pokazywał na boisku. W Romie nie potrzebował czasu na aklimatyzację, poznawanie ligi i zgrywanie się z zespołem. Dobrą dyspozycję prezentował właściwie od pierwszego meczu, a kiedy trenerem klubu ze stolicy Włoch został Zdenek Zeman, forma Argentyńczyka wręcz eksplodowała. W ultraofensywnym systemie gry stosowanym przez czeskiego szkoleniowca czuł się jak ryba w wodzie. Sezon zakończył z 15 golami i 5 asystami w 33 meczach Serie A, co najlepiej ilustruje, ile znaczył dla drużyny z Rzymu. – Co mogę powiedzieć o swoich bramkach? To przede wszystkim zasługa naszego trenera. Praca dla niego jest dla mnie bardzo komfortowa. To świetny fachowiec – komplementował Zemana w trakcie rozgrywek.

Świetna gra w barwach Romy zaowocowała transferem do Tottenhamu, który za Lamelę wyłożył całe 30 baniek. „Koguty” były świeżo po rekordowej transakcji z udziałem Garetha Bale’a, a jego potencjalnym następcą miał być właśnie młody Argentyńczyk. Początki w Premier League były jednak znacznie trudniejsze od początków w Serie A. Lamela nie znał języka, nie do końca pasował mu też styl gry nowego zespołu, a na domiar złego tuż po transferze w Argentynie porwano jego brata, Axela. Porywacze nie byli specjalnie lotni i obeznani w świecie futbolu, bo nie zorientowali się, kogo udało im się uprowadzić. W ramach okupu zażądali od rodziny… 600 euro, co w domu Lameli przyjęto z głęboką ulgą. Kasę zapłacono, Axel wrócił do rodziców, a Erik mógł skoncentrować się na debiucie w Tottenhamie.

Pierwszego sezon w Anglii Lamela raczej nie chce pamiętać. Grał mało, brakowało mu nie tylko skuteczności, ale też przebojowości, którą regularnie pokazywał na włoskich boiskach. W dwóch kolejnych sezonach było już jednak dużo lepiej. Argentyńczyk wreszcie zaczął prezentować się na miarę swojego potencjału i pokazywać, że ma zadatki na to, aby już wkrótce stać się liderem „Kogutów”. Ale właśnie wtedy, w najmniej spodziewanym momencie, pojawiły się poważne problemy, które na dobre odmieniły zawodnika Tottenhamu.

Serię przykrych zdarzeń rozpoczęła kontuzja biodra, której Lamela nabawił się w październiku 2016 r. i przez którą przez rok nie grał w piłkę. Kilka tygodni później dodatkowych zmartwień raz jeszcze przysporzył mu brat Axel. Chłopak tak nieszczęśliwie skoczył do basenu, że uszkodził rdzeń kręgowy, a lekarze ledwo uratowali mu życie. – To był jeden z najsilniejszych ciosów, jakie otrzymałem od życia. Naprawdę bardzo się bałem. Przebywałem bardzo daleko od rodziny, było mi ciężko i obawiałem się o brata. Dziś dziękuję Bogu za to, że Axel przeżył – zwierzał się jakiś czas temu w brytyjskiej prasie.

W związku z rodzinnym dramatem Mauricio Pochettino pozwolił Lameli polecieć na tydzień do Buenos Aires. Piłkarz był za to bardzo wdzięczny, ale po powrocie czekały na niego kolejne przykre nowiny. Tym razem chodziło o jego ukochanego psa Simbę, który zdechł pod nieobecność piłkarza. Sytuacja była o tyle trudna, że dla Argentyńczyka pies był jak członek rodziny, a jego obecność stanowiła panaceum na prześladujące Lamelę w Anglii poczucie wyobcowania i samotności.

Reklama

Pod naciskiem fatalnych wydarzeń piłkarz po prostu nie wytrzymał i totalnie się załamał. Zamiast skupić się na leczeniu kontuzji, Lamela musiał walczyć ze stresem i głęboką depresją. Szukające sensacji angielskie media tylko dolewały oliwy do ognia. Według różnych wersji przedłużająca się absencja zawodnika miała wynikać albo z oblanego testu antydopingowego, albo z uzależnienia od kokainy, albo z próby wymuszenia transferu. W wersję przedstawianą m.in. przez Pochettino, który wprost zakomunikował dziennikarzom, że Lamela ma problemy z psychiką, nikt nie chciał uwierzyć. Szkoleniowiec Tottenhamu był jedną z niewielu osób, które do końca nie zwątpiły w Lamelę. W trudnych momentach zawsze okazywał mu wsparcie i niezbędną pomoc, które pozwoliły piłkarzowi się pozbierać. Dziś na praktycznie każdym kroku podkreśla, jak dobrym człowiekiem jest jego trener.

Z życiowego zakrętu Lamela zaczął wychodzić pod koniec ubiegłego roku. Wreszcie udało mu się wyleczyć kontuzję, przy wsparciu Pochettino pokonał depresję, a wiadomość, że stan zdrowia brata się poprawia i być może uda mu się stanąć na nogi wprawiła go niemal w euforię. Najważniejszym wydarzeniem były jednak narodziny syna, które dopełniły przemianę Lameli. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę jeszcze tak szczęśliwy. To coś autentycznie niesamowitego. Patrzę na syna i każdego dnia jestem coraz szczęśliwszy. Dzięki niemu całkowicie się zmieniłem – opowiadał niedawno piłkarz Tottenhamu.

Ktoś może powiedzieć, że Lamela dostał od życia zasłużoną nauczkę. Że inaczej nigdy by nie wydoroślał i już zawsze był narcyzem bez osiągnieć. Ale mimo wszystko jego historia to w pierwszej kolejności przykład na to, jak dzięki odpowiedniemu wsparciu, sile woli oraz hartowi ducha, można wygrzebać się z poważnych problemów i znów wdrapać się na szczyt. Wystarczy tylko zrozumieć, że piłka nie zawsze jest w życiu najważniejsza. Czasem przychodzi to samo z siebie, a czasem – jak w przypadku Lameli – potrzebna jest terapia szokowa.

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Anglia

Komentarze

5 komentarzy

Loading...