Od kilku ostatnich tygodni odnosimy wrażenie, że powoli wraca stare, dobre Juve. Takie, które od początku ciśnie, a odpuszcza dopiero wtedy, gdy zdobędzie bramkę i wypunktuje przeciwnika. Takie, które potrafi się doskonale bronić. Takie, którego mecze są niezwykle nudne, ale za to kończą się zwycięstwami. Dzisiaj Juve z Chievo próbowało zrobić to samo i po części im się to udało. Jednak to spotkanie miało drugie dno.
Zaczęło się standardowo, czyli od naparzanki Juventusu na bramkę przeciwnika, ale bez zamierzonego skutku. Próbował zarówno Higuain, Douglas Costa, jak i Pjanić, jednak piłka leciała wszędzie, ale nie w bramkę. A jak już, to była sparowana lub złapana przez golkipera Chievo – Stefano Sorrentino. Sama drużyna z Werony zwyczajnie odrobiła lekcję i pomimo wielokrotnej nieporadności Dario Dainellego przy kryciu Gonzalo Higuaina, ataki Juve były w większości rozbijane dość prędko. Duża w tym zasługa Pawła Jaroszyńskiego, który po raz kolejny zaprezentował się bardzo solidnie. W ofensywie wiele nie działał, wolał zostawać w bloku defensywnym. Potrafił się zastawić, wymusić faul przeciwnika, okazywał mądrość boiskową. Było widać, że już nauczył się Serie A.
Juventus nie potrafił użądlić Chievo grającego w jedenastkę, ale pomógł im Samuel Bastien. Najpierw ostrym wślizgiem wszedł w przeciwnika, za co obejrzał żółty kartonik, a około 120 sekund później ciągnął Kwadwo Asamoaha za koszulkę. Sędzia wyrzucił go z murawy i Samuel mógł już właściwie jechać do domu, by drugą połowę obejrzeć sprzed telewizora przy winku.
Juve próbowało dalej, ale Chievo odpierało ich ataki. Zawodnicy w żółtych trykotach potrafili nawet stworzyć sytuację, w głównej mierze dzięki świetnie dysponowanemu Pawłowi Jaroszyńskiemu. Polak odebrał piłkę Federico Bernardeschiemu, który zmienił na początku drugiej połowy Stefano Sturaro i wrzucił drugi bieg. Leciał na sprincie przez całe boisko, a że nie oczekiwaliśmy od niego cudów w ofensywie, to spodziewaliśmy się dośrodkowania w ciemno. Cóż – nic bardziej mylnego. Paweł podniósł głowę, a następnie wręcz idealnie podał na dalszy słupek do swojego kolegi, który zmusił Wojtka Szczęsnego do wysiłku. Wówczas nadeszło dziwne zjawisko – murawa za sprawą Fabrizio Cacciatore zamieniła się na chwilę w scenografię z Monty’ego Pythona.
Pamiętacie słynny gest Mourinho? Portugalski szkoleniowiec podczas meczu z Sampdorią Genua w 2010 roku ułożył ręce w taki sposób, by symbolizowały one kajdanki. Miało to na celu pokazania, że jest się stale oszukiwanym. W każdym razie Jose za ten gest dostał trzy mecze zawieszenia i 40 tysięcy euro kary. Cacciatore wziął z niego przykład i po jednej z decyzji Fabio Maresci, z którą się nie zgadzał, wykonał ten sam znak. No, Fabrizio – ty od grania w piłkę nożną sobie zdecydowanie odpoczniesz w najbliższych tygodniach. Maresca wyjął czerwony kartonik i Chievo grało w dziewiątkę.
Gole dla Juventusu były zaledwie kwestią czasu. Najpierw Miralem Pjanić przerzucił piłkę nad obroną Chievo, futbolówka trafiła pod nogi Bernardeschiego, a Włoch wyłożył ją Khedirze. Sami nie pieprzył się w tańcu i załadował bombę obok bezradnego Sorrentino. Na kilka minut przed końcem spotkania, Douglas Costa wrzucił piłkę wprost na głowę Gonzalo Higuaina i było już po sprawie – 2:0 dla gości z Turynu. Obyło się bez większego polotu, za to z prezentami od rywali. Juventus ma po prostu wygrywać, styl pozostaje na drugim miejscu.
Chievo – Juventus 0:2 (0:0)
0:1 Khedira 67′
0:2 Higuain 88′