Reklama

Mourinho vs. Conte, czyli miłość do tematów zastępczych

redakcja

Autor:redakcja

09 stycznia 2018, 14:53 • 5 min czytania 9 komentarzy

– Nie chcę, żebyśmy odczuwali jakikolwiek rodzaj presji – to słowa Jose Mourinho z konferencji prasowej przed meczem z Manchesterem City. Nazwisko Portugalczyka, presję i zdejmowanie jej moglibyśmy już chyba nawet wpisać na stałe gdzieś do słownika wyrażeń bliskoznacznych. Pomimo że powyższy cytat odnosi się jedynie do derbowego spotkania, to choćby nie wiem jak bardzo Mourinho udawał i tak każdy z nas wie czemu służą wszystkie wojenki, jakie toczy.

Mourinho vs. Conte, czyli miłość do tematów zastępczych

Szkoleniowiec Czerwonych Diabłów był mistrzem w podgrzewaniu atmosfery wokół ważnych spotkań lub całych rywalizacji odkąd tylko pamiętamy. Na przykład o jego szermierce słownej z Arsenem Wengerem, którego w końcu Jose nazwał specjalistą od przegrywania, można by wręcz napisać całą książkę. Wydawało się w pewnej chwili, że wreszcie się uspokoił – nadal komentuje decyzje sędziów (kto tego nie robi?), ale czyni to znacznie rzadziej, przy linii wydaje się być spokojniejszy, a niektórzy twierdzą nawet, że wychodzi z niego zmęczenie przez ciągłe bycie na świeczniku. Ile siwych włosów przybyło mu po prostu ze starzenia się, a ile z nerwów, frustracji i zwykłego stresu pracą?

Po paru miesiącach, z dzisiejszej perspektywy, można chyba jednak uznać, iż Mourinho przez ostatni czaspo prostu ładował baterie. Przed wcześniej wspomnianymi derbami już dał znać, że wraca do formy – Wystarczy lekki wiaterek i już się przewracają. Bardzo nie lubię tego, gdy oni tak łatwo tracą równowagę – mówił na konferencji prasowej odnosząc się oczywiście do piłkarzy Manchesteru City. Inna sprawa, iż akurat w tym wypadku nie zrobił takiego szumu jakby chciał. Przyzwyczailiśmy się przez lata by puszczać tego typu sformułowania mimo uszu, bo w sumie niewiele one wnoszą. Natomiast obok bomby, którą odpalił i rzucił w kierunku Antonio Conte, nie dało się przejść obojętnie udając, że wcale nic nie eksplodowało.

Tak, dobrze słyszeliście. Ten huk to pękające nerwy szkoleniowca Chelsea. Trudno się mu dziwić. Zaczęło się od słów Mourinho na temat postępowania podczas meczów. – Przy linii bocznej nie muszę zachowywać się niczym klaun – stwierdził Jose, co szybko podłapały media, podpytując niedługo potem Conte o tę samą kwestię. – On chyba cierpi na amnezję – odpowiadał Włoch. A potem ruszyła maszyna.

– Rozumiem jego reakcję, ale mówiłem o sobie. Dziś znacznie lepiej kontroluję emocje – mówił z kolei Portugalczyk, kontynuując wątek. – Nie potrzebuję, by menedżer Chelsea mówił o popełnionych przeze mnie błędach. Pewnie w przyszłości też je zrobię. Cieszyłem się z bramek biegając sprintem 50 metrów, jeżdżąc na kolanach, skacząc w trybuny. Kiedy strzelamy gola na wagę zwycięstwa w ważnym momencie zdarza mi się stracić kontrolę – opowiadał.

Reklama

– To, że dziś lepiej nad sobą panuję nie oznacza, iż straciłem pasję do piłki. Chciałem tylko powiedzieć: tak, popełniałem błędy przy linii. Tak, będę popełniał je nadal, ale rzadziej. Co nigdy mi się nie przydarzy, to to, że zostanę zawieszony za ustawianie meczów – rzucił w końcu Mourinho. Później oczywiście zaprzeczał, by atakował Conte, lecz prędzej uwierzymy w UFO niż szczerość tych słów.

Szkoleniowiec Chelsea ewidentnie był jednak gotowy na walkę. Włoch, kiedy jeszcze pracował w Juventusie, dał się poznać jako choleryk, którego wyprowadzić z równowagi jest w stanie… cokolwiek. Nie będziemy wypominać jego poszczególnych performance’ów – za dużo tego! – ale gdybyście jednak chcieli poznać go bliżej, to zapraszamy TUTAJ.

