Nie da się deprecjonować ogromu pracy wykonanej przez Pepa Guardiolę i jego sztab wraz z piłkarzami Manchesteru City. W ostatnich dwóch sezonach zagrało tutaj absolutnie wszystko – wypaliła większość transferów, które zostały wykonane w celu wzmocnienia newralgicznych pozycji. Każdy z piłkarzy obecnych w klubie, ale i tych świeżo sprowadzonych jest lepszą wersją samego siebie sprzed zatrudnienia hiszpańskiego trenera. Wreszcie sposób gry samych Citizens – efektowny, szybki, dominujący, taki, który miał się nigdy nie sprawdzić w wyrównanej Premier League.
Widać to w każdym kolejnym meczu, widać to w statystykach, widać to w tabeli. 64 gole strzelone, o czternaście (!) więcej, niż drugi w tabeli najskuteczniejszych Liverpool. 13 goli straconych, najmniej w stawce. 20 zwycięstw w 22 meczach, przekonujące zwycięstwa nawet z ligowym topem, by wspomnieć choćby 4:1 z Tottenhamem czy 5:0 z Liverpoolem. Wszystko to razem daje piętnaście punktów przewagi nad wiceliderem. Przepaść, której nie da się w żaden sposób zasypać.
Wydawało się, że Premier League nigdy nie będzie wyglądała jak Hiszpania, gdzie wielokrotnie lidera od trzeciego miejsca dzieliło kilkanaście punktów. Że nigdy nie będzie Bundesligą, w której cała stawka ogląda plecy Bayernu. A jednak, gdy Guardiola dostał czas i pieniądze na realizację swoich planów, także i ta niesłychanie wyrównana, niesłychanie trudna i wymagająca liga została w pełnie zdominowana przez jeden zespół.
ZWYCIĘSTWO GOŚCI I OBIE DRUŻYNY Z PRZYNAJMNIEJ JEDNĄ BRAMKĄ? KURS 3,50 W TOTOLOTKU!
Można chwalić posunięcia samych Citizens – od zatrudnienia Guardioli, przez całą politykę transferową, pozostawienie mu dużej autonomii przy budowie składu aż po bezwarunkowe wsparcie dla trenera. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że i okoliczności sprzyjają wielkiemu projektowi Manchesteru City. Weźmy na przykład Tottenham. Wszystko fantastycznie żarło, gdy mięśniowy uraz przypałętał się Harry’emu Kane’owi. Bez niego Spurs zagrali z Manchesterem United. Chwilę później wypadł Toby Alderweireld – z pierwszych pięciu meczów ligowych bez niego Tottenham wygrał tylko jeden.
Manchester United? Nie zamierzamy przekonywać, że ze Zlatanem Ibrahimoviciem sytuacja w lidze wyglądałaby kompletnie inaczej, ale na pierwszy rzut oka widać, że wzmocnienia Czerwonych Diabłów nie odpaliły tak, jak życzyłby sobie tego Jose Mourinho. I dotyczy to zarówno tych, którzy z jakichś względów nie grają, jak i choćby Romelu Lukaku, zdobywcy zaledwie 10 bramek w 21 meczach. Dodajmy do tego ostatnie wojenki na linii Londyn-Manchester, gdzie żrą się przede wszystkim menedżerowie Chelsea i United. Nie jesteśmy w stanie ocenić na ile utarczki słowne Mourinho i Conte wpływają na grę obu zespołów, ale jedno jest pewne – dla Citizens sytuacja, w której najgroźniejsi rywale skupiają się na sobie jest wyjątkowo korzystna. Arsenal? Schyłkowy okres Arsene’a Wengera, który nie potrafi w żaden sposób tchnąć nowego ducha w swój zespół. Właściwie niestosowne wydaje się omawianie sytuacji “Kanonierów” w kontekście rajdu Manchesteru City po tytuł.
MANCHESTER CITY PIERWSZY STRZELA W STARCIU Z LIVERPOOLEM? KURS 1,80 W TOTOLOTKU!
W tym miejscu dochodzimy do dzisiejszego rywala, Liverpoolu, który jako jedyny miewa okresy gry tak efektownej i spektakularnej, jak lider tabeli. Tu też najbardziej widać wpływ “kosmosu” na rywali Citizens. Przecież terminarz mógł się ułożyć inaczej, wyjazd na Anfield mógł przyjść dwa tygodnie wcześniej. Na przeciwnika w błękitnych koszulkach Jurgen Klopp mógł wypuścić swoją fantastyczną czwórkę, Firmino, Salaha, Mane i Coutinho. W tym sezonie jednak wszystko układa się pod Manchester City. Transfer brazylijskiego piłkarza Liverpoolu, który wisiał w powietrzu praktycznie od 7 miesięcy, teraz wreszcie został sfinalizowany. Oczywiście niemal w przededniu starcia z podopiecznymi Pepa Guardioli, by czasem niemiecki szkoleniowiec nie zdążył przetestować sobie różnych wariantów kompensacji nieobecności Coutinho. I naturalnie, by nie zdążył w międzyczasie ściągnąć żadnego zastępcy z innego klubu.
Liverpool bez Coutinho w starciu z zespołem z samego topu – tak bez wątpienia będzie odczytywany ten mecz. The Reds byli naprawdę rozpędzeni, w ostatnich 5 meczach strzelili 16 goli, ogrywając m.in. 4:0 Bournemouth i 5:0 Swansea. W momencie, gdy Chelsea wygrała tylko jedno z trzech ostatnich spotkań, gdy United w końcówce grudnia zaliczyli serię trzech remisów z rzędu – to właśnie w Liverpoolu napędzanym czterema bateriami można było upatrywać tego, który będzie w stanie nie dogonić City, ale chociaż doprowadzić do ich pierwszej ligowej porażki w sezonie. Dziś to już zadanie z zupełnie innego poziomu trudności. Nawet pamiętając, że Liverpool wygrał na razie oba mecze bez Coutinho, najpierw mocno rezerwowym składem z Burnley, a potem w FA Cup z Evertonem – trudno upatrywać w nich faworyta dzisiejszego starcia. Co gorsza dla rywalizacji w Premier League – nie za bardzo widzimy, by Citizens miał czekać jeszcze jakiś trudniejszy mecz. Z Chelsea i United grają u siebie, najtrudniejszy wyjazd poza dzisiejszym to Tottenham na Wembley. Wizja “Invincibles 3” jest coraz bardziej realna.
A jeśli nadal nie jesteście przekonani, że los jest po stronie Citizens – dosłownie przed chwilą angielskie media podały, że z kadry na mecz wypadł ściągnięty za 75 baniek stoper, Virgil van Dijk. Gdyby Guardiola zażyczył sobie zroszenia murawy, piętnaście minut później spadłby rzęsisty deszcz. Fakt, nie opinia.