Reklama

W Sevilli powiało Ekstraklasą. Czy Toto Berizzo naprawdę musiał odejść?

redakcja

Autor:redakcja

06 stycznia 2018, 12:44 • 5 min czytania 4 komentarze

Tęsknicie za Ekstraklasą? Spokojnie, jeszcze nieco ponad miesiąc i wróci wraz ze wszystkimi swoimi zaletami i przywarami. Jeśli jednak nie możecie się jej doczekać, a chcecie poczuć namiastkę „naszych” realiów, to zwróćcie swe oczy ku Sevilli. Wydawałoby się, że na Estadio Sanchez Pizjuan zima będzie spokojna – Los Nervionenses zajmują 5. miejsce w Primera División, lokatę gwarantującą udział w Lidze Mistrzów mają na wyciągnięcie ręki, w bieżącym sezonie wyszli w niej z grupy i… tuż przed świętami zwolnili trenera.

W Sevilli powiało Ekstraklasą. Czy Toto Berizzo naprawdę musiał odejść?

– To musiała być przemyślana decyzja, ale i tak uważam ją za zaskakującą – powiedział w radiu Onda Cero Pablo Sarabia, pomocnik Sevilli. – Nie spodziewaliśmy się, że [władze klubu] podejmą taką decyzję co do Toto Berizzo. Rozumiem, iż wynik meczu z Realem mógł przelać czarę goryczy [Sevilla przegrała 0:5 – przyp. red.], lecz nadal byłem tym zszokowany – mówił jeszcze wcześniej Walter Montoya, aktualnie już zawodnik Cruz Azul.

Analizując rezultaty Los Nervionenses z bieżącego sezonu można odczuć dysonans, bo teoretycznie – co już zostało wspomniane we wstępie do tekstu – są one bardziej niż przyzwoite. Wiele klubów, jak Celta, Real Sociedad, Athletic czy nawet Villarreal, choć się nie przyzna, to na pewno zazdrości Andaluzyjczykom. Z drugiej strony, kiedy ci już mierzyli się z kimś z aktualnego top 4 ligi, to zawsze zbierali łomot:

wrzesień – Atletico 2:0 Sevilla
październik – Valencia 4:0 Sevilla
listopad – Barcelona 2:1 Sevilla
grudzień – Real Madryt 5:0 Sevilla

Sami przyznacie, że nie wygląda to imponująco, nawet jeśli podopieczni Toto Berizzo każdy z tych meczów rozegrali na wyjeździe. Pytanie – jakie były ich przedsezonowe ambicje? Bo jeśli przy zwolnieniu Argentyńczyka rolę odegrały właśnie ogólne rezultaty, to jednak nie do końca wiadomo czy należy z tego śmiać się, czy jednak płakać. Czyżby José Castro, prezydent klubu, oczekiwał że ta drużyna będzie toczyła równorzędną walkę o tytuł? Trochę by to przypominało historię z tego popularnego obrazka:

Reklama

wejėcie na drzewo

Zmierzamy do tego, że pewnych rzeczy Sevillistas po prostu nie przeskoczą – na przykład budżetu transferowego i płacowego, a w związku z tym sposobu działania jeśli chodzi o zakupy poszczególnych graczy oraz ich potencjał. To nadal klub, który funkcjonuje według zasady „kup taniej, sprzedaj drożej”. W takich warunkach nie da się zbudować ekipy na miarę najwyższych celów.

Niestety, ostatnie lato było chyba najgorszym w wykonaniu Blanquirrojos od wielu lat, bo tak naprawdę mało który z nabytków się sprawdził. Luis Muriel? Rezerwowy za 20 baniek, w bieżącym sezonie strzelił tylko 4 gole. Nolito? Niby tańszy o kilkanaście milionów, ale równie nieskuteczny. Nawet Jesus Navas, znający Sevillę jak własną kieszeń, teraz sobie w niej nie radzi. Ever Banega wciąż jest Everem Banegą z sinusoidalną formą. Simon Kjær również bywa nierówny. Leonel Carole? Uznajmy, że to nazwisko w ogóle nie padło… Tak naprawdę jedynie o Guido Pizarro można powiedzieć, iż stał się ważną częścią zespołu i wniósł do niej coś pozytywnego. Ogólny bilans jest jednak fatalny. No cóż, Oscar Arias to na razie bardziej Adam Matysek niż Monchi.

