Reklama

Czarne chmury nad Chelsea – by przetrwać, musi zmienić politykę transferową

redakcja

Autor:redakcja

19 stycznia 2018, 17:06 • 7 min czytania 15 komentarzy

Szanse na mistrzostwo? Praktycznie zerowe. Bardziej prawdopodobne wydaje się wypadnięcie poza TOP 4. Wyjście z grupy w Lidze Mistrzów? Jest, ale to za mało. Styl gry? Nijaki, nieładny, nieskuteczny. Na zaspokojenie ambicji Chelsea to zdecydowanie nie wystarczy. Co stało się na Stamford Bridge przez ostatnie kilka miesięcy, że konkurencja tak szybko ją doścignęła, a nawet przegoniła?

Czarne chmury nad Chelsea – by przetrwać, musi zmienić politykę transferową

W poprzednim sezonie The Blues byli praktycznie bezkonkurencyjni w lidze. Tylko Tottenham w miarę dotrzymywał im kroku, lecz 15 punktów przewagi nad trzecim Manchesterem City to już różnica godna podziwu. Z szacunku i grzeczności nie będziemy wymieniać, ile oczek traciły do ówczesnych czempionów inne uznane ekipy. Sielanka, choć już wtedy przestrzegano, by londyńczycy nie zachłysnęli się sukcesem. Rywalizowali wówczas tylko na krajowym podwórku, choć nawet z EFL Cup ewakuowali się dość szybko – w październiku odpadli z West Hamem. „Teraz przynajmniej skupią się na lidze” żartowano, aczkolwiek całkiem słusznie. Pozostały dwa fronty, czyli Premier League i FA Cup, a zatem było sporo czasu na pracę u podstaw typu szlifowanie schematów taktycznych oraz regenerację. Ot, cała tajemnica sukcesu.

Jest zatem jedna rzecz różniąca tamtą rozpędzoną Chelsea od tej obecnej, słabej – kalendarz.

„Pucharowy pocałunek śmierci” jak powiedziałby Michał Probierz. Z przygotowaniem się do równorzędnej rywalizacji na trzech lub czterech frontach problemy ma sporo ekip, ale rzadko te ze ścisłego topu, a właśnie w takich kategoriach należy postrzegać zespół ze Stamford Bridge. Anotnio Conte był chyba jedną z niewielu osób, która już latem wiedziała co się święci. Krewki Włoch regularnie wściekał się wówczas na swoich współpracowników oraz przełożonych, że nie potrafią odpowiednio sprawnie działać na rynku transferowym. Co prawda do drużyny dołączyli Alvaro Morata, Antonio Rudiger, Davide Zappacosta czy Tiemoue Bakayoko, ale każdy z tych transferów był zamianą 1 do 1 za tych, którzy odchodzili – Diego Costę, Johna Terry’ego, Juana Cuadrado czy Nemanję Maticia. Kadry nie poszerzył nawet Danny Drinkwater, bo praktycznie zajął miejsce Chalobaha. Chelsea nie została zatem wzmocniona, po prostu uzupełniono w niej kilka braków i to niekoniecznie zawodnikami o większych umiejętnościach.

Reklama

Conte denerwował się szczególnie w przypadku sprzedaży Maticia. – Spytajcie o ten transfer kogoś postawionego wyżej ode mnie. Ja nie miałem tu nic do powiedzenia – wściekał się trener. Wydawało się, że szkoleniowiec będzie miał większy wpływ na wzmocnienia po tym, jak w listopadzie z pracy zrezygnował Michael Emenalo, były dyrektor techniczny The Blues. Już dziś widać, iż nic takiego się nie stało. Włoch znów może tylko narzekać, nawet na transfer Rossa Barkleya, bo Anglik przyszedł z kontuzją. Powtarza się więc scenariusz z lata, kiedy Drinkwater i Bakayoko również przybywali na Stamford Bridge z urazami. Emenalo, znany także jako „człowiek-pomiędzy” był pośrednikiem dosłownie między każdą osobą w klubie. To on najczęściej wysłuchiwał uwag Conte, ale nawet mimo bycia odpowiedzialnym za transfery nie potrafił mu zbytnio pomóc. To zresztą ciekawa sprawa – Nigeryjczyk utrzymywał dobre relacje z trenerem, jednak jego pracę trudno jednoznacznie ocenić pozytywnie. Zerknijcie na poniższe zestawienie:

