Real Sociedad miał może nie mocarstwowe plany, aczkolwiek na pewno większe niż pałętanie się gdzieś w okolicach 15. lokaty. W San Sebastian wciąż żywe są wspomnienia z sezonu 2013/14, kiedy to Txuri-Urdin występowali w Lidze Mistrzów. Plan minimum nie zakłada co prawda regularnej kwalifikacji do pucharów, ale walkę o nie – jak najbardziej. Tymczasem ekipa Eusebio zwiedza dolne rejony tabeli i którędy by nie próbowała z nich wyjść, tam trafia na barykadę nie do ominięcia.
To o tyle dziwne, gdy spojrzymy ile bramek zdobywają w bieżącym sezonie Baskowie. 41 – czwarty najwyższy wynik w lidze. Wydawałoby się wystarczająco na przebicie paru blokad. Na której lokacie umieścilibyście Real Sociedad znając jedynie tę statystykę? Może nie w czołówce, bez przesady, ale na pewno znacznie wyżej. Tymczasem im dalej będziemy się cofać po poszczególnych formacjach, tym więcej problemów tego zespołu dostrzeżemy. I tu dochodzimy do sedna sprawy – choć Sacristan potrafi zdiagnozować z czym dokładnie jego ekipa sobie nie radzi, to jednocześnie nie robi nic, by ten stan rzeczy zmienić.
„Przecież ostatnio Txuri-Urdin się przełamali, o czym wy piszecie?” możecie sobie pomyśleć i poniekąd będziecie mieć rację. W poprzedniej kolejce Baskowie władowali piątaka grając z Deportivo La Coruna, ale w ich kontekście warto postawić jedno proste pytanie. Na ile wyniki spotkań przeciwko tej ekipie są miarodajne? Zobaczcie na Królewskich, dzisiejszych rywali Sociedad. Oni też zrobili z Galisyjczyków miazgę, a potem znów wrócili do męczenia buły. Dlatego z dystansem podchodzimy do „przełamania” również w wykonaniu La Realu. Stłuc na kwaśne jabłko kogoś, kto w ostatnich 15 spotkaniach zwyciężył tylko 2 razy to, z całym szacunkiem, nic imponującego.
Poza tym już nie jest tak różowo. Po pierwsze – błędy indywidualne. Uosobieniem tego określenia został Geronimo Rulli. Kiedyś niezwykle skuteczny, jakby mówił piłce „you shall not pass”, a ona pokornie go słuchała. Sezon 2015/16? 14 czystych kont we wszystkich rozgrywkach. Poprzedni? 10 takich meczów. A nawet jeśli coś puszczał, to w paru innych sytuacjach wyprawiał ratował tyłki niefrasobliwym defensorom. Wyprawiał cuda. Teraz też to robi, tylko w negatywnym tych słów znaczeniu. Pamiętacie mecz z Zenitem w fazie grupowej Ligi Europy? Długie zagranie z połowy przeciwnika, Argentyńczyk wybiega na przedpole, chcąc wybić piłkę głową, ale ta go lobuje i Kokorin strzela do pustej bramki. Albo nieco bardziej aktualna sprawa – spotkanie z Leganes, zobaczcie sami (mniej więcej od 32 sekundy):
Takich lub ciut mniej spektakularnych, acz równie kluczowych błędów, popełnił zresztą w tym sezonie znacznie więcej, podobnie jak obrońcy.
Po drugie, La Real nie ma praktycznie żadnego planu b, gdy ten właściwy nie działa. – Nie zawsze jest łatwo, lecz zamierzamy nadal próbować grać we własnym stylu – mówił Eusebio, typowo dla siebie. Szkoleniowiec Sociedad nie idzie w aż taką skrajność, ale i tak zalatuje to trochę Paco Jemezem. Najstarsi Baskowie już prawie nie pamiętają kiedy ostatnio Sacristan podjął inicjatywę jakichś większych zmian taktycznych. A skoro tak, to każdy już rozpracował jak pokonać jego drużynę. Wszyscy wiedzą, że wyjdzie w 4-3-3, Odriozola i De la Bella będą wybiegali do ofensywy, Elustondo rzuci parę długich piłek, Zurutuza wbiegnie w pole karne w drugie tempo, a Oyarzabal zejdzie na lewą nogę szukając szansy na dośrodkowanie.
– Eusebio ma dwa mecze na odnalezienie sposobu na poprawę wyników – pisano w hiszpańskich mediach mniej więcej miesiąc temu. Jak widać trener przetrwał ten gorący okres, ale czy uda mu się spełnić życzenia i wymagania rządzących klubem? – Real Sociedad nie kontaktował się z żadnym innym szkoleniowcem w celu przejęcia zespołu od nowego sezonu – mówił Jon Trueba w „Diario Vasco”. – Szatnia i cały sztab szkoleniowy mogą być pewne naszego wsparcia. Stać nas na wiele, wierzymy w ten projekt – deklarował z kolei Jokin Aperribay, prezydent klubu. Jak widać Sacristan ma spore zaufanie u prezydenta, ale zdecydowanie bardziej za zasługi niż perspektywy.
