Reklama

Olany poniedziałek

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2018, 16:42 • 3 min czytania 4 komentarze

Poniedziałek, 20:45, pogoda też nie sprzyja do gry w piłkę. Gdyby na niemieckich boiskach pojawił się odpowiednik Piotra Ćwielonga, prawdopodobnie jego wypowiedź spotkałaby się z wielkim entuzjazmem środowiska. Entuzjazmem wszystkich, którym nie podoba się przychodzenie na mecze w poniedziałki. Poniedziałki, które – zdaniem kibiców Werderu – są jeszcze bardziej gówniane niż HSV. 

Olany poniedziałek

Mimo że wczoraj odbył się dopiero drugi poniedziałkowy mecz na poziomie Bundesligi, protestami żyje się w całym kraju. Borussia Dortmund – Augsburg. W teorii spotkanie, przed którym nikt nawet nie wpadłby na to, by się zastanawiać, czy bilety zostaną wyprzedane, skoro na Signal Iduna Park zawsze są wyprzedane. W obiegu jest 55 tysięcy karnetów, choć „w obiegu” to nie do końca odpowiednie sformułowanie – kupić się ich oczywiście nie da, chyba że ktoś ze swojego miejsca zrezygnuje (zdarza się rzadko) lub umrze i nie przepisze nikomu karnetu (zdarza się jeszcze rzadziej). Można ustawić się w kolejce i naiwnie czekać. Ile? Na tę chwilę około 19 lat.

Wczoraj jednak na stadion Borussii Dortmund przyszło zaledwie 54 tysiące widzów. Oznacza to, że ponad 25 tysięcy krzesełek było wolnych. Na stadionie, na którym normalnie biletów nie da się kupić już w dniu meczu. Na stadionie, na którym równie niskiej frekwencji należy szukać w 1996 roku. Znacznie lepsze sceny działy się jednak tydzień wcześniej we Frankfurcie, gdzie fani zorganizowali sobie regularny protest. Protest – dodajmy – zaaprobowany przez klub. Co więcej – klub nawet kibicom w nim pomógł. Nikomu nie jest na rękę rozgrywanie meczów w poniedziałkowe wieczory, zwłaszcza w lidze, która do takich rewelacji zwyczajnie nie przywykła i w której tradycja gra o wiele większą rolę niż gdziekolwiek. Nikomu, poza władzom ligi, która za pakiet pięciu meczów z poniedziałkowym terminem w sezonie miała przytulić około 80 milionów euro.

Klubów nie przekonuje rozpowszechniana przez władze ligi teoria o tym, że dodatkowy termin pozwoli trenerom zoptymalizować cykle treningowe pod kątem Ligi Europy, w której biorą udział Borussia i RB Lipsk. Eintracht Frankfurt nie miał żadnego problemu z pomocą w wywieszeniu na trybunach transparentów. Treść? I ostra, i szydercza. „Poniedziałki są co najwyżej po to, by mieć kiedy wytrzeźwieć”. „Bundesliga = sobota 15:30”. Znalazł się również transparent, z pięknym, soczystym polskim słowem na „k”.

Reklama

Szydera była oczywiście także wtedy, gdy przeciwnik był przy piłce (gwizdy, nieznośne wuwuzele) i nawet nie miało to nic wspólnego z faktem, że rywalem była powszechnie nielubiana drużyna spod znaku RB. Nim piłka została kopnięta po raz pierwszy, kibice stanęli za bramką z transparentami uniemożliwiając start meczu. Rozpoczęcie go poprzedził creme de la creme dnia meczowego – kawałek „I don’t like Monday’s” zamiast tradycyjnego, przedmeczowego hymnu klubu. W przerwie z kolei – za aprobatą władz klubowych, co potwierdzał w niemieckich mediach dyrektor sportowy Eintrachtu Fredi Bobić – z trybun poleciały piłeczki tenisowe. Władze zdecydowały się dać zielone światło, gdy usłyszało zapewnienie, że będą to przedmioty niezagrażające zdrowiu.

Ogólnie rzecz biorąc – na grubo.

I to zapewne nie koniec protestów, następny zobaczymy prawdopodobnie 12 marca, gdy Werder Brema zmierzy się w poniedziałek z FC Koeln. Znając przywiązanie niemieckich kibiców do tradycji – niewykluczone, że wkrótce niemieccy piłkarze poniedziałki będą mieli znów wolne.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Karbownik to ma jednak pecha. Zaczął grać na środku pomocy i złapał uraz

Szymon Piórek
1
Karbownik to ma jednak pecha. Zaczął grać na środku pomocy i złapał uraz
Niemcy

Kamil Grabara trafi do giganta? „To nie jest fikcja”

Patryk Stec
14
Kamil Grabara trafi do giganta? „To nie jest fikcja”

Komentarze

4 komentarze

Loading...