Ilu z wyżej wymienionych graczy stanowiło bądź nadal stanowi o sile Chelsea? Ilu z nich pozwoliło jej wznieść się na najwyższy sportowy poziom, zagwarantowało trofea? Ilu po prostu się sprawdziło? Niezależnie od tego jak surowo podejdzie się do oceny tych zawodników, spełniających powyższe kryteria znalazłoby się może z sześciu czy siedmiu. A przecież za niektórych płacono naprawdę duże pieniądze. Weźmy na przykład Michy’ego Batshuayia – The Blues dali za niego 39 milionów euro, a rzadko kiedy w ogóle podnosi się z ławki, bo Conte kompletnie mu nie ufa. Na bezrybiu i rak ryba, ale pewnie zaraz wypchnie Belga na wypożyczenie. Za wysokie kwoty sprowadzano także Filipe Luisa, Juana Cuadrado czy Babę Rahmana i żaden z nich nie przebił się na Stamford Bridge. Ba, dziś nawet sporo osób zaczyna wątpić, czy wydanie 80 baniek na Moratę było dobrym pomysłem.

– Odchodzę w najlepszym dla klubu momencie – tak Emenalo żegnał się z Chelsea. Czy aby na pewno, skoro ta nadal cierpi z powodu problemów kadrowych? Jedynie w linii obrony Conte może spokojnie rotować piłkarzami, będąc pewnym, że nie ma pomiędzy nimi przepaści w dawanej jakości. O takim komforcie nie ma mowy praktycznie względem każdej innej pozycji. Jedynie Willian i Pedro w ataku coś jeszcze wnoszą, lecz i oni są dość chimeryczni.

Dziennikarz Dan Levene zwrócił uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt w związku z odejściem Emenalo, a mianowicie to, kto miałby go zastąpić? Do dziś nie The Blues nie zatrudnili nikogo na jego miejsce, a odpowiedzialność za budowę kadry rozmywa się po innych pracownikach klubu. – David Banard pracuje jako sekretarz i wykonuje papierkową robotę. Pozostaje zatem Bruce Buck, prawnik i prezes Chelsea, albo Eugene Tenenbaum, prawa ręka Romana Abramowicza – wymienia Levene. Żaden z nich nie posiada jednak właściwej wiedzy i doświadczenia, by pracować na piłkarskim rynku transferowym. Najwięcej do powiedzenia w tym temacie ma zatem Marina Granowskaia, kolejna zaufana osoba rosyjskiego oligarchy.

Reklama

“Znalazła jeden skuteczny sposób, by doprowadzić do szału agentów piłkarskich. Zobacz jak!” – to chyba najlepsza charakterystyka rosyjsko-kanadyjskiej businesswoman. I to ostatnie znów martwi kibiców The Blues, bo nie ma ona wykształcenia na przykład skauta piłkarskiego. Wynegocjowała od Nike dwa razy lepszą umowę sponsorską (60 milionow na sezon) niż tę proponowaną przez Adidasa, a przez lata pracowała w koncerfnie naftowym Abramowicza. Z drugiej strony to właśnie Granowskaia swego czasu namówiła Jose Mourinho do powrotu na Stamford Bridge, jeszcze wcześniej dopięła transfer Fernando Torresa, a rok temu opchnęła Chińczykom Oscara za 60 melonów. Targuje się o każdego rubelka, funta, co tylko się da i to też powoduje powolniejsze ruchy Chelsea na rynku transferowym.

