To było właśnie spotkanie z gatunku tych, „które tygrysy lubią najbardziej”. Patrząc na same nazwy klubów, spodziewaliśmy się właśnie pełnokrwistego meczycha i nie zawiedliśmy się ani trochę. Nawet jeśli Bayern odjechał już reszcie stawki, to walką o europejskie puchary nie sposób się nie emocjonować, skoro drużynę z drugiego i szóstego miejsca dzielą zaledwie 4 punkty. Rotacja może być tu duża niczym w bębnie totolotka.
Lipsk jest w najgorszej sytuacji spośród aktualnych kandydatów do gry w pucharach. No może oprócz Hoffenheim czy Gladbach, które w ogóle wypadły poza miejsca gwarantujące udział w europejskich rozgrywkach. Gdyby sezon zakończył się dziś, ekipa Hasenhuttla musiałaby się bić w eliminacjach o fazę grupową Ligi Europy, co oczywiście nikogo we wschodnich Niemczech nie satysfakcjonuje.
Dlatego już od pierwszych minut gospodarze „depnęli”, ruszyli ze znacznie wyższego biegu niż jedynka. I robili to w typowy dla siebie sposób, głównie przez bardzo agresywny pressing na połowie rywala. Mało brakowało, a już po niespełna 10 minutach prowadziliby po głupiej stracie Akanjiego na własnej połowie. Do piłki od razu dobiegł Werner, wypuścił ją sobie idąc na obieg obok defensorów, wyszedł praktycznie sam na sam z Burkim i… strzelił prosto w golkipera BVB.
Od tamtego momentu ten mecz przeistoczył się w piłkarską wymianę ciosów. Momentami trudno było nadążyć wzorkiem za piłką. Dortmundczycy prowadzili atak pozycyjny, a za chwile gonili za kontrą Lipska. Ułamek sekundy później byliśmy pod polem karnym Gulacsiego. Tylko timingu brakowało poszczególnym piłkarzom, żebyśmy obejrzeli prawdziwą kanonadę. Wrzucamy kamyczek zwłaszcza do zółto-czarnego ogródka, bo zawodnicy z Zagłębia Ruhry momentami zachowywali się jakby wszystkich inspirował Filippo Inzaghi. Czytaj – absurdalnie głupio marnowali świetne sytuacje wybiegając na spalone. Najpierw Reus zbyt długo holował piłkę i gdy już wypuścił (de facto fatalnego dziś) Andre Schurrle, ten był parę metrów za linią obrony Lipska. Niedługo potem w podobny sposób akcję spalił sam Marco.
A gracze Hasenhuttla konsekwentnie realizowali swój plan – pressing, przejęcie i szybkie przejście do ataku. Właśnie tego typu sytuacja przyniosła im gola, gdy Naby wyskoczył zza pleców Schurrle, odebrał mu futbolówkę, a ta chwilę później już była przy nodze Augistina. Napastnik wygrał pojedynek biegowy i z łatwością pokonał Burkiego. Gol rodem z marzeń Rangnicka.
Niecałe 10. minut później otrzymaliśmy odpowiedź od BVB. Reus wreszcie wkleił się odpowiednio w linię defensorów i dostał wymierzone co do centymetra podanie od Mahmouda Dahouda. Wiele razy mu zarzucano, że jest nieodpowiedzialny względem pracy w defensywie, ale jeśli odpala takie podania to można mu wiele wybaczyć. Gdyby na przestrzeni całego sezonu grał równiej i częściej dawał kolegom takie ciasteczka, to jego koledzy już nie mieściliby się w drzwiach od szatni.
Zastanawialiśmy się, jak gospodarze wytrzymają trudy tego spotkania, bo Red Bull narzucił ogromną intensywność. W meczu z Kolonią podopieczni Hasenhuttla nie wytrzymali grając tak przez półtorej godziny i teraz też było podobnie, tylko że z obu stron. Jeśli już któraś z drużyn stworzyła sobie w drugiej połowie jakąś dogodną sytuację, to głównie dzięki błędom rywala, a nie wysokiemu tempu.
Trener Lipska odpowiedział jeszcze Brumą, czyli próbą podkręcenia lub przynajmniej podtrzymania intensywności. I faktycznie Portugalczyk znów trochę rozruszał towarzystwo, a mało brakowało nawet, by w samej końcówce spotkania trafił do bramki, po tym jak w polu karnym położył przeciwnika, a potem z ostrego kąta próbował pokonać Burkiego technicznym strzałem. Z drugiej strony rozstrzygającego gola mógł strzelić Batshuayi po rajdzie Momo Dahouda, lecz nie trafił odpowiednio w piłkę. Albo to piłka odpowiednio nie trafiła w niego? Tak czy siak Belg nie umieścił futbolówki w siatce, choć stał naprzeciwko pustej bramki.
Co można powiedzieć o występie Piszczka? W szkole obowiązuje zasada “trzech z”, a u Polaka dwóch – zagrać i zapomnieć. Musiał pilnować się mocno, dlatego nie błyszczał w ofensywie. Z tyłu zaś robił swoje, ale też nie zaliczył żadnych spektakularnych interwencji. Ot jeszcze jeden występ, podczas którego reprezentant Polski nie zszedł poniżej przyzwoitego poziomu, a z drugiej strony nie ma się co za bardzo rozpływać nad jego dzisiejszą grą.
A zatem remis. W bundesligowym peletonie zachowany został status quo. Nadal wiemy, że niewiele wiemy, ale czy właśnie nie to jest najbardziej emocjonujące w walce niemieckich klubów o miejsce w europejskich pucharach?
RB Lipsk 1:1 Borussia Dortmund (1:1)
Augustin 29′ – Reus 38′