Arsenal po raz pierwszy w tym sezonie stracił trzy bramki w pierwszej połowie meczu Premier League. Dwa kwadranse z małym okładem wystarczyły, żeby Manchester City powtórzył wynik z niedzielnego finału Carabao Cup, kiedy również bez problemu rozprawił się z Kanonierami. Obywatele pokazali, jak ważna jest zespołowość. Błyskawiczne akcje na jeden kontakt wyceniali wyżej od indywidualnych rajdów. Ale i tak warto wyróżnić przede wszystkim jednego zawodnika – Leroya Sane. Grzechem byłoby nie wspomnieć o świetnej postawie Niemca, który był dziś klasą sam dla siebie.
Zazwyczaj staramy się uciekać od tego typu porównań, ale Sane ma to, co charakteryzuje najlepszych zawodników na jego pozycji. To coś, co tak trudno zdefiniować, a co sprawia, że chce się go oglądać jeszcze więcej i więcej. Iskra, błysk, nieprzewidywalność. Niemieckie media swego czasu nie bez kozery zachwycały się tym zawodnikiem, twierdząc, że chłopaka z taką fantazją nie widziały od czasów Ronaldinho. W świecie Sane wszystko wydaje się proste. Z jednej strony nie boi się wchodzić w dryblingi i robi to nad wyraz skutecznie, z drugiej nie jest samolubnym Robbenem budującym wokół siebie atmosferę frustracji. Do tego posiada znakomitą szybkość, zwłaszcza z piłką przy nodze, totalną pewność siebie i luzacki uśmiech przyklejony do twarzy. Materiał na piłkarza światowej klasy, co potwierdza praktycznie przy każdej nadarzającej się okazji.
Okazał się kluczowy przy każdej bramkowej akcji Manchesteru City. Znakomitą szybkość z piłką przy nodze potwierdził już przy pierwszej groźnej okazji dla gości. Przyjął piłkę przy linii bocznej, balansem ciała uwolnił się od naciskającego go rywala, potem bez problemu minął kilku kolejnych zawodników, zszedł do środka i dograł do Bernardo Silvy. Ten zakręcił piłkę tak idealnie, że Petr Cech nie miał najmniejszych szans na skuteczną interwencję. Typowy rogal.
Drugi gol to z kolei efekt przepięknie rozegranej akcji, którą rozpoczął David Silva. Później mieliśmy wymianę piłki pomiędzy Sane i Aguero, a następnie odegranie Argentyńczyka do wbiegającego w pole karne Hiszpana. Czeski bramkarz znów nie miał nic do powiedzenia, a akcję bramkową napędziło oczywiście magiczne dotknięcie piłki Sane.
Zresztą do asysty i kluczowego podania dołożył w końcu bramkę. Manchester popisał się kolejną kombinacyjną akcją, zapoczątkowaną przez Silvę, który świetnie wyszedł spod agresywnego pressingu Arsenalu. Piłka trafiła do Aguero, potem do De Bruyne’a, który wypuścił po prawej stronie Walkera. Bocznemu obrońcy nie pozostało nic innego, jak dograć piłkę w pole karne, do nieobstawionego Sane, który dosłownie wturlał ją do bramki. Niesamowicie szybkie przejście od własnego pola karnego do szesnastki przeciwnika. Magia.
Nie będzie przesadnym nadużyciem stwierdzenie, że City zdominowało Arsenal absolutnie w każdym elemencie gry. Kanonierzy od czasu do czasu odgryzali się jakimiś strzałami – z dystansu próbował Mkhitaryan, swoje szanse miał też Ramsey – ale nie były to zbyt konkretne uderzenia. Od skuteczności przyjezdnych dzieliły ich lata świetlne. Dość powiedzieć, że drużyna Pepa Guardioli oddała do przerwy tylko cztery uderzenia, z czego aż trzy wylądowały w siatce.
Szansę na zniwelowanie strat miał na samym początku drugiej odsłony Aubameyang. Otamendi spóźnił się z interwencją w polu karnym, trafił we wbiegającego w szesnastkę Mkhitaryana, co zakończyło się jedenastką. Gabończyk przegrał jednak pojedynek oko w oko z Edersonem. Którego również wypadałoby wyróżnić, bo był bardzo pewnym punktem w obronie Obywateli. Nie tylko skutecznie interweniował na linii. Dwukrotnie zdarzyło mu się kasować akcję za polem karnym. Raz nawet z rozpędu wpadł na swojego partnera, Otamendiego.
Manchester zaliczył pewne, okazałe zwycięstwo. Drugie w ciągu kilka dni nad zespołem Arsene’a Wengera, w którym nie funkcjonowało absolutnie nic. Fatalnie spisała się obrona, która popełniała masę błędów, ale pamiętajmy, że z przodu wcale nie było lepiej. Zazwyczaj ospale, momentami ślamazarnie. Mieliśmy napisać, że jeżeli Arsenal nie zacznie punktować, za chwilę obudzi się z ręką w nocniku i znów nie zagra w Lidze Mistrzów. Jednak patrzymy na tabelę, a tam strata do czwartego Tottenhamu wynosi już dziesięć punktów, to czy wypada jeszcze jakkolwiek próbować łączyć Kanonierów z Champions League?
Arsenal – Manchester City 0:3
1:0 15′ Bernardo Silva,
2:0 28′ David Silva,
3:0 33′ Leroy Sane.
Fot. newspix.pl