Mając to na względzie należy poddać w wątpliwość, czy aby na pewno Toto Berizzo był największym problemem – albo ich prowodyrem – w Sevilli. Jego zwolnienie argumentowano natomiast rzeczami takimi jak kiepski styl gry drużyny oraz brak jej rozwoju na przestrzeni kilku miesięcy. W tej pierwszej kwestii znów możemy wrócić do transferów i wejść w błędne koło. W tej drugiej natomiast już jest sporo racji i też nie bez przyczyny wypisaliśmy przy meczach z top4 miesiące, w których zostały rozegrane. Jako że w 1/8 finału Ligi Mistrzów Sevilla zmierzy się z Manchesterem United, José Castro zapewne obawiał się kolejnej kompromitacji.

Ponadto Berizzo sam wokół siebie zrobił czarny PR, kiedy jego konflikt ze Stevenem N’Zonzim wszedł na poziom otwartego i publicznego. Sytuacja była patowa – Argentyńczyk odstawił Franzuca, bo ten się buntował, chciał odejść, a Sevilla czeka nadal aż ktoś wpłaci za niego równowartość klauzuli, czyli 40 baniek.

Za wielką wpadkę uznano natomiast moment zwolnienia Toto ze względów innych niż te stricte sportowe. Pod koniec listopada okazało się bowiem, iż szkoleniowiec zmaga się z rakiem prostaty. Został on co prawda stosunkowo szybko wykryty, błyskawicznie przeprowadzono operację i Berizzo wrócił na ławkę trenerską, ale mniej więcej miesiąc po traumatycznej diagnozie został zwolniony z Sevilli. Co warto podkreślić – odejście nie było jego pomysłem, bo czuł się na siłach by kontynuować pracę. W Hiszpanii, w kontekście timingu klubu względem zwolnienia szkoleniowca, dość często padało jedno słowo: „vergüenza” – wstyd.

Reklama

Teraz miejsce Toto zajął Vicenzo Montella, który dość osobliwie przywitał się z nowym otoczeniem. – Widzę, że tutaj tak samo jak i we Włoszech większe emocje budzą transfery piłkarzy niż ich mecze – wypalił podczas konferencji prasowej przed meczem w Copa del Rey z Cadiz CF, kiedy został zapytano o możliwe zimowe zmiany.

Nie wiadomo który stryjek zamienił siekierkę na lepszy kijek – Montella wszak półtora miesiąca temu wyleciał z Milanu, który de facto miał bardzo podobne ambicje i możliwości sportowe co obecna Sevilla. Rossoneri również niedawno przeszli wielką rewolucję kadrową, a i przy Estadio Sanchez Pizjuan zdarzają się takie okienka, że wymienia się nawet ich framugi. Blanquirrojos z kolei zatrudnili trenera o podobnej filozofii co Toto Berizzo. Włoch również preferuje ofensywny futbol oparty na krótkich podaniach, więc nie wydaje się, by zamierzał znacząco przebudowywać zespół.

Z dystansem podchodzi się do niego też dlatego, ponieważ wciąż żywa jest pamięć o kadencji Prandellego w Valencii. Cesare miał swego czasu zbawić Los Ches, a zdążył tylko pokłócić się z zarządcami, ponarzekać na brak transferów i cojones u swoich nowych podopiecznych, a niedługo potem rzucił ręcznik. W Andaluzji nie chcieliby powtórki z tej historii nawet w najmniejszym stopniu.

Montella w Sevilli na wejście dostaje trudne zadanie – Gran Derbi. Betis co prawda ostatnio nie spisuje się najlepiej (w lidze wygrał 2 z 10 ostatnich spotkań), ale pojedynek z odwiecznym rywalem już niejednego uskrzydlił lepiej niż Red Bull. – Od pierwszego spotkania z prezydentem  wiedziałem, jak ważne są te derby dla klubu oraz jego kibiców. Nie mogę się doczekać ich rozegrania, przeżycia tych emocji i oczywiście zwycięstwa – deklarował. Po swojej stronie ma również statystykę. Los Nervionenses pokonywali Verdiblancos w 5 ostatnich potyczkach z rzędu.

– Kiedy we Włoszech mówimy, że ktoś jest faworytem ważnego spotkania, to potem ten ktoś przeważnie nie wygrywa. A zatem za faworyta uważam Betis! – śmiał się Montella na przedmeczowej konferencji prasowej. Czy po derbach będzie mu równie wesoło? Jako postronni obserwatorzy nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby Verdiblancos jednak trochę go postraszyli. Żeby liga była ciekawsza!

Mariusz Bielski

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
2
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia
Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
9
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

4 komentarze

Loading...