Reklama

Bitwa charakterów w Londynie i obowiązek Bayernu

redakcja

Autor:redakcja

20 lutego 2018, 13:22 • 7 min czytania 7 komentarzy

Pierwszy rzut oka – trudno dostrzec jakiekolwiek podobieństwa między Chelsea i Barceloną. Ok, ci drudzy w tym sezonie rzeczywiście są bardziej pragmatyczni niż zwykle, co nieco przybliża ich do dzisiejszych rywali, ale poza tym? Od lat sposób działania obu w wielu sferach się różni. Co oczywiste inaczej się gra, inaczej działa na rynku transferowym, że o kwestii wychowanków już nie wspomnimy. W osobach trenerów możemy znaleźć kolejne antagonizmy, bo doskonale symbolizują cechy charakterystyczne swoich drużyn.

Bitwa charakterów w Londynie i obowiązek Bayernu

Chelsea gra u siebie, ale nie jest faworytem z Barceloną. Kurs na jej wygraną to aż 3,40!

Ernesto Valverde to stoik w pełnym tego słowa znaczeniu. Cokolwiek by się nie działo wokół niego i jego piłkarzy, on przeważnie dumnie stoi przy linii, bacznie obserwuje i reaguje z pełnym spokojem. Mało który trener miałby w szatni Blaugrany tak duży autorytet, a on nawet nie musiał specjalnie o niego zabiegać. Martwiono się, gdy latem z San Mames przechodził na Camp Nou, wszak nigdy nie prowadził wielkiej drużyny wypełnionej wieloma „big ego’s”, lecz dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, iż był to dobry wybór. W niespokojnych czasach (a takie nadeszły latem z wielu względów – to materiał na osobny tekst) potrzebny był spokojny trener, choć równie dobrymi określeniami byłyby „szef”, „zarządca” czy „menedżer”.

I taka jest też jego drużyna. Przede wszystkim cierpliwa, co pokazała większość rozegranych tej zimy meczów. Weźmy pod uwagę chociażby mecz z Deportivo Alaves pod koniec stycznia. Ekipa z Kraju Basków prowadziła 1:0 blisko przez pięć minut, ale Duma Katalonii nie spanikowała ani na chwilę. Konsekwentnie realizowała wytyczne Valverde. Nie straciła kontroli, rzucając się na El Glorioso, a i tak w końcu wypunktowała dwa razy przeciwników, dzięki czemu odniosła zwycięstwo. Jasne, miała i nadal ma ogromną przewagę nad Realem Madryt, Atletico także trzyma na dystans, więc mogła sobie pozwolić na zmniejszenie marginesu błędu. Blaugrana skorzystała z tego grając z Getafe i Espanyolem, jednocześnie oszczędzając siły na Chelsea – wydaje się, iż z pełną świadomością.

Taki spokój to ostatnia rzecz, o jaką dzisiaj posądzilibyśmy The Blues. Chcąc opisać co dokładnie wkurza Antonio Conte, moglibyśmy powiedzieć, że… wszystko. Największą uwagę zwraca na transfery, na które narzeka częściej niż prowadzi treningi, przepycha się na konferencjach z Mourinho, bo sam też jest pod tym względem niezłym ananaskiem i generalnie nie może się dogadać z całym zarządem.

Reklama

A to z kolei przekłada się na boisko, gdzie przy piłce najczęściej bywa chaos. Rok temu zachwycaliśmy się planem taktycznym Włocha, kiedy po porażce z Arsenalem zreorganizował drużynę i szturmem wziął ligę. Dziś wolałby z podobną siłą zrobić rewolucję w gabinetach, bo w ogóle trudno nie odnieść wrażenia, iż bardziej skupia się na machaniu szabelką w kierunku współpracowników niż odpowiednim przygotowywaniu swoich podopiecznych do kolejnych rywalizacji. Bierze Hazarda pod pachę i mówi mu: „synek, weź tę piłkę i zrób z nią coś konstruktywnego”. A ten często musi improwizować.

Problem w tym, iż Eden dopiero – choć ma już 27 lat i w Chelsea gra od niemal sześciu – aspiruje do ścisłej czołówki piłkarzy. Za każdym razem jednak, gdy wydaje się, że za chwilę z hukiem otworzy klapę w suficie i wejdzie na najwyższy poziom, brakuje mu siły przebicia. W Premier League regularnie maltretuje rywali, zwłaszcza tych słabszych. Zwłaszcza ostatni miesiąc miał bardzo dobry, bo bramki zdobywał przeciwko Brightonowi, Watfordowi czy WBA. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jego statystyki z Ligi Mistrzów w fazie pucharowej, gdzie strzelał tylko dwukrotnie i to z rzutów karnych. Z gry ta sztuka nie udała mu się nigdy. Wiadomo, że Hazard to nie tylko gole, ale jak na wyjątkowo ofensywnego zawodnika wynik ten może wręcz przerażać wszystkich fanów The Blues i pewnie także samego Conte. Czy zrzucanie na niego odpowiedzialności w tak ważnym spotkaniu na pewno będzie dobrym pomysłem? Nie dziwcie się, iż mamy sporo wątpliwości.

– The Blues mają nieco inny system niż pozostałe drużyny. Funkcjonował on bardzo dobrze na początku, jako coś niespodziewanego. W pierwszym sezonie udało im się zdobyć mistrzostwo, lecz teraz rywale coraz lepiej potrafią ich rozpracować. Chelsea nie jest Barceloną, ma mniej zasobów oraz wariantów, co działa na jej niekorzyść – zauważał ostatnio Albert Ferrer, były piłkarz Dumy Katalonii.

