Reklama

Pobił PSG, Cavaniego, Del Piero i kilka swoich rekordów. Co za sezon Lewego!

redakcja

Autor:redakcja

06 grudnia 2017, 14:59 • 3 min czytania 37 komentarzy

Wczorajszy szlagier Bayern-PSG kapitalnie się oglądało, i to nie tylko dlatego, że praktycznie do ostatnich sekund mieliśmy akcję za akcję. Jakże pozytywny był też polski akcent, czyli gra Roberta Lewandowskiego. Raz, nasz napastnik ułożył swojej drużynie ten mecz. W swoim stylu nie dał się zaskoczyć piłce w polu karnym przeciwnika, wykazał się kapitalnym refleksem i otworzył wynik spotkania. Gol do złudzenia przypominał drugą z czterech sztuk, jaką Lewy niegdyś wcisnął Realowi. Jedni stali, inni machali rękami, a on – jedyny przytomny – pakował piłkę do siatki.

Pobił PSG, Cavaniego, Del Piero i kilka swoich rekordów. Co za sezon Lewego!

Można zaryzykować stwierdzenie, że następny gol dla Bayernu był konsekwencją właśnie tego otwarcia, i że najtrudniejsze w całym meczu wykonał właśnie Polak. To fajnie, że potrafił błysnąć na tle jednej z najlepszych drużyn Europy, a swoje miejsce w ścisłej światowej czołówce potwierdził nie tylko swoją grą. Przede wszystkim wczoraj Lewy zrównał się z Messim liczbą goli strzelonych w tym roku – obaj mają po 52 i obaj są w tym względzie najlepsi na świecie. Co więcej, nasz snajper wygrał bezpośredni pojedynek z Cavanim (51 trafień), wyprzedził Urugwajczyka na jego oczach i był to obrazek bardzo wymowny. Jakkolwiek spojrzeć, tytuł najlepszego strzelca roku może wreszcie trafić w ręce Lewego – ta perspektywa staje się coraz bardziej realna.

Wiadomo, że sam fakt strzelenia 52 bramek (oby na tym nie koniec!) na przestrzeni roku to personalny rekord Roberta. Nie jedyny, jaki udało mu się wczoraj pobić. Przede wszystkim gol strzelony PSG był jego jubileuszowym, 50. trafieniem w europejskich pucharach. Ponadto, była to już 43 bramka w Champions League, dzięki której Polak wskoczył na 13. miejsce w klasyfikacji wszech czasów tych rozgrywek. Właśnie wyprzedził Del Piero i coraz śmielej spogląda w stronę pierwszej dziesiątki, do której brakuje mu już tylko czterech trafień.

Drogba (44 gole), Eusebio, Inzaghi (obaj 46), Ibrahimović, Szewczenko (obaj 48), Di Stefano (49), Henry (50) czy nawet van Nistelrooy (56) – chyba musiałby wydarzyć się jakiś kataklizm, żeby Robert ostatecznie nie wyprzedził ich wszystkich. 14 goli w Lidze Mistrzów do końca kariery dla naszego reprezentanta wygląda jak bułka z masłem. Wyzwaniem z pewnością będzie dopadnięcie plasującego się na trzeciej pozycji Raula (71), ale jest to wciąż mieści się w zbiorze z napisem “wykonalne”. I to naprawdę znaczące, że dziś nazwisko Polaka jednym tchem wymienia się obok największych futbolowych gwiazd w historii futbolu. Inna sprawa, że pozycja numer trzy wśród strzelców w Lidze Mistrzów to tzw. maks maksów, o jakim Lewandowski może myśleć.

Nie ma bowiem opcji, by nasz napastnik dogonił trzy lata starszego Cristiano Ronaldo (113 goli) czy rok starszego Leo Messiego (97 goli). Zwłaszcza że oni wciąż grają, a – w przypadku Portugalczyka, który w tej edycji zdobył już o 5 goli więcej niż Polak – wciąż uciekają. Ale nie, problemem Roberta nie jest dzisiejsza forma, ani też średnia skuteczność w meczach Ligi Mistrzów. Przeciwnie, jego 43 gole w 66 spotkaniach to kapitalny wynik. W całej historii rozgrywek tylko dwóch zawodników potrzebowało mniej meczów, by osiągnąć ten pułap – van Nistelrooy (50 gier) oraz właśnie Messi (62). Cała reszta, z Cristiano Ronaldo włącznie, pracowała na swoje gole dłużej. Przykład pierwszy z brzegu – właśnie wyprzedzony Del Piero strzelił 42 bramki aż w 90 meczach.

Reklama

To jasne, że Lewandowski nie zbliży się do kosmicznych rekordów Messiego i Ronaldo przede wszystkim z powodu bardzo późnego debiutu w Champions League. Portugalczyk i Argentyńczyk zaczynali kopać w tych rozgrywkach w wieku 18 lat i mają w nich odpowiednio 145 i 121 spotkań. Tymczasem Polak zaczął w wieku 23 lat i ma na liczniku ledwie 66 gier. Straconych pięciu lat w klubach ze ścisłego światowego topu nadrobić mu się nie uda, ale też nie ma tu co wybrzydzać. Tempo, w jakim goni legendarnych przeciwników oraz poziom, na który obecnie się wspiął, to i tak w cholerę więcej, niż można było się spodziewać po tym chudym chłopaku, który w 2010 roku opuszczał Lecha Poznań.

Najnowsze

Liga Mistrzów

Liga Mistrzów

Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

AbsurDB
34
Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

Komentarze

37 komentarzy

Loading...