Gdyby szkoleniowiec miał chociaż większe pole manewru jeśli chodzi o personalia, to może nawet bylibyśmy w stanie uwierzyć, iż jest w stanie jeszcze raz ponieść drużynę do awansu do europejskich pucharów. Zawodnicy Txuri-Urdin częściej rotują się bowiem na izbie przyjęć w lokalnych szpitalach niż na boisku. Ostatnio na dłużej wypadł na przykład Willian Jose i zastąpienie go będzie bardzo trudne. Imanol Agirretxe to też już raczej wrak piłkarza jeśli chodzi o zdrowie, a Juanmi po prostu nie zachwyca. Pole manewru w ofensywie zwęża się tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę odejście Carlosa Veli do MLS oraz kontuzję Adnana Januzaja. Efekt jest taki, że po skrzydle musi biegać Xabi Prieto, który odstaje fizycznie ze względu na swój wiek. Nie bez powodu zdecydował się zawiesić buty na kołku wraz z ostatnim gwizdkiem tego sezonu.
Tym bardziej niezrozumiałe oraz ignoranckie wydaje się być podejście Eusebio. – Nie potrzebuję żadnych transferów – mówił całkiem niedawno, zupełnie jakby w jego skórę wszedł Zinedine Zidane. Dobrze chociaż, iż zaakceptował sprowadzenie Hectora Moreno w zastępstwie za Inigo Martineza. Stoper niespodziewanie odszedł do Athleticu, czym wkurzył praktycznie całe środowisko związane z La Realem, od kibiców po samego prezydenta klubu. – Znam go i wiem jakim jest ambitnym zawodnikiem. Zdziwiłem się więc, że nie zdecydował się na dołączenie do żadnej ekipy, która miałaby pewny udział w Champions League – mówił Aperribay o zdradzie byłego już kapitana tej ekipy.
Na tej samej konferencji przyznał też, że „wierzy w Zubietę”, czyli klubową akademię. Zwykle tego typu manifest „mniej znaczy od chlorowych wybielaczy”, ale jemu akurat wierzymy. Tylko czy to takie pozytywne w tym wypadku? Nie jesteśmy przekonani, Inigo Martinez także nie był. Stoper postanowił bowiem opuścić ekipę z Estadio Anoeta, ponieważ ponoć uznał, że został okłamany. Kiedy dwa lata temu przedłużał kontrakt, zarządcy La Realu mieli mu obiecać, iż drużyna będzie regularnie wzmacniana, rokrocznie powalczy o puchary, a patrząc z perspektywy czasu nic takiego się działo. Z jednej strony nie dziwimy mu się wcale. Z drugiej, skoro kierował się właśnie tym aspektem, a nie finansowym, to dlaczego poszedł właśnie do Athleticu, drużyny mniej więcej na tym samym poziomie?
Xabi Prieto opowiedział co nieco o transferze Iñigo Martíneza. Podsumowanie z klasą. Kapitan. #OneClubMan pic.twitter.com/q66Qt533aA
— Dawid Kulig (@d_kulig) 8 lutego 2018
A że niebawem nie będzie jeszcze gorzej, to wcale nie jest takie wykluczone. Po Odriozolę już teraz zgłasza się dzisiejszy rywal Basków, czyli Real Madryt, na Oyarzabala parol zaginają różne ekipy praktycznie co pół roku, a i Willian Jose w tym sezonie jest na tyle skuteczny, że pewnie zaraz przyjdą po niego Anglicy ze swoimi pełnymi sakiewkami. Nie zdziwilibyśmy się, gdyby i po Illarrę się ktoś zgłosił. Podsumowując – jest szansa, że jak już kluby zaczną wchodzić po zawodników Txuri-Urdin oknem transferowym, to wyniosą nawet jego futryny. Do tego dorzucamy kończącego karierę Prieto i mamy przepis na katastrofę. W takich warunkach Inigo Martinez jawi się jako kapitan, który pierwszy opuścił statek zagrożony utonięciem.
Eusebio próbuje przekonać wszystkich dookoła, że „obecne problemy Sociedad tylko ich wzmocnią”, ale jakoś trudno mu wierzyć, skoro pod wieloma względami solidna dotychczas kadra La Realu może się posypać. Zresztą, on sam przecież wiele dołożył do tego, by drużynę, którą przed kilkoma miesiącami oglądało się z przyjemnością i gwarancją jakości, zamienić w ekipę często albo nieobliczalną, albo bezradną wobec tego co na boisku proponują jej rywale. Bardzo słabo jak na 8. najdrożej wyceniony zespół Primera División. Tylko w kategorii marnowania swojego potencjału Baskowie aktualnie nie mają sobie równych.
MB