W Barcelonie wygląda to zupełnie odwrotnie – na Camp Nou jest tylko jeden człowiek, który w tym sezonie był w stanie wyprowadzić Valverde z równowagi. Na imię mu Andre, na nazwisko Gomes. A jeśli już El Txingurriego trafia szlag, to wiedz że coś się dzieje. Musisz być naprawdę fatalny, skoro oaza spokoju ma cię dość już po 45 minutach i wędkę daje ci bynajmniej nie po to, byś złowił rybę.

Poza tym wydaje się, że Ernesto ma wszystko i wszystkich pod kontrolą. Dobrał sobie podopiecznych kluczem wszechstronności, dlatego w trakcie meczu może bardzo bardzo plastycznie formować strategię drużyny, w zależności od tego czego akurat będzie potrzebowała w tym starciu. Niewiele pozostawia przypadkowi. Paulinho i Rakiticia wykorzystuje jako perfekcyjnych zadaniowców, na nowo odkrył Jordiego Albę i nawet Busquetsa nieco odkurzył. Przede wszystkim jednak ustabilizował obronę, bo w bieżącym sezonie Barca zachowywała czyste konta w blisko 70% spotkań.

Nie sądzimy, by dziś Valverde miał spanikować. Prędzej zrobi to Conte, którego stołek robi się coraz bardziej gorący. – Najważniejsze będzie dla nas zachowanie czystego konta – zapowiadał już Fabregas, co poniekąd wyjaśnia czego mniej więcej wieczorem możemy się spodziewać. Może Włoch nie ustawi w polu karnym całej zajezdni autobusów, ale na pewno przyjmie bardziej defensywną postawę. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do jego dzisiejszego adwersarza, obronić będzie musiał nie tylko dostęp do bramki, ale także (prawdopodobnie) własną posadę.

Reklama

***

Dziś nie wypadałoby nie zerknąć też na Bayern. To naturalne, iż jego spotkanie z Besiktasem nie wywołuje aż takich emocji wśród kibiców, nie jest aż tak medialne, ale to nie znaczy, że ktokolwiek w Monachium je olewa. Wręcz przeciwnie, to właśnie teraz na Alianz Arena powinna zostać wdrożona pełna mobilizacja. Niemcy marzą o wygranej w Lidze Mistrzów, bo podczas epoki Guardioli, choć osiągali w niej niezłe wyniki, zawsze znalazł się od nich ktoś lepszy.

Wyczuwacie niespodziankę w Monachium? Do zarobienia duża kasa w TOTOLOTKU!

Nie skreślajmy jednak Turków tak szybko. Tylko patrząc na markę obu klubów da się odnieść wrażenie, iż dla dzisiejszych gospodarzy będzie to starcie łatwe i przyjemne. Wiadomo, Bundesligi i Super Lig nie ma co porównywać, ale obok pewnych zawodników i liczb przejść obojętnie nie można. Przede wszystkim stambulczycy przez ostatnie 4 miesiące przegrali dwa mecze, a w swojej grupie zajęli pierwsze miejsce, odstawiając Porto, Lipsk i Monaco. A do tego mają indywidualności – na przykład Andersona Taliskę, brazylijskiego dyrygenta, orającego ostatnio niemal każdego, kto mu się nawinie pod piłkę. Albo Ricardo Quaresmę, najlepszego asystenta drużyny z równie świetnie przepracowanym okresem zimowym. Bawarczycy sami sobie ponoć wysoko zawieszają poprzeczkę. – Rozczarowaniem nie będzie tylko wysoka wygrana. Przejście Besiktasu to obowiązek – mówi Lothar Matthaeus i nie da się z nim nie zgodzić. Na podstawie tego, co Bayern osiągnie w Lidze Mistrzów będą planowane kolejne ruchy. To wyniki w najbardziej prestiżowych rozgrywkach mają określić między innymi politykę transferową na najbliższe lata. Jeśli już teraz ekipa z Monachium zatriumfuje, to obecny ład nie zostanie naruszony. Gdyby jednak dała ciała, zapewne włączy się do wyścigu zbrojeń napędzanego kosmicznymi kwotami.

My z nadzieją spoglądamy oczywiście na Roberta Lewandowskiego. Nawet indywidualnie to dla niego ważne spotkanie. To i wszystkie ewentualne następne, wszak wiemy, jak wielki apetyt na uszate trofeum ma Polak. Zimą Uli Hoeness spełnił jego życzenia, sprowadził mu zmiennika – Sandro Wagnera, który znacznie poszerzył wachlarz możliwości Bayernu. W ciągu ostatnich pięciu kolejek kapitan reprezentacji Polski odpoczywał trzykrotnie – raz zszedł przed czasem i dwa razy wchodził z ławki. Jesienią taka sytuacja byłaby rozpatrywana w kategoriach opowieści fantasy.

Jupp Heynckes wciąż nie podjął decyzji co do swojej przyszłości. Zarządcy klubu namawiają go na dalszą pracę, ale 73-letni szkoleniowiec twardo ostaje przy swoim: chce odejść po sezonie. I teraz nie wiadomo, co bardziej mogłoby go skłonić do zmiany decyzji, co wyzwoliłoby w nim większy głód – ewentualna wygrana w Lidze Mistrzów, napędzająca do dalszej pracy czy podrażnione ambicje w razie klęski? Pewne jest tylko jedno – zdobycie mistrzostwa Niemiec to już codzienny obowiązek, który nikogo nie zadowoli.

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

7 komentarzy

Loading...