Aktualnie priorytetem dla Conte jest sprowadzenie nowego napastnika, choć gdy czyta się kolejne kandydatury na zajęcie miejsca po Batshuayiu robi się śmieszno i straszno zarazem. Latem mówiło się o Fernando Llorente i to jeszcze dało się zrozumieć, bo Bask zaliczył całkiem niezły sezon w Swansea, strzelając 15 goli w 33 spotkaniach. Ostatecznie trafił jednak do Tottenhamu, więc Conte musiał poczekać na wzmocnienia do stycznia. Mamy jednak już końcówkę trzeciego tygodnia tego miesiąca, a nowego napastnika na Stamford Bridge ani widu, ani słychu. Długo pisano o Andym Carrollu z West Hamu, lecz ten łapie więcej kontuzji niż strzela goli. Zgadnijcie co stało się, że transfer Anglika upadł? Tak, oczywiście, kolejny uraz. Od paru dni natomiast krąży plotka, jakby The Blues interesowali się – trzymajcie się mocno! – Peterem Crouchem. Aż strach pomyśleć kto jeszcze może znajdować się na tej liście życzeń.

Sytuacja Chelsea naprawdę nie wygląda wesoło i trzeba przyznać rację włoskiemu szkoleniowcowi. Nie wiemy tylko która z tych dwóch rzeczy okaże się trudniejsza – przekonanie Mariny Granowskai, by w ciągu niecałych dwóch tygodniu kupiła kilku konkretnych graczy czy wykręcenie bez nich jakichś sensownych wyników. Sytuacja skomplikowana jest o tyle, że jeśli Włoch rzuci wszystkie siły na Ligę Mistrzów, to trudno będzie mu obronić pozycję w ligowym top4. Tottenham nie śpi! Z drugiej strony w 1/8 finału zmierzy się z Barceloną miażdżącą każdego przeciwnika poza Espanyolem w Copa del Rey. Spełnienie obu celów? Wtedy futbol stałby się sportem ekstremalnym. Już teraz w ekipie Chelsea widać zmęczenie. Co będzie, gdy w i tak już całkiem wąskiej kadrze pojawi się więcej kontuzji?

Nic dziwnego, że Conte przyjmuje bojową postawę wobec zarządców klubu. Może stwierdzenie, że “z gówna bata się nie ukręci” jest ciut za mocne w kontekście The Blues, ale zasada podobna – z obecną kadrą londyńczycy nie wskoczą na najwyższy poziom, który przecież im się marzy. Aby to zrobić, powinna zmienić się polityka transferowa klubu, jego sposób funkcjonowania na rynku. Granowskaia, tudzież prawdziwy potencjalny następca Emenalo, będzie musiał działać o tyle szybko, że Chelsea grozi kara w postaci bana transferowego, który może nałożyć na nią FIFA. Federacja podejrzewa bowiem, iż londyńczycy – tak jak niegdyś Barcelona, Real Madryt czy Atletico – przekroczyli przepisy podczas kontaktowania zawodników poniżej 18. roku życia w aż 25 przypadkach.

Gdyby skazano ich na dwa okienka tak, jak to miało miejsce w przypadku hiszpańskich Blaugrany czy Rojiblancos, przebudowa kadry musiałaby zostać wstrzymana na dłuższy czas. A wtedy rozpoczęłaby się walka o przetrwanie, co by nie wpaść w jeszcze większy kilkuletni marazm. Niebo nad Stamford Bridge nie jest już tak niebieskie jak piłkarskie koszulki Chelsea. Zbyt dużo nad nim czarnych chmur, skąd w każdej chwili może uderzyć błyskawica. Piorunochron Emenalo odszedł w listopadzie. Jak długo wytrzyma trzymający parasol Antonio Conte?

Mariusz Bielski

Najnowsze

Anglia

Komentarze

15 komentarzy

Loading...