Trafiła kosa na kamień. Do tej pory Conte w Chelsea dawał się lubić. Z dziennikarzami utrzymywał raczej dobry kontakt, rozmawiał z nimi bez żadnych fochów, często żartował. Nie zdarzyło mu się ogłaszać ciszy medialnej w ramach strajku, jak za czasów pracy u Bianconerich. Narzekał bardziej na swoich współpracowników niż cały otaczający go świat – na przykład, kiedy The Blues ociągali się na rynku transferowym, a jego zdaniem drużyna potrzebowała wzmocnień na wczoraj.

Zaznaczmy jednak, że tym razem włoski trener obruszył się całkiem słusznie. Długo toczyło się postępowanie w sprawie ustawiania meczów. W 2012 roku został nawet zawieszony na dziesięć miesięcy (później karę skrócono do czterech), ponieważ rzekomo miał wiedzieć, iż kiedy pracował w Sienie, dobrze wiedział o ustawianiu spotkań przez swoich podopiecznych, lecz nigdzie tego nie zgłosił. Sprawa toczyła się kilka lat, ale w końcu znalazła finał w 2016. Wyrok dla Antonio? Uniewinnienie.

– [Mourinho] był, jest i będzie małym człowiekiem. Wypadałoby wiedzieć o czym się mówi, zanim zacznie się gadać. Znacie go bardzo dobrze. Prezentuje bardzo niski poziom. Tak jak wspominałem wcześniej, chodzi o amnezję. Kiedy się starzejesz, jest ryzyko, że choroba może cię dopaść. Mnie, ciebie, wszystkich – nie krył frustracji Conte w kolejnej fazie konfliktu, którego dalszego ciągu należy oczekiwać w nadchodzących (tygo)dniach.

– Trzeba mieć respekt do innych osób – tłumaczył Włoch. Szacunek, który z jednej strony sprawia, że jest nudno, bo treść większości wywiadów i konferencji to nic nie znacząca papka. Z drugiej z kolei jego brak sprawia, iż potem obserwujemy sytuacje takie jak ta, rodem z piaskownicy za małej dla dwóch dorosłych chłopów. Z trzeciej strony dzięki temu również mamy o czym pisać, choć nie sposób nie przyznać sporo racji szkoleniowcowi Chelsea.

Reklama

Dla niego cała ta awantura oznacza w zasadzie tyle co nic. Ot, kolejna bitwa do odznaczenia w kalendarzu. Albo „just another day in the office”, jakby to powiedział Mourinho. Dla Portugalczyka jest to jednak starcie znacznie ważniejsze. Bo odwracające uwagę od problemów, z jakimi zmaga się jego Manchester United.

A przecież miało być tak pięknie. W tym sezonie The Special One zostanie co najwyżej The Second One, a do jego Czerwonych Diabłów kibice, media i eksperci mają wiele wątpliwości. Wszyscy przywołują przede wszystkim mecz z lokalnym rywalem. Spotkanie, w którym United było wycofane, bojaźliwe, bez inicjatywy (nawet defensywnej) i po prostu nieskuteczne. Jeśli grasz derby, a do tego masz nadzieję na podgonienie przeciwnika zza miedzy, to po prostu nie możesz się w ten sposób zaprezentować – taką narrację dało się znaleźć między wierszami dziennikarzy i między tweetami kibiców.

Jose może więc sobie narzekać do woli. – Wydaliśmy 300 milionów, a i tak nie mamy najlepszej drużyny świata – stwierdził tuż przed Nowym Rokiem. Cóż my mamy powiedzieć? Może przed wyjściem do bankomatu warto byłoby pokusić się o wizytę przed lustrem? Albo lepiej nie… – Jose Mourinho jest żywym dowodem na to, że kiedy zakochasz się w samym sobie, istnieje duża szansa, by był to romans na całe życie – napisał o nim niegdyś dziennikarz James Lawton. Choć trzeba przyznać, że serce ma wyjątkowo pojemne, bo i miłość Portugalczyka do tworzenia tematów zastępczych jest równie silna.

Cholera, tylko czyżbyśmy sami właśnie dali się na kolejny z nich nabrać?

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

9 komentarzy

Loading...